Może nie jestem wielką fanką gier komputerowych i nie grywam zbyt często (wiecie, są tacy, co nie potrafią, w sensie fizycznie nie potrafią, czytać komiksów – taka forma przekazu jest dla nich nieczytelna i stanowi zbiór przypadkowych obrazków i tekstów, zamiast składać się w spójną historię. Ja mam dokładnie tak samo z grami), ale staram się śledzić na bieżąco, jakie tytuły są wyczekiwane, głośne czy akurat na topie. Lubię też wiedzieć, jak po prostu powstają różne rzeczy. Właśnie dlatego sięgnęłam po „Krew, pot i piksele” Jasona Schreiera.
Strony
▼
piątek, 15 listopada 2019
wtorek, 12 listopada 2019
"Skrzydła Ognia: Przebudzenie Pełni" Tui S. Sutherland
Cykl o Skrzydłach Ognia był całkiem przyjemną opowieścią dla młodszego czytelnika (dla tych, którzy nie bardzo kojarzą, opowiadał o piątce smocząt wskazanych przez przepowiednię, których przeznaczeniem miało być jakoby zakończenie dwudziestoletniej wojny między pretendentkami do trony Królestwa Piasku). Był też całkiem zgrabnie zamkniętą całością. Ale jak doświadczenie fantasy (a także tej konkretnej autorki) uczy, żadna historia nie jest na tyle zamknięta, aby nie można było czegoś jeszcze dopisać. Bo chociaż przeznaczenie Smocząt Przeznaczenia się dopełniło, to w świecie Pyrii można opowiedzieć jeszcze wiele historii.
piątek, 8 listopada 2019
Na co poluje Moreni: listopad 2019
W listopadzie nie dzieje się co prawda tyle, co w październiku, ale i tak sporo. Poza nowościami jest jeszcze sporo spadkowiczów z zeszłego miesiąca, na przykład najciekawsze pozycje z Zyska i s-ki, czyli "Szkodliwa medycyna" i "Ziemia nie do życia" (więcej o nich pisałam w poprzednim zestawieniu). Tymczasem może przejdźmy do rzeczy.
Chcę mieć
12 listopada
Ponoć to już ostatni z omnibusów Le Guin w wydaniu Prószyńskiego, będę więc miała wszystkie w kolekcji (poza poezją, poezja mnie nie rusza). Trzeba uzupełnić kolekcję.
Na "Całą Orsinię" składają się wszystkie teksty Ursuli K. Le Guin osadzone w Orsinii: powieść "Malafrena" (1979), trzy piosenki, zbiór opowiadań "Opowieści orsiniańskie" (1976) oraz dwa dodatkowe opowiadania.
Pomysł kraju zwanego Orsinią przyszedł Ursuli Le Guin do głowy w 1949 roku podczas studiów w Radcliffe. Kolejne teksty cyklu powstawały w późniejszych latach, publikowane były w różnych zbiorach opowiadań oraz w tygodniku "The New Yorker".
Pamiętam, kiedy wpadłam na ten pomysł: w naszym małym spółdzielczym akademiku Everett House w Radcliffe w jadalni, gdzie można było uczyć się i pisać na maszynie do późna, nie przeszkadzając śpiącym. Miałam dwadzieścia lat, pracowałam około północy przy jednym ze stołów i wtedy po raz pierwszy mignął mi przed oczami ten mój inny kraj. Nieważny kraj w Europie Środkowej. Jeden z tych, które zdemolował Hitler, a teraz demolował Stalin. Kraj położony niezbyt daleko od Czechosłowacji albo Polski, ale… nie przejmujmy się granicami. Nie któryś z tych częściowo zislamizowanych narodów - bardziej zorientowany na Zachód… Może jak Rumunia z językiem wywodzącym się z łaciny, lecz ze słowiańskimi naleciałościami? Aha! Zaczynam nabierać wrażenia, że do czegoś dochodzę. Zaczynam słyszeć nazwy. Orsenya po łacinie, a po angielsku Orsinia. Zobaczyłam rzekę Molsenę, płynącą przez otwartą słoneczną okolicę do starej stolicy Krasnoy (krasniy to po słowiańsku "piękny"). Krasnoy na trzech wzgórzach: Pałacowym, Uniwersyteckim, Katedralnym. Katedrę Świętej Teodory, jawnie nieświętej świętej, noszącej imię mojej matki… Zaczynam orientować się w terenie, czuć się jak u siebie w domu, tu, w Orsenyi - to matrya miya, moja ojczyzna. Mogę tu mieszkać, dowiedzieć się, kim są inni mieszkańcy i co robią, i o tym opowiadać. Tak też zrobiłam.
