Polskich fantastów charakteryzują pewne cechy. Dwie z nich są rozpoznawalne na pierwszy rzut oka dla każdego, kto już trochę tego gatunku poczytał. Po pierwsze, polscy fantaści niespecjalnie lubią pisać fantasy epickie. Jakaś historia alternatywna, jakieś urban fantasy, jacyś krewniacy jednorożca w ogrodzie – jak najbardziej, chętnie, nie ma sprawy. Ale żeby stworzyć własny, odmienny i zachwycający rozmachem świat, chętnych brak. Drugą jest fakt, że często autor piszący świetne opowiadania nie potrafi dobrze przemodelować ich bohaterów i świata w formę powieści (dobrze, może to nie jest cecha charakterystyczna ściśle dla polskiej fantastyki, ale zjawisko w tym gatunku jest na tyle częste, że nie da się go nie zauważyć). Tym bardziej nie sposób przeoczyć pisarza, który nie dość, że wykreował epickie uniwersum, to jeszcze zgrabnie przeniósł bohaterów i wątki z opowiadań do powieści. Tym pisarzem jest Robert M. Wegner.
W „Niebie ze stali” autor postanowił rozwinąć motyw nadgryziony w ostatnich opowiadaniach ze „Wschodu”. Czytelnicy mają więc okazję obserwować, jak wielka karawana Wozaków mozolnie wędruje przez Olekady, eskortowana (o ile kilkunastu jeźdźców może w jakikolwiek sposób eskortować dziesiątki tysięcy wozów bojowych) przez część czaardanu Laskolnyka. Żołnierze z Górskiej Straży nie są z tego zadowoleni – i tak mają dość kłopotów, bo ktoś brutalnie morduje, okalecza lub „znika” ludzi w Olekadach. Sytuacja jest na tyle krytyczna, że wszystkie placówki wysłały wsparcie w kłopotliwy rejon. Czerwone Szóstki też się tam znalazły i jak zwykle przypadły im najbardziej osobliwe zadania. Poza tym czekają: potyczki, bitwy, tajemniczy wybawiciele, zaburzenia w świecie duchów, sekrety zamku górskiego arystokraty i wiele innych atrakcji.
Trzeba bezsprzecznie przyznać, że Wegner świetnie poradził sobie z konstrukcją powieści. Bardzo zgrabnie przenosi znane z opowiadań wątki do dłuższej formy, dbając o równowagę tempa opowieści i sprytnie rozkładając napięcie. Nie zapomina też o wplataniu nowych nici w tkaninę opowieści, przy okazji poszerzając i wzbogacając czytelniczą wiedzę o lokalnej magii, kulturze czy stosunkach społeczno-gospodarczych pogranicza Meekhanu. I nawet prawie stustronicwy opis bitwy (tzn. cały opis był znacznie dłuższy, ale tyle się ciągnął do pierwszego przerywnika) nuży tylko troszkę – to ani chybi zasługa eksperymentów z narracją. Dodatkowo autor potrafi czytelnika zaskoczyć i skołować do tego stopnia, że ten musi porzucić wszelkie przypuszczenia, jakie miał, jeśli chodzi o dalszy rozwój cyklu.
Tych, którzy martwią się o bohaterów, uspokoję: starych znajomków spotkacie także tutaj, chociaż nie wszystkich. Mocniej za to zostaną zarysowane sylwetki tych postaci, które wcześniej przemykały jedynie na granicy pola widzenia. Wprowadzenie takich „nowych” postaci jest oczywiście plusem, bo pozwala poszerzyć horyzonty czytelnika. A że autor tworzy nieodmiennie postacie pełne, trójwymiarowe i niejednoznaczne, a także niesamowicie ludzkie, poznawanie nowych (i „nowych”) bohaterów to przyjemność. Jednocześnie Wegner to nie Martin i chociaż naszych ulubieńców spotka na kartach powieści wiele, delikatnie mówiąc, nieprzyjemności, to nigdy nie odniosłam wrażenia, że to li tylko ku uciesze gawiedzi.
Świat przedstawiony nieodmiennie olśniewa rozmachem. Jeszcze bardziej zachwyca to, że każdy okruszek informacji, każdy fakt czy zdarzenie rzucone jakby mimochodem w opowiadaniach, w „Niebie ze stali” okazuje się być nieodzownym fragmentem trójwymiarowej układanki. Dopasowanym niezwykle misternie i okazującym swoją przydatność w najmniej oczekiwanym momencie. Ciekawe, czym autor zaskoczy nas w kolejnych tomach.
