Strony

środa, 23 maja 2018

"Zadziwiający świat ptaków" Jim Robbins


Jak wiadomo, ekoliteratura ptakami stoi – gdybym miała wnioskować po swoich osobistych obserwacjach, to co najmniej 60% książek wydawanych w tym nurcie jest właśnie o ptakach. W sumie mnie to nie dziwi, podglądanie ptaków stało się ostatnio bardzo modnym hobby, a jeśli kogoś nie stać na wojaże po świecie w celu uganiania się za co bardziej egzotycznymi okazami (lub nie ma tyle samozaparcia, żeby zarywać noce w celu obserwacji, powiedzmy, sów), to przynajmniej sobie o nich poczyta. Jednak nie opisywanie egzotycznych gatunków jest celem Jima Robbinsona (choć i od tego nie stroni).

„Zadziwiający świat ptaków”
miał nam bowiem przybliżyć ptaki jako kolektyw, wskazać ich rolę i zasługi dla świata. Aby to jakoś usystematyzować, autor podzielił swoją książkę na cztery sekcje tematyczne o klarownych tytułach: „Co ptaki mówią nam o świecie przyrody?”, „Ptasie dary”, „Poznawanie siebie dzięki ptakom”, „Ptaki i nadzieja na lepszą przyszłość”. W każdej sekcji zaś umieścił kilka felietonów o zbliżonych założeniach konstrukcyjnych: trochę atrakcyjnie podanej wiedzy i trochę człowieka (naukowca z jego badaniami, hodowcy z jego zwierzętami czy sokolnika z jego pasją). Mimo pewnej nieprzyjemnej powtarzalności, to całkiem atrakcyjna, przejrzysta i przemyślana forma, choć człowiek odnosi wrażenie, że teksty wcześniej ukazywały się cyklicznie w jakimś czasopiśmie (wrażenie bierze się stąd, że pewne fakty są kilkukrotnie powtarzane przez autora w niemal niezmienionej formie).

Czy się udało? Hm, mnie osobiście trudno powiedzieć. Problem z faktami naukowymi polega na tym, że ich liczba jest ograniczone (a nowe nie pojawiają się znowuż aż tak szybko) i jeśli ktoś czyta wiele książek na dany temat (jak ja), to w pewnym momencie zawarte w nich informacje zaczynają się powtarzać, co prowadzi do znużenia. Robbins tej powtarzalności nie uniknął (bo i nie miał na to szans, jeśli chciał pozostać przy popularniejszych zagadnieniach), ale znalazł sposób na uniknięcie znużenia. Otóż wybierał sobie barwnych rozmówców z ekscentrycznym podejściem do omawianego tematu (ale też często i tytułem naukowym), które pozwalało na pokazanie czegoś w innej niż zwykle perspektywie. Na mnie działało.

Żeby nie było zbyt słodko, autor ma też kilka irytujących manier. Przedstawienie jego interlokutorów ma w sobie coś z relacji w kolorowych pisemkach – niezależnie od tego, czy mowa o profesorze renomowanej uczelni, czy czarnoskórym sokolniku pracującym z trudną młodzieżą, zaczynamy od opisu i podania wieku (fakt, że autor jednak wznosi się o kilka poziomów wyżej nad liczbę lat podaną w nawiasie). Poza tym ma irytująca manierę udowadniania zawsze i wszędzie, że badania, o których akurat pisze mogą mieć kluczowe i praktyczne znaczenie dla rozwoju technologii/cywilizacji/medycyny/ wstaw cokolwiek. Mam wrażenie, że to dość częste podejście w książkach pisanych przez dziennikarzy (w tych pisanych przez naukowców jeszcze się nie potkałam), ale strasznie go nie lubię, bo sugeruje, że chęć poszukiwania wiedzy dla samego zbadania, jak coś działa jest niewłaściwa.

Ale poza moimi osobistymi dąsami, książka napisana jest bardzo przystępnie. Autor posługuje się stylem raczej przejrzystym, niż charakterystycznym, co w sumie nie jest wadą. Przyjemnie się to czyta, nawet jeśli wcześniej z omawianymi zagadnieniami nie miało się do czynienia.

