Strony

środa, 31 marca 2021

"Zodiaki: Genokracja" Magdalena Kucenty

 
Czytanie debiutów to zawsze pewna loteria. Można trafić na perełkę, można na kompletną katastrofę, ale zwykle jednak trafia się na książki średnie, które dają nadzieję na rozwój autora w przyszłości. Magdalena Kucenty nie jest taką całkiem świeżą debiutantką, bo pisuje sporo opowiadań (te, które zdarzyło mi się przeczytać były całkiem udane), zawodowo zaś pisze scenariusze do gier. „Zodiaki: Genokracja” (które otrzymałam dzięki uprzejmości księgarni TaniaKsiazka.pl) to jednak jej pierwsza powieść, a przesiadka z krótkiej formy na długą choć zapewnia pewne profity, to bywa ryzykowna.
Tajemnicza pandemia (nazwana później Pandorą) zmieniła oblicze świata. W XXVIII wieku mamy więc miasta osłonięte kopułami, chroniącymi mieszkańców przed deformującą ciała i wywołującą mutacje zarazą. Mogą w nich jednak mieszkać jedynie nieliczni, ci, którzy są albo zdrowi i o w miarę czystym ludzkim genomie, albo chociaż użyteczni. Reszta jakoś sobie radzi poza miastami, gdzie życie jest trudne, twarde i często krótkie. W miastach jednak również nie panuje sielanka: każdy obywatel przyporządkowany jest do odpowiedniej kasty, a z tym idą przywileje lub ich brak. Tytułowe Zodiaki zaś pozostają obok systemu, ponieważ… są wynikiem precyzyjnie zaplanowanego eksperymentu. Sztucznie wyprodukowani nadludzie o niesamowitych umiejętnościach pozostają własnością szalonego naukowca, który ich stworzył, przynajmniej dopóki nie pojawi się nowa, lepsza generacja. Nie wszystkim jednak odpowiada taki stan rzeczy. Czasem ktoś próbuje uciec…

Przyznam, że na początku dość ciężko czytało mi się tę książkę. Nie mogłam określić dlaczego, bo językowo jest bardzo przystępna i w procesie czytania nie napotyka się żadnych przeszkód związanych z samą materią słowa. Niemniej, coś mi zgrzytało. I dopiero po przeczytaniu wywiadu z autorką domyśliłam się, o co chodzi. Otóż „Zodiaki” są napisane z taką manierą narracji, która jest charakterystyczna dla anime. Widać to w konstrukcji fabuły, w doborze bohaterów i w pewnej poetyce świata przedstawionego (choćby niektóre bardzo krwawe sceny mają w sobie potężny vibe anime). Poza tym powieść jest napisana scenami gotowymi do przerobienia na scenariusz (i nie wątpię, że jako anime byłaby bardzo udana). To niekoniecznie są wady same w sobie, ale o ile odkrycie, co powoduje mój czytelniczy dysonans odpowiednio ustawiło mi obcowanie z powieścią, tak pewne manieryzmy w anime mnie drażnią i część z nich jest widoczna też w „Zodiakach”.

Ale zostawmy może subtelności narracji i przejdźmy do innych elementów. Sam świat przedstawiony nie jest może wybitnie oryginalny, ale ma spory potencjał. W powieści poznajemy tylko jego mały wycinek (akcja toczy się głównie w jednym z miast pod kopułami, Oonie, dopiero pod koniec zapuszcza się dalej), ale widać, że autorka sobie to wszystko przemyślała. Dowiadujemy się sporo o strukturze społecznej miasta, poznajemy kilka dzielnic zarówno lokalnej arystokracji, jak i tych mniej reprezentatywnych, dowiadujemy się też nieco o samych Zodiakach. Niemniej, mam wrażenie, że najciekawsze dopiero przed nami.

Postacie wypadają nieco gorzej. Przyznam, że żaden z Zodiaków nie wzbudziła we mnie jakichś bardziej osobistych emocji. Owszem, z zaciekawieniem obserwowałam ich poczynania, ale było to raczej zaciekawienie naukowca obserwującego kilka interesujących okazów. Trudno powiedzieć, dlaczego tak się stało, choć role mogła odgrywać pewna sterylność tych postaci (mam wrażenie zresztą, że zaplanowana przez autorkę, bo doskonale komponująca się z tym, czego ostatecznie się o nich dowiadujemy). A fakt, że wiele z nich jestem w stanie wpisać w klisze znane z anime raczej nie pomógł. Znacznie bardziej przypadła mi do gustu dwójka innych bohaterów: Draak, wielki, jaszczuropodobny deformanta, gwiazda nielegalnych walk oraz pewien cyborg z mechaniczną ręką. Obaj w swoim wątku odgrywają do pewnego stopnia tropy znane z buddy movie, ale całkiem dobrze im to wychodzi. I wypadają znacznie naturalniej od dzieciaków z probówki.

Jest jeszcze jedna rzecz, do której muszę się przyczepić, a która psuła mi nieco odbiór powieści. Otóż Capricorn, Zodiak będący głównym bohaterem, ma umiejętność obliczania prawdopodobieństwa różnych wydarzeń. Robi to w ten sposób, że odgrywa sobie w głowie symulacje tego, co ma się stać, podmieniając rożne zmienne. I w pewnym momencie narracaja przestaje informować czytelnika, co jest symulacją, a co rzeczywistością (albo robi to z opóźnieniem). Ok, rozumiem, że raz można, czemu nie, w końcu to całkiem niezła metoda stworzenia suspensu. Ale ja jako czytelniczka lubię wiedzieć, gdzie znajduje się powieściowa rzeczywistość, a takie manipulacje wprowadziły w pewnym momencie chaos do opowiadanej historii. I jak lubię wielowarstwowe, nieoczywiste narracje, tak tutaj coś poszło nie tak.

„Zodiaki: Genokracja” to książka… poprawna. Nie wybitna, ale przyjemna w lekturze (jeśli komuś zbytnia filmowość nie przeszkadza). Nie pozbawiona błędów, ale zwiastująca, że kolejne powieści autorki mogą być lepsze. Nie odradzam, polecam umiarkowanie entuzjastycznie. Sprawdźcie sobie sami. A jeśli zechcecie je nabyć (myślę, że jako wakacyjna lektura sprawdzą się świetnie), to póki co „Zodiaki: Genokracja” można znaleźć w dziale nowości na TaniaKsiazka.pl .

Książkę otrzymałam od księgarni TaniaKsiazka.pl


Tytuł: Zodiaki: Genokracja
Autor: Magdalena Kucenty
Wydawnictwo: Uroboros
Rok: 2021
Stron: 462

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.