Ha, w tym roku mi się udało i przeczytałam wszystkie opowiadania nominowane do nagrody im. Janusza Zajdla. Pewnie pomógł w tym fakt, że było ich tylko pięć, a jedno znałam już wcześniej. I chociaż sama nie oddałam głosu, tak chętnie się z Wami podzielę wrażeniami z lektury tych tekstów (które przez jakiś czas były dostępne do pobrania za darmo, jak co roku).
Przyznam, że tegoroczne nominacje nieco mnie zaskoczyły. Zwłaszcza brak najbardziej popularnych nazwisk, których opowiadania przecież również się w zeszłym roku ukazywały (choćby fakt, że nominację dostała Kubasiewicz, podczas gdy w tym samym zbiorze były również teksty Kisiel i Jadowskiej. Nie, żebym uważała opowiadanie Kubasiewicz za słabe, ale Jadowska napisała nie gorsze, a tekst Kisiel uważam za pod wieloma względami najlepszy w antologii). Dziwi mnie również nadreprezentacja jednego autora, ale przyznam, że w historii Zajdli i takie sytuacje się już zdarzały (choć znowu: ze znaczenie bardziej popularnymi nazwiskami). I choć zwykle nawet jeśli nominacje dostawali autorzy mało znani dzięki skutecznej mobilizacji swych stosunkowo nielicznych, ale aktywnych fanów, zwykle nagrodę i tak zgarniał autor z najbardziej popularnym nazwiskiem. Przynajmniej w ostatnich latach. Teraz, biorąc pod uwagę, ze to niejako konkurs popularności, wszystko może się zdarzyć.
O „Śnie nocy miejskiej” Magdaleny Kubasiewicz nie będę tu pisać, bo już to zrobiłam w notce poświęconej antologii „Harde baśnie”. Tam też zapraszam.
„Święci z Vukowaru” Krzysztofa Matkowskiego i Krzysztofa Rewiuka to moim zdaniem najmocniejszy tekst zbioru. Niezbyt mi przypadł do gustu styl obu panów (nie mam mu nic szczególnego do zarzucenia, po prostu to nie do końca moja estetyka), ale historia i tematyka jest zdecydowanie sporego wagomiaru, a całe opowiadanie ma ogromną siłę oddziaływania na czytelnika. Wszystko to autorzy osiągnęli pisząc bardzo kameralną, intymną wręcz historię dwóch mężczyzn. Jeden jest starym Chorwatem z małej wioski, o drugim, narratorze, wiemy tylko tyle, że jest młody i ucieka od swojej przeszłości. Panowie nie mówią nawet wspólnym językiem, mimo tego się rozumieją i czytelnik dość szybko się dowiaduje, że nie tylko ten młody ucieka przed przeszłością. Mamy więc historię o rożnych wymiarach ucieczki, rożnych obliczach traumy i różnych sposobach konfrontacji z nią. A do tego jeszcze na kolejnych etapach towarzyszą nam rzeźby świętych (ponieważ stary Chorwat był rzeźbiarzem), będące metaforą tego, co bohaterowie muszą przepracować. Samej fantastyki w tym niewiele, bardziej pasowałby tu termin „realizm magiczny”, ale idealnie dopełnia całości.
Opowiadanie Katarzyny Bereniki Miszczuk jest już pisane w zupełnie innym tonie i przyznam szczerze, że mocno mnie rozczarowało. „Gdzie Mikołaj nie może...” ukazało się pierwotnie w mainstreamowej antologii świątecznej i trochę to widać. Mamy tu prostą fabułkę: ot, jeden z diabłów (wybaczcie, nie pamiętam już który… Azazel? Azrael? Któryś na „A” w każdym razie) postanowił zastąpić świętego Mikołaja w jego dorocznym obowiązku. I już ma kończyć, już ostatni dom odwiedza, ale okazuje się, że zapomniał uśpić mieszkańców i na odwiedzinach przyłapuje go mały chłopiec. Reszta to zapis pogawędki tych dwóch, która składa się z kilku (mniej lub bardziej udanych) żartów oraz obszernego przeglądu mitów, zwyczajów i ciekawostek związanych ze świętym. I pewnie czytałoby mi się to lepiej i narzekałabym mniej, gdybym już ich nie znała. A tak to się niemożliwie wynudziłam, bo rzeczony przegląd jest główną treścią opowiadania. Ale poza tym tekst jest napisany kompetentnie i całkiem przyjemnie, należy zdecydowanie do kategorii tych ciepłych i puchatych, do przeczytania i zapomnienia. Jako jedyny z nominowanych nie ma ambicji poruszania głębokich problemów.
