Strony

środa, 30 czerwca 2010

Errata do stosika wakacyjnego

Na swoje usprawiedliwienie mogę dodać, że nie mogłam przecież przejść obojętnie obok biblioteki.;) Ech, tak się kończy czytanie blogowych recenzji...


(Przepraszam za słabą jakość, jestem totalne beztalencie fotograficzne:()

Od góry:
1. Paweł Huelle "Mercedes - benz" - z DKK
2. Ewa ostrowska "Ja, pani woźna" - to akurat przez Tuchę, ale nie mogę wstawić linka:(
3. Andrzej Pilipiuk "Oko jelenia: Drewniana twierdza"
4. Krzysztof Kotowski "Kapłan"
5. Elizabeth Gilbert "Jedz, módl się, kochaj"
6. R. Goscinny i J. J. Sempe "Nowe przygody Mikołajka" - bo wszyscy się nim tak zachwycają.
7. Isabel Allende "Ines, pani mej duszy"

A kolejna erratka będzie, kiedy dostanę przesyłkę z Dedalusa.;)

sobota, 26 czerwca 2010

Przesyt szczęścia - "Starcie królów" George R. R. Martin


Strasznie długo męczyłam się z tą książką. Z jednego prostego powodu: Martin pisze za dobrze. Tworzy postacie tak barwne i żywe, że nie sposób się do nich nie przywiązać. Czytelnik kibicuje ulubieńcom z większym oddaniem, niż żywym sportowcom, a tych, którym nie kibicuje, jest gotowy udusić gołymi rękami, kiedy przeszkadzają . Bohaterowie „Pieśni lodu i ognia” (bo tak nazywa się cykl, którego „Starcie królów” jest drugim tomem) są jak przyjaciele (bądź zagorzali wrogowie). Ale Martin, poza tym, że jest pisarzem świetnym, jest też pisarzem okrutnym. Nie waha się wyrządzać swoim postaciom największych świństw, czy też nawet zabijać. Dlatego tak ciężko było mi brnąć dalej w powieść: nie chciałam się dowiedzieć, że któryś z moich ulubieńców poniósł śmierć. Ale, jak wiadomo, ciekawość ludzka w swym bezmiarze ustępuje tylko głupocie, więc po krótkiej przerwie zawsze wracałam do lektury.

Powieść, poza wadą wymienioną powyżej, to istna uczta. Po wydarzeniach znanych z tomu pierwszego pozostało czterech pretendentów, którym marzy się Żelazny Tron. W związku z tym wybucha wojna domowa. W dodatku ostatni żyjący potomek starej dynastii ma teraz od dawna niespotykaną broń, której nie zawaha się użyć do odzyskania korony, odebranej przez powstanie. Zaś na północy za Murem, zrodziło się nowe zagrożenie. Budzą się pierwotne moce, a do tego nadchodzi najsroższa zima, jaką pamiętają ludzie…

Akcja, jak to na wojnie, toczy się szybko. Częste jej zwroty to gwarancja, że nuda nas nie dopadnie, a dodatkowego smaczku dodaje specyficznie prowadzona narracja. Otóż autor w każdym rozdziale pokazuje bieżące wydarzenia z perspektywy innego bohatera (może w tym tkwi sekret niezwykłej barwności postaci). Dla mnie osobiście dodatkowym plusem było to, że autor poświęcił bardzo wiele rozdziałów mojemu ulubionemu bohaterowi, który w pierwszym tomie miał do powiedzenia znacznie mniej. Co prawda, moja druga ulubienica została potraktowana po macoszemu, ale przecież nie można mieć wszystkiego.

Bohaterów tej stuprocentowo epickiej sagi jest bardzo wielu, a przewijające się różnorakie herby, barwy i ogólne zależności, kto, z kim, gdzie, kiedy i dlaczego, mogłyby wprowadzić zamieszanie. Na szczęście ktoś się tego domyślił i na końcu książki umieścił spis wszystkich dworów i członków co znamienitszych rodów. Wielce to ułatwia połapanie się w intrygach politycznych i zmiennych sojuszach, od których aż gęsto na kartach powieści.

