Strony

wtorek, 29 marca 2016

"Ślepe stado" John Brunner

Pewne nazwiska w Artefaktach dość regularnie powracają. Do takich należy Brunner, John Brunner. Ostatnio czytałam jego „Na fali szoku” i byłam zadowolona. „Ślepe stado” jednak znacząco się od tamtej powieści różni, zarówno formą, jak i wymową (zaryzykowałabym stwierdzenie, że jest podobne do „Wszystkich na Zanzibarze”, ale akurat tego jeszcze nie czytałam, więc nie zaryzykuję).

„Ślepe stado” to mozaika migawek. Na celu ma nie tyle opowiedzenie historii konkretnego bohatera (czy bohaterów), ile pokazanie umierającego świata. Nie jest to jednak mieszanina zupełnie przypadkowa – regularnie pojawiają się wątki dotyczące garstki bohaterów. Ale i one bardziej niż historie bohaterów mają nam pokazać sytuację grup społecznych, do których opisywani ludzie należą.

Brunner opisuje Amerykę ginącą, ale nie zdającą sobie sprawy z tego, że umiera (do tego nawiązuje też tytuł, w oryginalnej wersji językowej będący cytatem z „Lycidasa” Miltona). Szerzą się choroby, warstwa smogu jest tak gruba, że miejscami cały rok nie widać słońca, strach wyjść na ulicę bez maski pyłowej na twarzy a pojawienie się jakiegokolwiek zwierzęcia w pobliżu miasta to ewenement. Do tego szalejące bezrobocie i napięcia na tle rasowym. Ale ludzie, z politykami i decydentami na czele, nie chcą tego dostrzegać, wygodniej jest im utrzymywać, że nic się nie dzieje. Typowa sytuacja z przysłowiowym słoniem w salonie. Amerykanie w powieści Brunnera ciągle chcą eksportować na masową skalę swój styl życia, choć to właśnie on ich zabija. Nawiasem mówiąc, bardzo osobliwie wygląda ta książka na tle współczesnej importowanej z USA popkultury, gdzie dzielni Marines zawsze ratują świat od zagłady, błyskając publice po oczach sugestiami, że tylko Ameryka może dać pełnie szczęścia obywatelom. W „Ślepym stadzie” widzimy coś wręcz odwrotnego – USA, przez swoje głęboko konsumpcyjne zwyczaje jest największym zagrożeniem dla umierającej planety, a Marines dzielnie strzelają do każdego, kto próbuje w tej sprawie coś zrobić i jest w osądach daleki od optymistycznego stanowiska rządu. Myślę, że warto byłoby przeczytać dla samego kontrastu.

Sama konstrukcja powieści może niektórym czytelnikom sprawiać kłopot. Autor, zamiast ciągnąć narrację liniowo, tworzy ją z oderwanych fragmentów rzeczywistości. Układa je co prawda chronologicznie, ale rozrzuca po całym świecie, mamy więc na jednej stronie wątek amerykański, krótka notkę z Afryki i kilka słów z Hondurasu. Napisane jest to wszystko bardzo przystępnie (naukowość „Ślepego stada” to raczej fatalistyczny futuryzm dnia codziennego niż efekty prac laboratoriów), ale rwana narracja nie każdemu może pasować.

„Ślepe stado” to bardzo przygnębiająca wizja przyszłości. Na szczęście od czterdziestu lat, jakie minęły od napisania powieści, nie zrealizowała się i to jest dobra wiadomość. Zła jest taka, że w poprzednim zdaniu powinno być słowo „jeszcze”. Brunner daje do myślenia. Wato brać.

Książkę otrzymałam od wydawnictwa Mag 

Tytuł: Ślepe stado
Autor: John Brunner
Tytuł oryginalny: The Sheep Look Up
Tłumacz: Wojciech M. Próchniewicz
Wydawnictwo: Mag
Rok: 2016
Stron: 431

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.