Z „Alem” Krzysztofa Rewiuka mam ten problem, że jest to tekst drastycznie odległy od moich własnych poglądów i oczekiwań. Do tego stopnia, że przez większość lektury zastanawiałam się, o co autorowi chodzi i gdzie tu w ogóle jest konflikt. Autor postanowił bowiem osią swoich rozważań uczynić dość znane odkrycie neurologów, że nasz mózg podejmuje decyzję wcześniej, niż zostanie ona zarejestrowana przez naszą świadomość. Fabuła opowiada nam o młodej psycholożce sądowej, która ma ocenić poczytalność kobiety oskarżonej o pchnięcie męża nożem. W międzyczasie partner psycholożki, neuronanukowiec, prowadzi badania mające na celu znalezienie metody potrafiącej idealnie wyłapać te podświadome decyzje naszego mózgu, mamy też całkiem zgrabne nawiązanie do „Kwiatów dla Algernona”. I jak warsztatowo czy fabularnie nie mogę „Alowi” niczego zarzucić, tak konflikt dla mnie osobiście jest wydumany. Bo autor stawia w nim na opozycję: coś w nas, coś obcego, bo nieuświadomionego, podejmuje często niezrozumiałe dla nas decyzje. Tymczasem dla mnie świadomość jest tylko czapeczką przykrywającą górę procesów decyzyjnych i fizjologicznych, którymi w istocie jesteśmy. Jest swoistą bramką wyjściową, nie całością naszego jestestwa. Nie ma żadnego obcego, to wszystko jestem ja. Skoro nie wprawia mnie w zadumę fakt, że moje serce czy jelita pracują bez udziału świadomości, dlaczego miałby ten, że niektóre części mojego mózgu również?
Ostatnim nominowanym tekstem jest „Córka poławiacza żachw”, również Rewiuka. To dość krótki tekst, mocno zanurzony w klimatach weird fiction. Trudno mi cokolwiek o nim napisać, po każda próba nakreślenia fabuły niechybnie zakończyłaby się spoilerowym streszczeniem od początku do końca. Napiszę więc tylko, że mimo pewnej przewidywalności podobała mi się i fabuła, i warsztat, i (chyba najbardziej) klimat tego tekstu. I choć ciągle jestem zdania, że Rewiuk nie pisze do końca w moim stylu, tak zdecydowanie jest autorem ciekawym.
Gdybym miała typować swojego faworyta, zdecydowanie byliby to „Święci z Vukovaru”. Ale jak zadecyduje brać fantastyczna, jeszcze się okaże.
O „Śnie nocy miejskiej” Magdaleny Kubasiewicz nie będę tu pisać, bo już to zrobiłam w notce poświęconej antologii „Harde baśnie”. Tam też zapraszam.
„Święci z Vukowaru” Krzysztofa Matkowskiego i Krzysztofa Rewiuka to moim zdaniem najmocniejszy tekst zbioru. Niezbyt mi przypadł do gustu styl obu panów (nie mam mu nic szczególnego do zarzucenia, po prostu to nie do końca moja estetyka), ale historia i tematyka jest zdecydowanie sporego wagomiaru, a całe opowiadanie ma ogromną siłę oddziaływania na czytelnika. Wszystko to autorzy osiągnęli pisząc bardzo kameralną, intymną wręcz historię dwóch mężczyzn. Jeden jest starym Chorwatem z małej wioski, o drugim, narratorze, wiemy tylko tyle, że jest młody i ucieka od swojej przeszłości. Panowie nie mówią nawet wspólnym językiem, mimo tego się rozumieją i czytelnik dość szybko się dowiaduje, że nie tylko ten młody ucieka przed przeszłością. Mamy więc historię o rożnych wymiarach ucieczki, rożnych obliczach traumy i różnych sposobach konfrontacji z nią. A do tego jeszcze na kolejnych etapach towarzyszą nam rzeźby świętych (ponieważ stary Chorwat był rzeźbiarzem), będące metaforą tego, co bohaterowie muszą przepracować. Samej fantastyki w tym niewiele, bardziej pasowałby tu termin „realizm magiczny”, ale idealnie dopełnia całości.
