Strony

piątek, 29 czerwca 2012

"Jak to widzę?" czyli kogo zobaczycie w lipcu (i zbieram zgłoszenia na sierpień;))


Niniejszym ogłaszam, że nabór kandydatów do edycji lipcowej został zakończony, a pod tym postem można zgłaszać kandydatów na sierpień. Wybrańców na sierpień ogłoszę za miesiąc.

Tymczasem, spośród kandydatów już zgłoszonych zostali wybrani ci, o których w lipcu dowiecie się, jak Moreni ich widzi. Propozycje okazały się zanadto kuszące, żeby dokonać egoistycznego, chłodnego wyboru, toteż zdałam się na ślepy los i robiłam losowanie. Oto szczęśliwi wybrańcy:

Loki z serii "Kłamca" Jakuba Ćwieka (recenzje "Kłamcy 3" i "Kłamcy 4")
Locke Lamora z serii "Niecni Dżentelmeni" Scotta Lyncha (recenzja tomu 1 i tomu 2)
Roland z Gilead z serii "Mroczna Wieża" Stephena Kinga
Sonea z "Trylogii Czarnego Maga" Trudi Canavan (recenzja tomu 3)

Planuję umieścić pierwszy rysunek w piątek, ale może się to przesunąć o kilka dni (problemy z internetem mnie dopadają o tej porze roku). Postacie będą wybierane w kolejności losowej. Od razu chcę Was spytać, czy interesują Was same obrazki, czy mam dodawać też tzw. WIPy (work in progress) czyli zdjęcia kolejnych etapów powstawania rysunku?

Przed dodaniem propozycji proszę zapoznać się z zasadami akcji:
  1. Jedna osoba zgłasza jednego kandydata w miesiącu. W razie, gdyby nie został wybrany, można powtarzać kandydaturę w kolejnych miesiącach.
  2. Zgłaszamy tylko postacie z książek, które czytałam, czyli zrecenzowanych na blogu, bądź widniejących na mojej półce na LC.
  3. Zgłaszać można ludzi, nieludzi, zwierzęta, rośliny, przedmioty - dosłownie wszystko (chociaż ostrzegam, że materia nieożywiona ma mniejsze szanse na wybór).
  4. Można sugerować styl wykonania prac (jeden z trzech: manga, realistyczny, komiksowo-kreskówkowy).
  5. Paranormal romance nie obsługujemy (chyba, że ktoś mnie przekona - nie dotyczy to powieści Stephanie Meyer). Szkolnych lektur z gatunków innych, niż fantastyka też nie.
  6. Uwaga dodatkowa: zastrzegam, że nie każda prac, którą zamieszczę w ramach eventu, będzie szczegółowo dopracowanym rysunkiem - mogą się zdarzyć szkice. Ale postaram się, żeby było ich możliwie mało.
Dziękuję wszystkim, którzy zgłaszali swoje propozycje i zachęcam do dalszej zabawy:)

wtorek, 26 czerwca 2012

Subiektywne prasowanie #6 - Nowa Fantastyka" 06/2012


Notka o czerwcowym numerze Nowej Fantastyki trochę późno, ale miesiąc jeszcze się nie skończył, więc chyba mi wybaczycie? Myślałam, że poprzedni numer był mocno filmowy, ale ten jest filmowy jeszcze bardziej. Nie znaczy to jednak, że nie mogłam (ja, która filmy oglądam okazyjnie i mam wobec nich wymagania średnio rozgarniętego nastolatka – no, może z pominięciem nagich piersi) nic tam znaleźć.

Filmowy wątek numeru rozpoczyna Jakub Ćwiek ze swoim „Dniem Dziecka”. W felietonie rozważa, jakie filmy i jak ma pozwolić oglądać swoim dzieciom (zagadnienie „jak” obejmuje zarówno rodzinne oglądanie, jak i „niewidzenie” dzieciaków podglądających przez dziurkę od klucza to, co oglądają dorośli). Potem mamy jeszcze artykuły o „Prometeuszu”, „Królewnie Śnieżce i Łowcy” oraz „Facetach w czerni 3” – ten ostatni ma kontekst bardziej kulturowy, niż filmowy. Na dobrą sprawę, wszystkie tezy i przypuszczenia w nich zawarte można od jakiegoś czasu sprawdzić w kinach. Na zakończenie wątku filmowego dostajemy felieton Łukasza Orbitowskiego. Od jakiegoś czasu felietony te orbitują wokół tematyki horroru – tym razem „Poltergeist” na tapecie – więc mnie ani ziębią, ani grzeją. Co nie oznacza, że nie są dobrze napisane.