Ogólnie jest to warta polecenia pozycja dla miłośników ptaków – rozstrzał tematyczny powinien zadowolić nawet najbardziej wymagających, bo zaczynamy od ewolucji lotu, poprzez ekonomiczne i ekologiczne skutki pozyskiwania guana, a na wykorzystaniu ptaków drapieżnych w resocjalizacji kończymy. Wydanie też jest bardzo estetyczne, zarówno okładka, jak i ilustracje wewnątrz są zgrane i dobrane tematycznie. Lubię ładną różnorodność. Wam też się spodoba.
Ksiązkę otrzymałam od wydawnictwa Feeria.
Tytuł: Zadziwiający świat ptaków
Autor: Jim Robbins
Tytuł oryginalny: The Wonder of Birds
Tłumacz: Anna Binder
Wydawnictwo: Feeria
Rok: 2018
Stron: 408

piątek, 11 maja 2018

"Wezwał nas honor" H. Paul Honsinger


Wychodzenie ze swojej strefy komfortu stało się ostatnio bardzo modne. I dobrze w sumie, bo jest to zjawisko w swoich założeniach pozytywne – zachęcające do porzucenia choć na chwilę znanych i lubianych obszarów i wyruszenia na wyprawę w nieznane, aby poszerzyć własne horyzonty. No więc i ja postanowiłam wyjść ze swojej, tej literackiej i zajrzeć do miejsca, do którego nigdy nie zaglądałam. A nóż, myślałam sobie, mylę się co do oceny konwencji, pełna niesłusznych uprzedzeń, a nuż znajdę tam coś dla siebie. Mam za swoje.

Gatunkiem, który postanowiłam wypróbować jest military science fiction w konwencji space opery (swoja drogą, była przekonana, że ten podgatunek nazywa się military space opera, ale się myliłam – nie ma własnej nazwy). Ogólnie: nasi dzielni chłopcy latają statkami po kosmosie i szczelają do wrażych Obcych. I tak z polecenia zaufanej osoby zaczęłam lekturę „Wezwał nas honor”.

Max Rubichaux, po brawurowej akcji zniszczenia wrogiego okrętu, dostaje awans na kapitana. Wraz z awansem (i okrętem) dostaje też kopertę tajnych rozkazów: ma natychmiast wyruszyć do strefy neutralnej, aby cichcem sabotować wrogie dostawy zaopatrzenia. Niestety, w tej beczce miodu jest łyżka dziegciu: ma dowodzić „Cumberlandem” niszczycielem co prawda najnowszej klasy, ale o chyba najgorszej opinii w całej marynarce. Na osłodę admiralicja dorzuciła kilku obiecujących oficerów. Czy nowa kadra dowodząca przekształci pogardzany okręt w lśniąca gwiazdę pól bitewnych? I czy, zanim to ewentualnie nastąpi, uda im się wykonać zadanie?

O mój borze szumiący, od czego by tu zacząć? Może od bohaterów. Problem z nimi polega na tym, że w zasadzie mamy jednego: Uniwersalnego Dobrego Oficera (dalej zwany UDO). Czasem zakłada maskę Maxa, czasem doktora Sahima, kiedy indziej jest pierwszym oficerem czy opiekunem kadetów, ale niezależnie od tego, jaką twarz akurat przykleja mu autor, to jest dokładnie ta sama osoba. Tak samo się wyrażająca, tak samo myśląca, tak samo pozbawiona jakiejkolwiek wpływającej na teraźniejszość przeszłości (czy może raczej: obdarzona przeszłością wpływającą na charakter jednakowo niezależnie od rodzaju deklarowanej przeszłości i charakteru)... Kiedy czytałam sceny, w których oficerskie grono spotyka się, aby omówić jakiś problem, miałam wrażenie, że śledzę nie dyskusję, tylko monolog wewnętrzny. Owszem, autor próbuje zróżnicować jakoś swoich bohaterów – jeden jest bardziej humanitarystą, inny zaś preferuje rozwiązania gwałtowniejsze, wywodzą się niby z różnych kultur (co wyszło przezabawnie przy doktorze Sahimie, bo autor przypomniał sobie o jego pochodzeniu i pewnym przywiązaniu do kultury muzułmańskiej po jakichś trzystu stronach powieści). Ale w ostatecznym rozrachunku to nie robi żadnej różnicy.

