Strony

piątek, 28 sierpnia 2015

Konkurs przypadkowy, czyli "Dżungla" do wygrania!

Konkursu nie było tu od lat i tego też właściwie nie planowałam, ale tak jakoś wyszło, że jest.:) Może i się przyda - jest to zawsze jakiś powiew świeżości w moim skostniałym blogowym zakątku.

Do wygrania jest pachnąca nowością "Dżungla" Dariusza Supienia, która premierę miała dwa dni temu.:)

Każda dżungla prezentuje się lepiej w towarzystwie Dzikiego Zwierza (zwłaszcza kompatybilnego barwą). Nie, Dziki Zwierz nie jest częścią nagrody.
Co trzeba zrobić, aby ją dostać? Ano, pod tym postem odpowiedzieć na pytanie:

Jaką planetę z wielu prezentowanych w literaturze uważasz za najbardziej intrygującą i dlaczego?

Zwycięzcą zostanie autor/ka najciekawszej odpowiedzi, wszelkie przejawy kreatywności mile widziane.:)

A teraz kilka ważnych informacji w formie regulaminu:
  1. Organizatorem konkursu jestem ja, czyli autorka niniejszego bloga.
  2. Konkurs trwa od 28.08.2015r. do 10.09.2015 do godziny 23.59. Wyniki zostaną ogłoszone 11.09.2015r.
  3. Nagrodą jest egzemplarz "Dżungli" Dariusza Sypienia
  4. Aby zgłosić się do konkursu należy zostawić pod tym postem komentarz zawierający odpowiedź na pytanie konkursowe oraz adres email.
  5. Zwycięzca zostanie wybrany na podstawie mojej subiektywnej i nieodwołalnej decyzji.
  6. Ze zwycięzcą skontaktuję się drogą mailową. Na odpowiedź czekam tydzień, jeśli jej nie otrzymam, skontaktuję się z kolejnym uczestnikiem.
  7. Jako iż wysyłam tylko na terenie Polski, zgłaszający się winni posiadać adres korespondencyjny na terenie kraju.
Tak więc powodzenia!:)

wtorek, 25 sierpnia 2015

"Pamięć wszystkich słów" Robert M. Wegner

Ostatnio pozaczynałam sobie tak wiele cykli, że już prawie zapomniałam o problemach towarzyszących opisywaniu któregoś z kolei tomu. Z „Pamięcią wszystkich słów” trochę taki właśnie problem mam, bo właściwie posiada wszystkie zalety „Nieba ze stali” (za to nie ma takich jego wad, jak kilkusetstronicowy opis bitwy). Ale pojawiają się rzeczy, o których chcę napisać.

Może krótko o treści. Ten tom skupia się na bohaterach z południa i zachodu – z tym, że południe reprezentuje nie Yatech (choć też się pojawia), a jego siostra Deana. I tak Deana, w wyniku pewnych komplikacji klanowych jest zmuszona wyruszyć na pielgrzymkę, która „nieco” jej się przedłuża. Zachód reprezentuje Altsin, który ciągle próbuje pozbyć się fragmentu boga ze swojej głowy. Całość rozgrywa się równolegle z wydarzeniami z poprzedniego tomu i wreszcie zaczyna się wyjaśniać, o co w tym wszystkim tak właściwie chodzi.

Jak w poprzednim tomie poruszaliśmy się w dekoracjach niby nowych, ale jednak znanych (no bo meekhańskie góry to meekhańskie góry, co z tego, że trochę mniejsze), tak teraz autor zabiera nas w zupełnie nowe miejsca. Zwiedzimy więc wyspę wojowniczych plemion jak i jedno z licznych południowych księstewek, stylizowane nieco na indyjską modłę. I powiem wam, że po raz kolejny zachwyciłam się, jak to wszystko jest szczegółowo opisane, jak głęboko przemyślane i jak zmyślnie skontrowane. Taki szczególik: rozmawia sobie bohaterka z główna bibliotekarką we wspomnianym księstewku i narrator podpowiada nam, na jaki język kto kiedy przechodzi, a w pewnym momencie bohaterka mówi, że przysłowie powie w meekhańskim, bo w jej rodzimym języku się nie rymuje. Może to w tej parafrazie nie wygląda tak fajnie, ale czytając ten fragment cieplej mi się zrobiło na fanowskim serduszku. No bo większość autorów już na początku konwersacji bąknęłaby coś o jakiejś wspólnej mowie i nie drążyła tematu, a Wegner drąży. I to drąży tak, że czytelnik nie tylko nie jest znudzony nadmiernym szczególanctwem, ale śledzi wszystkie detale z wypiekami na twarzy. A jest co śledzić, bo mamy nie tylko dwie nowe kultury do obserwacji, ale i nieco z boskich reguł zostaje nam ujawnione.

O bohaterach trochę trudno mi pisać, bo ci główni są nam już znani. Deana pojawiła się już wcześniej i od tamtej pory jakoś szczególnie się nie rozwinęła... wróć, rozwinąć to się rozwinęła, ale nie zmieniła. Za to czytelnik ma okazję ją lepiej poznać. I mimo braku przemian, jest to świetna postać. Z jednej strony mistrzyni miecza, która w walce znajduje spokój i ukojenie. Z drugiej prosta dziewczyna, która marzy o założeniu ślubnego pasa. A Wegner zgrabnie splótł to w wiarygodną osobowość.

A to pierwotna wersja okładki (zwróćcie
uwagę na kości). Luby skomentował to tak
(uwaga, hermetyczny żart): widzisz Wegnera
podpalającego stodołę z mieczem w ręku. Co robisz?
Yatech, w przeciwieństwie do siostry, przechodzi dość znaczącą przemianę. Tutaj niestety, autor postanowił nam pokazać tylko jej końcowy efekt - właściwie połowicznie końcowy, bo jakkolwiek nie śledzimy całego procesu (szkoda), to wiemy, że on się jeszcze nie zakończył. W każdym razie, chłopak z zapalczywego pustynnego wojownika, dla którego prawa klanu to cały świat, ewoluuje w kogoś rozsądniejszego, do kogo dociera, że jego punkt widzenia nie jest jedyny. Altsin, którego poznajemy jako miejskiego złodziejaszka, też przechodzi ewolucję, ale jak się ona zakończy, dowiemy się właściwie w następnym odcinku. Poza wymienioną trójką mamy całe mrowie mniej lub bardziej istotnych postaci pobocznych – barwnych, różnorodnych i zawsze z osobowością (Wegner ma ten rzadki talent, który pozwala tworzyć mu kompletnych bohaterów za pomocą jeno kilku zdań).

No i nie udało mi się wyrazić w tej notce nawet ułamka zachwytu, jaki wzbudziła we mnie „Pamięć wszystkich słów” (do tego musiałabym mieć choć trochę talentu literackiego, a nie mam). Mimo szczerych chęci, nie udało mi się tez dopatrzeć żadnych wad (serio, starałam się). Więc czytajcie Wegnera, ludzie. Zagraniczni pisarze się przy nim chowają.

