Strony

wtorek, 29 stycznia 2013

Subiektywne prasowanie #13 - "Nowa Fantastyka" 01/2013

Kolejna opinia o Nowej Fantastyce wrzucana na ostatnią chwilę. Tym razem trochę nie z mojej winy, ale obiecuję, że to się już więcej nie powtórzy (a przynajmniej będę się starać, żeby się nie powtórzyło). Nie przedłużam więc i przechodzę do opisu pierwszego numeru w 2013 roku.


Już rzut oka na okładkę mówi nam, co będzie tematem przewodnim. Tym, dla których okładka to za mało, ostatnie złudzenia odbierze wstępniak Jakuba Winiarskiego o wdzięcznym tytule „Frodo żyje!”. Dalej już z górki: za pierwszym zakrętem Wit Szostak rozważa, cóż by twórcy filmu mogli upchnąć w tych trzech częściach (uzupełniając fabułkę niewielkiej przecież powieści), aby było ciekawie i miło dla fanów. Przyznam, że ekranizacji jeszcze nie widziałam, ale po przeprowadzeniu krótkiej sondy mogę stwierdzić, że tylko raz panu Szostakowi udało się trafić. A szkoda, bo jego propozycje wydają się bardzo sympatyczne. Dalej jest jeszcze „Laboratorium Petera” Bartosza Czartoryskiego, czyli krótki życiorys Petera Jacksona.

W temacie filmowy, ale niehobbicim, jest jeszcze „Gra w kategorie” Marka Grzywacza, która moim zdaniem jest najciekawszym artykułem numeru. Rzecz tym razem o kategoriach filmowych w Hollywod i przesławnym PG-13. Najlepsze są tu oczywiście ciekawostki i rozważania, dlaczego fantastyce więcej uchodzi na sucho (dygresja od czapy: najwyraźniej te same kryteria co do filmów, odnoszą się również do gier; jak wiadomo, obcych można i mordować (o ile nie mają czerwonej krwi) i molestować bezkarnie, w przeciwieństwie do ludzi – co widać w takim np. Mass Effect 3. Jeśli w scence erotycznej wieńczącej wątek romansowy randkowaliśmy z niebieską asari – która poza fryzurą z macek i odcieniem skóry jest bardzo ludzka – możemy podziwiać biust w pełnej krasie, podczas gdy ludzka kochanka w tych samych ujęciach nosi stanik). Częściowo o film zahacza „Legenda Stalkera” Adama Rottera, czyli podsumowanie popkulturowego hołdu oddawanego na przestrzeni lat twórczości braci Strugackich (przy okazji, ma ktoś pożyczyć „Piknik na skraju drogi”?;)).

Zostały jeszcze dwa artykuły całkiem niefilmowe. Pierwszy z nich przypomina sylwetkę i twórczość Janusza Zajdla. Drugi to przywleczona prosto z lamusa opowieść o mumii. Muszę przyznać, że mój ulubiony cykl wraca do formy, bo szopkę z „klątwą faraona” i pierwsze kroki mumii na kartach powieści i ekranach kin autorzy opisują bardzo ciekawie.

Czas na felietony. Jakub Ćwiek tym razem porusza temat piractwa i dopytuje, jak dobry powinien być film, żeby widz zdecydował się za niego zapłacić. Ja dodałabym pytanie, jak daleko widz musi mieć do filmu, żeby zdecydować się zapłacić (pisze to osoba, dla której koszt wycieczki do najbliższego porządnego kina przewyższa dwukrotnie cenę biletu). Rafał Kosik rozważa zagadnienia przenikania automatów do życia codziennego. I trudno się z jego wnioskami nie zgodzić, bo w sumie truizmy pisze. Peter Watts zastanawia się, co wynika z faktu, że ludzką psychikę ewolucja ukształtowała do trudnej walki o byt w jaskini, a nie do nowoczesnej kultury i technologii (fajne te felietony Wattsa, zawsze tak kreatywnie wykorzystuje ostatnio czytane artykuły naukowe). Michael Sullivan radzi piszącym, aby pracowali nad indywidualnym nie-do-końca stylem i nawet nieźle się to czyta, ale mało treściwe te rady. Jerzy Rzymowski zwierza się tym razem z sympatii do „Kindred: The Embraced” i muszę przyznać, że zainteresował mnie serialem. A Łukasz Orbitowski, jak to on, poleca horror. Tym razem o demonicznym bachorze. I nie jest to „Omen” bynajmniej, a „Sierota”.

