Strony

wtorek, 9 listopada 2021

"Pieśń Łowcy" Tad Williams


Jako że wszędzie tylko zachwyty nad nowiutkimi, błyszczącymi okładkami, usiądźmy może na chwilę i porozmawiajmy o książce starszej ode mnie (nawet polskie wydanie, mimo że dość w czasie odległe od premiery oryginału, już dawno jest pełnoletnie). W dodatku takiej, która całkiem nieźle się zestarzała, czego o fantasy zwykle niestety nie da się powiedzieć. Porozmawiajmy chwilę o „Pieśni Łowcy” Tada Williamsa.

Williams to autor w Polsce znany głównie ze swojego monumentalnego cyklu „Pamięć, smutek, cierń”. Cykl był nawet kilka lat temu wznawiany i podejmowano próby wydania dopisanych później tomów, ale po jednym sprawa zdechła. Jednak okazuje się, że Williams pisywał nie tylko monumentalne cykle high fantasy, rozegrane w kilku opasłych tomiszczach. Zdarzyło mu się bowiem napisać też niewielkie (przynajmniej w porównaniu z mającymi 500+ stron sztandarowymi tomiszczami) animal fantasy. Czyli „Pieśń Łowcy”.

Historia jest prosta i bardzo dla fantasy typowa. Łowca to młody kocurek pomieszkujący w jednym z wiejskich ogródków. Ma przyjaciół, bywa na zgromadzeniach lokalnej kociej społeczności, znalazł sobie również dziewczynę. Jednak pewnego dnia owa miła kotka znika bez śladu i jak się okazuje, nie ona jedyna. Łowca, postanawia odnaleźć swoją ukochaną, a w tym celu planuje udać się na audiencję do królowej kotów, licząc, że uzyska jakieś wsparcie. Po drodze przeżywa przygody, formuje drużynę, znajduje przyjaciół i wrogów…

Urok „Pieśni Łowcy” leży w tym, że to najklastyczniejsze możliwe fantasy, można nawet powiedzieć: w stylu retro. Autor podąża tropami narracyjnymi (które w latach 80tych jeszcze nie były aż tak zużyte) nie siląc się na jakieś udziwnienia, wolty czy dekonstrukcje (no dobrze, jedną kliszę deknostruuje. Ale akurat ta klisza była już stara, kiedy fantasy jako gatunek się rodziło). Wiemy więc, że nasz dzielny kotek, jako wybraniec dzięki swojej podróży odmieni się i wydorośleje. Wiemy, że na każdym etapie będzie zbierał nowych towarzyszy do swojej drużyny bądź na stałe, bądź na chwilę. Będzie zdobywał sojuszników, którzy zawieszeni na ścianie jak strzelba Czechowa wystrzelą w odpowiednim momencie. Wiemy, że przyjdzie mu się zmierzyć z pradawnym złem, bo to jeszcze ten etap, kiedy złu za całą motywację wystarczyło, że jest wielkie i pradawne. Teraz już takich historii się nie pisuje. I właśnie w tym, że wszystko jest takie znane i z dawna niewidziane, tkwi ogromna siła tej powieści. Starszy czytelnik odbędzie sentymentalną podróż do początków swej fascynacji gatunkiem, a młodszy będzie się świetnie bawił (powieść niby jest dla dorosłych, ale właściwie należy do tych nietargetowanych pod konkretny wiek odbiorców i myślę, że dzieciaki, które polubiły „Hobbita” i tutaj mogłyby się świetnie bawić).

Jednak, żeby taki idealnie odegrany schemat działał, musi być perfekcyjnie wykonany. I Williams zdecydowanie wykonuje go perfekcyjnie. Wie, jak rozłożyć akcenty, żeby nieustannie podtrzymywać uwagę czytelnika. Wie, jak rozegrać interakcje między postaciami, żeby były proste, ale chwytające za serce. Wie nawet, gdzie dodać drobne odejścia od schematu, żeby fabuła nie była nudna. Język ma prosty, ale również dość charakterystyczny dla klasycznej fantasy – widać mocną inspirację Tolkienem w tej kwestii. Być może, jeśli porówna się to ze współczesnym przygodowym fantasy, zwłaszcza YA, język wyda się nieco przestarzały (narracja nie trzyma takiego tempa jak niektóre współczesne młodzieżówki i trochę inaczej jest to pisane), ale wciąż nie odrzuca.

Bohaterowie zaś są sympatyczni. Może trochę naiwni (wszak młodzi jeszcze), ale też i w trakcie opowieści mają wydorośleć, więc na początku muszą być nieco niedojrzali. Tytułowy Łowca to typowy wybraniec: nie godzi się na status quo, uważa podjęte działania za niewystarczające i postanawia rozwiązać sprawę na własną rękę. Autor dorzuca mu w tej wyprawie młodego, zapatrzonego w starszego kolegę jak w obrazek, kompana, aby Łowca miał się kim opiekować, bo wtedy łatwo pokazać, jak rozwija się w nim odpowiedzialność za innych. Wraz z rozwojem opowieści poznajemy też tajemniczą, młodą kotkę, którą z naszą dwójką łączy wspólna Sprawa. Poznajemy też mnóstwo postaci archetypicznych: zgnuśniałą, rozleniwioną luksusem parę królewską, ich rozsądnego i nieco awanturniczego syna, który widzi, że dzieje się coś niedobrego i wobec bierności rodziców działa na własną łapę, klan kocich wojowników, na których robi wrażenie męstwo młodego Łowcy… ale także spragnionych władzy i pozycji sługusów zła. Chyba każdy fantastyczny trop został tu umiejętnie wykorzystany.

Krótko mówiąc, polecam. To wspaniała nostalgiczna wycieczka w obszary, które dziś już nie istnieją. Można też podsunąć młodszym czytelnikom, zwłaszcza jeśli są fanami serii „Wojownicy”. Szkoda, że nikt tego u nas nie wznawiał.
 
Tytuł: Pieśń Łowcy
Tytuł oryginalny: Tailchaser's Song
Tłumacz: Bogumiła Kaniewska
Wydawnictwo: Zysk i s-ka
Rok: 1994
Stron: 280

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.