Cykl o Skrzydłach Ognia był całkiem przyjemną opowieścią dla młodszego czytelnika (dla tych, którzy nie bardzo kojarzą, opowiadał o piątce smocząt wskazanych przez przepowiednię, których przeznaczeniem miało być jakoby zakończenie dwudziestoletniej wojny między pretendentkami do trony Królestwa Piasku). Był też całkiem zgrabnie zamkniętą całością. Ale jak doświadczenie fantasy (a także tej konkretnej autorki) uczy, żadna historia nie jest na tyle zamknięta, aby nie można było czegoś jeszcze dopisać. Bo chociaż przeznaczenie Smocząt Przeznaczenia się dopełniło, to w świecie Pyrii można opowiedzieć jeszcze wiele historii.
I tak akcja „Przebudzenia Pełni” zaczyna się kilka miesięcy po zakończeniu poprzedniego pięcioksięgu. Bohaterką jest młoda smoczyca z plemienia Nocoskrzydłych, którą matka ukryła z dala od ich toksycznego królestwa i wychowywała w tajemnicy i odosobnieniu. Teraz Strażniczka Pełni dołączyła do innych Nocoskrzydłych, ale nie czuje się wśród nich dobrze. Po pierwsze dlatego, że nie dzieliła z nimi trudów życia na umierającej, zatrutej wyziewami aktywnego wulkanu wyspie i wszyscy mają do niej pretensje o ten łatwiejszy start, a po drugie dlatego, że jest pierwszym od setek lat Nocoskrzydłym, który faktycznie posiada paranormalne zdolności, a nie tylko udaje na potrzeby propagandy. W dodatku matka uznała, że najlepiej dla Pełni będzie, jeśli zacznie uczęszczać do integracyjnej szkoły założonej przez Smoczęta Przeznaczenia, która ma pozwolić młodym smokom z różnych plemion poznać się wzajemnie i żyć w spokojnej koegzystencji, zamiast wszczynać kolejne wojny. Pełnia nie jest przekonana, czy udźwignie ciężar takich zmian w swoim życiu… Ach, no i jest jeszcze pewien tajemniczy głos w jej głowie.
W nowym cyklu autorka nieco zmieniła formułę (przynajmniej, jeśli chodzi o otwierający tom). Wcześniej ukazywała znających się od lat bohaterów w wyprawie przez niebezpieczny świat. Teraz musi sobie poradzić z opisem dopiero rodzących się relacji i bardziej stacjonarną akcją, bo znacząca większość powieści rozgrywa się w rzeczonej szkole dla smocząt, z postaciami, które poznaje nie tylko czytelnik, ale również one siebie nawzajem. I moim zdaniem ta zmiana formuły niezbyt dobrze jej wyszła.
Zacznijmy od akcji, która obejmuje w sumie tydzień z roku szkolnego. Wiecie, kiedy widzę tego typu dekoracje, mam pewne oczekiwania (i jak sądzę, mają je wszyscy, którzy wychowali się na książkach o Harrym Potterze). Mianowicie oczekuję określonych zasad funkcjonowania szkoły, egzotycznych i rozkosznie innych do tego, co znamy z życia, a jednocześnie na tyle podobnych, że nie wydadzą się zupełnie obce. Oczekuję nauczycieli, którzy przynajmniej z grubsza wiedzą, co robią i przed którymi bohaterowie muszą ukrywać swoje często nierozsądne plany. Tymczasem tutaj mamy do czynienia z tworem, który jeszcze nie do końca wiadomo, na jakich zasadach będzie funkcjonował, większość nauczycieli jest w wieku swoich starszych uczniów, a wydarzenia zdają się rozgrywać losowo i trudno się między nimi doszukać jakichś powiązań. Akcja co prawda biegnie wartko i dzieje się wiele, ale kiedy nie wiesz, co to wszystko ma ze sobą wspólnego, taki natłok wydarzeń zwyczajnie męczy i nuży.
Mam też pewne zastrzeżenia do relacji bohaterów, ale zanim do tego przejdę, to może kilka słów o samych postaciach. Narracja jest prowadzona z perspektywy Strażniczki Pełni (choć trzecioosobowa), co jest dość ciekawym zabiegiem. Z jednej strony dlatego, że mamy do czynienia z perspektywą osoby, która nie do końca rozumie, co się wokół niej dzieje, bo znalazła się w środowisku drastycznie różnym od tego, które dotąd znała. Z drugiej, może trochę oszukiwać, ponieważ potrafi innym smokom czytać w myślach. Co z kolei uznaje za problem, bo nie dość , że nie może tego kontrolować, to obawia się odrzucenia przez grupę w wypadku, gdyby jej przypadłość wyszła na jaw. Sutherland akurat jest bardzo dobra w budowaniu wiarygodnych bohaterów i rozterki Pełni to piękne ukazanie rozterek młodej osoby, która jest inna i w związku z tym boi się odrzucenia przez grupę rówieśniczą. Ciekawie też pokazuje, jak Pełnia wchodzi w interakcję z pewnym potencjalnie bardzo niebezpiecznym smokiem i jak próbuje zupełnie na oślep lawirować między jego obietnicami i zapewnieniami.