Tytuł: Pamięć wszystkich słów
Autor: Robert M. Wegner
Cykl: Opowieści z meekhańskiego pogranicza.
Wydawnictwo: Powergraph
Rok: 2015
Stron: 702

piątek, 21 sierpnia 2015

Zmyślenia #23: Autorzy zdecydowanie za mało znani - piątka zagraniczna

Pomysł na ten wpis snuł mi się gdzieś w podświadomości od dłuższego czasu, ale dopiero ostatnia fala łańcuszków pozwoliła mu się wykrystalizować. Bo widzicie, każdy z nas ma takich autorów, których sam uwielbia, ale ogół raczej nie podziela jego uwielbienia. Nawet nie dlatego,.że gusta się rozmijają, tylko zwyczajnie dlatego, że za mało osób o nim słyszało. I dlatego postanowiłam stworzyć listę tych autorów, których ja bardzo lubię, a którzy na moje oko są jednak trochę za mało znani.

Dziś przedstawię wam listę autorów zagranicznych (lista autorów polskich też się pojawi, ale najpierw muszę zweryfikować jedną z autorek, którą chciałabym umieścić, ale jeszcze nic z jej twórczości nie czytałam). Pominęłam na niej nazwiska pisarzy świetnych, ale jednak bardzo znanych, jak Pratchett czy popularny ostatnio Sanderson, a skupiłam się na tych, o których moim zdaniem mówi się zdecydowanie za mało.

Naomi Novik
Ci, którzy mojego bloga czytają od dłuższego czasu nie powinni być zaskoczeni.;) Uwielbiam sztandarowy cykl Novik, czyli "Temeraire'a" i polecam go każdemu fanowi smoków, bo tak zacnych smoków zaiste nigdzie nie znajdziecie (i nie przejmujcie się słabszymi tomami - po nich zawsze następuje poprawa). Autorka ma ciekawe pomysły, bardzo przyjemny styl i pisze zwykle bardzo rozrywkowo i przygodowo - aż dziwne, że praktycznie o niej nie słychać. Z drugiej strony, Rebis na dniach wydaje pierwszy tom jej drugiego cyklu, co raczej by nie nastąpiło, gdyby Novik się nie sprzedawała (bo poprzedni cykl mogliby chcieć dokończyć na przykład ze względów pijarowych - mało prawdopodobne, ale możliwe). Z pewnością przekonam się osobiście, jak jej posłużyła zmiana realiów.
A na koniec dodam jeszcze, że Novik będzie gościem tegorocznego toruńskiego Coperniconu. Mam zamiar zdobyć jej autograf na wszystkich posiadanych książkach (do razu z góry przepraszam wszystkich, którzy w kolejce będą stali za mną...).:)

Jim Butcher
To autor, który w Polsce zdecydowanie nie miał szczęścia - pierwsze polskie wydanie jego sztandarowego cyklu zakończyło się po pięciu tomach. Potem autora przejął Mag i okazało się, że choć jest wola wydawania ze strony wydawcy, to jednak coś w tym ciągle przeszkadzało (plotka głosi, że tłumacz). Dopiero w tym roku, po groźbach agenta, udało się ruszyć z kopyta - za miesiąc dostaniemy dwupak Dresdena, a w przyszłym roku aż cztery tomy (podejrzewam, że to oznacza dłuższa przerwę dla fanów Petera Granta, bo wypuszczenie dwóch serii o bardzo podobnej tematyce nie wydaje się rozsądnym posunięciem). I znowu - upór, z jakim Mag dąży do wydawania tej serii świadczy o tym, że Butcher sprzedaje się co najmniej zadowalająco. Ale nigdzie jej nie widać - na palcach jednej ręki mogę policzyć miejsca, w których natknęłam się na recenzję jakiegoś tomu cyklu (podejrzewam, że może to wynikać z dużych przerw między kolejnymi premierami). A Butcher pisze świetnie - nie brak mu poczucia humoru, akcję pogania jak dobry jeździec konia, a i bohaterów tworzy nadzwyczaj sympatycznych i nie szczędzi im nie zawsze przyjemnych przeżyć. Moim zdaniem, najlepsze urban fantasy, jakie pojawiło się na naszym rynku w ciągu ostatnich dziesięciu lat.

Scott Lynch
Cykl o "Niecnych Dżentelmenach" jest obowiązkową pozycją dla wszystkich, którzy kochają łotrzyków. Lynch pisze z rozmachem, tworzy złożony świat (a czytelnik może go poznać, bo w każdym tomie autor rzuca swoich bohaterów w całkiem inne miejsce), który ma swoją historię i mitologię i zdecydowanie nie ogranicza się tylko do miejsca i czasu, który nawiedzają bohaterowie. Do tego dorzuca świetna kreację postaci i za każdym razem interesująca intrygę (choć tu, przyznam, miewa lepsze i gorsze pomysły). Dodam jeszcze, że mimo iż "Niecny Dżentelmeni" to na razie jedyne powieści napisane przez autora, to po opowiadaniach można sądzić, że pomysłów mu nie brakuje i jak tylko skończy z panem Lamorą, zajmie się jakąś równie ciekawą ideą. Dlaczego więc tak niewiele osób go czyta?

Scott Westerfeld
To jest autor  nieco inny od poprzednio omówionych. O tamtych się nie mówiło, ale (chyba) się sprzedawali. Westerfeld to trochę inna historia. Pisze, o ile się orientuję, tylko powieści dla młodzieży i dwie z jego młodzieżowych trylogii ukazało się w Polsce. "Brzydkich" jeszcze nie czytałam, ale jest to dystopia, która wyprzedziła swoje czasy - pojawiła się kilka lat przed sukcesem "Igrzysk Śmierci" i pewnie dlatego przeszła bez echa, a wznawiać jej z okazji mody nikt nie chciał. Druga trylogia to "Lewiatan"  - świetna, steampunkowa w stylistyce przygodówka z historią alternatywną w tle, którą czytało mi się bardzo przyjemnie (na tyle przyjem,nie, żeby wyprodukować cała serię szkiców). Niestety, chyba nie sprzedawała się szczególnie dobrze, bo na chwilę obecną można ją wygrzebać w supermarketowych koszach z tanią książką. Szkoda, bo autor zasługuje na rzesze piszczących fanek zdecydowanie bardziej niż taka na przykład autorka "Zmierzchu" (przynajmniej, jeśli kryterium miałby być warsztat pisarski) - ma zdecydowanie lepiej nakreślonych bohaterów. Szkoda też dlatego, że to zdecydowanie zmniejsza szanse na wydanie w Polsce jego nowej trylogii.

Patrick Rothfuss
Tutaj mam pewien problem. Autor zdecydowanie zasługuje na to, żeby być bardziej znanym, bo pisze świetnie i tworzy wspaniały, złożony świat (uwaga - pisarz zdecydowanie nie dla tych, co nie lubią dygresji i niezwiązanych z główna nicią fabuły wątków pobocznych). Ale... pisze też strasznie wolno i jest jak dotąd autorem jednego cyklu (znaczy, za oceanem jakieś tam krótkie formy wypuszczał, ale żadna spoza świata "Kronik Królobójcy" do mnie nie dotarła). Tak więc polecam go waszej uwadze, bo raczej kiedy już napisze ten kolejny tom, to on u nas wyjdzie (Rebis w końcu rzucił fanom na otarcie łez tę malutką nowelkę o jednej z pobocznych postaci). Tylko nie wiadomo, kiedy to nastąpi. Tymczasem poczytajcie rzeczy już wydane, bo warto.

