Oto dobrnęliśmy (a raczej wydawnictwo dobrnęło) do czwartej części opowieści o krainie Xanth. Pierwsze dwie uznałam za urocze opowiastki, może nie rewelacyjne, ale dobre do czytania na plaży czy w innym niezobowiązującym miejscu. Trzecia była na kilka sposobów irytująca, ale miałam nadzieję, że w czwartej będzie lepiej. Czy jest? Cóż, i tak, i nie.
Kiedy król Trent wyrusza do Przyziemia z misją polityczną, Dor zostaje jego zastępcą, żeby wprawić się w obowiązkach, które kiedyś, jako przyszły władca, będzie musiał wykonywać. Nagle okazuje się, że prawdziwy monarcha Xanthu wpadł w tarapaty i nie może wrócić do domu. Dor zbiera więc drużynę dzielnych przyjaciół (księżniczkę, ogra, centaura i golema) i już ma wybierać się na ratunek, kiedy dopada go kolejny kłopot – w Xancie pojawił się nowy czarodziej, czyli osoba o ponadprzeciętnym talencie magicznym. Jako że czarodziej może pretendować do tronu, Dor musi zbadać sprawę, żeby uniknąć przykrych niespodzianek. Czy w takim razie zdąży uratować króla?
Największym problemem „Przesmyku centaura” jest to, że autor po raz czwarty podaje nam ten sam odgrzewany kotlet. Owszem, linia fabularna się zmienia, bohaterowie takoż, ale pewne rzeczy powracają jak niezbyt urodziwy refren. Na przykład żarty o podkasanej spódnicy, odsłaniającej zgrabne nogi. Za drugim razem to może jeszcze było zabawne, ale za trzydziestym tylko irytuje. Poza tym przez cztery tomy autor gdzieś zawsze wplatał motyw wojny płci. Gdy pojawiły się po raz pierwszy, uznałam je za koloryt lokalny, zwłaszcza że bohater w swoich stronniczych obserwacjach był wiarygodny. Ale im częściej w kolejnych tomach powracała kwestia napięć między płciami (oczywiście w zamierzeniu autora podana z przymrużeniem oka; nawet widać, że Anthony nie miał nic zdrożnego na myśli, ale co bawiło w latach osiemdziesiątych, teraz już najczęściej nie brzmi dobrze), tym bardziej stawały się denerwujące, zwłaszcza że zasadniczo polegały na powtarzaniu tych samych spostrzeżeń. Po lekturze „Przesmyku centaura” człowiek zaczyna mieć wrażenie, że autor uważa kobiety za wredne manipulatorki, którym tylko upolowanie chłopa w głowie.
Skoro już przy obrazie kobiet jesteśmy, powiem tylko, że jest lepiej niż poprzednio, ale do ideału daleko. To znaczy, że pojawiają się panie, które potrafią zrobić coś więcej, niż tylko omdleć w kluczowym momencie, ale każda jest w jakimś stopniu… „Dwulicowa” byłoby zbyt mocnym określeniem, ale jeśli je osłabicie, to będzie w sam raz. W dodatku autor marnuje taki piękny motyw toksycznej relacji matki z córką… Wiem, że nie każdy jest Pratchettem, potrafiącym poruszać ważkie tematy w powieściach humorystycznych, ale czytelnik czasem miewa pewne oczekiwania, zwłaszcza, jak mu się sygnalizuje coś ciekawego. Zawodzenie czytelnika nie jest dobrą metodą.
A fabuła? Nieskomplikowana, dość przewidywalna, ale całkiem przyjemna. Poza momentami, w których autor wyraźnie bawił się sławnym słownym humorem. Bo o ile czytając oryginał zapewne moglibyśmy się pośmiać, o tyle w przekładzie zieją nudą całe strony tekstu, gdzie nic się nie dzieje. Szkoda.
„Przesmyk centaura” nie jest może powieścią szczególnie udaną, ale na plażę czy inne miejsce wakacyjnego leniuchowania się nada. Sama po kolejny tom „Xanthu” zapewne sięgnę. Ciekawe, ile ich jeszcze wytrzymam.