Opowiadanie Katarzyny Bereniki Miszczuk jest już pisane w zupełnie innym tonie i przyznam szczerze, że mocno mnie rozczarowało. „Gdzie Mikołaj nie może...” ukazało się pierwotnie w mainstreamowej antologii świątecznej i trochę to widać. Mamy tu prostą fabułkę: ot, jeden z diabłów (wybaczcie, nie pamiętam już który… Azazel? Azrael? Któryś na „A” w każdym razie) postanowił zastąpić świętego Mikołaja w jego dorocznym obowiązku. I już ma kończyć, już ostatni dom odwiedza, ale okazuje się, że zapomniał uśpić mieszkańców i na odwiedzinach przyłapuje go mały chłopiec. Reszta to zapis pogawędki tych dwóch, która składa się z kilku (mniej lub bardziej udanych) żartów oraz obszernego przeglądu mitów, zwyczajów i ciekawostek związanych ze świętym. I pewnie czytałoby mi się to lepiej i narzekałabym mniej, gdybym już ich nie znała. A tak to się niemożliwie wynudziłam, bo rzeczony przegląd jest główną treścią opowiadania. Ale poza tym tekst jest napisany kompetentnie i całkiem przyjemnie, należy zdecydowanie do kategorii tych ciepłych i puchatych, do przeczytania i zapomnienia. Jako jedyny z nominowanych nie ma ambicji poruszania głębokich problemów.
Z „Alem” Krzysztofa Rewiuka mam ten problem, że jest to tekst drastycznie odległy od moich własnych poglądów i oczekiwań. Do tego stopnia, że przez większość lektury zastanawiałam się, o co autorowi chodzi i gdzie tu w ogóle jest konflikt. Autor postanowił bowiem osią swoich rozważań uczynić dość znane odkrycie neurologów, że nasz mózg podejmuje decyzję wcześniej, niż zostanie ona zarejestrowana przez naszą świadomość. Fabuła opowiada nam o młodej psycholożce sądowej, która ma ocenić poczytalność kobiety oskarżonej o pchnięcie męża nożem. W międzyczasie partner psycholożki, neuronanukowiec, prowadzi badania mające na celu znalezienie metody potrafiącej idealnie wyłapać te podświadome decyzje naszego mózgu, mamy też całkiem zgrabne nawiązanie do „Kwiatów dla Algernona”. I jak warsztatowo czy fabularnie nie mogę „Alowi” niczego zarzucić, tak konflikt dla mnie osobiście jest wydumany. Bo autor stawia w nim na opozycję: coś w nas, coś obcego, bo nieuświadomionego, podejmuje często niezrozumiałe dla nas decyzje. Tymczasem dla mnie świadomość jest tylko czapeczką przykrywającą górę procesów decyzyjnych i fizjologicznych, którymi w istocie jesteśmy. Jest swoistą bramką wyjściową, nie całością naszego jestestwa. Nie ma żadnego obcego, to wszystko jestem ja. Skoro nie wprawia mnie w zadumę fakt, że moje serce czy jelita pracują bez udziału świadomości, dlaczego miałby ten, że niektóre części mojego mózgu również?
Ostatnim nominowanym tekstem jest „Córka poławiacza żachw”, również Rewiuka. To dość krótki tekst, mocno zanurzony w klimatach weird fiction. Trudno mi cokolwiek o nim napisać, po każda próba nakreślenia fabuły niechybnie zakończyłaby się spoilerowym streszczeniem od początku do końca. Napiszę więc tylko, że mimo pewnej przewidywalności podobała mi się i fabuła, i warsztat, i (chyba najbardziej) klimat tego tekstu. I choć ciągle jestem zdania, że Rewiuk nie pisze do końca w moim stylu, tak zdecydowanie jest autorem ciekawym.
Gdybym miała typować swojego faworyta, zdecydowanie byliby to „Święci z Vukovaru”. Ale jak zadecyduje brać fantastyczna, jeszcze się okaże.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.