Rolą UDO (poza zadawaniem strat wrażym Obcym) jest rozwiązywanie problemów z Resztą Załogi. Reszta Załogi to pozostała obsada okrętu i w zasadzie jest tutaj bohaterem zbiorowym, bo nie ma cech szczególnych, ma tylko problemy. Takie jak handel narkotykami i przychodzenie pod wpływem tychże na służbę. Jak niski poziom wyszkolenia i brak poczucia lojalności i więzi z okrętem, na którym służą (co przekłada się na brak motywacji). Takie jak samobójstwa czy podoficerowie pastwiący się nad bogu ducha winnymi podwładnymi. Szkopuł w tym, że te problemy w ogóle mnie jako czytelnika nie obchodzą, bo nie obchodzą mnie bohaterowie, których dotykają – są tylko figurantami, kartonowymi wycinankami z tła. A poza tym i tak wiadomo, ze jakichkolwiek kłopotów by nie sprawiali, UDO rozwiąże je w ciągu rozdziału lub dwóch.

Przy czym, gdyby świat przedstawiony trzymał się kupy, może bym jakoś tych nieudanych bohaterów przełknęła. Tymczasem ma więcej dziur niż gacie kloszarda. Zacznijmy od tego, że wycinek, na którym autor się skupia, jest światem bez kobiet. Bo Krag wymyślili dwadzieścia lat temu broń biologiczną, która zabiła jakieś 80% żeńskiej części populacji (mężczyźni byli bezobjawowymi nosicielami). Toteż marynarka wojenna postanowiła wycofać kobiety ze służby i wysłać do Układów Centralnych, żeby nie narażać jakże cennych obywatelek. Więc na kartach powieści pojawiają się całe dwie panie w tle i zważywszy, jak autor je opisuje, może to i lepiej. Gorzej, że brak kobiet na statkach jest jedyną konsekwencją szeroko opisywanej zarazy, dziwnym trafem nie brakuje bowiem nieletnich kadetów (na samym Cumberlandzie jest co najmniej kilkunastu chłopców w wieku od ośmiu do siedemnastu lat, a autor sugeruje, że to raczej standard, nie wyjątek). Ciekawość, skąd oni się wzięli. Jeszcze dziwniej zrobiło się, kiedy mniej więcej w połowie lektury dowiedziałam się, że Unia nie jest jedynym ludzkim mocarstwem w kosmosie – tylko żadne inne nie przyłączyło się do wojny. I o ile to było w jakimś stopniu prawdopodobne na początku konfliktu, to w momencie użycia broni biologicznej trochę mnie dziwi – w końcu tylko dziki fart uchronił obywateli innych ludzkich imperium przed podzieleniem losu Unii (swoją szosą jeszcze dziwniejsze, dlaczego Krag ograniczyli się ze swoją bronią tylko do Unii, skoro docelowo chcą zniszczyć całą ludzkość).

To były nieścisłości na poziomie, hm, kosmologicznym, tymczasem mamy też dziury mniejszego kalibru. Sugerujące moim zdaniem albo że autor nie za bardzo jest w stanie wyobrazić sobie rozwój technologiczny, albo że tak naprawdę to chciał napisać powieść o okręcie podwodnym w czasach Zimnej Wojny, tylko bał się, że mu się nie sprzeda, więc szybciutko ufryzował ją na SF. Moja ulubiona scena dość dobrze ilustruje, o co mi chodzi: Max dostaje wezwanie do stacji kosmicznej, ma się stawić po odbiór tajnych rozkazów. Więc stawia się w wyznaczonym pomieszczeniu, gdzie podoficer najpierw te przesłane z Układów Centralnych ichnim ekwiwalentem internetu rozkazy drukuje (!), po czym, koniecznie nie patrząc wkłada do koperty (!!) i wręcza Maxowi. Który musi udać się do specjalnie przeznaczonego pokoju (!!!), aby rozkazy wyciągnąć z koperty i przeczytać... A żeby było śmieszniej, komunikat o konieczności stawienia się na stacji odebrał na swoim osobistym, trzymanym zawsze przy sobie minikomputerze.