O kolegach z klasy Pełni jak dotąd dowiadujemy się niewiele, mimo jej umiejętności (zakładam, że tak jak poprzednio każdy z nich dostanie swój tom, gdzie będziemy mogli poznać ich bliżej). Wiemy, że większość z nich, jak i wszystkich uczniów, mimo młodego wieku brało już udział w bitwach świeżo zakończonej wojny. I na wielu z nich wojna pozostawiła trwały ślad, czy to w formie traumy, czy tłumionej nienawiści do byłych wrogów. Cieszy mnie, że autorka zdecydowała się pokazać, że po latach zabijania nie wystarczy wziąć się za ręce i zatańczyć w kółeczku, aby wszystko było już dobrze i nastała powszechna miłość. Że dla niektórych przebywanie z tymi samymi osobnikami, z którymi niedawno walczyli, w jednym pomieszczeniu może się okazać za trudne i doprowadzić do skrajnych reakcji. I że dobre chęci nie zawsze wystarczą. Jestem ciekawa, czy i jak rozwinie się ten wątek w przyszłości.
Niestety, relacje między najbliższymi znajomymi Pełni nie są zarysowane tak dobre. Najwyraźniej autorce nie najlepiej wychodzi opisywanie tego, jak przyjaźnie się rodzą. Nie dowiadujemy się o tych smokach praktycznie nic, bo i sama Pełnia zna je na tyle krótko, że nie jest w stanie ani się zbyt wiele o nich dowiedzieć, ani wyrobić sobie jakiejś opinii, więc dlaczego miałby to zrobić czytelnik.
Ostatecznie „Przebudzenie Pełni” to taka rozbiegówka – jeden wielki prolog, do właściwej opowieści, która rozegra się w następnych tomach (gdzie, jak wskazuje zakończenie, autorka wróci już do starej i lubianej formuły, bo w tej stacjonarnej najwyraźniej nie czuje się najlepiej). Przyznam, że jestem trochę zawiedziona, choć jak to po powieści dla młodszego odbiorcy, nie spodziewałam się wielkich uniesień. Nie jestem przekonana, czy sięgnę po ciąg dalszy. Może jak będzie na Legimi.
I tak akcja „Przebudzenia Pełni” zaczyna się kilka miesięcy po zakończeniu poprzedniego pięcioksięgu. Bohaterką jest młoda smoczyca z plemienia Nocoskrzydłych, którą matka ukryła z dala od ich toksycznego królestwa i wychowywała w tajemnicy i odosobnieniu. Teraz Strażniczka Pełni dołączyła do innych Nocoskrzydłych, ale nie czuje się wśród nich dobrze. Po pierwsze dlatego, że nie dzieliła z nimi trudów życia na umierającej, zatrutej wyziewami aktywnego wulkanu wyspie i wszyscy mają do niej pretensje o ten łatwiejszy start, a po drugie dlatego, że jest pierwszym od setek lat Nocoskrzydłym, który faktycznie posiada paranormalne zdolności, a nie tylko udaje na potrzeby propagandy. W dodatku matka uznała, że najlepiej dla Pełni będzie, jeśli zacznie uczęszczać do integracyjnej szkoły założonej przez Smoczęta Przeznaczenia, która ma pozwolić młodym smokom z różnych plemion poznać się wzajemnie i żyć w spokojnej koegzystencji, zamiast wszczynać kolejne wojny. Pełnia nie jest przekonana, czy udźwignie ciężar takich zmian w swoim życiu… Ach, no i jest jeszcze pewien tajemniczy głos w jej głowie.
W nowym cyklu autorka nieco zmieniła formułę (przynajmniej, jeśli chodzi o otwierający tom). Wcześniej ukazywała znających się od lat bohaterów w wyprawie przez niebezpieczny świat. Teraz musi sobie poradzić z opisem dopiero rodzących się relacji i bardziej stacjonarną akcją, bo znacząca większość powieści rozgrywa się w rzeczonej szkole dla smocząt, z postaciami, które poznaje nie tylko czytelnik, ale również one siebie nawzajem. I moim zdaniem ta zmiana formuły niezbyt dobrze jej wyszła.
