Strony

środa, 28 listopada 2012

Subiektywne prasownie #11 - "Nowa Fantastyka" 11/2012


Tym razem nie mam nic na usprawiedliwienie tak haniebnie późnego terminu ukazania się tej notki. Ale cóż poradzę, że czytanie opowiadań nie jest moją najmocniejszą stroną? Co innego publicystyka – ją, bardzo smakowitą w tym drugim z urodzinowych numerów Nowej Fantastyki, pochłonęłam w jeden dzień.

Zacznijmy może od wstępniaka Jakuba Winiarskiego. Pan Red. Nacz. tym razem poświęcił parę słów barwnej postaci, jaką niewątpliwie jest Michio Kaku – amerykański naukowiec znany głównie z licznych filmów i seriali popularnonaukowych (moim ulubionym jest „Fantastyka w laboratorium”). Ja tylko ubolewam, że fantasy nie doczekała się jeszcze osoby, która byłaby dla niej tym, czym Michio Kaku jest dla SF. Może kiedyś się doczekam.

Tymczasem Jakub Ćwiek zastanawia się w swoim felietonie, kiedy i jak prawdziwy mężczyzna (tzn. pisarz) kończy. I dlaczego raczej nie powinien wracać do tej samej złotej rzeki, która kiedyś przyniosła mu sławę i uznanie. Dalej mamy bardzo długi i niezwykle zajmujący artykuł Jacka Dukaja, w którym autor prześledził trendy w polskiej fantastyce na przestrzeni ostatnich trzydziestu lat. W przeciwieństwie do artykułu Cetnarowskiego z poprzedniego numeru, tekst Dukaja ma charakter raczej subiektywny. Mimo to (a może dlatego) autor snuje ciekawe przemyślenia, a nawet przepowiada fantastyce przyszłość. Następnie Konrad Węgrowski bierze pod lupę fantastykę na ekranie. Przygląda się głównym trendom, wybitnym dziełom i ogólnym założeniom filmów fantastycznych z ostatnich trzydziestu lat. Szkoda tylko, że fantasy potraktował nieco po macoszemu. 

Dalej mamy felieton Michaela Sullivana – a właściwie dwa felietony w jednym, czyli kolejny dowód na to, że w przyrodzie nic nie ginie i nawet tekst, który się w poprzednim numerze nie zmieścił w końcu wypłynie. Autor doradza pisarzom najpierw jak nie lać wody i wycinać zbędne słowa z tworzonych tekstów (poświęcił nawet kilka chwil przypadłości zwanej w polskim światku wanna be pisarzy i ich beta-czytelników zaimkozą), a później skąd brać pomysły i jak walczyć z blokadą pisarską. 

Kolejny tekst „z lamusa” nieco mnie rozczarował. Tematem były recenzje z początku wieku i szczerze mówiąc, liczyłam na jakieś smaczki w stylu: obsmarowany pisarz pobił recenzenta, albo choć zarys jakichś ogólnych tendencji epoki. A tu tylko cytaty ze starych tekstów… Lepiej wypada artykuł Marcina Zmierzchowskiego. Jest to, jak się zdaje, pierwszy tekst w rubryce okołoksiążkowej (w grudniowym numerze też taki mamy, więc liczę, że cykl się utrzyma). Tym razem na tapecie Paolo Bacigalupi i jego twórczość dla młodzieży. Choć szczerze mówiąc, wolałabym czytać omawianą twórczość.

Na koniec jeszcze trzy felietony. Rafał Kosik snuje pełne goryczy rozważania o polskim rynku ebooków. Peter Watts natomiast przytacza pewne niepokojące wyniki badań. Niepokojące i bardzo ciekawe, bo wynika z nich np. to, że ekstremistom w zasadzie wszystko jedno, jakiego ekstremalnego poglądu bronią… Jak zwykle warto przeczytać. Zaś Łukasz Orbitowski opowiada o „Amerze” i w zasadzie to jedyne, co osoba niezainteresowana horrorem może o tym tekście powiedzieć. Ale zainteresowanym polecam.

Skończywszy z publicystyką, przejdźmy do opowiadań. Mam wrażenie, że znakiem rozpoznawczym listopadowej NF jest „przyjemny przeciętniaczek”. „Pułapka Tesli” Andrzeja Ziemiańskiego jest taka – fajnie się to czyta, ale akcja jest mocno przewidywalna. Podobnie z „Masz to jak w banku” Bartosza Działoszyńskiego. Tu co prawda przewidywalności nie da się zarzucić, ale tekstowi brak ciężaru, jakiegoś ładunku, czy to emocjonalnego, czy jakiegokolwiek innego. To samo z „Dotykiem Niebios” Jasona Stanforda – historia banalnie prosta, nie wybitna, ale całkiem ciekawie napisana. Na Pratchetta zawsze można liczyć i jego „Piekielny interes” to pocieszny maluszek, ale nie oszukujmy się – poza odrobiną rozrywki niewiele więcej można oczekiwać od tekstu, który autor napisał w wieku trzynastu lat. Premierowa „Aeromaus” Catherynne M. Valente jest przypadkiem osobliwym. Ni w ząb nie udało mi się pojąć, co autorka miała na myśli, ale jej styl i język są przyjemne niczym spokojna, klasyczna muzyka i już tylko za nie jestem gotowa uznać lekturę opowiadania za wielce udaną. 

 Teraz wybaczcie, lecę czytać następny numer.;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.