Ogólnie komplikowanie i wydłużanie zbędnymi opisami wszystkiego jest znakiem rozpoznawczym autora. A to w dynamiczną scenę walki wrzuci długi opis działania granatu (i scena nie jest już dynamiczna, ups), a to przez stronę dokładnie tłumaczy czytelnikowi, jak działką gniazda ciężkich karabinów tylko po to, żeby skonkludować, że były zepsute, a to wreszcie dokładnie opisuje każdą broń, jaka tylko jest w użyciu (z dokładnością co do milimetra i przynajmniej kilka razy, żeby czytelnik nie zapomniał). Przy czym językowo to tez jest dość kalekie (zwłaszcza na początku), a i polski przekład dokłada coś od siebie.

Podobno w kolejnych częściach jest lepiej. Darujcie, ale nie będę sprawdzać. W ogóle mam chwilowo dość wychodzenia ze swojej strefy komfortu. Wracam czytać fantasy ze smokami.
 
Książka była bohaterką ostatniego odcinka naszego podcastu, więc jeśli chcecie posłuchać więcej o tym, jak zła jest ta książka, to proszę:
Tytuł: Wezwał nas honor
Autor: H. Paul Honsinger
Tytuł oryginalny: To Honor You Call Us
Tłumacz: Justyn Łyżwa
Cykl: Man of War
Wydawnictwo: Drageus
Rok: 2014
Stron: 534

poniedziałek, 7 maja 2018

Na co poluje Moreni: maj 2018

W maju widać pewien spadek ilości premier. To dobrze. Ale też to nie oznacza, że całkiem nie mam na co czekać. Raczej, że wracamy do średniej.

Chcę mieć

"Liga smoków" Naomi Novik
15 maja

No nareszcie! Już trzy lata czekam na zamknięcie mojego ulubionego cyklu o smokach i wygląda na to, że się w końcu doczekam. Co prawda okładka jet paskudna jak noc listopadowa, ale niestety, taki najwyraźniej los fana.

Ostatni tom cyklu „Temeraire” – niezwykłego połączenia fantasy i powieści historycznych z czasów napoleońskich.
Najazd Francuzów na Rosję zakończył się klęską. Kapitan William Laurence i smok Temeraire ścigają wycofującego się wroga, ale Napoleon już gromadzi siły do nowej ofensywy. Co więcej, obiecuje, że smoki z całego świata uzyskają liczne przywileje, jeśli do niego dołączą. Propozycja ta budzi ogromne zainteresowanie we wszystkich krajach, od Azji do Afryki, nawet w Anglii, gdzie smoki od dawna narzekały na okropne traktowanie ze strony rządu i mieszkańców. Na dodatek Laurence i Temeraire niebawem odkrywają, że Napoleon ma jeszcze jednego asa w rękawie – i może dzięki temu wygrać wojnę i podbić świat...

Chcę przeczytać

"Siła" Naomi Alderman
9 maja

Wygląda na to że będzie to powieść z silnym rysem feministycznym - co jest plusem, ale nie dlatego się nią zainteresowałam. Otóż zazwyczaj, kiedy autor/ka chce za pomocą dystopii pokazać jakieś feministyczny problem, sięga po dystopię silnie patriarchalną, gdzie kobiety są mocno uciśnione. Alderman zdaje się wybrała koncepcję odwrotną - oto kobiety zyskują siłę umożliwiającą praktycznie natychmiastowe wprowadzenie skrajnego matriarchatu. Chcę zobaczyć, co z tego wyniknie.