Oto moja lista. Całkiem możliwe, że za dwa, trzy lata będzie wyglądać kompletnie inaczej (gdybym robiła ja dwa, trzy lata temu i wtedy czytała Sandersona, to z pewnością by się na niej znalazł). No i, nie oszukujmy się, większość nawet mało znanych autorów zagranicznych jest i tak bardziej znana od mało znanych autorów polskich. A wy kogo byście dodali?

wtorek, 18 sierpnia 2015

"Przedrzeźniacz" Walter Tevis

Powiem wam szczerze, że jeśli chodzi o dystopie i antyutopie, to mam spore zaległości w klasyce. Czytałam właściwie tylko Huxleya (jeśli ktoś miałby ochotę coś klasycznego polecić, to jestem otwarta na propozycje). Dlatego notka ta będzie pisana z perspektywy osoby jeszcze nie obeznanej z tematem. Co nie znaczy, że kompletnie zielonej.

W przyszłości ludzi szkoli się, aby przestrzegali Prywatności – nie rozmawiali ze sobą, nie mieszkali razem, nie nawiązywali więzi i ogólnie nie interesowali się za bardzo czymkolwiek. W osiągnięciu tego mają pomagać szeroko dostępne narkotyki i ogłupiająca telewizja. Sztuka czytania zanikła. W takim świecie android Spofforth, jedyny robot Marki Dziewięć, szczyt ludzkiej myśli inżynieryjnej, od lat próbuje popełnić samobójstwo, jednak oprogramowanie mu na to nie pozwala. Ciągle pełni więc funkcję dziekana na nowojorskim uniwersytecie. Tam zgłasza się do niego mężczyzna, który chce prowadzić zajęcia z czytania, którego, jak twierdzi, nauczył się sam. Spofforth zatrudnia go, choć nie jako wykładowcę. Później dołącza jeszcze pewna niezwykła kobieta.

„Przedrzeźniacza” nazywa się dystopią i rzeczywiście, ma znamiona tego gatunku. Ale szczerze mówiąc, czytając go, pierwszym skojarzeniem, jakie mi się nasunęło, była powieść postapokaliptyczna. Widzicie, mnie osobiście dystopia kojarzy się z systemem może i opresyjnym, ale działającym. Prostemu ludowi w takich światach może i nie jest najlepiej, wiele dziedzin życia jest sterowanych odgórnie, a rewolucje i postulaty zmian krwawo się tłumi, ale te systemy jakoś utrzymują państwo (lub „państwo”) w całości, pozwalają rządzącym elitom realizować swoje plany. Tymczasem Ameryka w „Przedrzeźniaczu” chyli się ku upadkowi a system właściwie trudno nazwać systemem, bo trzyma się jedynie siłą rozpędu. Nie istnieje właściwie żaden rząd, który mógłby z tego stanu rzeczy czerpać korzyści. Ponadto mamy też sporo aspektów charakterystycznych dla postapo właśnie. Ludzie używają technologii której nie rozumieją i której nikt nie potrafi naprawić, tworzą się zamknięte społeczności o dość dziwnych zasadach a artefakty z przeszłości nabierają znamion religii, nie mówiąc już o tym, że umiejętności kiedyś powszechne teraz budzą zaskoczenie i podziw. Tylko spektakularnego końca świata brakuje.

Bohaterowie... są niesatysfakcjonujący. Spofforth jest bardzo oryginalnie pomyślany – melancholijny, pragnący śmierci android, najbardziej samotna istota na tym umierającym świecie. Jest najbardziej ludzki ze wszystkich postaci, ale mam wrażenie, że autor nie wykorzystał całego potencjału, jaki w nim drzemie. Robot z pewnością nie stoi w centrum tej historii, a myślę, że gdyby tak było, historia mogłaby sporo zyskać.

Bentley, czyli nasz czytający, to z kolei postać całkowicie pozbawiona oryginalności. Typowy bohater, który odkrywa coś z tego zapomnianego, dawno minionego świata, a potem pod wpływem odkrycia (a także wędrówki – pod pewnymi względami „Przedrzeźniacz” to powieść drogi) przechodzi wewnętrzna przemianę. Nie bez znaczenia jest też miłość do kobiety. Mary Lou, buntowniczka, która nie ukończyła szkolenia Prywatności i była znacznie bardziej bystra niż przewidywała ustawa, staje się katalizatorem zarówno przemian Bentleya, jak i poznania Spoffortha. Trochę szkoda, że na tym, jej rola w powieści właściwie się kończy.

Marudzę nad tą powieścią, bo może i nie jest szczególnie wybitna (wspomniany na początku Huxley stworzył dzieło o wiele bardziej niepokojące), może bohaterowie nie zachwycają, ale czytało się to całkiem przyjemnie. Choć mam nadzieję, że pozostałe książki z Artefaktów będą znacznie ciekawsze.

Książkę otrzymałam od wydawnictwa Mag.

Tytuł: Przedrzeźniacz
Autor: Walter Trevis
Tytuł oryginalny: Mockingbird
Tłumacz: Robert Waliś
Wydawnictwo: Mag
Rok: 2015
Stron: 256

piątek, 14 sierpnia 2015

Libster Blog Award razy trzy, czyli powódź pytań

Lubię łańcuszki. Tak się jednak składa, że rzadko kiedy ktoś mnie do jakiegoś nominuje. Jednak, po klęsce niedoboru nastąpiła klęska urodzaju i dostałam nominacje do aż trzech nagród na raz. Trzydzieści pytań to nie przelewki, tak długiego tekstu nie da się czytać bez obrazków, więc przy okazji przygotujcie się na inwazję świnek morskich, czy tego chcecie, czy nie. Za wszystkie nominacje oczywiście dziękuję, a odpowiadać będę w kolejności zgłoszeń.:)

Pierwsza nominowała mnie Procella.

1. Czy i jak często korzystasz z biblioteki? Odpowiedź uzasadnij ;)
Och, kiedyś korzystałam bardzo często, teraz prawie wcale. Bardzo lubię biblioteki, ale odkąd się przeprowadziłam, mam strasznie daleko do tej ulubionej, a brak mi motywacji do szukania nowej ulubionej gdzieś bliżej. Poza tym mam setki nieprzeczytanych książek w domu, więc...

2. Kiedy ostatnio czytałeś/aś książkę wydaną przed rokiem 2000 (chodzi mi o datę wydania związaną z konkretnym egzemplarzem, który miałeś/aś w ręce, nie datę pierwszej publikacji danego dzieła)?

Dwa lata temu.;P To był "Nowy wspaniały świat" i był w moim wieku.

3. Jakie były pierwsze w Twoim życiu: ulubiona książka, ulubiona piosenka (czy innego typu utwór muzyczny), ulubiony film (względnie serial/program TV), ulubiony obraz/rzeźba?
Ulubiona książka to zdecydowanie "Dzieci z Bullerbyn", które dostałam w drugiej klasie na zakończenie roku. Mam ten egzemplarz do tej pory i dalej lubię tę książkę (co dziwne, pozostała jedyną przeczytaną przeze mnie książką Astrid Lindgren). Do utworów muzycznych nigdy nie miałam sentymentu. Raz, że w domu muzyki nie słuchano (wyłączając szumiące w tle radio latem), a dwa, że odbieram muzykę przez pryzmat wywoływanych emocji - a te o ile bywają silne, to jednak krótkotrwałe. Film... tu "Ostatni smok" walczy o palmę pierwszeństwa z "Królem Lwem".;) A ulubionego obrazu lub rzeźby nie mam.

