Ponieważ bardzo spodobała mi się idea dwuczęściowych podsumowań, będę ją kontynuować. Przynajmniej tak długo, aż wpadnie mi do głowy coś lepszego. Tymczasem zapraszam na podsumowanie mojego blogowego życia w 2014 roku.
Nie był to niestety rok szczególnie zadowalający. Napisałam w nim najmniej notek od czasu założenia - nie było ich nawet sto (choć z drugiej strony, niewiele brakowało). Bloga rękodzielniczego też całkiem przykrył kurz - jedna notka na kwartał to zdecydowanie nie jest wynik, którym możnaby się chwalić. I teraz nie mam się czym usprawiedliwiać, bo co prawda pozablogowo w moim życiu działo się sporo, ale znowuż nie tyle, żeby zarzucić czytanie. A czytałam zdecydowanie mniej. Co gorsza, w zamian ani nie pisałam, ani nie rysowałam, ani nie grałam, ani nie oglądałam więcej, więc szczerze mówiąc, nie wiem, na co poszedł ten czas. Niemniej, mam nadzieję, że idzie ku lepszemu, a i kilka założeń udało się zrealizować.
Na domiar złego wydaje mi się, że tegoroczne notki były gorszej jakości niż te z zeszłego roku. Chyba powinnam im poświęcać więcej uwagi.
Na domiar złego wydaje mi się, że tegoroczne notki były gorszej jakości niż te z zeszłego roku. Chyba powinnam im poświęcać więcej uwagi.
Nie wiem, czy ktoś to zauważył, ale od połowy listopada postanowiłam poważniej potraktować to, co mam napisane w zakładce "O blogu" i publikować trzy notki tygodniowo. Jak dotąd trzymam się tego i mam nadzieję, że przez cały 2015 uda się ten stan rzeczy utrzymać. Fajnie jest w końcu robić coś porządnie.;)
Ciekawostką jest to, że pomimo mniejszej ilości opublikowanych notek, wejść miałam znaczniej więcej. Co prawda jest to jak sądzę głównie zasługa spambotów (blogaska rękodzielniczego, na którym nie mam zablokowanych anonimowych komentarzy spam zalewał mi rwącą rzeką. Teraz przyschła jakby), ale pewnie też fanpejdź na Fejsiku trochę pomógł - mam wrażenie, że niektórym łatwiej jest śledzić nowe notki właśnie tam. Niestety, ciągle nie rozgryzłam tajników działania Google Analytics i nie mam pojęcia, skąd konkretnie pochodzą nowe wejścia. W każdym razie, dziękuję Wam, że odwiedzacie i czytacie (a czasem nawet komentujecie):).
Napisałam w tym roku dwa zamyśleniowe wpisy. Nie znaczy to, że nie mam na nie pomysłów - mam całe mnóstwo, nawet teraz rozgrzebałam dwie notki. Problem w tym, że ciągle je szlifuję, czy to w głowie, czy w notkach roboczych i nie mogę jakoś zebrać się za kończenie i publikowanie. Ponieważ w 2015 chciałabym opublikować kilka zaczętych i kilka wpisów o smokach, ten wynik powinien ulec poprawie (i może wreszcie napiszę te wpisy o magii i o mapach, które ciągle chodzą mi po głowie).
Za to postanowienie pisania o filmach spełniłam w stopniu zadowalającym. Co prawda po cichutku liczyłam, że uda mi się opisywać jeden film na miesiąc, ale osiem w ciągu roku też nie jest złym wynikiem. Z innych plusów - udało mi się wrócić do recenzowania na bieżąco kolejnych numerów Nowej Fantastyki.
Co chciałabym w kolejnym roku? Krótko w punktach (nie, to nie są postanowienia. Raczej spis luźnych sugestii. Postanowienia nie mają sensu w moim przypadku):
- Zaliczyć to rachityczne wyzwanie, w którym biorę udział. Jest tak niewymagające, ze zwątpię w siebie, jeśli się nie uda.
- Publikować regularnie, trzy razy w tygodniu. Może od tego mi przybędzie czytelników.;)
- Napisać dwanaście notek filmowych (gdybym napisała wreszcie o tych wszystkich filmach, o których o dawna chcę napisać, z pewnością by się udało. Z miejsca)
- Pokonać barierę wiecznego szlifowania i publikować więcej nierecenzyjnych notek. Lista tematów, które chciałabym poruszyć jest długa jak paragon z supermarketu, tylko ciągle mi się wydaje, że to, co mam do powiedzenia jest wtórne i nudne. Cóż, najwyżej będziecie skazani na czytanie (lub nie) nudnych notek. Koniecznie muszę tez napisać kilka obiecanych notek o smokach, bo siedzą we mnie już tak długo, że niedługo zaczną mutować.