Kobiety na całym świecie odkrywają, że mają siłę: jednym dotknięciem mogą zadawać straszny ból, a nawet zabijać. Nagle wszyscy mężczyźni zdają sobie sprawę, że stracili władzę. Nadszedł Dzień Dziewczyn – ale co przyjdzie potem?
Świat u Alderman jest znajomy: młody chłopak z bogatej nigeryjskiej rodziny opalający się przy basenie, adoptowana dziewczyna, której opiekunowie, ludzie bardzo religijni, ukrywają swoją prawdziwą naturę, amerykańska polityczka średniego szczebla i twarda londyńska dziewczyna z bandyckiej rodziny. Ale w tym świecie zaszła pewna istotna zmiana, która połączyła losy wszystkich postaci, prowadząc do brzemiennych w skutki wydarzeń.
To nie tylko opowieść o tym, co by było, gdyby władza trafiła w ręce kobiet. Siła z bezkompromisową śmiałością pokazuje świat, w którym obecnie żyjemy.
Jedna z najważniejszych książek 2017 roku, okrzyknięta „feministyczną dystopią na czasy #metoo”.

"Głosząca kres" Jay Kristoff
9 maja

Ostatni tom trylogii, której pierwszy kilka lat temu mnie urzekł. Długi czas oczekiwania zgasił trochę mój entuzjazm, ale i tak chcę wiedzieć, jak to wszystko się skończy.

Ostatni tom epickiej, steampunkowej "lotosowej trylogii"z feudalną Japonią w tle
Oto nadszedł kres świata, który znali. Wraz ze śmiercią Aishy przestała istnieć dynastia Kazumitsu. Zdziesiątkowana rebelia Kagé – niegdyś zaciśnięta pięść, teraz ledwie kilka wyłamanych palców – targana jest wewnętrznymi konfliktami. Jej przywódca, Daichi, siedzi w więzieniu zdany na łaskę Gildii Lotosu.
Gildia, od lat zatruwająca kraj, chce sięgnąć po władzę absolutną na siedmiu wyspach Shimy, posługując się nowym szogunem – Hiro – jak marionetką. Z armiami klanów Tygrysa i Feniksa oraz Miażdżycielem – najpotężniejszą bronią, jaką kiedykolwiek stworzono - wydaje się niepokonana. Czy ktokolwiek rzuci wyzwanie takiej sile?
Oczy wszystkich zwrócone są na Yukiko, tancerkę burzy, zabójczynię szoguna. Chaos i wojna domowa to jej dzieło. Ale jeśli ktokolwiek może ocalić Shimę przed zagładą, to tylko ona wraz z Buruu, wiernym tygrysem gromu u boku. Pytanie: co – czy też kogo – będzie musiała poświęcić dla zwycięstwa?
Sojusznicy, którzy atakują znienacka. Niegdysiejsi wrogowie, którzy stają do walki ramię w ramię. Wojna Lotosowa właśnie się rozpoczęła. I nie oszczędzi nikogo.

"Związek żydowskich policjantów" Michael Chabon
9 maja

Powieść interesuje mnie głównie dlatego, że swego czasu została obsypana nagrodami (Hugo na przykład), więc chciałabym się przekonać, co w niej takiego zachwycającego.

Przewrotny czarny kryminał osadzony w żydowskiej kolonii na zaśnieżonej Alasce! Do jego ekranizacji przymierzają się sami bracia Cohen.
W okręgu Sitka, w którym przez sześćdziesiąt powojennych lat mieszkali i rządzili żydowscy uciekinierzy z nazistowskiej Europy i wygnańcy z Palestyny oraz ich coraz większe rodziny, dochodzi do tajemniczego morderstwa. Śledztwo prowadzi detektyw Landsman, a tropy wiodą do zdumiewającego spisku, wykraczającego daleko poza Alaskę i Amerykę. Zgodnie z klasycznymi regułami gatunku kryminał Chabona pełen jest zwrotów akcji, tajemniczych kobiet, gangsterów, strzelanin i miejsc będących czymś innym niż wydaje się na pierwszy rzut oka. Ale Chabon to pisarz na wskroś oryginalny, który te ramy wypełnia po swojemu, tworząc niepowtarzalną galerię postaci. Dowcipnie i ze swadą opowiada przy tym zarówno o niezwykłej kolonii Sitka, jak i o całym narodzie wybranym, przypominając przewrotnie, że robienie na złość sobie, innym i światu jest ulubioną rozrywką i dziedzictwem Landsmana oraz jego ludu.

