Strony

wtorek, 8 grudnia 2015

Rok z Kundlem, czyli przemyślenia okołoebookowe

Dzisiaj mija równo rok od momentu, kiedy dostałam swojego Kindla 7 (dalej zwanego pieszczotliwie Kundlem). Z tej okazji chciałabym was uraczyć notką podsumowująca rok posiadania czytnika. Bo co prawda nie jest tak, że zamierzam kompletnie porzucić papier, ale parę rzeczy się zmieniło (lub ułatwiło).

Może zacznę od pewnej deklaracji – nigdy nie byłam wrogo nastawiona wobec ebooków. Zawsze uważałam, że to ciekawe rozwiązanie, ale kompletnie nie do czytania na zwykłym, ciekłokrystalicznym ekranie (wypalało mi oczy). Z drugiej strony, jakoś zawsze znajdowałam lepsze zastosowanie dla tych kilku stówek, które musiałabym wydać na czytnik (dla tych, którzy twierdzą, że to jednorazowy wydatek o wartości dziesięciu książek, mam tylko jedno zdanie: ebooki też trzeba kupować. A ja jednak jakoś zawsze wolałam kupić sobie te dziesięć książek;)). Więc kiedy ktoś wydał je za mnie i na urodziny dostałam Kundla, to bardzo się cieszyłam.

I nie, nie mam zamiaru całkowicie rezygnować z książek papierowych. Uwielbiam piękne przedmioty i takie przecudnej urody cegły jak choćby nowe omnibusy Le Guin od Prószyńskiego znalazłyby się na mojej półce nawet, gdybym miała ich elektroniczne wydania w pięciu językach. Podobnie z Wegnerem, choć on akurat moim zdaniem jest przeciętnie ładny (za to nieprzeciętnie solidny) i kilkoma innymi autorami, do których przyciąga mnie nie uroda wydań, ale perspektywa zdobycia autografu. Ale…


…ale coraz częściej podczas lektury opasłego tomiska nawiedza mnie myśl, że o ileż wygodniej czytałoby mi się na Kundlu. Nie tylko wygodniej, ale i szybciej, bo mogłabym sobie ustawić wygodnie dużą czcionkę, zamiast wpatrywać się z wysiłkiem w drobny maczek na wielkiej stronie. Coraz częściej zastanawiam się nad posiadaniem w domu multiformatu – papieru do ozdoby, jako swoistego trofeum i żelaznej kopii zapasowej, których żadne wygaśnięcie licencji ani awaria sprzętu mi nie zabierze, a pliku jako wersji użytkowej, do czytania zawsze i wszędzie. Nawet w warunkach, w których obawiałabym się uszkodzenia mojej pięknej książki.

I wiecie co? Wcale mnie ta myśl nie przeraża. Dobrze mi z nią i coraz bardziej skłaniam się ku marzeniu, że będę kiedyś miała wszystkie ważne dla mnie książki w multiformacie, a te nieważne tylko w plikach. I dobrze mi z tym, choć prawdopodobnie nieszczególnie wpłynęłoby to na zwiększenie wolnej przestrzeni w mieszkaniu.


Kundel jest super, bo pozwala czytać szybko i wygodnie. Pozwala całą swoją biblioteczkę zabrać wszędzie, gdzie choć raz na dwa tygodnie będziemy mieli możliwość podłączenia się do prądu (albo i raz na miesiąc, to zależy od tego, jak szybko czytacie i jak duża czcionka jest dla was komfortowa – większa czcionka = mniej tekstu na stronie = więcej przewracania stron = szybsze zużycie baterii). Bo nawet w zagraconej torebce się nie uszkodzi, o ile wsadzi się go w najlichsze etui (torebki też nie uszkodzi, co opasłe tomiszcze może zrobić). Bo się go fajnie trzyma i w ogóle to bardzo sympatyczny zwierz.

Papier jest super, bo jest piękny. Idealnie nadaje się do kolekcjonowania i można na nim zdobyć osobistą dedykację od ulubionego autora albo kogoś nam bliskiego. Można do nich nabrać osobistego stosunku, w przeciwieństwie do plików. Pięknie się sprawdzają w wystroju wnętrz. A poza tym czytając książkę, wygląda się o wiele inteligentniej.

A co Wy macie do powiedzenia o czytnikach?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.