Na zakończenie jeszcze wspomnę, że tłumaczowi należy pogratulować wyczucia odnośnie tłumaczenia nazw własnych. Pan Jakuszewski nie starał się niczego na siłę spolszczyć i chwała mu za to. Jednocześnie wiedział, gdzie polskie nazwy w miejsce angielskich będą brzmiały swojsko. I tak mamy Orle Gniazdo, ale także Winterfell . Oby więcej tłumaczy wykazywało podobne talenty.

Czytając „Starcie królów” ogarniały mnie wszystkie emocje, jakie tylko można poczuć: od łzawego smutku, po wybuchy dzikiej radości. Polecam wszystkim, których nie razi brutalność tekstu. Dla fanów fantastyki to lektura obowiązkowa, a myślę, że i tym, którzy za fantastyką nie przepadają niezwykłe bogactwo świata Siedmiu Królestw przypadnie do gustu. Dla mnie jednak ładunek emocjonalny tej książki był tak potężny, że na zapoznanie się z trzecim tomem poczekam jeszcze dłuższy czas.

G. R. R. Martin, Starcie królów, Zysk i s - ka, Poznań 2000, 916 s.

wtorek, 22 czerwca 2010

Kobieca fantasy - "Zapomniane bestie z Eldu" Patricia McKillip


„Zapomniane bestie z Eldu” zwróciły moją uwagę tylko dlatego, że Sapkowski w „Rękopisie znalezionym w smoczej jaskini” wymieniał je jako jedną z pozycji kanonów fantasy. A ponieważ ambitnie postanowiłam kanon ten poznać, w końcu i po „Bestie…” sięgnęłam. Przez 1/3 książki zastanawiałam się, cóż takiego AS w niej dostrzegł, że uznał za stosowne zamieścić ją w kanonie. Teraz już wiem.

Górę Eld zamieszkują od kilku pokoleń potężni magowie. Nie interesuje ich władza nad ludźmi ani sprawy szerokiego świata. Mają natomiast osobliwe hobby, zajmują się bowiem prowadzeniem niezwykłego ogrodu zoologicznego. Wabią na górę mocą swej magii legendarne bestie, których imiona bardowie opiewali w dawnych pieśniach, a zwykli ludzie uważają za mity jeno. Znajdziemy więc na górze Eld złotego lwa Gulesa, zielonoskrzydłego smoka Gylda, wielkiego sokoła Tera i wiele innych. Ostatniej władczyni bestii, czarodziejce Sybel, pozostaje do zwabienia już tylko biały ptak Liralen. Pewnej nocy jednak, gdy go nawoływała, u bram jej domu stanął inny gość. Oto młody rycerz przywiózł niemowlę królewskiej krwi, uratowane z wojennej pożogi, a będące siostrzeńcem czarodziejki. Sybel zgodziła się zaopiekować dzieckiem. Jednak w końcu wielki świat upomni się o królewskiego syna, a dla Sybel już nic nie będzie takie, jak dawniej.

„Zapomniane bestie z Eldu” wyszły spod kobiecego pióra. Trzeba więc powiedzieć, że jest to powieść na wskroś kobieca. Ale nie tylko z racji autorstwa. Kobieca w pełnym i czystym znaczeniu tego słowa. To było dla mnie największą niespodzianką, gdyż po wstępie z ukrywanym księciem spodziewałam się krwawych waśni, opisów bitew i intryg pałacowych, czyli jednym słowie tego, co w powieściach fantasy jest „męskie”. I nie znalazłam takich akcentów. Autorka bowiem, tak jak jej białowłosa czarodziejka, pozostawia sprawy świata ich własnemu biegowi i nie mówi o nich ani słowa. Przecież dworskie plotki nie docierają na odosobniony Eld.