- Żwawiej zabrać się za akcję "Jak to widzę", bo zwyczajnie mi jej brakuje. Może chociaż raz na kwartał coś wrzucać?...
- No i wreszcie zmienić nagłówek na nowy, co obiecuję sobie od niepamiętnych czasów (ha ha, wiecie, tak noworoczny żarcik).
Właściwie, przydałoby mi się więcej odwagi i weny twórczej.
A na koniec jeszcze autopromocja, bo kto nas pochwali, jak nie my sami. Oto więc dziesięć (a właściwie jedenaście) notek, które uważam za najbardziej udane w 2014 roku (kolejność z grubsza chronologiczna):
1. Recenzja książki "Grim. Pieczęć ognia" - zawiera szkic, który całkiem nieźle mi wyszedł. A i treść niezgorsza, jak sądzę.
2. Notka z akcji "Jak to widzę", czyli portret Nocnego Śpiewaka. Drugą notką z akcji w tym roku był Śmierć Szczurów, ale nieciekawie mi się zeskanował.
3. Nocia o "Kung fu Pandzie 2", zdecydowanie moja ulubiona spośród tegorocznych notek filmowych.
4. Recenzja "Rzek Londynu" Bena Aaronovitcha to chyba najpopularniejsza tegoroczna notka na moim blogu. A w każdym razie pojawiło się do niej najwięcej odnośników na innych blogach.
5. Recenzja "Dziewczyny w mechanicznym kołnierzu" Kady Cross to zdecydowanie moja ulubiona notka o kiepskiej książce w tym roku.
6. O "Brudnych ulicach Nieba" Williamsa napisałam jako o książce dobrej warsztatowo, ale kompletnie do mnie nie trafiającej.
7. Pierwsza notka o książce z Harrym Dresdenem. Notka jak notka, ale tą i kolejne polecam ze względu na komentarze Aletheiafelinei.:)
8. Jedne z nielicznych tegorocznych Zmyśleń, czyli jakich książek nigdy nie będę miała.
9. Skoro już popełniłam ten tekst z gatunku tl;dr o "Ametyście", to muszę go tu położyć.
10. A na koniec wstępna notka do tego cyklu o smokach. mam nadzieję, że ruszy w styczniu.
to ile właściwie przeczytałaś książek w tym roku? :D
OdpowiedzUsuńA o tym to będzie w sobotę.;)
UsuńNiepotrzebnie się sumitujesz - pisz i nie przejmuj się głosikiem, który mówi Ci z tyłu głowy, że to wtórne i nudne (każdy tak ma). I nie szlifuj tylko wal, wprawdzie nie wiem co tam szlifujesz, ale myślę, że większość czytelników wybaczy Ci brak jednego przecinka ;-)
OdpowiedzUsuńPod względem ilości i tematyki notek chyba nie może być nikogo mniej zadowolonego z siebie ode mnie (zamiary były wielkie, chęci też, problem z wykonawstwem), więc rozgrzeszam Cię ze wszystkiego.
I czekam na dalszy ciąg podsumowania :-)
Ja szlifuję formę tekstu. Np. pierwszy pierwszy punkt takiego jednego rankingu, co to go sobie teraz składam, przeredagowywałam już sześć razy. W ciągu tygodnia. Ale przynajmniej jestem usatysfakcjonowana i mogę się wziąć za punkt drugi.;)
UsuńCiągle czekam na Twój cykl o tłumaczeniu - wierzę, że kiedyś się pojawi.:)
Jadę przez tę notkę i już mam komentować, ale dojechałam do końca i teraz się wstydam... ;)
OdpowiedzUsuńNotki nierecenzyjne bywają zwykle bardziej dyskusyjne. Dawaj, dawaj. :)
siedzą we mnie już tak długo, że niedługo zaczną mutować.
To pół biedy. Będzie wesoło jak zaczną się krzyżować.
Ja tam lubię Twój nagłówek, za to nie lubię, jak ludzie zmieniają szablony. ^^ Jeśli już, to najwyżej mógłby być mniejszy, nie na cały ekran.