"Dżozef" Jakub Małecki
9 maja

Zawsze byłam ciekawa recyklingu kulturowego, więc powieść, która bierze na tapetę Conrada tym bardziej mnie ciekawi. Chyba już dojrzałam do zmierzenia się z traumą lektur szkolnych.;) 

Dresiarz Grzegorz, biznesmen Kurz, stary Maruda i ten Czwarty. Doborowe towarzystwo w jednej sali szpitalnej. Ich historia byłaby jednak zupełnie inna, gdyby nie włączył się w nią jeszcze ktoś: Joseph Conrad. Jego obecność zmienia tutaj wszystko.
Grzesiek Bednar zostaje napadnięty na warszawskiej Pradze i trafia do szpitala ze złamanym nosem. Tu poznaje trzech mężczyzn, z którymi wyruszy do swoistego jądra ciemności: pięćdziesięcioletniego biznesmena, wiecznego malkontenta oraz Czwartego – wielbiciela prozy Josepha Conrada. To właśnie ten czwarty, Stanisław Baryłczak, stanie się przyczyną kłopotów. Majacząc, skłania Grzegorza do spisania swojej "ostatniej powieści". Opowiada o małym Stasiu powołującym do życia kozła z drewna, który staje się jego towarzyszem i przekleństwem.
Opowieść Czwartego z każdym dniem jest bardziej mroczna, a przestrzeń, w której przebywają mężczyźni, zaczyna się kurczyć. Sale znikają, a ściany zaczynają się do siebie zbliżać – wszystko to potęguje lęki bohaterów i wzmaga niepokój narastający w czytelniku.
"Dżozef"w nowej odsłonie. Poprawiona wersja powieści z 2011 roku.

"Królowe Mogadiszu" Paweł Smoleński
16 maja

Często się pisze o ludności cywilnej Afryki w kontekście działań wojennych. Tutaj chyba mamy podejście nieco inne, autor bowiem skupił się na kobietach. Które nie mogą iść do wojska i dzielnie zginąć za tę czy inną sprawę ani zorganizować zamachu terrorystycznego. Nie mogą też uciec w narkotyki. Muszą jakoś żyć, utrzymywać siebie i dzieci. Nie mają wyjścia.

Wyniszczona trwającą od dwudziestu pięciu lat wojną domową, sterroryzowana samobójczymi atakami terrorystycznymi, doświadczona klęską głodu Somalia od lat plasuje się w czołówce państw, w których panują najtrudniejsze warunki życia. Zagraniczni dziennikarze nie ruszają się nigdzie bez uzbrojonych po zęby ochroniarzy, ale miejscowi muszą radzić sobie sami. Niektórzy – tak jak Baszir, właściciel hoteli, w których zatrzymują się wszyscy zagraniczni goście w Mogadiszu – wierzą, że w Rogu Afryki jeszcze będzie lepiej. Wielu straciło nadzieję; poddali się, żyją z dnia na dzień, troszcząc się tylko o to, by zdobyć kolejną porcję khatu, narkotyku, który żuje dziewięćdziesiąt procent somalijskich mężczyzn.
Kobiety nie mogą sobie pozwolić na rezygnację – mają dzieci. W kraju legendarnej królowej Araueelo, która przed wiekami odsunęła mężczyzn od władzy, kobiety wciąż walczą o przetrwanie dla swoich rodzin. Wyplatają koszyki i maty z resztek starych worków wygrzebanych na wysypisku śmieci. Pracują w policji, zakładają organizacje wspierające uchodźców. Sprzedają khat na rogach ulic. W kolorowych czadorach, czasem przymierające głodem, ale wciąż piękne jak modelki. Królowe Mogadiszu.