Fabułę powieści wypełnia opis stopniowych przemian bohaterów, ich rozterek i dokonywanych wyborów (czyli tego, co dla mnie stanowi kwintesencję „kobiecości” literatury). Oczywiście głównym obiektem tych zmian jest Sybel, która najpierw dowiaduje się, czym jest miłość do dziecka, potem zaś uczy się miłości do mężczyzny. Musi się też odnaleźć w kraju ogarniętym (uśpioną co prawda, ale do czasu) wojną domową, gdzie po jednej stronie barykady staje chłopiec, którego wychowywała, po drugiej zaś mężczyzna, którego kocha. Obie strony konfliktu jej tego nie ułatwiają, gdyż każdy chce namówić (lub zmusić) ją do zmiażdżenia przeciwnika. Wreszcie musi zdecydować, jak wysoką cenę musi zapłacić za zemstę. I czy w ogóle będzie w stanie ją zapłacić.

Autorka po mistrzowsku radzi sobie z opisami życia wewnętrznego bohaterów, które są najmocniejszą stroną książki. Posługuje się przy tym językiem zrozumiałym dla każdego, pięknym w swej prostocie. Udało jej się uniknąć jednej z pułapek tego typu konstrukcji powieści, a mianowicie dłużących się i niewiele wnoszących monologów wewnętrznych bohaterów. Druga pułapką, jakiej uniknęła, to „przesłodzenie” opowieści (mimo braku krwawych scen, co dla mnie jest nie lada osiągnięciem). Muszę jednak przyznać, że same bestie potraktowała po macoszemu. Większości nadała co prawda jednoznaczny (choć mało rozbudowany) rys charakteru, ale dla mnie tych kilka słów to za mało. Styl wypowiedzi przywodzi mi na myśl jedyne określenie „jedwabisty”, tak bowiem gładko i miękko toczy się opowieść. Warto okazać trochę cierpliwości i przebrnąć przez mało dynamiczny początek.

Na końcu zaznaczę tylko, że czytelnicy lubiący bardziej krwawe książki, gdzie akcja musi toczyć się wartko, a trup ścielić gęsto raczej nie powinny sięgnąć po „Zapomniane bestie z Eldu”. To raczej powieść dla przedkładających „Ziemiomorze” ponad powieści Magdaleny Kozak.

P. McKillip, Zapomniane bestie z Eldu, Mag, 2001, 230 s.

poniedziałek, 21 czerwca 2010

Zwyczajni niezwyczajni - "Schodów się nie pali" Wojciech Tochman



Jeśli chodzi o polski reportaż, do tej pory miałam styczność tylko z twórczością Kapuścińskiego. A ponieważ tego pana interesowały raczej sprawy zagranicznych reżimów, ucieszyłam się, że na kolejnym spotkaniu DKK mamy omawiać prozę Tochmana. Po pierwsze, reportaże z naszego podwórka i z czasu, który już mogę pamiętać, po drugie, dotyczące spraw jednostek, a nie całych narodów. I mimo, że obaj panowie piszą całkiem różnie, okazało się, że obaj też potrafią przypaść mi do gustu.

W przeciwieństwie do Kapuścińskiego, Tochman nie używa ozdobników językowych. Mimo tego tworzy reportaże, które wywołują emocje. W prostych, żołnierskich słowach potrafi zawrzeć sedno historii. Potrafi u czytelnika wywołać wstrząs.

U mnie największy wstrząs wywołał jeden z reportaży, mianowicie „Czekam pod adresem: Berlin”. Opowiadał on o losach kilku dziewcząt z Europy Wschodniej, które zostały sprzedane na zachód. Czasem porwane z ulicy, czasem mamione obietnicami dobrze płatnej pracy. Czasem przeczuwające, że trafią do burdelu. A stamtąd trudno się uwolnić. Czasem jedyną ucieczką jest śmierć. Policja jest bezsilna – pokrzywdzone, ze strachu bądź wstydu, nie chcą zeznawać, a bez ich zeznań nie ma szans na skazanie sutenerów czy handlarzy. Reportaż powstał w 1996 roku. Zastanawiam się, czy w tej kwestii coś się zmieniło. Zastanawiam się też, czy w dobie galerianek i sponsorów, kiedy wystarczy skusić miejscowe dziewczęta wysokimi zarobkami, ciągle jeszcze porywa się kobiety z tej części Europy.