Ale czemu się wstydasz?:)
UsuńJak się zaczną krzyżować, to lepiej, bo to znaczy, że się rozmnożą. Będzie więcej notek.^^
Szablonu nie planuję zmieniać, przywiązałam się do tego.;) Za to planuję zwiększenie ilości smoków w nagłówku. Tylko nie mogę się zdecydować, czy mają być żywe, czy pluszowe.;)
Notki o smokach! Czekam, czekam. ;)
OdpowiedzUsuń"Pokonać barierę wiecznego szlifowania i publikować więcej nierecenzyjnych notek. Lista tematów, które chciałabym poruszyć jest długa jak paragon z supermarketu, tylko ciągle mi się wydaje, że to, co mam do powiedzenia jest wtórne i nudne" - Mam tak samo. ;) W tej chwili rozgrzebałam pięć tekstów i boję się, że z żadnego nigdy nie będę na tyle zadowolona, by go opublikować. Ostatni wpis męczyłam dwa miesiące, wypożyczyłam dwie biografie autorki z myślą "może się przydadzą", a skończyłam na "nigdy tego tak fajnie nie opiszę". Niby nikt (poza czytelnikami) mnie nie rozlicza ze wpisów (tj. z ich jakości), ale jak nikt nie rozlicza, to sama rozliczam.
I dodam jeszcze o "Labiryncie.." parę słów. Wybacz, że tutaj, ale już nie będę rozdzielać komentarzy na kilka zdań. ;)
"Do tego dochodzą nic niewnoszące dłużyzny i fakt, że w tej książce o mieście książek samych książek jest jak na lekarstwo – większość opisywanych cudów dotyczy… teatrów kukiełkowych. Co samo w sobie jest ciekawą inicjatywą, ale na litość, nie na taką skalę." - Wydaje mi się, że to było nie tyle o teatrach kukiełkowych, co o różnych prądach w sztuce, a więc i w literaturze. Ale wiesz, nie jestem obiektywna, bo bardzo mi się to podobało. :)
Wszystkiego dobrego, lepszego i najlepszego w Nowym Roku!
Toje notki zawsze wydają mi się bardzo dopracowane, więc niepotrzebnie się obawiasz. Ale przynajmniej jesteś bogatsza o wiedzę z dwóch biografii.;)
UsuńNo widzisz, a do mnie jakoś nie trafiło. Znaczy, doceniam pomysłowość autora i w żadnym razie nie twierdzę, że to wszystko nie pasuje do konwencji, ale spodziewałam się, że jednak przez te prawie czterysta stron coś się będzie działo. I to będzie się działo z literaturą w tle. A tymczasem dzieje się wielkie nic, bez literatury (bo wybacz, ale nie mogę podzielić Twojej konkluzji, że to opisy różnych prądów w sztuce, a więc i w literaturze. Tzn. inaczej: poniekąd podzielam, ale Moers przyzwyczaił mnie do tego, ze nie muszę ekstrapolować jego uwag z jednej dziedziny sztuki na drugą. Więc sugestia, że jak czytam o teatrze lalkowym, to właściwie czytam o literaturze kompletnie do mnie nie trafia).
Znaczy się, nie musiałam jakoś specjalnie przerzucać tych uwag z jednej dziedziny do drugiej, to jakoś tak naturalnie mi się łączyło, rozumiesz. ;) W sumie teraz, kiedy przypominam sobie poprzednią część, nie myślę o fabule/akcji czy intrydze. Jak różne bywają doświadczenia czytelnicze!
UsuńPrzed chwilą czytałam twój najnowszy wpis, w którym pojawia się "Miasto i miasto", i mi się skojarzyło: u Moersa też jest takie miasto w mieście (a momentami nawet miasto w mieście w mieście). ;)
W "Mieście śniących Ksiązek" urzekł mnie Księgogród, bo to było takie państwo samo w sobie, maiasto będące zupełnie innym wiatem. Mało tego, pod miastem był jeszcze cały osobny wszechświat. Ale róznica polega na tym, ze tam Moers jednak wplatał jakies interesujące wydarzenia, na których tle mógł cuda swojej wyobraxni pokazywać. W "Labityncie..." ich zabrakło, więc czytało mi sie go trochę jak nudnawy przewodnik turystyczny. nie wykluczam, ze dałam sie autorowi strollować, ale cóż, nie mogę z tego powodu do wszystkich dubr kultury podchodzić z dystansem.;)
Usuń