„Behemot” to drugi tom cyklu
„Lewiatan”. Przy okazji tomu pierwszego chwaliłam świetną fabułę, żywe postacie
barwny świat. Co pochwalę przy okazji tomu drugiego? To samo i jeszcze kilka
innych rzeczy.
„Lewiatan”, olbrzymi, żywy statek
powietrzny, jest w drodze do Konstantynopola. Mimo katastrofy i wielu
utrudnień, doktor Barlow jest bardzo zdeterminowana, aby ukończyć swoją misję i
nie chce słyszeć o zawróceniu statku. Nawet jeśli jedyną możliwość jego
poruszania się gwarantują chrzęstowe silniki, obsługiwane przez Alka i jego szkieletową
załogę. Alek z kolei powoli obmyśla plan ucieczki, gdyż doskonale zdaje sobie
sprawę z tego, jak cennym łupem stałby się dla Anglików, gdyby jego tożsamość
została odkryta. Deryn przez większość czasu prowadzi życie zwykłego kadeta. Do
chwili, gdy zostaje jej zlecona pewna tajna misja. A nad tym wszystkim unoszą
się widma rebelii, wielkiej polityki i pewnego wścibskiego dziennikarza.
Fabuła jest, jak poprzednio, typowo
przygodowa – pościgi, tajne misje, tajne spotkania, negocjacje na wysokim
szczeblu, konspiracja i wreszcie spektakularne akcje, pościgi, wybuchy i wielka
rozwałka. I bardzo dobrze, bo gdyby w powieści przygodowej absolutnie nic się
nie działo, to byłaby katastrofa. Jednak, mimo, że wymienione wyżej fajerwerki
zajmują najwięcej miejsca, warto zajrzeć trochę głębiej, bo autor sporo rzeczy
poukrywał pod tą niezwykle ruchliwą i barwną warstwą.
Jeśli ktoś oczekiwał rozważań o
paskudnej naturze wojny, to się rozczaruje. Akcja powieści rozgrywa się głównie
w Istambule, który od głównego frontu jest oddalony o setki kilometrów. Nasi
młodzi bohaterowie nie mają okazji oglądać okropności wojny. Owszem, dopada ich
refleksja nad losem załogi wrogiego statku, z którym akurat prowadzili wymianę
ognia i żal im ginących Niemców, ale nie rozpaczają przesadnie – w końcu, z
dwojga złego, lepiej, żeby to oni leżeli na dnie, a nie my. Ale ja nie o tym
miałam pisać.
Największe wrażenie zrobiło na
mnie wplecenie wątków etnicznych i feministycznych (czytelnicy, którzy na to
słowo reagują alergicznie, proszeni są o nieuciekanie z krzykiem). Świetnie
opisany jest wielokulturowy charakter przedwojennego Istambułu, a to, że każda
mniejszość obstawia swoją dzielnicę maszynami własnej roboty i specyficznego
wzornictwa, niezwykle działa na wyobraźnię. Czego mi zabrakło? Ano wyjaśnienia,
dlaczego polityka sułtana jest wielkiej liczbie ludzi tak bardzo nie na rękę,
żeby wzniecać drugie w ciągu sześciu lat powstanie. Widać emocje i zaangażowanie
powstańców, nie widać natomiast, skąd one się wzięły.
Wątki feministyczne są chyba
oczywistym wtrętem, jeśli weźmie się pod uwagę, że główna bohaterka musi udawać
chłopca. W „Behemocie” Deryn przeciwstawiono Lilit, bardzo podobną, a
jednocześnie całkiem odmienną od młodej Angielki. Deryn musi ciągle udowadniać,
że jest bardziej męska od dowolnego chłopaka, aby móc robić to, co kocha i aby
jej kamuflaż pozostał nienaruszony. Lilit otwarcie udowadnia, ile kobieta może
być warta – i nikt z miejscowych tego nie krytykuje. Tylko młodzi europejczycy,
mimo dowodów, ciągle nie są w stanie uwierzyć, że kobieta może w czymkolwiek
dorównać mężczyźnie. Dla nas takie myślenie jest co najmniej dziwne i kojarzone
z fanatyzmem religijnym, ale Westerfeld subtelnie pokazuje, że jeszcze sto lat
temu było normą. A przy okazji humorystycznie daje do zrozumienia, że
dziewczęta mogą być bardziej męskie, niż chłopcy.;)
Czy powieść ma jakieś wady? Dla
mnie osobiście – za mało doktor Barlow. Ta irytująco bystra kobieta wystąpiła
co prawda w roli dyplomaty, ale najbardziej ją lubię, kiedy występuje w roli
samej siebie. Chyba daruję sobie resztę pisaniny o wadach, bo dotyczą one
głównie niedoborów i nadmiarów tego czy owego w fabule i raz, że są czysto
subiektywne, a dwa – wymagałyby mnóstwa spoilerów.
Co więc czeka czytelników w
„Behemocie”? Mnóstwo wartkiej akcji, nieco intryg, kopy humoru i jedno
zwierzątko zdecydowanie mądrzejsze od swojego pana, a poza tym początek (ciągle
początek, bo od poprzedniego tomu nic się nie zmieniło) historii miłosnej, a
jeśli przeczucie mnie nie myli, to może
następnym tomie wykiełkuje jeszcze jedna. Krótko mówiąc – lektura dla
każdego – nic, tylko brać i czytać.
|
Jak ja bardzo nie umiem robić zdjęć... |
|
|
Tytuł: Behemot
Autor: Scott Westerfeld
Tytuł oryginalny: Behemoth
Tłumacz: Jarosław Rybski
Cykl: Lewiatan
Wydawnictwo: Rebis
Rok: 2011
Stron: 465