Robert Wegner „Niebem ze stali” udowodnił, że potrafi rozplanować wielotomowy cykl. Mało tego, udowodnił, że potrafi też napisać te opasłe tomiszcza nie tylko tak, żeby czytelnik się nie nudził, ale żeby czytał to wszystko z wypiekami na twarzy i w tempie ekspresowym. Mnie pozostaje już tylko czekać na tom czwarty. I płakać, że trzeciego wystarczyło tylko na trzy dni.
W „Niebie ze stali” autor postanowił rozwinąć motyw nadgryziony w ostatnich opowiadaniach ze „Wschodu”. Czytelnicy mają więc okazję obserwować, jak wielka karawana Wozaków mozolnie wędruje przez Olekady, eskortowana (o ile kilkunastu jeźdźców może w jakikolwiek sposób eskortować dziesiątki tysięcy wozów bojowych) przez część czaardanu Laskolnyka. Żołnierze z Górskiej Straży nie są z tego zadowoleni – i tak mają dość kłopotów, bo ktoś brutalnie morduje, okalecza lub „znika” ludzi w Olekadach. Sytuacja jest na tyle krytyczna, że wszystkie placówki wysłały wsparcie w kłopotliwy rejon. Czerwone Szóstki też się tam znalazły i jak zwykle przypadły im najbardziej osobliwe zadania. Poza tym czekają: potyczki, bitwy, tajemniczy wybawiciele, zaburzenia w świecie duchów, sekrety zamku górskiego arystokraty i wiele innych atrakcji.
Trzeba bezsprzecznie przyznać, że Wegner świetnie poradził sobie z konstrukcją powieści. Bardzo zgrabnie przenosi znane z opowiadań wątki do dłuższej formy, dbając o równowagę tempa opowieści i sprytnie rozkładając napięcie. Nie zapomina też o wplataniu nowych nici w tkaninę opowieści, przy okazji poszerzając i wzbogacając czytelniczą wiedzę o lokalnej magii, kulturze czy stosunkach społeczno-gospodarczych pogranicza Meekhanu. I nawet prawie stustronicwy opis bitwy (tzn. cały opis był znacznie dłuższy, ale tyle się ciągnął do pierwszego przerywnika) nuży tylko troszkę – to ani chybi zasługa eksperymentów z narracją. Dodatkowo autor potrafi czytelnika zaskoczyć i skołować do tego stopnia, że ten musi porzucić wszelkie przypuszczenia, jakie miał, jeśli chodzi o dalszy rozwój cyklu.
Tych, którzy martwią się o bohaterów, uspokoję: starych znajomków spotkacie także tutaj, chociaż nie wszystkich. Mocniej za to zostaną zarysowane sylwetki tych postaci, które wcześniej przemykały jedynie na granicy pola widzenia. Wprowadzenie takich „nowych” postaci jest oczywiście plusem, bo pozwala poszerzyć horyzonty czytelnika. A że autor tworzy nieodmiennie postacie pełne, trójwymiarowe i niejednoznaczne, a także niesamowicie ludzkie, poznawanie nowych (i „nowych”) bohaterów to przyjemność. Jednocześnie Wegner to nie Martin i chociaż naszych ulubieńców spotka na kartach powieści wiele, delikatnie mówiąc, nieprzyjemności, to nigdy nie odniosłam wrażenia, że to li tylko ku uciesze gawiedzi.
Świat przedstawiony nieodmiennie olśniewa rozmachem. Jeszcze bardziej zachwyca to, że każdy okruszek informacji, każdy fakt czy zdarzenie rzucone jakby mimochodem w opowiadaniach, w „Niebie ze stali” okazuje się być nieodzownym fragmentem trójwymiarowej układanki. Dopasowanym niezwykle misternie i okazującym swoją przydatność w najmniej oczekiwanym momencie. Ciekawe, czym autor zaskoczy nas w kolejnych tomach.
Robert Wegner „Niebem ze stali” udowodnił, że potrafi rozplanować wielotomowy cykl. Mało tego, udowodnił, że potrafi też napisać te opasłe tomiszcza nie tylko tak, żeby czytelnik się nie nudził, ale żeby czytał to wszystko z wypiekami na twarzy i w tempie ekspresowym. Mnie pozostaje już tylko czekać na tom czwarty. I płakać, że trzeciego wystarczyło tylko na trzy dni.
Recnzja dla portalu Insimilion
Tytuł: Niebo za stali. Opowieści z meekhańskiego pogranicza
Autor: Robert M. Wegner
Cykl: Opowieści z meekhańskiego pogranicza.
Wydawnictwo: Powergraph
Rok: 2012
Stron: 624
Autor: Robert M. Wegner
Cykl: Opowieści z meekhańskiego pogranicza.