(ze wstępu autorki)
Pomysł kraju zwanego Orsinią przyszedł Ursuli Le Guin do głowy w 1949 roku podczas studiów w Radcliffe. Kolejne teksty cyklu powstawały w późniejszych latach, publikowane były w różnych zbiorach opowiadań oraz w tygodniku "The New Yorker".
Pamiętam, kiedy wpadłam na ten pomysł: w naszym małym spółdzielczym akademiku Everett House w Radcliffe w jadalni, gdzie można było uczyć się i pisać na maszynie do późna, nie przeszkadzając śpiącym. Miałam dwadzieścia lat, pracowałam około północy przy jednym ze stołów i wtedy po raz pierwszy mignął mi przed oczami ten mój inny kraj. Nieważny kraj w Europie Środkowej. Jeden z tych, które zdemolował Hitler, a teraz demolował Stalin. Kraj położony niezbyt daleko od Czechosłowacji albo Polski, ale… nie przejmujmy się granicami. Nie któryś z tych częściowo zislamizowanych narodów - bardziej zorientowany na Zachód… Może jak Rumunia z językiem wywodzącym się z łaciny, lecz ze słowiańskimi naleciałościami? Aha! Zaczynam nabierać wrażenia, że do czegoś dochodzę. Zaczynam słyszeć nazwy. Orsenya po łacinie, a po angielsku Orsinia. Zobaczyłam rzekę Molsenę, płynącą przez otwartą słoneczną okolicę do starej stolicy Krasnoy (krasniy to po słowiańsku "piękny"). Krasnoy na trzech wzgórzach: Pałacowym, Uniwersyteckim, Katedralnym. Katedrę Świętej Teodory, jawnie nieświętej świętej, noszącej imię mojej matki… Zaczynam orientować się w terenie, czuć się jak u siebie w domu, tu, w Orsenyi - to matrya miya, moja ojczyzna. Mogę tu mieszkać, dowiedzieć się, kim są inni mieszkańcy i co robią, i o tym opowiadać. Tak też zrobiłam.
(ze wstępu autorki)
piątek, 1 listopada 2019
Stosik #121
Jak zwykle z początkiem miesiąca przychodzi czas, aby pochwalić się ostatnimi łupami. Tym razem stosik w sumie nieco większy niż się spodziewałam, jest też trochę zakupów. Nie przedłużajmy więc.
Od prawej i z dołu mamy cztery egzemplarze recenzenckie od Wydawnictwa Marginesy. "Darwin. Jedyna taka podróż" to komiks opowiadający o podróży Darwina na pokładzie Beagle'a, autorstwa tych samych artystów, co wcześniejszy komiks o Audubonie (jest też wydany w tej samej formie). "Ilustratorki, ilustratorzy" zaś to portrety artystów z klasycznej polskiej szkoły ilustracji - postanowiłam uzupełnić o nich informacje, bo chociaż większość prac kojarzę, to ich twórców kompletnie nie. "Matki i córki" trafiły do mnie dość przypadkowo, ale może to będzie okazja do zapoznania się z jakąś wartościową polską powieścią obyczajową. Zaś "Lisy" to kolejna pozycja z serii Eko i niezwykle mnie ciekawi jako książka nie o ptakach.
"Cieplarnia" dla odmiany to klasyk od Rebisu. W zasadzie jedyny tytuł Aldissa, których chciałam mieć, ale którego trudno było zdobyć.
Reszta to zakupy własne. O "Przyjacielu" już pisałam. Nad nim mamy dwa nowe tomy z cyklu o Harrym Dresdenie. "Zmiany" już przeczytałam, "Opowieść o duchach" jeszcze przede mną. "Masakra ludzkości" to akurat zakup Lubego, ale może kiedyś po niego sięgnę.