Przejdźmy do tematów niefilmowych. Z tych pierwszy jest artykuł Wawrzyńca Podrzuckiego o klonowaniu. Dla mnie nic nowego, ale ja jestem wypaczona zawodowo, więc nie zwracajcie uwagi. Artykuł może się okazać całkiem ciekawy dla laika (moja osobista prośba do wszystkich laików, którzy czytali – możecie napisać, jak on się miał do Waszej wiedzy/wyobrażeń na ten temat? Jestem bardzo ciekawa, jak wygląda stan wiedzy społeczeństwa na tematy biologiczne.;)). Potem mamy artykuł Wojciecha Chmielarza, który okazał się bardzo pouczający, bo traktuje o zjawisku, z którego skali nie zdawałam sobie sprawy. Chodzi mianowicie o świat „Metra 2033”. Oczywiście o powieści słyszałam, ale rozmach projektu okazał się zaiste spektakularny. Kibicuję mu i mam nadzieję, że jeszcze niejedna dobra powieść wyrośnie na tym gruncie. Na koniec najsmaczniejszy kąsek – wywiad z uwielbianym Robertem M. Wegnerem

Nie możemy zapomnieć o stałej dawce felietonów, które nie załapały się do wątku filmowego. Na pierwszy ogień – tekst Rafała Kosika o nieuchronności rozwoju i jego kierunku, jaki już zdążyliśmy, my, ludzkość, wybrać (a który mogłaby zmienić chyba tylko katastrofa o charakterze globalnym). To już drugi z kolei felieton, w którym absolutnie zgadzam się z autorem – źle ze mną. Z kolei Watts oddaje czytelnikom czwartą i ostatnią część swojego mini cyklu pt. „Dlaczego z naukowców kiepscy fantaści”. Tym razem tłumaczy, dlaczego nadmiar wiedzy szkodzi. Osobiście znam ten ból z perspektywy rysownika – podczas, gdy ludzie wydają westchnienia w stylu „jaki piękny i pomysłowy rysunek smoka” ja zastanawiam się, co powie opór powietrza na te dziwaczne dzyngulce na głowie bestii… Zaś Michael Sullivan poucza ewentualnych przyszłych pisarzy, jak pisać dialogi.

Ale może przejdźmy do najważniejszej części, czyli opowiadań. Muszę przyznać, że polskie teksty, mimo jednego znanego nazwiska, jakoś mnie nie zachwyciły. Trzy króciutkie historyjki Bartosza Działoszyńskiego pod wspólnym (?) tytułem „Bunt maszyn” jakoś nie przypadły mi do gustu. Raz, że sposób przedstawiania ich przez autora zupełnie nie współgra z moim spektrum odbioru, dwa, nie przepadam za aż takimi miniaturkami. „Głód” Anny Brzezińskiej pokazał to, co w dość charakterystycznym stylu autorki najlepsze, ale historia chłopca, który znajduje w lesie szkielet anioła i wiąże się z nim jakąś dziwaczną więzią mnie nie porwała. Raczej nie zapoznam się z książką, jakiej opowiadanie ma być fragmentem. „Wydarzenia radomskie” Damiana Drabnika są napisane bardzo zgrabnie i warsztatowo nie da się temu debiutanckiemu tekstowi nic zarzucić, niemniej też nie przypadł mi do gustu. W tym przypadku (tak jak i częściowo w przypadku tekstu Brzezińskiej) odpowiedzialna za taki stan rzeczy była atmosfera grozy – nie do przeskoczenia dla takiej antyfanki horrory, jak niżej podpisana. 

