Strony

poniedziałek, 8 września 2014

Diabeł tkwi w szczegółach czyli rozczarowanie na wieży - "Diabeł na wieży" Anna Kańtoch

Czasami zdarzają się autorzy, którzy z każdą kolejną książką znacząco rozwijają swój warsztat. I wtedy powstaje problem. Bo taka Moreni na przykład sięga po najnowszą książkę i się zachwyca. Zdaje sobie sprawę z tego, że ponieważ autorka się rozwija, jej poprzednie książki prawdopodobnie nie będą aż tak dobre. (A przynajmniej przyjmuje do wiadomości ten fakt w jakiś powierzchowny sposób; gdzieś tam, na poziomie podświadomości, tli się jeszcze nadzieja). I potem czuje się trochę rozczarowana, choć książka była przecież całkiem dobra.

„Diabeł na wieży”
, czyli pierwszy tom opowiadań o Domenicu Jordanie nie jest co prawda debiutem, ale dopiero drugą książka autorki. Ponieważ opowiadania osadzone są w tym samym uniwersum (a nawet w tym samym kraju) i dotyczą tych samych bohaterów, pozwolę sobie zrezygnować ze schematu, według którego zwykle omawiam zbiory opowiadań i omówić „Diabła…” jako spójny utwór. Zważywszy na to, że schematy poszczególnych historii są do siebie raczej podobne (każda opisuje próbę rozwiązania przez Domenica zagadki o magicznej proweniencji).

Zbiory opowiadań o jednym bohaterze, rozgrywające się w tym samym świecie były swego czasu bardzo popularne – można było opowiedzieć fantastyczną historię bez konieczności konstruowania spójnego neverlandu. Kiedyś bardzo mi to odpowiadało, bo średnio interesowała mnie sytuacja geopolityczna, jakieś opisy czy spójność świata przedstawionego, liczyła się tylko wartka akcja i fascynujący główny bohater. Teraz bardziej cenię rozbudowane tło, dlatego czytając „Diabła na wieży”, czułam pewien niedosyt. Tym większy, że momentami widać było, że autorka potrafi ładnie zakreślić tło, bo kreślenie małych widoczków przychodzi jej łatwo i wychodzi świetnie. Tylko że wszystkie te oderwane krajobrazy i miasta nie tworzą całości. Po trosze można to tłumaczyć formą, wszak w opowiadaniach trudno skonstruować spójny świat, ale nie jest to niemożliwe (Wegnerowi się przecież udało). W „Diable…” mamy tylko przerzucanie bohatera z jednego bliżej nieokreślonego miejsca w inne. Dodatkowo warstwa kulturowo-mitologiczna również pozostaje fragmentaryczna. Wiemy co nieco o religii (w tym momencie mogłabym się zacząć wyzłośliwiać, że autorka działała według zasady „chrześcijaństwo w każdym uniwersum”, ale wyszło jej to tak naturalnie i z dodatkowym lokalnym kolorytem, że pozostaje mi raczej przyklasnąć i stawiać za wzór. Choć wolałabym, żeby religia w neverlandach nie była zaczerpnięta z naszego podwórka), docierają do nas jakieś okruchy o magii, mamy jedno święto, ale to właściwie tyle. Co boli tym bardziej, że w układzie sił… nazwijmy je „magicznych”, jaki obmyśliła autorka, tkwi olbrzymi potencjał. Cóż, może trochę go wykorzysta w następnym tomie.

Przejdźmy do drugiego elementu, czyli głównego bohatera. Domenic Jordan jest centrum wszelkich wydarzeń – czasem wysuniętym na pierwszy plan, innym razem będącym jedynie siłą sprawczą, ale zawsze niezbędnym. Jest typowym bohaterem w typie wiedźmińskim, jakich całkiem sporo można znaleźć na kartach polskiej fantastyki z lat dwutysięcznych: włada magią, mieczem, oraz bystrym umysłem, jeździ po świecie i rozwiązuje zagadki magicznej proweniencji, a poza tym posiada niepokojąca powierzchowność. No i mam problem, bo z jednej strony strasznie lubię bohaterów w typie wiedźmińskim, zwłaszcza jeśli autor nie podszył ich sukinsyństwem. Z drugiej, Domenic nie podbije serca czytelnika poczuciem humoru czy ostrym językiem, jego mroczna przeszłość (właściwie w ogóle przeszłość, pochodzenie i cokolwiek, co wydarzyło się przed akcją opowiadań) pozostaje w sferze domysłów, a sposób bycia raczej odstręcza. Nie byłaby to wada (w końcu bohater nie musi być misiem przytulinkiem o ciepłym, puchatym serduszku, żebym go lubiła; właściwie wolę tych chaotycznych dobrych;)), ale na tym etapie o Domenicu wiemy zbyt mało, żeby zapałać do niego jakimkolwiek czytelniczym uczuciem (to się zmienia w kolejnym tomie, ale na razie o nim nie mówimy). Trudno fascynować się kimś, kto pozostaje w cieniu. (Z drugiej strony, im dalej w opowiadania, tym bardziej z tego cienia wypełza; mam wrażenie, że dopiero z pisaniem kolejnych historii obraz Domenica się autorce wykrystalizowywał. Zobaczymy, co ostatecznie wykwitnie).

„Diabeł na wieży”
to z pewnością nie jest zły zbiór – powiedziałabym, że jest co najmniej dobry. Kolejne historie to intrygujące zagadki kryminalne i całkiem fajnie się je czyta. Jednak czuję się rozczarowana – oczekiwałam po autorce, że to, co zaczyna się pokazywać w ostatnich tekstach zbioru - nietuzinkowość, planowość i charakterystyczny styl, będzie już w całym. Poza tym, chyba wyrosłam już ze zbiorów w typie wiedźmińskim. Wolę poczytać powieść napisana z epicki rozmachem bądź niesamowitym stylem i klimatem, albo misternie złożone opowiadania, które nie udają powieści. Więc to nie wina autorki. Ale i tak po kolejny tom sięgnę – może tam to, co lubię u Kańtoch będzie już wyraźniej widoczne.

Tytuł: Diabeł na wieży
Autor: Anna Kańtoch
Cykl: Domenic Jordan
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Rok: 2009

Stron: 368

6 komentarzy:

  1. Oj, ja w takim razie podziękuję.

    OdpowiedzUsuń
  2. A skąd ty Diabła miałaś? o.O

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No oba tomy sobie jakiś czas temu (chyba w zeszłym roku jeszcze) w taniej książce kupiłam.;)

      Usuń
    2. O patrz chyba nie wspominałaś o tym :P

      Usuń
    3. W stosiku było, to po co wspominać.;)

      Usuń
  3. Mi na przykład "Diabeł na wieży" się całkiem spodobał (chociaż "Zabawki diabła" oceniam lepiej - to fakt). Myślę, że główny bohater - mimo pozostawania w cieniu - potrafi zaintrygować czytelnika już w pierwszym opowiadaniu i przyznaję szczerze, że po część drugą sięgnęłam głównie ze względu na Jordana ;).

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.