Kiedy król Trent wyrusza do Przyziemia z misją polityczną, Dor zostaje jego zastępcą, żeby wprawić się w obowiązkach, które kiedyś, jako przyszły władca, będzie musiał wykonywać. Nagle okazuje się, że prawdziwy monarcha Xanthu wpadł w tarapaty i nie może wrócić do domu. Dor zbiera więc drużynę dzielnych przyjaciół (księżniczkę, ogra, centaura i golema) i już ma wybierać się na ratunek, kiedy dopada go kolejny kłopot – w Xancie pojawił się nowy czarodziej, czyli osoba o ponadprzeciętnym talencie magicznym. Jako że czarodziej może pretendować do tronu, Dor musi zbadać sprawę, żeby uniknąć przykrych niespodzianek. Czy w takim razie zdąży uratować króla?
Największym problemem „Przesmyku centaura” jest to, że autor po raz czwarty podaje nam ten sam odgrzewany kotlet. Owszem, linia fabularna się zmienia, bohaterowie takoż, ale pewne rzeczy powracają jak niezbyt urodziwy refren. Na przykład żarty o podkasanej spódnicy, odsłaniającej zgrabne nogi. Za drugim razem to może jeszcze było zabawne, ale za trzydziestym tylko irytuje. Poza tym przez cztery tomy autor gdzieś zawsze wplatał motyw wojny płci. Gdy pojawiły się po raz pierwszy, uznałam je za koloryt lokalny, zwłaszcza że bohater w swoich stronniczych obserwacjach był wiarygodny. Ale im częściej w kolejnych tomach powracała kwestia napięć między płciami (oczywiście w zamierzeniu autora podana z przymrużeniem oka; nawet widać, że Anthony nie miał nic zdrożnego na myśli, ale co bawiło w latach osiemdziesiątych, teraz już najczęściej nie brzmi dobrze), tym bardziej stawały się denerwujące, zwłaszcza że zasadniczo polegały na powtarzaniu tych samych spostrzeżeń. Po lekturze „Przesmyku centaura” człowiek zaczyna mieć wrażenie, że autor uważa kobiety za wredne manipulatorki, którym tylko upolowanie chłopa w głowie.
Skoro już przy obrazie kobiet jesteśmy, powiem tylko, że jest lepiej niż poprzednio, ale do ideału daleko. To znaczy, że pojawiają się panie, które potrafią zrobić coś więcej, niż tylko omdleć w kluczowym momencie, ale każda jest w jakimś stopniu… „Dwulicowa” byłoby zbyt mocnym określeniem, ale jeśli je osłabicie, to będzie w sam raz. W dodatku autor marnuje taki piękny motyw toksycznej relacji matki z córką… Wiem, że nie każdy jest Pratchettem, potrafiącym poruszać ważkie tematy w powieściach humorystycznych, ale czytelnik czasem miewa pewne oczekiwania, zwłaszcza, jak mu się sygnalizuje coś ciekawego. Zawodzenie czytelnika nie jest dobrą metodą.
A fabuła? Nieskomplikowana, dość przewidywalna, ale całkiem przyjemna. Poza momentami, w których autor wyraźnie bawił się sławnym słownym humorem. Bo o ile czytając oryginał zapewne moglibyśmy się pośmiać, o tyle w przekładzie zieją nudą całe strony tekstu, gdzie nic się nie dzieje. Szkoda.
„Przesmyk centaura” nie jest może powieścią szczególnie udaną, ale na plażę czy inne miejsce wakacyjnego leniuchowania się nada. Sama po kolejny tom „Xanthu” zapewne sięgnę. Ciekawe, ile ich jeszcze wytrzymam.
Recenzja dla portalu Insimilion.
Tytuł: "Xanth. Przesmyk centaura"
Autor: Piers Anthony
Tytuł oryginalny: Xanth. Centaur Aisle
Tłumacz: Paweł Kruk
Cykl: Xanth
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Rok: 2013
Stron: 407
Autor: Piers Anthony
Tytuł oryginalny: Xanth. Centaur Aisle
Tłumacz: Paweł Kruk
Cykl: Xanth
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Rok: 2013
Stron: 407