Wydawnictwo: Powergraph
Rok: 2012
Stron: 624
och,jakże ja sobie pluję w brodę - miałam jednego Wegnera pożyczonego kiedyś od Pablo, ale ówczesna sytuacja nie pozwoliła mi na zapoznanie się z tą książką :(
OdpowiedzUsuńChoć, nic straconego - kiedyś na pewno "Opowieści" zawędrują na biblioteczne półki :D A wtedy będę czytać, i to pewnie od razu jak nie trzy, to cztery tomy^^
Sil, ja mam całą serię, jakby co mogę pożyczyć :) (opowiadania od ręki, "Niebo" w czasie bliżej nieokreślonym, bo jest kolejka:)).
UsuńJuż napisałam maila na adres podany w profilu ^^
UsuńŚwietna recenzja! :)
OdpowiedzUsuńJa również liczę na zasoby biblioteczne. Dobrze wiedzieć, że jest na co ostrzyć zęby. Do tego czasu pewnie rozpracuję obecne zasoby.
Oj, jest na co.:) Ja mam z rozpracowywaniem zasobóe wieczny problem.:)
UsuńO rety. Książka już nabyta i czeka na swoją kolej, a Ty mi tu o stustronicowej bitwie mówisz?... Jak ja przez to przebrnę?...
OdpowiedzUsuńEkspresem ;)
UsuńA przynajmniej szybko.;)
UsuńMadzia, czy też masz nadzieję, że będzie nie tylko jeszcze jeden, a co najmniej dwa następne tomy? Jak sobie pomyślę, że następny miałby być pożegnaniem z ulubionymi bohaterami, z całym tym światem, z mitologią... Normalnie już mi smutno!
OdpowiedzUsuńOczywiście, że mam. Nie wyobrażam sobie nawet, żeby wszystkie wątki dało się zamknąć w jednym tomie. Z resztą, w którymś wywiadzie przeczytałam, że autor planuje ok. 7 tomów. Ale to było po wydaniu "Północy - Południa", więc nie wiem, czy coś się nie zmieniło w międzyczasie... Też już mi smutno...
UsuńTeż gdzieś widziałam wzmiankę o 7 tomach, ale miałam wrażenie, że może mi się przywidziało... Jak tak to już skaczę z radości i tym bardziej łzami się zalewam!!!
UsuńCały Wegner dopiero przede mną i aż boję się zaczynać nowy cykl, bo mam tyle pootwieranych, że prędko to ja tego nie ogarnę. ;)
OdpowiedzUsuńJak tak czytam recenzje, to kojarzy mi się Wegner z Martinem, słusznie?
Ojtam, też mam kupę cykli pootwieranych i się nie przejmuję (jak się żyje z biblioteki, to się człowiek przyzwyczaja, żeby brać, co jest i cierpliwie czekać na kolejny tomy, których oczywiście nigdy nie ma, kiedy są potrzebne;)).
UsuńZ Martinem to niezbyt słusznie, bo klimat inny, stosunek autora do bohaterów i język opowieści też. Porównywalne jest chyba tylko bogactwo i drobiazgowe rozplanowanie świata powieści.
Mąż czyta ten cykl i mu się bardzo podoba :)
OdpowiedzUsuńPochwal dobry gust męża.:)
UsuńNie wiem, czy się skuszę na powieść, choć nie mam wątpliwości, że proza Wegnera - choć to fantasy patetyczne - znacząco wybija się ponad przeciętność.
OdpowiedzUsuńHm, przesadnego patetyzmu jakoś tu nie widać, chociaż można Wegnera do tego typu zaliczyć. Natomiast ze świecą szukać na polskim autora fantasy,który ma taki świetny warsztat i pomysł. Polecam na jakieś luźniejsze, majowe dni.:)
UsuńZostałaś otagowana na moim blogu
OdpowiedzUsuńMiałaś przy okazji recenzji "Nieba" pochwalić się autografami, jakie ci załatwiłam :P
OdpowiedzUsuńUtwierdzasz mnie w przekonaniu, że mi się "Niebo ze stali" bardzo, ale to bardzo spodoba! Przy okazji, zgłosiłaś się do naszego konkursu?
OdpowiedzUsuńDobrze wiedzieć, że kolejny tom trzyma poziom. Jestem niezmiernie ciekawy jak dalej potoczą się losy naszych znajomków, tym bardziej że teraz zamiast opowiadań dostajemy powieść. Boję się tylko, że kiedy już przyjdzie chwycić za tom 3 dawno już ulecą mi z głowi szczegóły dwóch poprzednich części :/
OdpowiedzUsuńKrążę i krążę wokół książek tego Pana. Może w końcu coś z tego wyniknie.
OdpowiedzUsuń