"Wojna światów" Herbert George Wells
16 maja

Doczekaliśmy się wreszcie konkretnej daty wznowienia tego klasyka. W twardej oprawie i z ilustracjami. I w śmiesznej cenie, bo na stronie wydawnictwa kosztuje tylko 15 zł.

Klasyczna powieść science fiction, pierwotnie wydana pod koniec XIX wieku, tutaj we współczesnym tłumaczeniu i z licznymi ilustracjami. Kilkakrotnie ekranizowana (m.in. przez Stevena Spielberga), a w roku 1938 przerobiona przez Orsona Wellesa na słuchowisko radiowe, którego emisja przeszła do historii. Czytana po latach okazuje się dziełem profetycznym, stanowiącym swoistą zapowiedź XX-wiecznych wojen światowych. Jak zachowują się ludzie – zarówno jednostki, jak i całe społeczności – w obliczu inwazji, która grozi masową zagładą? Kim jesteśmy dla najeźdźców i kim oni są dla nas? Jaką rolę odgrywają w tym nowe technologie? I co może nas uratować? Na te pytania próbuje odpowiedzieć Herbert George Wells w sposób wciąż atrakcyjny dla współczesnego czytelnika, a powszechne już chyba poczucie niepokoju, niepewności i zagrożenia sprawia, że Wojnę światów odbieramy jako powieść ciekawą i aktualną również w XXI wieku.

"Inne światy" antologia
23 maja

Sam pomysł tej antologii wydaje mi się ciekawy. Mam tylko nadzieję, że autorzy nie pójdą wszyscy jak jeden mąż w tematy wojenne.

Malarz, artysta koncepcyjny i ilustrator. Zawodowo na rynku od 2002 roku. Jakub Różalski swoją przygodę ze sztuką rozpoczynał na papierze i płótnie, nad długo przed odkryciem grafiki komputerowej. Jakub w swojej twórczości stara się łączyć klasyczne motywy i malarskość z nowoczesnym wzornictwem i ciekawymi, oryginalnymi koncepcjami. Największą inspiracją jest dla Jakuba malarstwo przełomu XIX początku XX wieku, historii oraz codzienne życie. "Antologia" to wybranedzieła Różalskiego, do których czołowi polscy pisarze stworzyli niezwykłe opowiadania. Wśród nich znajdują się m. in. Jacek Dukaj, Łukasz Orbitowski, Jakub Małecki, Jakub Żulczyk, Sylwia Chutnik, Anna Kańtoch, Robert J. Schmidt, Aneta Jadowska, Remigiusz Mróz.

"Socjalizm jest piękny" Lijia Zhang
24 maja

Lubię czytać o Dalekim Wschodzie, ale rzadko obejmuje to Chiny - znacznie więcej w nich popłuczyn po opresyjnym komunizmie niż Dalekiego Wschodu jako takiego, przynajmniej w literaturze. Tutaj mam nadzieję na coś więcej - przemiany i nutę optymizmu.

Lijia Zhang, bystra i wesoła nastolatka, wbrew swej woli staje się robotnicą w fabryce produkującej rakietowe pociski balistyczne dalekiego zasięgu (ICBM). Każdego miesiąca musi stanąć w kolejce, aby przedłożyć fabrycznej "policji okresowej" materialny dowód, iż nie jest w ciąży. Podporządkowana opresyjnym procedurom obowiązującym na strzeżonym terenie oraz reżimowi politycznych szkoleń, Zhang w miarę dorastania coraz bardziej pozbywała się złudzeń co do "Chwalebnej Sprawy", jakiej ponoć służyli. Zaczęła uczyć się języka angielskiego. Z dumą afiszowała się intelektualną niezależnością – nosiła kolorowe ubrania w zachodnim stylu i pomagała w zorganizowaniu w Nankinie największej robotniczej demonstracji poparcia dla protestu na placu Tiananmen w 1989 roku. Zdając relację ze zmian we własnym prywatnym życiu, Zhang dostarcza jednocześnie zapis przełomowego przeobrażenia chińskiej ekonomii: jej fabryka, nadal produkując ICBM, wygrywa przetarg na wykonanie gigantycznego posągu Buddy z brązu, albowiem kraj ogarnęła gorączka poszukiwania zysków.
"Socjalizm jest piękny. Wspomnienia robotnicy z czasów nowych Chin" jest świadectwem osobistego zwycięstwa Zhang, która potrafiła wyrwać się spod kontroli i odmienić swój los.

piątek, 4 maja 2018

Stosik #103

W tym miesiącu miało być dość zachowawczo - ot, drobne zakupy i jakieś nieliczne rzeczy do recenzji. Troszku nie wyszło.