Dużo bardziej przypadły mi do gustu teksty zagraniczne. Jeffrey’a Forda poznałam przy okazji czytania „Fizjonomiki”. W jego „Życiu na dnie” da się odczuć podobny, psychodeliczno-groteskowo-surrealistyczny klimat rodem z koszmarnego snu, tyle, że w dużo większym stężeniu, niż w powieści. Kto by pomyślał, że można w taki sposób pisać o kryzysie. Ken Liu dał się poznać w kwietniowej Nowej Fantastyce i wtedy wypadł bardzo dobrze, ale „Papierowa menażeria” przewyższa  tamto opowiadanie co najmniej o głowę. Rzadko w tak krótkim tekście znajdzie się tyle emocji, tyle tematów i tak sugestywna, choć prosta historia (autor  pod względem oszczędności słowa i gry na emocjach przypomina mi nieco Ursulę K. Le Guin, ale cicho sza, bo jeszcze się zepsuje i stracę resztki autorytetu za takie porównanie). Czekam na kolejne opowiadania, a najlepiej powieść. Charlie Jane Anders oparła swoje „Sześć miesięcy trzy dni” na pomyśle, który streściła już w pierwszym zdaniu „Widzący przyszłość mężczyzna umawia się na randkę z dziewczyną, która potrafi przewidzieć wszystkie możliwe przyszłości”. Wyszedł odważny i ciekawy eksperyment myślowy, również pełen emocji, choć mniej wyrazisty, niż opowiadanie Kena Liu.

Dla mnie siłą czerwcowego numeru Nowej Fantastyki były zagraniczne opowiadania. Kto nie czytał, niech żałuje.

niedziela, 24 czerwca 2012

Miała być recenzja, a będą koty - czyli na wystawie byłam.

Zawsze chciałam pójść na tę wystawę, to znaczy od kiedy się o niej dowiedziałam. Wystawa Kotów Rasowych odbywa się w Olsztynie co roku, tylko że zawsze była wtedy, kiedy ja już dawno sesję ukończyłam i siedziałam w domu. Tym razem jednak udało się.^^ Koty są najlepsze do odnawiania zasobów słodkości i uroczości (o ile ktoś je, jak ja, uwielbia), a ponieważ moje zostały nadszarpnięte stresem związanym z pisaniem pracy, trzeba było interweniować. Odnowiły się z nadwyżką, więc postanowiłam trochę jej wylać na blogu i poczęstować was kilkoma zdjęciami. Nie wszystkie są dobrej jakości, bo w klatkach było dość ciemno, a nie będę przecież biednym zwierzakom po oczach fleszem błyskać.

Zdjęcia oczywiście wykonał Luby.:)

Rasy kotów o kręconym futrze, jak ten, nazywamy Rexami. Nie pamiętam, jakim konkretnie Rexem jest ten, ale i tak jest uroczy^^
Wielki Maine Coon - czyż nie wygląda jak najprawdziwszy Książę Ciemności?;) (Zwłaszcza, gdy otwiera swoje bursztynowe ślepia, ale do zdjęcia nie raczył)
Kolejny Maine Coon - to rasa najliczniej występująca na wystawie (i jedna z moich ulubionych). To są naprawdę wielkie koty, ale trzeba je zobaczyć na żywo, żeby wywołały odpowiednie wrażenie. Ten kotek ma prześliczny srebrzysty kolor, nieprawdaż?
To też Rex, tym razem dewoński:)
Rosyjski kot niebieski zza szybki. Podobno były to ulubione koty cara Mikołaja II.
Egipski Mau. Jedna z najstarszych ras kotów na świecie.
Koteczka abisyńska, miziana przez opiekuna po stresującej ocenie...
...i jej koleżanka rasy ocicat, obrażona na cały świat,bo jej nikt nie mizia.
Angora turecka.
Sfinks kanadyjski. W przeciwieństwie do "zwykłych" sfinksów (które też były na wystawie), ma delikatne, króciutkie futerko. I na żywo wygląda uroczo, mimo tej chęci mordu w oczach.
Młodziutki kotek brytyjski. To ta rasa, która "paczy".;) Czyż nie jest prześliczny?
Młoda koteczka rasy norweski kot leśny. Piękna, chociaż nieco zdenerwowana, co okazywał pełnym niezadowolenia fuczeniem. Opiekun pozwolił ją nawet pogłaskać.^^

poniedziałek, 18 czerwca 2012

Monster, monster in the sea! - "Behemot" Scott Westerfeld


„Behemot” to drugi tom cyklu „Lewiatan”. Przy okazji tomu pierwszego chwaliłam świetną fabułę, żywe postacie barwny świat. Co pochwalę przy okazji tomu drugiego? To samo i jeszcze kilka innych rzeczy.