Poruszyły mnie też inne historie. O chłopcu z zespołem McCarthy’ego, który, mimo, że porzucony przez rodziców, znalazł nowy dom. O rodzeństwie, wychowywanym przez dom dziecka, które bez słowa zabrano rodzicom. O rozdzielonych adopcją bliźniakach, których relacje okazują się bardziej skomplikowane, niż mogłoby się zdawać. O tym, co sekta może zrobić z człowiekiem.

Nie przemówiły do mnie za to reportaże o znanych ludziach. O członkach późno komunistycznej bohemy. Nie potrafiłam polubić tych ludzi. Mogę doceniać ich dorobek artystyczny, jednak żaden opisywany przez Tochmana artysta nie zdobyłby mojego szacunku jako człowiek. Prawdopodobnie dlatego, że dekadencja i ogólnie zasady funkcjonowania cyganerii wszelakiej są dla mnie ucieleśnieniem życiowego tchórzostwa i nieodpowiedzialności. Regułę dotyczącą reportaży potwierdza jeden wyjątek (co prawda spoza strefy artystycznej). Wzruszył mnie reportaż o Wandzie Rutkiewicz. Była niezwykłą kobietą.

Tochman, zgodnie z oczekiwaniami, okazał się autorem ciekawym i utalentowanym. Wiem już, czyje reportaże będę czytać, kiedy znuży mnie Kapuściński.

W. Tochamn, Schodów się nie pali, Znak, Kraków 2008, 208 s.

sobota, 19 czerwca 2010

Baśń opowiedziana na nowo - "Róża i wieprz" Anne Provoost


Bardzo zaskoczyła mnie ta książka. Pozytywnie.

Przeczytawszy na okładce, że jest to książka adresowana do młodzieży, o dorastaniu i inspirowana baśnią „Piękna i Bestia”, obawiałam się, że będzie to nagromadzenie moralitetów na wątłych barkach miałkiej, pseudofantastycznej fabułki. Okazało się, że moje obawy były nieuzasadnione. Swoją drogą, albo ja mam zafałszowany obraz literatury młodzieżowej, albo strach pomyśleć, o czym pisze się w Belgii dla dorosłych, skoro tak wyglądają powieści młodzieżowe.

Sprawiła mi też niezły kłopot ta niewielka książeczka. Mianowicie, trudno ją zaklasyfikować. Nie jest baśnią, co, jak dla mnie, widać po pierwszoosobowej narracji i po osadzeniu akcji w okolicy późnośredniowiecznej Antwerpii, a nie „za górami, za lasami…”. Nie jest też fantasy, gdyż mimo wszędobylskich elfów (nie tych rodem z Tolkiena czy Sapkowskiego, ale tych małych, psotnych, o owadzich skrzydełkach) i surowych aniołów, magia nie wywiera żadnego wpływu na świat. Wydaje się zresztą, że te bajkowe postaci nie wszystkim bohaterom dane jest dostrzegać. Najbliżej jej chyba do realizmu magicznego, ale, ze względu na tak silną inspirację klasyczną baśnią, wolałabym nazwać (na własny użytek) dziełko pani Provoost baśnią współczesną.

„Róża i wieprz” jest napisana pięknym, lekko onirycznym stylem. Rzeczywiście, tak jak zapowiada notka z okładki, jest powieścią o dojrzewaniu, odnajdowaniu samej siebie. O cenie, jaką przychodzi płacić za urodę i jaką czasem trzeba ponieść za nieprzemyślane czyny. O tym, że potwór może stać się piękną i że ta uroda wcale nie przynosi szczęścia, a często ściąga nieszczęście na tych, którzy są nam bliscy.