4. Gdybyś musiał/a zacząć prowadzić bloga o czymś zupełnie innym niż do tej pory, jego głównym tematem byłoby...

Świnki morskie. Co gorsza, mam zamiar we wrześniu takiego bloga założyć (będzie go czytało jeszcze mniej osób niż mojego handmadowego blogaska, ale moje prosiaki podbiją statystyki;)). Mam nadzieję, że uda mi się na nim pisać częściej niż na tym rękodzielniczym...


5. Czy w Twoim realnym (nieinternetowym) otoczeniu jest dużo osób podzielających Twoje zainteresowania?

Niewiele. Osób tworzących plastycznie nie ma wcale, wielbicieli zwierząt też nie. Garstka znajomych czyta (moja Mama też, ale gusta nam się prawie całkiem rozmijają, więc raczej sobie nie podyskutujemy).

6. Jakie wg Ciebie są największe zalety i najcięższe "grzechy" szeroko pojętej blogosfery kulturalnej/popkulturalnej (lub tego jej wycinka, który interesuje Cię najbardziej)?

Hm, jak kiedyś pisałam notkę o wadach, to mi wyszły zalety... Może czas napisać nową, akurat moda na dyskusje w temacie?... A tak serio, to trudno mi mówić o wadach. Te wymieniane najczęściej - pisanie laurek, notek bez ładu i składu, będących streszczeniami, natarczywe wyżebrywanie książek do recenzji idt. itp. nie dotyczą tej części blogosfery, w której się obracam, więc mnie nie dotykają, więc są mi obojętne. A zaleta jest taka, że mam z kim podyskutować o książce, którą przeczytałam.

7. Jeżeli akurat masz czas wolny, ale nie czytasz, nie oglądasz, nie słuchasz, ani w żaden inny sposób nie obcujesz z kulturą, to co robisz?

Tworzę rękodzieło, rysuję, miziam świnki albo śpię.

8. Masz jakieś ulubione słowo, którego brzmienie cię zachwyca?
Miałam, ale zapomniałam.:(

9. Jaki element krajobrazu (naturalny lub stworzony przez człowieka) najbardziej pobudza Twoją wyobraźnię?
Las. Lubię las, zieloność mnie uspokaja. A las nie jest tak oczywisty jak łąka.

10. Największy kulturalny zachwyt i największe rozczarowanie ostatnich miesięcy.
Hm, obiektywnie największym zachwytem był "Ciemny Eden". Subiektywnie - "Okup krwi". O ile po "Ciemnym Edenie" spodziewałam się, że będzie dobry, to "Okup krwi kompletnie mnie zaskoczył. A rozczarowanie? Chyba "Dym i lustra" - spodziewałam się znacznie lepszych tekstów.

11. Książka/film/muzyka, które zasługują na znacznie większe uznanie, niż dostają. Poleć coś!

Novik^^ Ja zawsze polecam Novik.;) A poza tym generalnie polecam autorów z Genius Creations, bo jak dotąd się na nich nie zawiodłam (poznaję już trzeciego i dobre wrażenie się utrzymuje). No i Wegnera polecam, bo mimo że ma garść wiernych fanów, uważam, że zasługuje na więcej.


Druga nominowała mnie Vyar.

1. Książka, którą poleciłabyś/poleciłbyś osobie, która nie lubi czytać, aby ją/go zachęcić?
Szczerze mówiąc, nie wierzę w ideę jakiejś uniwersalnej ksiązki, która każdego zachęci do czytania. Jeśli miałabym zachęcić znajomego do książek, to starałabym się polecić mu coś, co trafi akurat w jego gusta. A to mogłyby być różne książki...

2. Czy miałaś/miałeś kiedyś wrażenie, że czytaną książkę napisałabyś/łbyś lepiej? Odpowiedź uzasadnij.
Nie, bo ja kompletnie nie umiem pisać.;D Ale często mam to wrażenie względem okładek.

3. Oglądanie ekranizacji książki przed jej przeczytaniem - dobre czy złe?
Kiedyś byłam przekonana, że złe, ale teraz już nie jestem taka pewna. To zależy, jaką kto ma wyobraźnię. Ja na przykład lubię sobie sama bohaterów projektować, więc cudza wizja mi przeszkadza. Ale nie wszyscy mają równie plastyczną wyobraźnię i niektórym filmowe wizerunki pomagają.

4. Czy słuchasz muzyki przy czytaniu? Jeśli tak, to jakiej?
Nie, wolę się skupić na jednym.

5. Głośno ostatnio o kwestii przekazywania poglądów autora w jego książkach; czy zniechęciłoby Cię do książki to, że poglądy jej autora są przeciwstawne do Twoich?
Jeśli ich w tej książce nie widać, to co mnie one obchodzą? Ale jeśli autor bohaterom swoje poglądy wpycha siłą do gardła i każe im wygłaszać na ten temat długie monologi, albo kiedy postacie o przeciwnych poglądach stara się możliwie najbardziej gnoić, to tak, przeszkadza mi. I przeszkadza mi również wtedy, gdy to są poglądy zgodne z moimi.


6. Książka samodzielna czy seria, a może saga? Co wolisz, i dlaczego?

Lubię serie. Mają tę zaletę, że można długo obcować i lepiej poznać przedstawiony świat, co w fantastyce bywa szczególnie atrakcyjne. Ale przeciw samodzielnym powieściom też nic nie mam.

7. Jak wygląda Twoje ulubione miejsce do czytania?

Łóżko. Dowolne.;)

8. Pożyczanie - tak czy nie? Co robisz, jeśli ktoś nie odda Ci pożyczonej książki?
Jestem raczej na tak, choć mam grono zaufanych osób. I robię się w tej kwestii coraz bardziej podobna do smoka - coraz mniej chętnie rozstaję się ze swoimi skarbami. A jeśli ktoś mi nie odda, to już mu nie pożyczam.

9. Postać z książki, której chciałabyś przyłożyć (z jakiegokolwiek powodu)?
Och, jestem niespotykanie spokojnym człowiekiem, ale kilka takich by się znalazło.;) Kapitan Rankin z cyklu "Temeraire" Naomi Novik na przykład. Albo połowa bohaterów cyklu o dziewczynie w stalowym gorsecie. Albo główna bohaterka "Mechanicznych pająków"... Najwyraźniej agresję budzą we mnie bohaterowie słabych młodzieżówek.

10. Książki "trudne" - zrezygnować, odłożyć na później, przecierpieć do końca?
To zależy od ksiązki. Co gorsza, nigdy nie wiadomo, która strategia sprawdzi się w danym przypadku. Osobiście najczęściej odkładam na później z nadzieją, że kiedyś wrócę.

11. Czy masz książkę, do której zniechęciłaś/łeś się zanim jeszcze ją przeczytałaś/łeś?
Większość książek pisanych przez celebrytów.;) "Pięćdziesiąt twarzy Greya", "Zmierzch"... Ogólnie ksiązki, na które panuje dziki hype raczej mnie odstraszają.