„Lewiatan”, olbrzymi, żywy statek powietrzny, jest w drodze do Konstantynopola. Mimo katastrofy i wielu utrudnień, doktor Barlow jest bardzo zdeterminowana, aby ukończyć swoją misję i nie chce słyszeć o zawróceniu statku. Nawet jeśli jedyną możliwość jego poruszania się gwarantują chrzęstowe silniki, obsługiwane przez Alka i jego szkieletową załogę. Alek z kolei powoli obmyśla plan ucieczki, gdyż doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jak cennym łupem stałby się dla Anglików, gdyby jego tożsamość została odkryta. Deryn przez większość czasu prowadzi życie zwykłego kadeta. Do chwili, gdy zostaje jej zlecona pewna tajna misja. A nad tym wszystkim unoszą się widma rebelii, wielkiej polityki i pewnego wścibskiego dziennikarza.

Fabuła jest, jak poprzednio, typowo przygodowa – pościgi, tajne misje, tajne spotkania, negocjacje na wysokim szczeblu, konspiracja i wreszcie spektakularne akcje, pościgi, wybuchy i wielka rozwałka. I bardzo dobrze, bo gdyby w powieści przygodowej absolutnie nic się nie działo, to byłaby katastrofa. Jednak, mimo, że wymienione wyżej fajerwerki zajmują najwięcej miejsca, warto zajrzeć trochę głębiej, bo autor sporo rzeczy poukrywał pod tą niezwykle ruchliwą i barwną warstwą.

Jeśli ktoś oczekiwał rozważań o paskudnej naturze wojny, to się rozczaruje. Akcja powieści rozgrywa się głównie w Istambule, który od głównego frontu jest oddalony o setki kilometrów. Nasi młodzi bohaterowie nie mają okazji oglądać okropności wojny. Owszem, dopada ich refleksja nad losem załogi wrogiego statku, z którym akurat prowadzili wymianę ognia i żal im ginących Niemców, ale nie rozpaczają przesadnie – w końcu, z dwojga złego, lepiej, żeby to oni leżeli na dnie, a nie my. Ale ja nie o tym miałam pisać. 

Największe wrażenie zrobiło na mnie wplecenie wątków etnicznych i feministycznych (czytelnicy, którzy na to słowo reagują alergicznie, proszeni są o nieuciekanie z krzykiem). Świetnie opisany jest wielokulturowy charakter przedwojennego Istambułu, a to, że każda mniejszość obstawia swoją dzielnicę maszynami własnej roboty i specyficznego wzornictwa, niezwykle działa na wyobraźnię. Czego mi zabrakło? Ano wyjaśnienia, dlaczego polityka sułtana jest wielkiej liczbie ludzi tak bardzo nie na rękę, żeby wzniecać drugie w ciągu sześciu lat powstanie. Widać emocje i zaangażowanie powstańców, nie widać natomiast, skąd one się wzięły.

Wątki feministyczne są chyba oczywistym wtrętem, jeśli weźmie się pod uwagę, że główna bohaterka musi udawać chłopca. W „Behemocie” Deryn przeciwstawiono Lilit, bardzo podobną, a jednocześnie całkiem odmienną od młodej Angielki. Deryn musi ciągle udowadniać, że jest bardziej męska od dowolnego chłopaka, aby móc robić to, co kocha i aby jej kamuflaż pozostał nienaruszony. Lilit otwarcie udowadnia, ile kobieta może być warta – i nikt z miejscowych tego nie krytykuje. Tylko młodzi europejczycy, mimo dowodów, ciągle nie są w stanie uwierzyć, że kobieta może w czymkolwiek dorównać mężczyźnie. Dla nas takie myślenie jest co najmniej dziwne i kojarzone z fanatyzmem religijnym, ale Westerfeld subtelnie pokazuje, że jeszcze sto lat temu było normą. A przy okazji humorystycznie daje do zrozumienia, że dziewczęta mogą być bardziej męskie, niż chłopcy.;)

Czy powieść ma jakieś wady? Dla mnie osobiście – za mało doktor Barlow. Ta irytująco bystra kobieta wystąpiła co prawda w roli dyplomaty, ale najbardziej ją lubię, kiedy występuje w roli samej siebie. Chyba daruję sobie resztę pisaniny o wadach, bo dotyczą one głównie niedoborów i nadmiarów tego czy owego w fabule i raz, że są czysto subiektywne, a dwa – wymagałyby mnóstwa spoilerów.