Żałuję, że nigdy nie miałam okazji czytać jakiejś pracy, gdzie autor rozkłada baśnie na czynniki pierwsze. Pozwoliłoby mi to zapewne lepiej zrozumieć tą „wariację na temat” „Pięknej i Bestii”. Ktoś jednak, kto ma wiedzę w kwestii analizy baśni, będzie miał bez wątpienia dużo więcej radości i satysfakcji z czytania, mogąc obserwować, jak autorka wykorzystała znane symbole, jak zmieniła wymowę baśni i jak to wszystko ma się do oryginału.

„Różę i wieprza” mogę polecić dosłownie wszystkim, bo każdy znajdzie tam coś dla siebie. Sama na pewno jeszcze do niej wrócę, ale dopiero po zapoznaniu się z analizami baśni.

A. Provoost, Róża i wieprz, Sic!, Warszawa 2005, 132 s.

piątek, 18 czerwca 2010

Stosiki wakacyjne

Ponieważ bardzo mi się ten blogowy zwyczaj podoba, postanowiłam zamieścić trzy wakacyjne stosiki.:)

Stosik nr 1. czyli co mogę przeczytać dzięki życzliwym Biblionetkowiczom:)



Od góry:

1. Ewa Białołęcka "Naznaczeni błękitem" t.1
2. Ewa Białołęcka "Naznaczeni błękitem" t.2
3. Ewa Białołęcka "Kamień na szczycie"
4. Ewa Białołęcka "Piołun i miód"
5. Trudi Canavan "Wielki mistrz"
6. Scott Lynch "Kłamstwa Lockea Lamory"

Stosik nr 2. czyli moje nabytki (plus jedna pożyczona od koleżanki)



Od góry:
1. Anne McCaffrey "W pogoni za smokiem"
2. Anne McCaffrey "Biały smok"
3. Stephen King "Pod kopułą"
4. Umberto Eco "Sztuka"
5. Umberto Eco "Między kłamstwem a ironią"
6. Anne Provoost "Róża i wieprz" (właśnie czytam)
7. Anne Bishop "Córka krwawych"
8. Laura Whitcomb "Światła pochylenie"
9. Roger Zelazny "Kroniki Amberu" t.1
(Z boku) Cornelia Funke "Atramentowa śmierć" (pożyczona)

Stosik nr 3. czyli co przywlokłam z bibliotek



Od góry:
1. Georg R. R. Martin "Starcie królów" (właśnie czytam)
2. Michał Studniarek "Herbata z kwiatem paproci"
3. Iwona Sumik "Talizman złotego smoka"
4. Iwona Sumik "Smoczy pakt"
5. Patrick Suskind "Pachnidło"
6. William Golding "Władca much"
7. Wojciech Tochman "Schodów się nie pali" (z DKK)
8. Dominika Stec "Kobieca intuicja"
9. Katarzyna Leżeńska "Kamień w sercu"
10. Audrey Niffenegger "Miłość ponad czasem" (znana też jako "Żona podróżnika w czasie")
11. C. R. Zafon "Cień wiatru"
12. Jodi Picoult "Jesień cudów"
13. Monika Szwaja "Artystka wędrowna"
14. Antologia "Złota księga fantasy"
A z boku sam Terry Pratchett:) (kolejno od lewej):
1. "Piekło pocztowe"
2. "Straż nocna"
3. "Piąty elefant"
4. "Ostatni kontynent"
5. "Muzyka duszy"

