Strony

poniedziałek, 14 października 2019

"To nie powinno się zdarzyć" James Herriot


James Herriot jest uważany za swego rodzaju klasyka, choć mam wrażenie, że jego popularność ogranicza się głównie do Wielkiej Brytanii i anglosaskiego kręgu kulturowego. W Polsce, jak się zdaje, nie przyjął się tak dobrze, bo choć w latach dziewięćdziesiątych wydano cały jego cykl, to próba jego wznowienia kilka lat temu zakończyła się na tomie drugim. Sama byłam dość rozczarowana pierwszym tomem i pewnie po kolejny bym nie sięgnęła, gdyby nie to, że znalazłam go na Legimi (są tam obie wznowione przez Wydawnictwo Literackie powieści Herriota). Pomyślałam, że ponieważ już wiem, czego się spodziewać, może dam autorowi drugą szansę.

Tym razem autor opisuje nam epizody z drugiego roku swojej praktyki w górzystym rejonie Yorkshire. Będziemy więc towarzyszyć mu w wizytach na farmach zarówno w ciepłe letnie popołudnia, jak i w mroźne zimowe poranki, zajrzymy do domów zarówno bogaczy, jak i ludzi, których całym majątkiem są dwie mizerne krowy. Poznamy ekscentryczne panie z klasy średniej i twardo stąpających po ziemi farmerów. Autor pokarze nam też trochę perypetii z życia osobistego.

W zasadzie wszystkie moje zarzuty odnośnie pierwszej części pozostają w mocy. Herriot w swoich anegdotkach wciąż skupia się na opisywaniu mieszkańców Yorkshire, traktując swoich zwierzęcych pacjentów bardziej jako niezbędne rekwizyty niż cokolwiek innego. Cóż, tego należało się spodziewać.

Trochę rozczarowały mnie kreacje postaci drugoplanowych. Wiadomo, ze te epizodyczne, ci wszyscy farmerzy czy starsze panie są tylko bohaterami anegdotek i stosownie do tego mają tę jedną cechę, niezbędną aby historyjka dobrze wybrzmiała. Trochę rozczarowuje natomiast, ze tak samo jest z osobami, które pojawiają się regularnie na kartach powieści, czyli choćby szefem narratora i (czyli szefa) jego bratem. O tym pierwszym wiemy głównie, że choć co prawda jest świetnym specjalistą, to człowiek na co dzień tak roztargniony (zwłaszcza, jeśli chodzi o to, co inni do niego mówią), że czasem trudno z nim wytrzymać. Ten drugi zaś konsekwentnie przedstawiany jest jako playboy i imprezowicz (jakbyśmy to dzisiaj powiedzieli), nieodpowiedzialny, choć sympatyczny wieczny chłopiec. Mało, jak na autora chwalonego wszędzie za wnikliwe odmalowywanie ludzkich portretów.

Problem polega też na tym, że większość anegdotek, jakie przytacza Herriot, opiera się na jednym z dwóch schematów. Albo ktoś (najczęściej przełożony) ignoruje sugestie autora, które koniec końców okazują się słuszne, albo ktoś go nie słucha i potem się to na ktosiu mści, za co i tak obrywa narrator. I to jest może zabawne pierwsze dwa razy. Ale potem staje się przewidywalne i nudne. Dla mnie dodatkowo irytujące, bo mało co mnie tak wkurza, jak zrzucanie na innych winy za własną ignorancję, a na tym ostatecznie polega twist. Ale może po prostu jestem niekompatybilna z brytyjskim poczuciem humoru (choć w sumie nie wiem, Pratchetta lubię).

Szczerze mówiąc nie jestem w stanie zgadnąć, na czy polega fenomen tej serii. Owszem, jest przyjemnie napisana, ale wirtuozerii pióra tam nie ma. Owszem, autor ma spore zdolności obserwacyjne i umie swoje obserwacje interesująco opisać, ale nie on jeden i są lepsi. Tematyka pracy weterynarza w latach trzydziestych jest niewątpliwie ciekawa, ale dość marginalizowana, więc to też nie to. Cóż, ja już trzeciej szansy tej serii nie dam.

Tytuł: To nie powinno się zdarzyć
Autor: James Herriot
Tytuł oryginalny: It Shouldn't Happen to a Vet
Tłumacz: Irena Doleżal-Nowicka
Cykl: Wszystkie stworzenia małe i duże
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Rok: 2015
Stron: 320

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.