Trzecia nominowała mnie Gauleiter Sida.

1. Jak odnosisz się do list spod znaku "100 i więcej książek/filmów/czegokolwiek, które znać trzeba/wypada/warto"?
Zwykle odnoszę się tak, że zliczam książki z listy, które już czytałam, a potem o niej zapominam.;) Szczerze mówiąc, nie widzę szczególnej wartości w takich listach.

2. Książka/seria/film/cokolwiek, które uwielbiałeś/nienawidziłeś będąc młodszym, a teraz zupełnie zmieniłeś stosunek do niej/niego/nich?
Szczerze mówiąc, trudno mi coś takiego znaleźć. W młodości oglądałam bardzo mało, a rzeczy, które czytałam, raczej mi się podobały i chyba to się nie zmieni. No, może przypadek Coelha. Będąc młodszą nastolatką zachwycałam się nim. Potem wyrosłam.

3. Jaka jest Twoja relacja z ogólnie pojętym fandomem? Korzystasz z jego zasobów, tworzysz coś, bierzesz udział w dyskusjach? Czy może uważasz tych ludzi za zgraję dziwnych stworzeń, z którymi nie chcesz mieć zupełnie nic wspólnego?
Uwielbiam konwenty, czasem robię fanarty (mam nawet event na tę okoliczność, obecnie bardziej martwy niż żywy), ale widzę się raczej obok fandomu. Nie czuje potrzeby wejścia głębiej w te struktury.

4. Pytania o wylądowanie na bezludnej wyspie są nudne, więc trochę inaczej: rozpoczyna się apokalipsa zombie, jakie trzy przedmioty koniecznie chcesz mieć przy sobie?
Heh, będę kompletnie trywialna. Pierwsza rzecz to obie pary moich okularów - bez nich jestem kompletnie ślepa. Druga rzecz to maczeta.;) A trzecia to Kindl napakowany wszystkimi książkami, jakie zdołam do niego upchnąć, wraz z ładowarką.

5. Najbardziej zmarnowany potencjał w historii literatury/kina/jakiekolwiek innego medium, które akurat przychodzi Ci na myśl? Jakiś pomysł, który miał szansę wygrać wszechświat, ale autor, Twoim zdaniem, nie podołał zadaniu i zaprzepaścił wszystko? Jak Ty byś to rozwiązał?

Kurczę, jak czytałam, to pamiętałam, ale teraz nic mi nie przychodzi do głowy.:( Może poza tymi słabymi młodzieżówkami, gdzie ciekawe często pomysły sprowadza się siłą do prostego romansu.


6. Sytuacja całkiem prawdopodobna: zostajesz obdarzony supermocami, takim standardowym zestawem siła-szybkość-wyglądanie dobrze w lateksie-wytrzymałość. Co z tym faktem robisz?
Zapewne nic, poza może okazjonalnymi akcjami, kiedy widzę jak kogoś okradają i akurat mogę dogonić złodzieja. Superherosi mają chyba jakiś podświadomy system wykrywania katastrof, bo zawsze są na czas. Bez takiego bajeru niewiele da się zrobić z mocą (no, chyba że mindcontrol. Na wykorzystanie tego miałabym pomysł;)).

7. Jaki jest Twój stosunek do reprezentacji różnych ras, religii, orientacji seksualnych w (pop)kulturze? Uważasz, że jest potrzebna, czy wręcz przeciwnie, przeszkadza Ci skupianie się na czymś takim?
Uważam, że fajnie urozmaica. Ogólnie lubię takie różne odwracanie schematów, zabawy konwencją i obyczajowością, często interesujące rzeczy z tego wychodzą. Acz bywa, że autor przedobrzy (takie wrażenie przesytu miałam czytając "Player one", kiedy okazało się, że jeden z bohaterów jest tak naprawdę czarnoskórą bohaterką-lesbijką, w dodatku sierotą outsiderką. Takie osoby zapewne istnieją, ale, no... powieść ma udatnie imitować rzeczywistość, a to wymaga eliminowania pewnych skrajności).

8. Pierwsza obejrzana/przeczytana rzecz, która sprowadziła Cię na drogę nerdostwa? A przynajmniej zapoczątkowała Twoje zainteresowanie tymi wszystkimi dziwnymi rzeczami, którymi się interesujesz?

He, he, he, serialowy "Wiedźmin".;) Wcześniej był Tolkien, ale "Wiedźmin" pokazał mi, ze na Śródziemiu fantasy się nie kończy (jak sugerowała zawartość biblioteki).

9. Masz możliwość spotkać się z czterema dowolnie wybranymi postaciami fikcyjnymi, kogo wybierasz? Dlaczego akurat ich?
- Temeraire. Bo go uwielbiam i jest absolutnie najfantastyczniejszym smokiem, o jakim kiedykolwiek czytałam. Myślę, że świetnie by się nam rozmawiało.
- Chłopaki i dziewczyny z meekhańskiego czaardanu Laskolnyka. Bo to świetni ludzie.
- Jean Tennan z cyklu "Niecni Dżentelmeni". Porozmawialibyśmy sobie o literaturze.
- Harry Dresden. On jest taki biedny i wymemłany przez życie, że człowiek ma ochotę go pogłaskać.

10. Zbierasz jakieś durnostojki związane ze swoimi popkulturowymi zainteresowaniami? Figurynki, zabawki, kubki, takie rzeczy?
Programowo nie, ale okazjonalnie lubię sobie kupić jakiś nerdowski kubek albo poduszkę ze Szczerbatkiem.;) No i mam taką świecką tradycję, że z każdego konwentu przywożę pluszowego pokemona.

11. Możesz zamieszkać w wybranym przez siebie fikcyjnym świecie, jaki byś wybrał? Z innej strony, jak wymyślony świat uważasz za niezwykle ciekawy, ale nie chciałabyś/chciałbyś znaleźć się tam ani na moment? Dlaczego tak?

Chyba Układ Słoneczny z "2312" Robinsona. Zamieszkałabym sobie w jakimś asteroidzie i opiekowała się zrekonstruowanymi raptorami. Albo smilodonami.
Ciekawych, ale nie zdatnych do życia mogę wymienić kilka - choćby właśnie ten z cyklu Novik (zwłaszcza, że szanse posiadania własnego smoka miałabym raczej marne). W ogóle problem z większością światów fantasy polega na tym, że akurat panuje tam wojna, co trochę obniża standard życia.

Mam nadzieję, że mi wybaczycie, jeśli nikogo nie nominuję - przy tych upałach nie mam siły wymyślać kreatywnych pytań. Ale możecie się przyłączyć, jeśli macie ochotę.:)

wtorek, 11 sierpnia 2015

"Dym i lustra" Neil Gaiman

Mój czytelniczy związek z Neilem Gaimanem należy do tych bardziej burzliwych. Część jego pozycji mnie nieodmiennie zachwyca, ale inne głęboko rozczarowują. Reakcji pośrednich nie stwierdzono. Sytuacja komplikuje się dodatkowo, kiedy chodzi o zbiór opowiadań. Wiadomo, że w takich zbiorach teksty na ogół prezentują różny poziom, a przy mnogości form, stylów i tematów, jakimi lubi operować Gaiman, dochodzi jeszcze kwestia gustu – nie wszystko każdemu musi odpowiadać. Niemniej, muszę przyznać, ze zbiór „Dym i lustra” jako całość mnie rozczarował.