Co więc czeka czytelników w „Behemocie”? Mnóstwo wartkiej akcji, nieco intryg, kopy humoru i jedno zwierzątko zdecydowanie mądrzejsze od swojego pana, a poza tym początek (ciągle początek, bo od poprzedniego tomu nic się nie zmieniło) historii miłosnej, a jeśli przeczucie mnie nie myli, to może  następnym tomie wykiełkuje jeszcze jedna. Krótko mówiąc – lektura dla każdego – nic, tylko brać i czytać. 

Jak ja bardzo nie umiem robić zdjęć...


Tytuł: Behemot
Autor: Scott Westerfeld
Tytuł oryginalny: Behemoth
Tłumacz: Jarosław Rybski
Cykl: Lewiatan
Wydawnictwo: Rebis
Rok: 2011
Stron: 465

poniedziałek, 11 czerwca 2012

Nienudno? - "Historia nudy" Peter Toohey


W zasadzie już samo słowo „nuda” odrzuca. Jako hasło marketingowe najwyraźniej też się nie sprawdza, bo jakoś nie mogę sobie przypomnieć żadnego sloganu z nudą (pomijając wszystkie wariacje spod znaku „Z nami nie będziesz się nudzić!”). Z tytułami książek też nie jest lepiej. Tym bardziej nie mogłam zignorować tytułu tak przewrotnego, jak „Historia nudy” – ktoś wreszcie odważył się przełamać schematy i sprawdzić, czy czytelnik jest gotów z czystej przekory zaryzykować znajomość z taką książką. Pomijając oczywisty fakt, że komuś chciało się pisać o nudzie.

Kimś, komu się chciało, jest Peter Toohey. Stworzył on swego rodzaju podsumowanie informacji o tej nieprzyjemnej emocji. Zaraz, emocji? Jak w ogóle można opisywać historię czegoś tak pierwotnego, jak emocje? Czy one w ogóle mają historię? Okazuje się, że nawet jeśli nie one same, to z pewnością badania nad nimi. I tak w „Historii nudy”, po zapoznaniu się z odpowiednimi pojęciami i rodzajami wyżej wymienionej, możemy wędrować z nudą przez wieki.

Autor nie skupił się na jednej dziedzinie, ale przedstawił swoisty miszmasz. Mamy wiec najnowsze badania psychologiczne i neurologiczne mniej lub bardziej związane z nudą, analizę dzieł literackich, które najwięcej miejsca jej poświęcają i odpowiednich obrazów, na których malarze postanowili uwiecznić nudzące się postacie. Toohey wnikliwie przygląda się wynikom badań, drobiazgowo analizuje emocje powieściowych postaci i dogłębnie wnika w aspekty malarskiej symboliki. Braku rozmachu nie można mu zarzucić, chociaż taka forma wprowadza jednak pewną dozę chaosu.

Peter Toohej pisze przystępnie, i czyta się go całkiem gładko, chociaż nie zawsze porywa (i nie bardzo wiem, czy winić za to jego warsztat, czy też tematykę). Z książki można wyłuskać sporo ciekawostek (mi najbardziej przypadły do gustu opisy badań psychologicznych), a maturzyści z pewnością zainteresują się analizami dzieł literackich, jeśli będą mieli odpowiedni temat. I właśnie tu dochodzimy do sedna: książkę polecam osobom zainteresowanym tematem. Tym, którzy poszukują losowego czytadła na lato, raczej nie przypadnie do gustu.

Książkę otrzymałam od wydawnictwa Bellona. Dziękuję!

Tytuł: Hisoria nudy
Autor: Peter Toohey
Tytuł oryginalny: Boredom: A Lively History
Tłumacz: Katarzyna Ciarcińska
Wydawnictwo: Bellona
Rok: 2012
Stron: 192

piątek, 8 czerwca 2012

Napisanego eseju część druga i ostatnia.

