Strony

wtorek, 17 maja 2022

"Nic tu po was" Kevin Wilson


„Nic tu po was” to książka, która przeszła przez książkowe socjalmedia raczej bez większego echa. Niemniej w mojej banieczce trafiałam na recenzje wyłącznie entuzjastyczne a nawet takie, które wprost o powieści Wilsona mówiły, że to arcydzieło. Podchodząc do niej, miałam więc dość spore wymagania. Spodziewałam się wręcz literackiej uczty. I chyba właśnie to mnie zgubiło.

Pewnego letniego dnia Lilian Breaker dostaje list od swojej przyjaciółki ze szkoły. Nic w tym niezwykłego, bo mimo krzywdy, jakiej Lilian od niej zaznała, wciąż dość często do siebie piszą. Tym razem jednak Madison ma dla Lilian propozycję zatrudnienia. Okazuje się, że dotyczy ona opieki nad dziećmi (nie, żeby Lilian miała jakiekolwiek doświadczenie). Konkretnie bliźniętami z pierwszego małżeństwa nowego męża Madison. Haczyk tkwi w tym, że dzieciaki mają pewną osobliwą przypadłość: pod wpływem silnych emocji dokonują samozapłonu. To samo w sobie dość kłopotliwe, a gdyby ta informacja się rozeszła, mogłaby przeszkodzić w karierze politycznej ich ojcu. Potrzeba więc dyskretnej opiekunki.

Zdecydowanie za dużo się po tej książce spodziewałam. W recenzjach często się pisze, że autor jest świetnym obserwatorem i ostrzem swej satyry idealnie podsumowuje społeczeństwo amerykańskie. Jest w tym sporo prawdy. Wilson pisze stylem bezkompromisowym, a jego bohaterowie wygłaszają zdecydowanie celne komentarze społeczne. Złośliwe pióro pięknie nakłuwa balonik samozadowolenia amerykańskiej klasy wyższej. Ale spodziewałam się więcej. Spodziewałam się przede wszystkim uczty pod względem językowym czy stylistycznym, tymczasem język jest prosty i bezpośredni. Spodziewałam się głębokiej analizy społecznej w rodzaju tych, jakich dostarczają Wielkie Amerykańskie Powieści (tu trochę wina wydawcy, który niemiłosiernie rozdmuchał tę króciutką w gruncie rzeczy książkę). Tymczasem jest tu raczej kilka celnych uwag i zręcznie wbitych szpil zamiast całościowego obrazu.

Przy czym prosty język ma wewnętrznie sens. Narratorką jest bowiem Lilian, dziewczyna bez wykształcenia i jakiegokolwiek celu w życiu, za to z natury bystra. Jako postać jest całkiem do polubienia: złośliwa i bezpośrednia, nie szczędzi swoim nowym pracodawcom kąśliwych uwag nawet jeśli nie zawsze wypowiada je na głos. Z drugiej strony jej interakcje z dzieciakami szybko pokazują czytelnikowi, że pod tą zbroją z cynizmu jest miękkie podbrzusze, które pozwala otoczyć opieką i poczuciem bezpieczeństwa dwoje straumatyzowanych dzieciaków.

Bo takie właśnie są bliźnięta. Przez ich przypadłość matka nigdy nie odważyła się puścić ich do szkoły a potem zmarła w tragicznych okolicznościach. Nie znam się na dziecięcych traumach, ale wydaje mi się, że Wilson bardzo wiarygodnie przedstawił dzieciaki, które zdają sobie sprawę, że dla wszystkich są problemem, gorącym kartoflem, którego każdy jak najszybciej chce się pozbyć. Które od dawna nie zaznały poczucia bezpieczeństwa ani miłości i które w związku z tym wobec każdej nowej osoby pozostają nieufne. Bardzo zgrabnie autor opisuje też relację, jaką nawiązuje z nimi Lilian. I sylwetki bliźniąt, jak i ta relacja, są w zasadzie najmocniejszymi stronami powieści.

No i w zasadzie trudno mi coś konkretnego powiedzieć. To nie jest zła książka. Jest co najmniej dobra, może nawet bardzo dobra. Ale spodziewałam się książki wybitnej, w związku z czym ta, którą dostałam, wydaje mi się na każdym polu niewystarczająca. Może zresztą ocieniłabym ją lepiej, gdybym bardziej interesowała się amerykańską strukturą społeczną, może coś mi umyka? W każdym razie chyba nie powinnam się tak bardzo jarać książkami chwalonymi w internecie.

Tytuł: Nic tu po was
Autor: Kevin Wilson
Tłumacz: Jan Kraśko
Tytuł oryginalny: Nothing to see here
Wydawnictwo: Agora
Rok: 2021
Stron: 312

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.