Gaiman pisze zazwyczaj krótkie opowiadania, a że w zbiorze mamy i szorty, i drabble, i wiersze, to wszystkich tekstów jest aż trzydzieści pięć. Niektóre („Rycerskość”, „Cena”, „Trollowy most” i „Nie pytaj diabła”) poznałam już wcześniej, w „M jak magii”, więc nie będę o nich pisać – ciekawych odsyłam do istniejącej recenzji. Ciekawy jest „Wstęp”, w którym autor zapoznaje czytelników z okolicznościami powstania poszczególnych utworów. W przypadku niektórych z nich to najciekawsza część.

Zacznę może od wierszy, bo jest to najbardziej mi obca forma literacka (zwłaszcza w przekładzie. Nie chcę niczego ujmować pani Braiter, ale niestety, poezji zwykle nie da się przełożyć tak, żeby zachować i cały urok, i całe znaczenie. W przypadku tego zbioru w przekładzie wyparowało, mam wrażenie, bardzo dużo uroku). Zbiór otwiera (nawet przed wstępem) utwór „Wróżąc z wnętrzności” i jest w nim jakaś iskra, dreszcz emocji, ale nieszczególnie do mnie trafia. To samo mogę powiedzieć o „Pożartym (scenach z filmu)” – jest to dłuższy utwór (ballada? Bo na poemat chyba jednak za krótki) stylizowany na scenariusz horroru. „Biała droga” to jeden z niewielu wierszy w tym zbiorze, który jakoś tam do mnie przemawia. Został oparty na pożenionych przez Gaimana motywach znanej (nie mi, żeby nie było) angielskiej baśni i japońskiej mitologii. Mnie osobiście opowieść przypomina mickiewiczowską balladę („Lilie” konkretnie, jeśli ktoś ciekawy) i może stąd sympatia. „Królowa noży” zaś to ballada o zniknięciu pewnej staruszki, która kompletnie mnie nie kupiła.

To dopiero początek poezji gaimanowskiej, bo dalej mamy jeszcze „Wirusa” - krótki utwór o graniu w gry, który nie do końca mnie przekonał, choć coś w nim musi być. „Bay Wolf” to wiersz z wykorzystaniem postaci, która pojawiła się we wcześniejszym opowiadaniu. Ta opowieść o walce wilkołaka z morskim potworem ma sporo literackiego wdzięku, ale kompletnie do mnie nie przemawia. „Zimne barwy” to wizja technomagicznego świata przyznam szczerze, że dużo chętniej oglądałabym ją w formie opowiadania niż wiersza. „Zimne morze” to opowieść zakochanego w morzu żeglarza, a „Pustynny wiatr” – zakochanego pustyni nomada. Jest jeszcze „Wampirza sestyna”, również podobna do romantycznych ballad. Mimo że temat wiersza jakoś do mnie nie trafia, to wykonanie ciekawe.

Szczerze mówiąc, większość opowiadań ze zbioru kompletnie mnie nie przekonała. Widzicie, u Gaimana lubię magię (zarówno słów, jak i pokazywanych scen), tymczasem tutaj mamy epatowanie naturalizmem i sporo seksu, który gdzieś w połowie tomu zaczyna nudzić i drażnić. Do tego sporo historii co prawda ma pointę, ale nie ma rozwiązania, czego nie wiem, jak wy, ale ja nie lubię. Taka „Uczta” na przykład jest już chyba bardziej pornograficzna niż erotyczna i w sumie gdyby nie była którymś z kolei utworem z naturalistycznym seksem, to wzruszyłabym ramionami i napisała coś o sprawnie napisanych „momentach”. A tak napiszę, że czytałam z irytacją i znużeniem. Dla odmiany „Jedno życie urządzone w stylu wczesnego Moorcocka”, „Mysz”, „Jak myślisz, jakie to uczucie” i „Kufelek starego Shoggotha” to teksty kompletnie bezpłciowe (temu ostatniemu nawet nawiązanie do Lovecrafta nie pomogła). Jeśli nawet stał za nimi jakiś głęboki zamysł, to nie mogę go odnaleźć. „Zamiatacz snów” i „Poczucie obcości” stoją o oczko wyżej, bo przynajmniej mniej więcej wiadomo, co autor chciał przekazać czytelnikowi, nie można też powiedzieć, że nie miał na nie pomysłu. Tyle, że ten pomysł do mnie nie trafia (choć idei gościa sprzątającego resztki snów i, hm, niespodziewanych skutków onanizmu nie sposób odmówić oryginalności).

Są też teksty przeciętne – żebyście nie myśleli, że tylko narzekam. „Złote rybki i inne historie” to całkiem sympatyczna opowieść o Hollywood i tym, jak się przepisuje książkę na scenariusz. „Fakty w sprawie zniknięcia panny Finch” mają fenomenalny pomysł, ale wykonanie trochę przegadane. Urok stworzonego przez autora nocnego, podziemnego cyrku mnie nie oczarował, acz rozumiem, że bez niego pomysł nie miałby sensu. Oraz chyba jestem kompletnie niewrażliwa na nawiązania literackie, bo wplątanie Lovecrafta w „To tylko jeszcze jeden koniec świata, nic więcej” nie zrobiło na mnie wrażenia, w przeciwieństwie do głównego bohatera tekstu, wilkołaka zajmującego się zapobieganiem podobnym zdarzeniom (pojawia się jeszcze w „Bay Wolfie”). To samo z nawiązaniem do Adriana Mole’a, czyli „O tym, jak pojechaliśmy obejrzeć koniec świata, autorstwa Dawnie Morningside, lat 11 i ¼”. O ile relacje bohaterów bardzo mi się podobały, to sam pomysł na fabułę tak średnio. Dodatkowo mam jeszcze problem z narracją – autor starał się ją stylizować na relację jedenastolatki, nie prowadzoną na żywo, tylko spisana po jakimś czasie. I choć styl dziecięcej pisaniny odwzorował trafnie, to ja takiego stylu bardzo nie lubię.

„Córka sów” to z kolei szort stylizowany na historię przepisaną z siedemnastowiecznej księgi, co samo w sobie jest ciekawą stylizacją, ale treść kojarzy mi się z popularnymi creepypastami. „Szukając dziewczyny” to opowiadanie, które mogłoby być obyczajowe (zastanawiałam się, czy przechodzi test Brzytwą Lema, ale ostatecznie doszłam do wniosku, że tak). Z tym, że historii łagodnej obsesji bohatera na punkcie wiecznie dziewiętnastoletniej dziewczyny z rozkładówki brak ikry. Podobnie, jak „Załatwimy ich panu hurtowo”, ale tu sytuację ratuje pewna przewrotność tekstu i próba pokazania, jakie potwory potrafi robić z ludzi słowo „promocja”. Podobnie jest z „Dziecizną” – ona akurat nadawałaby się do akcji promocyjnej organizowanej przez PETA. „Gdy nastał koniec” oceniam jako zgrabne nawiązanie do Księgi Rodzaju, ale o tym króciutkim tekście trudno powiedzieć cokolwiek więcej.