Niedawno (znaczy, w poprzedniej notce^^') pokazałam Wam pierwszą część przydługiego wywodu, jaki pojawił się na moim wydziałowym blogu. Dzisiaj ukazała się część druga i ostatnia, więc nie pozostaje mi nic innego, jak zaprosić was do lektury. Miłego czytania.:)

środa, 6 czerwca 2012

Esej napisałam

Tak jak zapowiedziałam przy poprzedniej notce, dziś na blogu mojego wydziału pojawił się tekst mojego autorstwa. Właściwie to pół tekstu (drugie pół do niedzieli też ma się ukazać). W każdym razie zachęcam do czytania, bo mimo, że wydział zowie się Biologii i Biotechnologii, to rzecz bardziej o fantastyce traktuje.:)

niedziela, 3 czerwca 2012

Stosik czerwcowy, niewielki, acz treściwy

Tym razem tomów co prawda niewiele, ale za to ilość stron do przeczytania ogromna.;) Popatrzmy:


Od góry:
1. "Żyjący z wilkami" Shaun Ellis, Penny Junor - zakup własny. Już dawno sobie postanowiłam skompletować całą serię "Biosfera". Książki z niej są dość drogie, więc zakup hurtowy odpada, ale po kawałeczku damy radę.;)
2. "Wrzawa śmiertelnych" Eric Nylund - od Prószyńskiego. Muszę przyznać, że grzbiet tej książki prezentuje się znacznie lepiej niż okładka. Przynajmniej nie będzie straszyć z półki.;)
3. "Czowiek ze złotym amuletem" Simon R. Green - od Insimilionu. Oryginalny tytuł brzmi "The Man with the Golden Torc". Torc wygląda tak i jako żywo z amuletem mi się nie kojarzy, już z naszyjnikiem bardziej. Ale rozumiem potrzebę znalezienia jakiegoś bardziej znanego synonimu.
4. "Fionavarski Gobelin" Guy Gavriel Kay - od Insimilionu. Przepiękna kobyła zawierająca wszystkie trzy tomy cyklu. Ma spory potencjał jako narzędzie mordu.;)

A w środę na blogu mojego wydziału ukaże się napisany przeze mnie felieton. Oczywiście podzielę się odpowiednim linkiem, w zamian mam nadzieję, że podzielicie się wrażeniami.;)

I już niejako z przyzwyczajenia przypominam o akcji.:)

piątek, 1 czerwca 2012

Podsumowanie ankiety kwietniowej i tradycyjnie już kfiatki.;)

Tym razem książek w ankiecie nie było zbyt dużo, dlatego każdy z uczestników mógł zagłosować tylko na jedną. Samych uczestników było 24, a ich głosy rozłożyły się tak:

1. "Smok Griaule" Lucius Shepard - 41% (10 głosów)
2. "Listy" J. R. R. Tolkien - 29% (7 głosów)
3. "Niebo ze stali" Robert M. Wegner - 25% (6 głosów)

Na podium nie zmieściła się tylko "Cena miłości" Vitusa B. Dröschera. Chyba nikogo ten układ nie zaskakuje? (No, może aż trzecia pozycja Wegnera, ale raz, że konkurencję miał silną, a dwa, że wszyscy już chyba czytali?;))

A teraz pora na kfiatki z wyszukiwarki, choć bukiecik dziś niewielki:

muminki spierdalaj do kuchni - ani o muminkach nie pisałam, ani o kuchni, więc niewiem, skąd to.
rysunki aniołów upadłych i ciemności - a to nie byłaby czasem czarna kartka, skoro w ciemności?
fantasy piersi - to już normalne nie wystarczą?
opowiadanie jak nabić na pal siostre - wujek Freud miałby na temat tego zapytania wiele do powiedzenia.
kupować zycie pi - kupować, kupować jak najbardziej.
co zrobic jak dziecko wypije rozpuszczalnik? - jechać czym prędzej na pogotowie.
penis sterniczki - jak penis, to chyba sternika?
albatrosy zamiast tuńczyków - że niby w kuchni? Nie opłaca się - nie dość że albatrosy dużo mniejsze, to trudniejsze w złapaniu i mniej liczne.

PS. Przypominam o mojej stałej akcji blogowej. Kandydatów możecie zgłaszać do końca miesiąca.:)