Strony

niedziela, 12 maja 2013

Wśród obcych czy wśród swoich? - "Miasto złudzeń" Ursula K. Le Guin

Uwaga, recenzja zawiera drobne spoilery.

Twórczość Ursuli K. Le Guin nieodmiennie mnie fascynuje – zwłaszcza ta wcześniejsza, pełna nieposkromionego romantyzmu (bynajmniej nie w znaczeniu tandetnych związków miłosnych), ciekawie przedstawionych klasycznych motywów sci-fi i zwięzłego, choć niepozbawionego baśniowej magii stylu. Tym razem zabrałam się za trzecią (i w pierwotnych zamierzeniach ostatnią) część cyklu „Ekumena”, bo czekała na odrobinę uwagi nieprzyzwoicie długo. Oczywiście nie zawiodłam się.

Obejmująca kiedyś tysiące planet Liga Wszystkich Światów rozpadła się za sprawą najeźdźców już ponad tysiąc lat temu. Ziemia znajduje się pod okupacją – choć jest to okupacja osobliwa, bo Shinga nie zabijają. W takim razie czy aby na pewno są okupantami? Może tylko pilnują dziedzictwa pozostawionego przez Ligę przed zakusami jej byłych, krwiożerczych członków? Falk, który nie pamięta niczego sprzed przygarnięcia go przez Dom Zove (co miało miejsce kilka lat temu) będzie musiał na to pytanie odpowiedzieć. Jak również na pytania bardziej fundamentalne: skąd przybył? Po co? I najważniejsze: kim właściwie jest? Odpowiedzi może znaleźć jedynie w Es Toch, zwanym Miastem Kłamstwa. Czy jednak Shinga zechcą powiedzieć mu prawdę?

W poprzednich tomach pani Le Guin poruszała głównie problem kontaktu z obcym (w „Świecie Rocannona”) i procesu, w wyniku którego obcy przestaje być obcy (w „Planecie wygnania”). Tym razem zadaje pytanie: co się stanie, gdy sami dla siebie staniemy się obcy? Jak bardzo Falk sprzed utraty pamięci jest Falkiem obecnym? I czy odzyskanie tamtej osobowości jest warte utraty obecnej? Trudno znaleźć dobre wyjście z sytuacji, w której nieuchronnie umiera któreś z nas. Tym bardziej, że jeśli któreś umrze, to drugie może sprowadzić zagładę na miliony niewinnych istot. I to zupełnie nieświadomie. Zwłaszcza, gdy nie wiemy, czy ci, którzy nas otaczają to przyjaciele czy wrogowie.

W tym miejscu wspomnę, że choć pani Le Guin nigdy nie miała problemów z konstruowaniem postaci ciekawych, to Falk/Rammaren wyszedł jej wręcz wspaniale. Po mistrzowsku ukazała z jednej strony poczucie obowiązku i (w mniejszym stopniu) ciekawość, którymi kierował się Falk w swojej wędrówce ku paszczy lwa oraz jego poczucie zdrady, osamotnienie, przerażenie i nieufność, z drugiej zaś gorączkowe rozterki Rammarena, który na początku przeczuwa, a potem już wie, że jest okłamywany, ale nie potrafi znaleźć wyjścia z sytuacji. Niemniej, obie osobowości głównego bohatera (łowca, rolnik i wędrowiec Falk oraz uczony i mąż stanu Rammaren) potrafią dojść do porozumienia.

Powieści Le Guin, zwłaszcza te wcześniejsze, to historie jednego bohatera i w tym przypadku nie jest inaczej. To bynajmniej nie wada, po prostu należy liczyć się z tym, że bohaterowie drugoplanowi i poboczni będą bliżsi mitycznym archetypom (mądrego starca, dobrego ojca, zdradzieckiej nieznajomej), niż pełnokrwistym postaciom, do jakich przyzwyczaiła nas najnowsza fantastyka. Dzięki temu cała historia nabiera wyrazistości, jak estradowy artysta oświetlony silnym, punktowym reflektorem.