Nie jest jednak tak, że w „Dymie i lustrach" znajdziemy tylko teksty słabe i takie sobie. Najlepsze zostawiłam na koniec. „Mikołaj był…” to drabble (tekst poniżej 100 słów), więc trudno cokolwiek o nim napisać, nie zdradzając zbyt wiele. „Zmiany” to coś, czego nigdy bym z Gaimanem nie skojarzyła, gdyby nie było podpisane. Jest to bowiem czystej wody science fiction. Autor w skondensowanej formie przedstawił długofalowe skutki społeczne wprowadzenia łatwej w użyciu pigułki zmieniającej płeć (i przy okazji leczącej raka) i zrobił to świetnie. Aż chciałoby się to rozwinąć w powieść. „Piętnaście malowanych kart z wampirzego tarota” to zbiór piętnastu króciutkich tekstów o wampirach, eksplorujących znane motywy, ale mocnych. „Morderstwa i tajemnice” to według mnie zdecydowanie najlepszy tekst zbioru (zaraz po „Cenie”, ale „Cena” to moje ulubione opowiadanie Gaimana ever) i chyba najdłuższy. Mogłabym go zaliczyć do fantasy anielskiej, gdybym w ogóle odróżniała taki podgatunek. Świetna historia o planowaniu i konsekwencjach. „Szkło, śnieg i jabłka” to odważny retelling baśni o królewnie Śnieżce. Gaiman postanowił opowiedzieć prawdziwą historię złej macochy, która oczywiście znacznie różni się od tej nam znanej. Wiadomo przecież, że historie piszą zwycięzcy.

Ufff, tyle tekstów, a tak niewiele dobrych. Ale nic o, nie tracę wiary w Gaimana i kolejne zbiory też przeczytam. Może tam będzie więcej satysfakcjonującej treści.

Książkę otrzymałam od wydawnictwa Mag

Tytuł: Dym i lustra
Autor: Neil Gaiman
Tytuł oryginalny: Smoke and Mirrors: Short fictions and illusions
Tłumacz: Paulina Braiter
Wydawnictwo: MAG
Rok: 2015
Stron: 372

piątek, 7 sierpnia 2015

Siódmy Book Box: sierpień 2015

O co chodzi z Book Boxem, można przeczytać tutaj.

Z poprzedniego Book Boxa skorzystałam, co można było zobaczyć na stosiku. Teraz raczej nic nowego nie kupię, co nie znaczy że nic wam nie polecę. Sierpniowy Book Box jest bowiem całkiem obfity w interesujące tytuły, tyle tylko, że większość z nich już mam. W papierze.;)

A co mamy teraz? Poza fantastyką jet noblista, książka celebryty, dużo kryminału łamanego na sensację oraz lżejszych lub cięższych książek obyczajowych.

Ale do rzeczy, bo miałam coś polecać.

"Z mgły zrodzony" Brandon Sanderson
Niedawno napisałam bardzo pozytywną notkę o tej książce, więc nie zachwalam, tylko odsyłam.;) Poza tym, jeśli ktoś nie ma ambicji (lub możliwości) zebrania pięknego wydania papierowego, to ebook za 15 zł może się wydać bardzo kuszącą opcją. Gdybym jeszcze tego Sandersona nie miała, byłby to oczywisty faworyt Book Boxa.

"Drażliwe tematy" Neil Gaiman
Gaiman ostatnio w modzie, więc i najświeższy ("Dym i lustra" były co prawda miesiąc później, ale to wznowienie jednak) to opowiadań pojawił się w Book Boxie. Z opowiadaniami Gaimana mam różnie, więc pewnie i ten tom wzbudziłby mieszane uczucia... W każdym razie mam go już w papierze, więc raczej nie kupię do kompletu ebooka. Ale jest całkiem korzystna opcja.

Miałam jeszcze polecić "Skalda" i "Odkrywanie Hobbita", ale doszłam do wniosku, że interesują mnie średnio, a i co do jakości nie jestem przekonana, więc odpuściłam.

Wszystkie tytuły możecie zobaczyć tutaj.

wtorek, 4 sierpnia 2015

Stosik #70

Najpierw może pewne małe wyjaśnienie. Niektórzy z Was być może zauważyli zdjęcie ministosu w bocznej szpalcie bloga albo na fanpejdżu. Jest to miesięczny plan minimum. Podobno obietnic składanych publicznie łatwiej dotrzymać, więc to jest taka moja mała obietnica odnośnie tego, co przeczytam w danym miesiącu. Lipcowego planu minimum nie udało mi się zrealizować w całości (tylko w połowie), ale traktuję go jako beta test przedsięwzięcia. Jak na wprowadzony w połowie miesiąca sprawił się całkiem nieźle, odczuwam wzrost motywacji czytelniczej, tak więc kontynuuję projekt. Trzymajcie kciuki.;)

A teraz przejdźmy do stosu książek do przeczytania za pięć lat, czyli tego, co wszystkich interesuje. W tym miesiącu jest on dowodem na to, że wszelakie tanie książki to zło i szatany. Żebyście docenili ogrom zła, podzieliłam je na mniejsze porcje.


To są rzeczy do recenzji i zakupy własne z Maga (dałam je razem, bo ładnie ze sobą współgrają). Na Kundlu "Tysiąc jesieni Jakuba de Zoeta", kupione z okazji Book Boxa. Mitchell mnie ciekawi odkąd w UW pojawił się "Atlas chmur" (ciągle czekam na przyzwoite wydanie), ale nie mogłam się zdecydować na zakup. No ale te piętnaście złotych mogłam zaryzykować. Na stosiku od góry zakup własny, czyli "Drażliwe tematy", a reszta to już same do recenzji. "Dym i lustra" właśnie czytam. "Przedrzeźniacz" to Artefakty, więc oczywiście musiał się tu znaleźć. "Z mgły zrodzonego" już nawet zrecenzowałam. A to wszystko od Maga. Na dole samotne "Cuda i Dziwy Mistrza Haxerlina" od Genius Creations - papierowy egzemplarz w komplecie do recenzowanego już ebooka.


Tutaj książki z wymian, pożyczone i ogólnie nie moje. Trzy na górze zdobyte z wymiany facebookowej. Stareńkie "Oko czapli" postanowiłam przygarnąć w ramach poznawania Le Guin (niestety, poza "Ziemiomorzem" i może "Ekumeną" tej autorki się u nas nie wznawia). Dalej Resnick w wydaniu fabrycznym, czyli "Na tropie jednorożca" i "Na tropie wampira", bo zakończenia trylogii, czyli "Na tropie smoka" nigdy się nie doczekaliśmy. Dwie poniższe należą właściwie do Lubego, ale też mam zamiar je przeczytać, więc sobie tu leżą. "Łatwo być bogiem" to kolejny interesujący mnie tom "Horyzontów zdarzeń". "Gwiazda" to zbiór opowiadań, za pomocą którego mam zamiar zapoznać się z pisarstwem Clarke'a (bo do "Odysei kosmicznej" jakoś nigdy nie byłoby mi po drodze).