Mam nadziję, że dam radę to wszystko przeczytać.:)

czwartek, 17 czerwca 2010

"Szczęście za progiem" Manula Kalicka



Sesja i obrona skutecznie uniemożliwiły mi czytanie w ostatnich tygodniach, więc kiedy wreszcie się z nimi uporałam (:D) postanowiłam zrelaksować mózg jakimś niewymagającym czytadełkiem. Padło na „Szczęście za progiem” Manuli Kalickiej. Czytałam już jedną czy dwie powieści autorki, dość dawno co prawda, ale pamiętam, że świetnie poprawiły mi humor. Tą serię Prószyńskiego, w której książka została wydana, również dobrze wspominam z czasów nastoletnich. Zachęcona zdaniem z okładki: „Fascynująca i zabawna historia dziewczyny z prowincji, która zjawia się pewnego letniego dnia w Warszawie z jedną tekturową walizką i chce podbić świat.”, zabrałam się do czytania. I się zawiodłam, bo rzeczona historia dziewczyny z prowincji nie była ani fascynująca, ani zabawna.


Zirytowałam się już na początku. Nic bowiem mnie w literaturze nie wnerwia tak bardzo, jak autor osadzający akcję około 2000 roku i kreślący obraz prosperującjej w tym czasie wsi kropka w kropkę taki, jaki mamy w „Konopielce”. A tu autorka sobie nie żałowała: główna bohaterka po przyjeździe do Warszawy w 2002 roku dziwi się bardzo, że istnieje taki duży sklep, jak galeria handlowa i nie może pojąć, czemu w KFC nazwy dań są angielskie. No ludzie kochani. Ale, pomyślałam sobie, nic to, w końcu jak powieść o podboju stolicy, to wsi będzie mało. I skończyłam się tym irytować. Rolę czerwonej płachty przejęli bohaterowie.


Główna bohaterka dawała się lubić. Dziewczyna, która wyrwała się do wielkiego miasta, ciężko pracująca na swój sukces i ogólnie bardzo przyjemna, budziła sympatię. Do czasu, kiedy nie zdała sobie sprawy, że jej celem życiowym jest złapanie dzianego faceta. Wtedy cała moja sympatia do niej uleciała zastąpiona irytacją. Wśród bohaterów drugo- i dalszoplanowych wszyscy są albo bezbarwnymi i jedynie lekko zarysowanymi cieniami (a kilku z nich można by ciekawie rozwinąć), albo z jakichś przyczyn mnie odpychają. Nie znaczy to jednak, że inny czytelnik nie mógłby ich polubić. Ot, po prostu mi nie psują sympatyczni menele, zapracowane japiszony i zwariowani pasjonaci (chociaż ci ostatni, to zależy jak;)).


Jedyną zaletą powieści jest język. Nie, żeby był jakiś szczególnie potoczysty czy poetycki. Lubię lekki i przyjemny styl pani Kalickiej i tutaj mamy go w niezgorszym wydaniu. Chyba tylko dlatego dobrnęłam do końca.

M. Kalicka, Szczęście za progiem, 232 s., Prószyński i s - ka, Warszawa 2005

wtorek, 15 czerwca 2010

Notka powitalna:)

Blog ten powstał z zazdrości. Zazdrościłam mianowicie autorom tych wspaniałych blogów literackich, które już od dłuższego czasu regularnie czytuję. Postanowiłam więc założyć własny, aby do tego szacownego grona dołączyć.:)
Jak sama nazwa wskazuje, będę tu pisać głównie o tym, co przeczytałam. A że czytuję głównie fantasy (choć ostatnio uzupełniam braki w literaturze głónonurtowej), najwięcej będzie o fantasy. Nigdy nie byłam jednak fanką skostniałych reguł, więc notki na inne tematy też się od czasu do czasu pojawią.
Jest to mój pierwszy blog i pierwsze kroki w blogosferze. Pewnie nie raz i nie dwa zdarzy mi się potknąć, nie raz będzie trzeba to i owo poprawić lub dodać. Mam nadzieję, że wszyscy czytelnicy tego bloga (jeśli jacyś się znajdą) wybaczą mi ignorancję nowicjusza. Ja ze swojej strony chętnie wysłucham dobrych rad.:)
Mam nadzieję, że ten blog to będzie świetna przygoda.:)