Czas na kilka słów o opowiadaniach, które tym razem trzymały równy poziom szkolnej czwórki. „Kuźnia, w której umierali” Piotra Górskiego jako opowiadanie nie wypada najlepiej, ale jako zajawka powieści sprawdza się całkiem dobrze – poczułam się zainteresowana światem, którego gościńce przemierzają tajemnicze i straszne Madonny, choć mam pewne obawy względem jakości całości (wedle zasady, że polskim autorom tworzenie neverlandów rzadko wychodzi). „Po obu stronach frontu” Piotra Malaka było dla mnie problematyczne. Z jednej strony, twór inspirowany „Achają” nie może być dobry, z drugiej ten Card może jednak uratuje sytuację… Przyznam, że uratował, całkiem ładny kawałek niezobowiązującej, militarystycznej rozrywki dostałam, tylko ten rozwlekły opis wygrywanej wojny z Unią Europejską jest w zasadzie zbędny. Z trzech polskich opowiadań najsłabiej wypada „Ostatni dzień w Cavenie” Jeremiego Rogalewskiego. Warsztatowo jest całkiem dobrze, ale tekst osadzono ściśle w konwencji howardowskiej, a ona chyba już dawno się zużyła. 

Przejdźmy do prozy zagranicznej. „Poza Calais” Samanthy Henderson zaskoczyło mnie pomysłem, jednym z takich, które wydają się oczywiste, gdy już jakiś spryciarz na nie wpadnie. A jak nazwa wskazuje, akcja osadzona jest w przededniu pierwszej wojny światowej. „Partyzancki mural syreniej pieśni” Ernesta Hogana to próba pożenienia sztuki nowoczesnej z obcymi formami życia, o ile się orientuję. Próba w jakiś pokrętny sposób udana, ale ciężka w czytaniu – może dlatego, że nie lubię sztuki nowoczesnej. „Zasady przetrwania” Nancy Kress przekonały mnie, że styl pisarki może mi się podobać. W opowiadaniu mamy poza tym ciekawy pomysł (może nie powalający oryginalnością, ale i tak interesujący) i trochę głębi. Cóż z tego, kiedy zakończenie jednak rozczarowuje.

A poza tym w gazecie recenzje i konkursy oczywiście.

7 komentarzy:

  1. Faktycznie wrażenia nam się niemal kompletnie pokryły :) A najbardziej mnie rozbawiło Twoje stwierdzenie, że w opowiadaniu Kress mamy ciekawy pomysł, który jednak nie powala oryginalnością - bp niemal dokładnie tak samo napisałam w pierwszej wersji tekstu, tylko potem w autokorekcie wszystko pozmieniałam w ramach ogólnego skracania omówienia :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Niezbyt dobrze wypadły te opowiadania w tym numerze, mam nadzieję, że w lutowym będzie lepiej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. E, mi się nawet podobały, choć szału nie było.;) Te w lutowym numerze wyglądają całkiem zachęcająco.:)

      Usuń
    2. Niezbyt dobrze? Mnie polskie bardzo się podobały. Zagraniczne nieco słabsze ale i tak było mocno ok. Porażka to był numer (bodajże) listopadowy. Jak dla mnie to była padaka :)

      Usuń
  3. Orbitowski ma rację polecając "Sierotę". Jak chcesz to przywiozę ci film na płycie, albo obejrzysz ze mną :D
    Ciekawa jestem w ogóle tego felietonu o piractwie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, dzięki, wiesz, że ja za horrorami to nie bardzo.;)
      Jak chcesz, to Ci ten numer podrzucę.

      Usuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.