A tu (prawie) wszystko z taniej ksiązki (wiecie, piekło i szatany). Na górze "Kiksy klawiatury", czyli zbiór tekstów Pratchetta (felietonów czy tam esejów), na który ostrzyłam sobie zęby od dnia premiery. Akurat był w promocji w Matrasie. "Północ i południe" Geskel kupiłam z niemożności zdecydowania się na którąś z książek Jane Austen. Cztery kolejne to efekt wizyty w mojej ulubionej olsztyńskiej taniej książce. "Elfelheim" chodził za mną od dawna, za to "Próżny robot" został kupiony pod wpływem chwili. "Śmierć na Nilu" i "Niebieski księżyc" to efekt nawiedzającego mnie okresowo głodu opowiadań. Wszystko, co poniżej wygrzebałam w koszach w Carreourze. Po "Psalmodiach" kompletnie nie wiem, czego się spodziewać, podobnie po "Indygo". "Akacja" kusiła mnie od dawna, ale dotąd powstrzymywał mnie fakt, że kolejne tomy raczej się w Polsce nie ukażą (chyba że cykl wykupi inny wydawca). "W 80 dni dookoła świata nie wyjeżdżając z Londynu" wydało mi się interesującą książką podróżniczą, chociaż Anglią nieszczególnie się interesuję. W przeciwieństwie do Chin - bo o nich, współczesnych, traktuje "Pasażerka ciszy" (choć to lektura raczej mało optymistyczna, dlatego nieprędko się za nią wezmę). A na "Podróżniczki" polowałam od dawna - jako fanka silnych kobiet nie mogłam przepuścić książki o wiktoriańskich podróżniczkach.;)

Uff, tyle tu tego, że aż nie wiadomo od czego zacząć. A na koniec macie fotkę wszystkiego na raz.


sobota, 1 sierpnia 2015

"Z Mgły Zrodzony" Branon Sanderson

Jest pewna specyficzna kategoria autorów w moim czytelniczym życiu. Takich, których coś tam przeczytałam, spodobało mi się i nawet chciałam sięgnąć po coś więcej, ale jakoś tak wyszło, że nie wyszło. Do takich autorów zalicza się Brandon Sanderson (w jego przypadku powodem niesięgnięcia był najprawdopodobniej brak innych dzieł w bibliotece). Teraz jednak wraca do łask, w związku z czym pojawiają się wznowienia. I postanowiłam nadrobić zaległości, zaczynając od „Z Mgły Zrodzonego”.

Vin jest drobną złodziejką, która jakoś stara się przeżyć na ulicach Luthandelu. Czasem potrzebuje do tego Szczęścia, specjalnej umiejętności, która czasem pozwala wyjść z tarapatów. Niestety, jej szajka postanowiła przyłączyć się do projektu, który ją przerósł, co kończy się katastrofą i gdyby nie pomoc tajemniczego Kella, Vin skończyłaby pewnie rozszarpana przez Inkwizytorów. Kell jednak ma plan iście rewolucyjny – chce obalić Ostatniego Imperatora, a dziewczyna może mu w tym pomóc. I przy okazji dowiedzieć się, że jej „Szczęście” nie ma ze szczęściem nic wspólnego; to Allomancja.

Pierwszym, co mnie w tej powieści zaintrygowało, był świat. Nawet nie chodzi o podziała na arystokratycznych panów i niewolników skaa (właściwie to mi się najmniej podobało – geneza tego podziału jest bardzo niejasna, a fizycznie arystokracja od skaa nie różni się niczym, mimo że lokalna władza religijna próbuje wmawiać coś innego; autor przebąkuje o tym, że skaa wywodzą się od przeciwników Imperatora, a opływająca w luksusy arystokracja od jego sojuszników, ale kompletnie nie przekonuje mnie to tłumaczenie), bardziej podoba mi się to wszystko, co składa się na scenografię. Sanderson stworzył wspaniały, chylący się ku upadkowi świat. Popiół pada tam znacznie częściej niż deszcz – do tego stopnia, że uprawa roślin wymaga regularnego oczyszczania ich z osadu (i przy okazji zastanawiam się, co tak właściwie wyrzucają z siebie Popielne Góry, bo na pewno nie popiół wulkaniczny. Gdyby tak było, tym biednym roślinom nie pomogłoby żadne oczyszczanie), a wszystko jest ciemne od sadzy. Rośliny są brunatne, a słońce czerwone. Takim właśnie imperium rządzi Ostatni Imperator – uważany powszechnie za bóstwo nieśmiertelny tyran, który tysiąc lat temu został Bohaterem Wieków i zasiadł na tronie.

No i tu dochodzimy do rzeczy najciekawszych, bo Sanderson pokazuje, jak zwycięzcy piszą historię. Jego Ostatnie Imperium jest bardzo homogeniczne kulturowo – nie dlatego, że autor nie miał na nie pomysłu, ale dlatego, że Imperator przez tysiąc lat pieczołowicie pilnował, aby każdy, kto nie chce uznać go za bóstwo, zginął w męczarniach. I dlatego bohaterowie Sandersona znają tylko wersję wydarzeń opowiadaną przez zwycięzców. Większość nie wyobraża sobie, że kiedyś mogło być inaczej - tylko nieliczni poszukują zapomnianych legend i usiłują dotrzeć do prawdy. Autor świetnie pokazał, jak wieloletnie manipulowanie informacją może wpłynąć na społeczeństwo.

Sami bohaterowie to przyjemna zgraja – nie jakoś szczególnie oryginalna, ale miło się z nimi spędzało czas. Vin na kartach powieści ewoluuje z zaszczutego zwierzątka w samodzielną młodą kobietę i jest idealnym przykładem, jak powinno się pisać bohaterki młodzieżówek. Kelsier to typowy łotrzyk o złotym sercu – a przynajmniej był taki, dopóki w jego życiu nie zdarzyła się Mroczna Tajemnica (poliszynela w tym przypadku). Teraz walczy trochę w prywatnym interesie, a trochę za większą sprawę. Poza tym jest lokalnym odpowiednikiem maga – Allomantą. Potrafi spalać pewne rodzaje metali, aby uzyskać różne bonusy: siłę, wytrzymałość, możliwość ingerencji w emocje innych i tak dalej (akurat system magii w uniwersum Sandersona wydaje mi się bardzo akuratny, ale nieszczególnie oryginalny). Ci dwoje, jak to głównie bohaterowie, mają grupkę drugoplanowych przyjaciół, o których, szczerze mówiąc, nie dowiadujemy się zbyt wiele. Ale rzeczy jest rozwojowa. A gratis dostajemy subtelny wątek miłosny.

Patrząc na to, co do tej pory napisałam, „Z Mgły Zrodzony” może nie prezentuje się zachwycająco. Ale wiecie, Sanderson należy do gawędziarzy. Znaną historię potrafi zajmująco opowiedzieć i nawet jeśli czasem przydarzy mu się dłużyzna czy dwie, to można wybaczyć. W dodatku potrafi ją zakończyć bardzo zgrabną pointą (historię, nie dłużyznę). I tym razem, nawet jeśli nie czuję się zachwycona, to jestem głęboko usatysfakcjonowana lekturą. Po kolejny tom też sięgnę.

Książkę otrzymałam od wydawnictwa MAG

Tytuł: Z Mgły Zrodzony
Autor: Brandon Sanderson
Tytuł oryginalny: Mistborn
Tłumacz: Aleksandra Jagiełowicz
Cykl: Ostatnie Imperium
Wydawnictwo: Mag
Rok: 2015
Stron: 672