Nie da się ukryć, ze notka na
temat jubileuszowego numeru
Nowej Fantastyki pojawia się nieprzyzwoicie późno.
Winić za to można jedynie moją jesienną chandrę, która sprawiła, że przez
większość miesiąca wykazywałam aktywność intelektualną na poziomie ameby. Sam numer
jest bowiem smakowity. Nawiązanie do jubileuszu widać już po okładce – tu i tam
(czyli na okładce pierwszego numeru) młoda, biuściasta blondynka, pokazująca tego biustu ile tylko się da, żeby nie
trzeba go było zasłaniać naklejką „18+”. Myślę, że okładka miała też ukazać
pewną zmianę sztafażu fantastycznego – kiedyś na topie były półnagie kapłanki
fantasy, koniecznie jako dodatek do równie półnagiego barbarzyńcy. Teraz panie
modniej wyposażać w kosmiczne blastery lub postnuklearne wihajstry, półnagi barbarzyńca już nie jest niezbędny. Za to w kwestii ubioru zaskakująco
mało się zmieniło.;)
Zaczyna Jakub Winiarski ze swoimi
krótkimi, filozoficznymi rozważaniami na temat innych wszechświatów. Muszę
przyznać, że to wstępniak najbardziej „o niczym”, jaki do tej pory mi się w
Nowej Fantastyce trafił. Ale fajne to "nic", takie nostalgiczno-poetyckie. Jakuba
Ćwieka nie było, za to Michał Cetnarowski w bardzo fajnym przekrojowym
artykule przedstawił trzy dekady fantastyki w Polsce (dla mnie bomba, bo w pierwszej dekadzie jeszcze nie było mnie na
świecie, a przez większość drugiej nie umiałam czytać, więc obserwacja pewnych
zjawisk byłaby mimo wszystko mocno problematyczna). Tekst porusza temat
ogólnych nurtów w gatunku w kolejnych latach i powinien bardzo przypaść do
gustu tym młodszym czytelnikom, których (jak niżej podpisaną) ominęło
doświadczanie tego na własnej skórze. Dalej znajdziemy zapiski o ekranizacji
przygód Feliksa, Neta i Niki, stworzonych przez Rafała Kosika. Obecnie można
już pójść na film i sprawdzić, co wyszło. Na następnej stronie trochę rozważań
Wawrzyńca Podrzuckiego (gdyby ktoś nie kojarzył, jest to ten pan, który na
łamach pisma zajmuje się wyjaśnianiem fantastycznych bredni podłożu biologicznym).
Tym razem autor porównuje wizje stworzone przez pisarzy trzydzieści lat temu ze
stanem faktycznym. Smakowity artykuł, chociaż, jak to zwykle u Podrzuckiego,
mało optymistyczny. Dalej coś, co pożarłam z wyjątkowym smakiem, czyli Macieja
Parowskiego opowieści o sztuce fantastycznej i artystach ją tworzących. Szkoda,
że taki krótki. A jak już przy graficznej stronie fantastyki jesteśmy, to dołóżmy
coś o komiksie – sporo na ten temat ma do powiedzenia Tomasz Kołodziejczak.
Jeszcze stały punkt programu,
czyli felietony. Ćwiekowego, jak wspomniałam, nie było, tak samo jak
sullivanowych porad dla pisarzy. Za to felieton kosikowy, w którym autor
wspomina o początkach swojego pisania, bardzo przypadł mi do gustu. Miło się do
niego wraca. Peter Watts tym razem wysmażył skargę na niegodne zakończenie
serialu „Battlestar Galactika”. Sama co prawda znam go tylko z widzianych
okazjonalnie urywków, ale skonsultowałam tekst z prawdziwym fanem serialu –
przyznał sto procent racji Wattsowi. Łukasz Orbitowski w swoim cyklu tym razem
pochyla się nad „Rzeczami”: „Rzeczą” – horrorem w reżyserii Carpentera i „Rzeczą”
napisaną przez Wattsa jako swoiste uzupełnienie filmu. Mówcie co chcecie, ale
mi to pachnie typowym fanfickiem – z tego, co pisze Orbitowski, majstersztykiem
gatunku, bo nie dość, że tekst świetny, do pogłębia i dodaje niejednoznaczności
filmowi. Sama bym chętnie przeczytała.
Czas na jubileuszowe opowiadania.
XV miniatur Grzegorza Janusza po prostu mnie urzekło – jak zazwyczaj nie znoszę
tej formy, tak tutaj mam ochotę kilka sobie wynotować. Tekściki przypominają
bowiem długie dowcipy o mocno surrealistycznym klimacie i nieco wisielczym humorze.
„Jad” Marty Malinowskiej pozytywnie zaskakuje. Nie jest to może tekst wybitny,
ale w skali szkolnej zasłużyłby sobie na solidną czwórkę z plusem. Poza tym
chętnie spotkałabym się ze światem i bohaterką w jakiejś dłuższej formie. A
jest to historia tajemniczego zatrucia pewnej małej ulicznicy (ulicznicy w
sensie formy żeńskiej od dickensowskiego „ulicznika”, nie panny spod latarni).
Opowiadanie Zbigniewa Wojnarowskiego pozwoliłam sobie ominąć –
poprzedni kontakt
z tym autorem nie wypadł zbyt pomyślnie, a ten miał być w podobnych klimatach. W
opowiadaniach zagranicznych czuć powiew egzotyki.
„Nocna parada duchów” Xia Jia
to ciekawy konglomerat chińskich wierzeń, niepokojącej technologii, rozważań o
przemijaniu i istocie człowieczeństwa. Konglomerat udany, choć czegoś w nim
zabrakło.
Jaffrey Ford to autor znany mi z
„Fizjonomiki”. W
„Siódmej minie
Gnerała Robota” widać podobieństwo stylu. Autor zdecydowanie chciał pokazać
kilka ludzkich słabości w krzywym zwierciadle, ale forma jak dla mnie była zbyt
rubaszna. Do
Luciusa Sheparda pałam czytelniczym afektem, od kiedy poznałam
smoka Griaule’a.
„Chudzina” z jednej strony dorównuje opowiadaniom z udziałem
jaszczura, z drugiej zaś pozostawia niedosyt. Jest to wynikiem podobieństw do
„Czaski”
– i tu,
i tam mamy nietypową nimfetkę o
złowieszczych mocach, i tu, i tam kręci się wokół niej facet dużo starszy,
wchodzący z nią w nietypową relację. Przesłanie również jest podobne. Dwa
opowiadania
Nira Yaniva to teksty satyryczne, ironiczne i niepokojące.
„Spopielacze”
to etiuda na temat choroby psychicznej – niezbyt przypadła mi do gustu,
schizoidalni bohaterowie nie należą do moich ulubionych. Za to
„Słowo Boże”,
będące odpowiedzią na pytanie „Co by było, gdyby słowo ludzkie miało moc
sprawczą?”, wydaje mi się świetną, złośliwą, choć zwięzłą charakterystyką
ludzkich przywar.
Tymczasem zachęcam do lektury
nowego numeru, który właśnie wpadł mi w łapki. Zapowiada się jeszcze bardziej
smakowicie.