W dziedzinie fantastyki królują Anglosasi. Nie chodzi nawet o to, ze w innych krajach się jej nie pisze – chodzi po prostu o skalę i siłę przebicia. Mają więcej pisarzy, więc jest i większe prawdopodobieństwo, ze trafi się ktoś wart eksportu, a i fan przyzwyczajony już do oglądania amerykańsko (lub brytyjsko, rzadziej australijsko) brzmiących nazwisk na okładkach. Czasem trafi się jakiś inny autor, hiszpański, niemiecki, lub z szeroko pojętego bloku wschodniego. Tym razem wpadł mi w ręce autor niemiecki i o ile fantasy zza zachodniej granicy zdarzało mi się czytać, to z science fiction spotkałam się po raz pierwszy. Choć dla ścisłości trzeba dodać, że jest to z pewnością SF o poetyce fantasy.
Gdzieś w odległej galaktyce, na planecie będącej częścią olbrzymiego, międzygalaktycznego cesarstwa, mieszkają i pracują gobeliniarze. Całe swoje życie poświęcają służbie mitycznemu, boskiemu cesarzowi, tkając dla niego kobierce z włosów swoich córek i żon oraz poświęcając swoich synów, gdyż każdy tkacz może mieć tylko jednego dziedzica. Co prawda od dwudziestu lat słychać pogłoski, że władca został obalony, skoro jednak kosmiczni żeglarze ciągle odbierają produkty gobeliniarzy, to ani chybi mamy do czynienia z herezją. Ci wszyscy „rebelianci” z pewnością kłamią. Nawet jeśli widać, że pochodzą z bardzo daleka. W końcu życie tylu rzemieślników i ich dzieci nie mogło pójść na marne, to musi mieć głębszy sens!
Na początek wspomnę może o formie, bo jest dość nietypowa. Kolejne rozdziały autor uczynił całkiem autonomicznymi na pierwszy rzut oka opowiadaniami, które doskonale obroniłyby się na łamach dowolnego czasopisma branżowego. Wszystkie jednak są ze sobą luźno powiązane (podobnie jak w opisywanej kiedyś „Umierającej Ziemii” Jacka Vance’a) losami epizodycznych bohaterów i dopiero po przeczytaniu kilku widać, że tworzą spójną całość, poskładaną jak patchwork z pozornie nieprzystających do siebie elementów. Dodatkowo pan Eschbach lubi się bawić kolejnością zdarzeń, przeskakiwać w czasie i przestrzeni, a nawet (a raczej zwłaszcza) prezentować najpierw skutek, a później przyczynę. Niemniej, cała historia (choć jest opowieścią o gobelinach, a nie o ludziach i choć czytelnikowi zdarza się czasem uwierzyć, że autor robi sobie z niego jaja, nie mając zamiaru niczego wyjaśniać) jest spięta klamrą i potrafi zaskoczyć.
Zazwyczaj w tym miejscu piszę coś o bohaterach czy świecie przedstawionym, ale w przypadku powieści skonstruowanej tak jak „Gobeliniarze” te tematy są polem minowym. Nie da się powiedzieć czegoś konkretnego nie sadząc pięknego spoilera. Będzie więc trochę ogólnikowo. Jak już wspominałam, głównym bohaterem zbiorowym są włosiane gobeliny i zagadka ich przeznaczenia (po mistrzowsku przez autora rozwiązana, nie powiem). Także świat przedstawiony jest nieco pretekstowy, ale nie płaski czy bezbarwny. Nie znaczy to, że Eschbachowi brak umiejętności – nie raz i nie dwa naturalistycznie obnaża podłości ludzkiego charakteru i możliwość wypaczenia nawet cech, które obiektywnie uznajemy za dobre. Jednocześnie tworzy postacie, które można polubić i którym często współczujemy (wiadomo, jak są podłości i system, to musi być jakaś ofiara), więc element gry na emocjach czytelnika również możemy odhaczyć. Dobrze wykonany dodam, bo nie czuć w tym nachalnej manipulacji.
Styl powieści jest dość drętwy – trudno mi powiedzieć, czy to zasługa autora, czy tłumacza (czy redakcji; książki Solarisu jakoś dziwnie często wykazują się drętwością języka, niezależnie od autora i tematyki), niemniej czyta się go przyjemnie, a całość jest plastyczna i klimatyczna. A jeśli już dotarliśmy do wydawcy, to sobie ponarzekam. Trzy czwarte objętości „Gobeliniarzy” wydrukowano na papierze grubym i sztywnym, co bardzo utrudnia czytanie. Ponadto, im dalej w książkę, tym bardziej wyłażą niedostatni korekty: a to braki w spacjach i interpunkcji, a to błędy gramatyczne, a to wreszcie słowo będące ewidentnym babolem tłumacza, bo zupełnie nie pasują do kontekstu. Zwłaszcza te ostatnie są irytująco częste w niektórych rozdziałach. Na szczęście nie na tyle, żeby skutecznie zabić przyjemność z lektury.
„Gobeliniarze” to powieść nietypowa i już samo to powinno być w jakiejś części rekomendacją. Początek to trochę fantasy (co prawda bez magii, ale za to z boskim, odległym cesarzem), koniec jest już bliższy klasycznemu SF, ale tak naprawdę to opowieść o ludziach, ich słabościach i przywarach. Polecam każdemu, bo nie warto tej powieści zamykać w fantastycznym getcie.
Tytuł: Gobeliniarze
Autor: Andreas EschbachTytuł oryginalny: Die Haarteppichknüpfer
Tłumacz: Joanna Filipek
Wydawnictwo: Solaris
Rok: 2004
Stron: 248