Ale to nie wszystko, bo autorka postanowiła też pobawić się problematyką kłamstwa i manipulacji. W dobie internetu gdy istnienie w wynikach wyszukiwania Google to być albo nie być wielu inicjatyw, siła informacji jest dla nas oczywista. Łatwo więc sobie wyobrazić podbój bez przelewu krwi – wystarczy odpowiednie manipulowanie danymi. A jeśli wróg posiada przełomowe umiejętności w tym zakresie, o których istnieniu nie wiemy? Cóż, wtedy przegrana jest tylko kwestią czasu, i to krótkiego. W tym świetle „Miasto złudzeń” przywodzi na myśl cyberpunkowe lęki przed monopolizacją, manipulacją i brakiem kontroli w przepływie i handlu danymi – a trudno mi wyobrazić sobie powieść, której do cyberpunkowego sztafażu byłoby dalej. To chyba świadczy o wielkości powieści, bo im bardziej się ją czyta, im intensywniej myśli, tym więcej znaczeń odsłania.

Cóż, mogłabym jeszcze długo analizować, ale chcę uniknąć spoilerów (dość ich już tu, choć niewielkie są) oraz stworzenia kolejnego post z cyklu tl;dr. Najlepiej Le Guin odkrywać samemu. Kto wie, co każdy z nas mógłby w tych powieściach wyczytać? Ja na pewno nie mam zamiaru Wam tego mówić – sprawdźcie sami.
 
 Tytuł: Miasto złudzeń
Autor: Ursula K. Le Guin
Tytuł oryginalny: City of Illusions
Tłumacz: Jacek Kozerski
Cykl: Ekumena (Hain)
Wydawnictwo: Prószyński i s-ka
Rok: 1995
Stron: 192
 
Książka przeczytana w ramach wyzwania "Eksplorując nieznane".

4 komentarze:

  1. "Miasta złudzeń" chyba nie czytałam... skończyło się u mnie na "Planecie wygnania". Ale chciałabym sobie pociągnąć ten cykl, bo Le Guin uwielbiam i jestem w stanie ją czytać mimo upływu lat.
    Jakie rozbrajające są te objętości - 192 strony! Kto dziś tak pisze?!... Opowiadania są dłuższe... A jedna potrafiła zawrzeć w tym tyle treści!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ciągnij, ciągnij, bo to przednie opowieści są. No i cykl już zakończony, więc wszystkie tomy pod ręką.;)

      Też ciągle mi się po głowie kołata myśl, że teraz to opowiadania są tej długości... Czasem żałuję, że współcześni autorzy nie potrafią tak pięknie się streszczać. A może to wydawcy im nie pozwalają?

      Usuń
    2. To chyba kwestia trendów, mody i przymusu (skoro wszyscy piszą cegły, to ja nie mogę poprzestać na cieniutkiej książczynie). Wydawcy chyba więcej zarabiają na cienkich książkach, bo wszystko rozlicza się od objętości: redakcję, korektę, skład, papier w końcu też coś tam kosztuje, choć to niewielkie koszty. A może mamy samych autorów grafomanów, którzy wylewają z siebie potoki słów, bo muszą...

      Usuń
    3. Czytałam gdzieś, że polscy czytelnicy (nie wiem, jak w innych krajach) chętniej kupują książki grube, bo wtedy mają poczucie lepiej zainwestowanych pieniędzy (na zasadzie: "Nawet jeśli dam za książkę 10zł więcej, to starczymi na dłużej"). Może dlatego wydawcy promują opasłe tomiszcza?

      Swoją drogą, z grafomanią też jest coś na rzeczy. Sama potrafię wymienić przynajmniej kilka serii, którym porządne odchudzenie wyszłoby na dobre. Ale że grube się najwyraźniej lepiej sprzedaje, to redaktorzy nie tną...

      Usuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.