Po lewej mamy książki poniekąd do recenzji. Na samej górze "Ballady ze spalonego traktu" Alicji Janusz - wydany w niszowym wydawnictwie zbiór opowiadań początkującej pisarki fantastycznej (niektórzy mogą ją znać z antologii "Na nocnej zmianie" wydanej przez Fabrykę Słów). Biorę się za niego jak tylko skończę z Ellisonem.

Niżej "Sztylet ślubny" Aleksandry Rudej, czyli znowu lekka rosyjska fantasy. To drugi tom cyklu i chociaż do pierwszego miałam pewne zastrzeżenia, to postanowiłam kontynuować czytanie. Od Papierowego Księżyca. Pod spodem zaś "Zadziwiający świat ptaków" (bo, prawdaż, o czym, jak nie o ptakach pisać książki) od Feerii. Po dobrych doświadczeniach z "Ukrytym życiem lasu" mam pewne zaufanie do wybieranych przez nich pozycji.

Dalej mamy sporą paczkę-niespodziankę od Genius Creations. A że niespodzianka, to nie bardzo wiem, co począć z częścią zawartości. Z "Mamusiu, przecież byłam grzeczna" na przykład nie wiem, co począć. I z kolejnymi tomami serii też nie bardzo, bo o ile pierwszą część "Noc kota, dzień sowy" mam i planuję przeczytać, więc i druga się przyda, to jeśli chodzi o "Paradoks marionetki" jest wręcz przeciwnie. "Świat w pudełku" zapowiada się całkiem ciekawie, choć jeszcze nie bardzo wiem, czego się spodziewać. "Życie i czasy Mistrza Haxerlina" nawet chciałam przeczytać, więc po drodze mi z nimi. "Taniec marionetek" i "Zaklęcie na wiatr" zdają się być całkiem interesującymi pozycjami fantasy, choć jeszcze nie wiem, w jakim klimacie. To się okaże.

Stos prawy to mieszanina różnych źródeł, z przewagą biblioteki. "Kanada. Ulubiony kraj świata" to nabytek własny - czytałam o tej ksiązce kilka pozytywnych opinii, a że Kanada to jeden z kierunków, w które zamierzam się udać jeśli będę emigrować, to pomyślałam, że nabędę. Zwłaszcza, że była przeceniona. "Rzecz o sowach" to z kolei wygrana w facebookowym konkursie. "Korpożycie świnki morskiej" to efekt tej samej przeceny, co "Kanada". Już przeczytałam, kiedyś opiszę, ale nie jest to, delikatnie mówiąc, pozycja wybitna.

A dalej mamy różne rzeczy z biblioteki. "Karawana kryzysu" to reportaż (ostatnio mam fazę na non-fiction) o ciemniejszej stronie pomocy humanitarnej. "Bóg pośród ruin" to niejako kontynuacja "Jej wszystkich żyć", które czytałam kilka lat temu. A że mi się podobały, to i opowieść o losach brata głównej bohaterki chciałabym poznać. "Mundra" to z kolei zbiór wywiadów z polskimi położnymi, na który polowałam od jakiegoś czasu. Już przeczytany, kiedyś będzie notka. "Cieplarnia" Aldissa to z kolei jedna z tych pozycji klasyki SF, którą chciałabym przeczytać. Tylko nie wiem, jak w tej wersji z tłumaczeniem. "Nacja" Pratchetta to jeden z must read już od dawna. A "Mechaniczny" też od jakiegoś czasu mnie interesował. Resztę też mają.;)