Strony

piątek, 18 listopada 2022

"Zanim wystygnie kawa" Toshikazu Kawaguchi


Na polskim rynku chyba nie wydano ani jednej czysto fantastycznej powieści z Korei Południowej albo Japonii (choć uczciwie trzeba przyznać, że w przypadku tego drugiego kraju mangi nadrabiają z nawiązką). Za to od czasu do czasu pojawiają się tytuły mocno z pogranicza albo zanurzone w realizmie magicznym. A że mi realizm magiczny w wydaniu wschodnioazjatyckim przypadł do gustu bardziej niż polski czy „oryginalny” iberoamerykański, to zawsze z zainteresowaniem pochylam się nad takimi tytułami. Zresztą, nad „Zanim wystygnie kawa” Toshikazu Kawaguchi trudno się było nie pochylić, bo swego czasu piał o niej cały bookstagram.

W piwnicy przy pewnej tokijskiej uliczce mieści się kawiarnia. Działa już ponad sto lat, a jej wystrój jest w stylu retro, łącznie z lampami nadającymi całemu lokalowi kolor sepii. Plotki mówią, że w tej kawiarni człowiek może podróżować w czasie, nie jest to jednak łatwe. Taką podróż krępuje mnóstwo reguł, ale najważniejsza jest taka, że należy wrócić, zanim wystygnie podana przez obsługę kawa. I wciąż znajdują się ludzie wystarczająco zdesperowani, żeby spróbować.

Powieść Kawaguchi’ego powstała jako rozwinięcie scenariusza sztuki teatralnej i to bardzo po niej widać – nawet nie wiedząc, że czytam adaptowany scenariusz (do bio autora na skrzydełku okładki zajrzałam dopiero w połowie lektury) miałam przeczucie, że właśnie tak jest. Dialogi wypadają w miarę naturalnie, o ile weźmie się pewna poprawkę na kraj pochodzenia powieści (polskiemu czytelnikowi rozmowy małżonków w miejscach publicznych mogą się wydawać nieco sztywne). Ale opisy i kwestie wygłaszane przez narratora zdają się być później w miarę potrzeb wciskane między dialogi. Ekspozycję dodano tam, gdzie wcześniej jej nie było, bo mógł ją zastąpić pokaz sceniczny. Niemniej, wciąż czyta się całkiem przyjemnie. Może dlatego, że język, jakim posługuje się autor nie jest szczególnie wysublimowany, a raczej prosty i czytelny, pozbawiony literackich ozdobników.

Teatralny rodowód powieści widać też w prowadzeniu narracji. „Zanim wystygnie kawa” jest podzielone na cztery rozdziały-akty, z których każdy opowiada osobną historię. Bohaterów tych historii poznajemy na krótko i choć autor wplata informacje pozwalające domniemywać, że zwiążą się oni z kawiarnią na dłużej, to czytelnikowi dość szybko znikają z radaru. Tylko obsługa przewija się przez całą powieść. I o ile te historie czyta mi się przyjemnie, tak miałam wrażenie, że autor chce mnie tu zaszantażować emocjonalnie. A ja mam uczulenie na tanie chwyty narracyjne, obliczone na wyciskanie łez. Być może na scenie te rozwiązania fabularne wypadały subtelniej dzięki grze aktorskiej, ale tutaj sprawiały, że zdarzyło mi się przewracać oczami. Inna rzecz, że gdybym nie była zaprawiona w czytaniu fantastyki wszelakiej, w którym to gatunku podróżowanie w czasie zostało przedstawione chyba w każdy możliwy sposób i w każdej możliwej konfiguracji z wykorzystaniem wszystkich możliwych paradoksów, pewnie łatwiej byłoby mi się ekscytować kawiarnianą podróżą. A tak to autor nie miał mnie czym zaskoczyć.

Krótko mówiąc, mam mieszane uczucia. Z jednej strony, to jest całkiem fajna powieść, zwłaszcza dla osób, które lubią być szturchane w swoje emocjonalne serduszko i którym nie opatrzyły się jeszcze podróże w czasie. Poza tym bardzo klimatyczna lektura na jesień i zimę. Z drugiej, ewidentnie nie jest to dzieło tak wybitne, jak sugerował bookstagramowy hajp. Ostatecznie: nie żałuję, że przeczytałam, ale cieszę się, że wypożyczyłam z biblioteki zamiast kupować. Polecam to samo, wszak jeśli podbije wasze serce kupić zawsze zdążycie. 
 
Tytuł: Zanim wystygnie kawa
Tytuł oryginalny: Coffee ga samenaiuchi ni
Autor: Toschikazu Kawaguchi
Tłumacz: Joanna Dżdża
Wydawnictwo: Relacja
Rok: 2022
Stron: 220 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.