Zacznijmy od akcji, która obejmuje w sumie tydzień z roku szkolnego. Wiecie, kiedy widzę tego typu dekoracje, mam pewne oczekiwania (i jak sądzę, mają je wszyscy, którzy wychowali się na książkach o Harrym Potterze). Mianowicie oczekuję określonych zasad funkcjonowania szkoły, egzotycznych i rozkosznie innych do tego, co znamy z życia, a jednocześnie na tyle podobnych, że nie wydadzą się zupełnie obce. Oczekuję nauczycieli, którzy przynajmniej z grubsza wiedzą, co robią i przed którymi bohaterowie muszą ukrywać swoje często nierozsądne plany. Tymczasem tutaj mamy do czynienia z tworem, który jeszcze nie do końca wiadomo, na jakich zasadach będzie funkcjonował, większość nauczycieli jest w wieku swoich starszych uczniów, a wydarzenia zdają się rozgrywać losowo i trudno się między nimi doszukać jakichś powiązań. Akcja co prawda biegnie wartko i dzieje się wiele, ale kiedy nie wiesz, co to wszystko ma ze sobą wspólnego, taki natłok wydarzeń zwyczajnie męczy i nuży.
Mam też pewne zastrzeżenia do relacji bohaterów, ale zanim do tego przejdę, to może kilka słów o samych postaciach. Narracja jest prowadzona z perspektywy Strażniczki Pełni (choć trzecioosobowa), co jest dość ciekawym zabiegiem. Z jednej strony dlatego, że mamy do czynienia z perspektywą osoby, która nie do końca rozumie, co się wokół niej dzieje, bo znalazła się w środowisku drastycznie różnym od tego, które dotąd znała. Z drugiej, może trochę oszukiwać, ponieważ potrafi innym smokom czytać w myślach. Co z kolei uznaje za problem, bo nie dość , że nie może tego kontrolować, to obawia się odrzucenia przez grupę w wypadku, gdyby jej przypadłość wyszła na jaw. Sutherland akurat jest bardzo dobra w budowaniu wiarygodnych bohaterów i rozterki Pełni to piękne ukazanie rozterek młodej osoby, która jest inna i w związku z tym boi się odrzucenia przez grupę rówieśniczą. Ciekawie też pokazuje, jak Pełnia wchodzi w interakcję z pewnym potencjalnie bardzo niebezpiecznym smokiem i jak próbuje zupełnie na oślep lawirować między jego obietnicami i zapewnieniami.
O kolegach z klasy Pełni jak dotąd dowiadujemy się niewiele, mimo jej umiejętności (zakładam, że tak jak poprzednio każdy z nich dostanie swój tom, gdzie będziemy mogli poznać ich bliżej). Wiemy, że większość z nich, jak i wszystkich uczniów, mimo młodego wieku brało już udział w bitwach świeżo zakończonej wojny. I na wielu z nich wojna pozostawiła trwały ślad, czy to w formie traumy, czy tłumionej nienawiści do byłych wrogów. Cieszy mnie, że autorka zdecydowała się pokazać, że po latach zabijania nie wystarczy wziąć się za ręce i zatańczyć w kółeczku, aby wszystko było już dobrze i nastała powszechna miłość. Że dla niektórych przebywanie z tymi samymi osobnikami, z którymi niedawno walczyli, w jednym pomieszczeniu może się okazać za trudne i doprowadzić do skrajnych reakcji. I że dobre chęci nie zawsze wystarczą. Jestem ciekawa, czy i jak rozwinie się ten wątek w przyszłości.
Niestety, relacje między najbliższymi znajomymi Pełni nie są zarysowane tak dobre. Najwyraźniej autorce nie najlepiej wychodzi opisywanie tego, jak przyjaźnie się rodzą. Nie dowiadujemy się o tych smokach praktycznie nic, bo i sama Pełnia zna je na tyle krótko, że nie jest w stanie ani się zbyt wiele o nich dowiedzieć, ani wyrobić sobie jakiejś opinii, więc dlaczego miałby to zrobić czytelnik.
Ostatecznie „Przebudzenie Pełni” to taka rozbiegówka – jeden wielki prolog, do właściwej opowieści, która rozegra się w następnych tomach (gdzie, jak wskazuje zakończenie, autorka wróci już do starej i lubianej formuły, bo w tej stacjonarnej najwyraźniej nie czuje się najlepiej). Przyznam, że jestem trochę zawiedziona, choć jak to po powieści dla młodszego odbiorcy, nie spodziewałam się wielkich uniesień. Nie jestem przekonana, czy sięgnę po ciąg dalszy. Może jak będzie na Legimi.
Tytuł: Skrzyła Ognia: Przebudzenie Pełni
Autor: Tui T. Sutherland
Tytuł oryginalny: Wings of Fire. Book Six: Moon Rising
Tłumacz: Małgorzata Strzelec
Cykl: Skrzydła Ognia
Wydawnictwo: Mag
Rok: 2019
Stron: 288
Autor: Tui T. Sutherland
Tytuł oryginalny: Wings of Fire. Book Six: Moon Rising
Tłumacz: Małgorzata Strzelec
Cykl: Skrzydła Ognia
Wydawnictwo: Mag
Rok: 2019
Stron: 288
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.