Czwarty Dresden leżakuje już wystarczająco długo, najwyższa pora coś o nim napisać (lato zdecydowanie nie sprzyja płodzeniu refleksji czytelniczych). Zbyt wiele w stosunku do trzeciego tomu się nie zmieniło, ale autor przygotował kilka fajnych niespodzianek dla czytelników (no dobrze, dla mnie były fajne, za ogól nie odpowiadam, bo fajność zależny tutaj mocno od osobistych preferencji).
Od czasu balu u wampirów Harry'emu nie wiedzie się zbyt dobrze. Zleceń od kilku miesięcy praktycznie nie ma – a nawet gdyby jakieś były, to trudno byłoby mu się o tym dowiedzieć, skoro całe dnie i noce przesiaduje w swojej piwnicy próbując wynaleźć antidotum na przypadłość Susan, jak dotąd nieskutecznie. Nawet fakt, że do miasta przybywa cała Biała Rada z pretensjami, nieszczególnie obchodzi Dresdena – choć ostatnia ulewa ropuch go zaniepokoiła. A do tego wszystkiego jeszcze sprawa morderstwa na elfim dworze, którą Harry będzie musiał rozwikłać, bo jeśli nie, najprawdopodobniej nie dożyje przyszłego tygodnia. Nikt nie mówił, że będzie lekko...
Niespodziankami, o których pisałam we wstępie, są powroty znanych postaci. Już przy recenzji „Pełni księżyca” pisałam, że chciałabym się jeszcze zobaczyć z Alfami, sforą nastoletnich wilkołaków. Teraz miałam okazję znowu ich spotkać. I to nie przelotnie – młodociane futrzaki mają do odegrania sporą rolę. Trochę szkoda co prawda, że całe Alfy to w zasadzie przedstawienie jednego aktora (bo tylko jednemu z nich autor jak dotąd wykreował charakter i tego się trzyma), ale może Butcher to jeszcze naprawi. Ciekawa jest też ich relacja z Dresdenem – akurat w tym odcinku niezbyt zróżnicowana, ale okoliczności w pełni to usprawiedliwiają. Zastanawia mnie, jak się będzie im układać w ciągu kolejnych lat. Kiedy poznaliśmy Alfy, na dobrą sprawę była to dzieciarnia z dobrymi intencjami, strasznie podjarana faktem, że umieją zmieniać się w wilki i Dresden podchodził do nich jak do takich właśnie dzieciaków – nie chciał ich narażać i bardzo mu nie w smak był fakt, że musi. Minęło półtora roki i szczenięta zmieniły się w co prawda młodocianych i narwanych, ale jednak wojowników, traktujących maga trochę jak mentora, a trochę jak maskotkę. Ciekawe jak to będzie za pięć-sześć lat (biorąc pod uwagę dotychczasowe „przeskoki” w czasie między powieściami, nietrudno będzie tego doczekać), kiedy nastolatki będą już dorosłymi mężczyznami i kobietami.
W „Rycerzu Lata” poznajemy też trochę tajników działania zarówno elfich dworów, jak i Białej Rady. Pojawia się wiele nowych, interesujących postaci, niemniej na obecnym etapie trudno cokolwiek o nich powiedzieć – są mocno epizodyczne i nie bardzo wiadomo, jak się rozwiną. Od razu też można się domyślić, że to nie ostatnie nasze spotkanie z nimi, więc może w którymś z kolejnych tomów będę miała o nich więcej do powiedzenia. Pojawia się też postać, której nikt się chyba nie spodziewał – i muszę przyznać, że świetnie autorowi wyszła. Niejednoznaczna (mimo tego, co próbuje nam i sobie wmawiać Dresden-narrator), bystra i potrafiąca wskazać Harry'emu kilka niewygodnych faktów, których nie chciał dostrzegać. Czekam na kolejne spotkanie, które niewątpliwie nastąpi.
Fabuła powieści jest jak zwykle dynamiczna i przyznam, że Butcher się wyrabia. W tym tomie akcja znalazły doskonały rytm i czytelnik nie czuje się przytłoczony wydarzeniami. Nie jest też przewidywalnie, tak jak za pierwszym razem i zakończenie naprawdę może zaskoczyć (wiele jest drobnych zaskoczeń w tej powieści). Oby tak dalej.
Chwilowo to koniec mojej przygody z Dresdenem – więcej tomów Mag po prostu nie wydał. Mam nadzieję, że w przyszłym roku do cyklu wróci, bo jak można wyczytać na forum wydawcy są z tym jakieś problemy techniczne i obiecany tom na kwartał na pewno nie wyjdzie. Mam tylko nadzieję, że uda się cykl doprowadzić do szczęśliwego zakończenia, bo bardzo by było szkoda.
Tytuł: Rycerz Lata
Autor: Jim Butcher
Tytuł oryginalny: Summer Knight
Tłumacz: Piotr W. Cholewa
Cykl: Akta Dresdena
Wydawnictwo: Mag
Rok: 2013
Stron: 468