Strony

sobota, 6 września 2014

Kup pan nerkę, czyli wanna z lodem zbędna - "Czerwony rynek" Scott Carney

Niniejsza recenzję sponsoruje JoannazKociewia, która pozyczyła mi ksiązkę. Dzięki!:)

Jak część z Was zapewne wie, moje czytelnicze gusta można z grubsza podzielić na trzy kategorie: fantastyka, zwierzęta i literatura faktu, która już to zahacza o kategorię numer dwa, już to krystalizuje się w kilku lubianych przeze mnie podzbiorach. Jednym z takich podzbiorów jest literatura medyczna i do niego można też zaliczyć „Czerwony rynek”. Kiedy tylko pojawiła się w zapowiedziach, wiedziałam, że koniecznie muszę przeczytać. Rozważałam nawet zakup, tyle że koleżanka JoannazKociewia mnie ubiegła i pozwoliła skorzystać. Ale o czym my właściwie rozmawiamy?

Tytułowy czerwony rynek to określenie wszelkich praktyk związanych z handlem częściami ludzkiego ciała, żywymi bądź martwymi. Autor w kilku rozdziałach prezentuje różne oblicza czerwonego rynku, jedne całkiem legalne, inne półlegalne, a jeszcze inne całkowicie niezgodne z prawem. Czasem czytelnik dostaje tylko reportaż pod tytułem „tak jest”, pozwalający zobaczyć kulisy niektórych procesów, częściej jednak można się dowiedzieć, jak wygląda mroczniejsza strona tego, czego nam, ludziom zachodu (szczególnie krajów europejskich, gdzie ubezpieczenie – przynajmniej w teorii – pokrywa koszty leczenia w kraju, a ubezpieczyciel nie szuka tańszej, zagranicznej alternatywy) nawet nie przyszłoby do głowy wiązać z wyzyskiem czy przestępczością.

Mam trochę problem z tymi tekstami. Widać, że autor stara się zachować maksymalny obiektywizm, pokazywać zarówno wynaturzenia systemu, jak i jego lepsze oblicze oraz mieć na uwadze, że gra idzie o czyjeś życie. Z drugiej strony w niektórych przypadkach odnoszę wrażenie, że Carneyowi jest bardzo niewygodnie z tym, że jakiejś praktyki nie może z żadnej strony potępić. Tak jest w przypadku handlu włosami. Pochodzą one najczęściej ze świątyni i są dobrowolnie oddawane w charakterze religijnej ofiary (te gorszej jakości są po prostu skupowane jako odpady z salonów fryzjerskich czy prywatnych domów). Osobiście nie widzę nic zdrożnego w tym, że mnisi, zamiast płacić za utylizację „ofiar”, postanowili sprzedać je z zyskiem (zwłaszcza, że spora część tego zysku jest przeznaczona na cele charytatywne). Za to autor dokłada sporo starań, żebym jednak coś zdrożnego w tym zobaczyła.

Moim drugim problemem jest to, że autor skupił się tylko na jednym aspekcie (choć w wielu różnych odsłonach) problemu – mianowicie chodzi o wyzysk mieszkańców krajów biedniejszych i działalność przestępczą (lub prawie przestępczą) z tym związaną. To jest niezwykle ważne (i bardzo medialne, dodam nieco złośliwie) i stanowi największy problem całej sprawy, ale też sprawia, że do pewnych problemów wygodniej jest podejść tylko pod określonym kontem. Na przykład problemy z dawstwem gamet przedstawione są tylko od strony pobierania komórek jajowych i tylko pod kątem cypryjskich klinik masowo skupujących komórki od dawczyń zza wschodniej granicy. Sama chętnie przeczytałabym bardziej wielopłaszczyznową analizę problemu.

Trochę sobie ponarzekałam, ale wcale nie jest tak, że uważam przez te narzekania ogólny przekaz książki za niesłuszny. Nawet te niedostatecznie czy na wyrost (według mnie) opisane praktyki posiadają aspekty, które nie mogą być tolerowane i wymagają wdrożenia natychmiastowych rozwiązań. Innych natomiast nie usprawiedliwia nic. Jestem w stanie zrozumieć, że osoba jadąca na operację przeszczepu nerki do Indii wypiera fakt, że nerka, którą otrzyma, została za bezcen kupiona od jakiegoś nędzarza, - w końcu nikt chyba nie chciałby żyć z taką wiedzą (co nie znaczy, że automatycznie takie postępowanie staje się bardziej moralne). Wtedy trudno mówić o tym, że chory osobiście i z premedytacją wykorzystuje czyjąś krzywdę. Ale są sytuacje, w których zarówno „dawca” jak i „biorca” jest oszukiwany zarówno w kwestii pochodzenia, jak i przeznaczenia przedmiotu sprawy (a często też są w to zamieszane organizacje charytatywne, nierzadko działające w dobrej wierze). Te uważam za obrzydliwe w dwójnasób.

Uważam, że książka taka jak „Czerwony rynek" jest potrzebna, choćby po to, żebyśmy my, ludzie z krajów w miarę bogatych, mogli zobaczyć, jaka czasem jest cena naszego spokojnego życia. I że trzeba szukać rozwiązań, żeby tę cenę zminimalizować. Często prostych rozwiązań nie ma, czasem są, ale chwilowo poza naszym zasięgiem. Niemniej, trzeba się starać, bo czerwony rynek jest rynkiem, a na rynku nieuregulowanym pojawia się szara strefa. Tam, gdzie dotyczy to często ludzkiego życia, cena istnienia takiej szarej strefy może być straszliwa.

Tytuł: Czerwony rynek. Na tropie handlarzy organów, złodziei kości, producentów krwi i porywaczy dzieci
Autor: Scott Carney
Tytuł oryginalny: The Red Market
Tłumacz: Janusz Ochab
Cykl: Reportaż
Wydawnictwo: Czarne
Rok: 2014
Stron: 420

2 komentarze:

  1. Już sam podtytuł książki do mnie przemawia, ale Twoja recenzja potwierdza - to tematyka, która mnie interesuje i powinnam się z tym tekstem zapoznać.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.