Nie będę ukrywać, że bodźcem do powstania tej notki był wpis Fenrira. Najpierw miałam pod nim (wpisem, nie Fenrirem) zostawić komentarz z polemiką względem pewnych założeń, ale za bardzo rozrósł mi się w dygresje i tematy niezwiązane (poza tym teraz już nie mam pewności, czy aby na pewno w inkryminowana notka zawierała tezy, z którymi chciałam polemizować). Poza tym, częściowo się z Fenrirem zgadzam. Ostatecznie więc komentarza nie było, powstała za to ta notka. Która nie jest polemiką z niczym. Po prostu uznałam, że to dobry moment, żeby uporządkować sobie pewne rzeczy, o których myślę, ile razy gdzieś w blogosferze wybuchnie dyskusja odnośnie poziomu tejże.
![]() |
Gif prawie na temat - symbolizuje wysiłek pisania tej notki. |
Prowadzenie bloga to dla mnie hobby – pracochłonne, czasochłonne, czasem przynoszące jakieś korzyści materialne (więcej książkufff, żeby było WIĘCEJ NOTKUF!, żeby było więcej ksiązkuf), ale jednak hobby. Siedzę w tym już od kilku lat, przez ten czas różne rzeczy mi się wydawały. Na przykład na początku wydawało mi się, że jeśli będę pisać dobrze i obiektywnie, to w końcu sława i zainteresowanie wydawnictw samo przyjdzie. Moreni anno domini 2015 raczej dziwi się, że rzeczywiście kilku wydawców i portali napisało samych z siebie. Sądzę, że głównie dlatego, że wtedy książkowa blogosfera była stosunkowo niewielka a fantastyka mało popularna i nie było z czego wybrać. Teraz już nie miałabym tyle szczęścia. Teraz jestem mądrzejsza i wiem, że prowadzę niszowego bloga o tematyce niszowej nawet w książkowej niszy. Która poza garstką równie zakręconych ludzi nikogo nie interesuje. Jeśli będę stosować sztuczki poprawiające pozycjonowanie w guglu i często udzielać się na fejsbuniu, to może tych wspaniałych zakręconych czytelników będzie ze dwie garstki.
Nie zrozumcie mnie źle – uwielbiam Was, cieszę się jak głupia, kiedy przychodzicie, czytacie i komentujecie. Ale widzicie, nie łudzę się, że będą Was rzesze nieprzebrane. Bo prawda jest taka, że ludzi zainteresowanych literaturą jest w Polsce stosunkowo niewielu, a tych zainteresowanych literaturą fantastyczną jeszcze mniej. Mało tego, tylko ułamek z „jeszcze mniej” czytuje blogi, a ułamek ułamka w ogóle będzie miał okazję mój blogaś zobaczyć i ocenić, czy warto zaglądać częściej. Takie jest prawo internetu. Zwłaszcza tego tworzonego przez amatorów.
![]() |
Czytaj. Dobre. Blogi. Książkowe. |
Oczywiście przykro się robi, kiedy człowiek trafia na przecudowny blog, którego prawie nikt nie czyta, ale czasem po prostu nic się nie da zrobić. Nie ważne, jak fajna będzie notka o Lordzie Zeddzie, ilość osób zainteresowanych biografią tej postaci zawsze będzie o kilka rzędów wielkości mniejsza niż tych, które interesuje jakość nowego lakieru do paznokci firmy X. A jak bloger od lakieru będzie miał dużo odsłon, to może nawet ktoś mu zapłaci za pisanie. Problem polega na tym, że chcąc mieć na tyle dużo czytelników, żeby utrzymywać się z pisania bloga, nie można pisać o popkulturze (a w każdym razie niezbyt często). Najlepiej pisać o wszystkim, prosto, krótko i zwięźle, bez odcieni szarości i wątpliwości, bez wnikania w niuanse i analizy. Wtedy przyjdą masy i zawojujemy internet. Tego, co osobiście uważam za dobrą notkę (znaczy przeważnie, nie tylko i wyłącznie), czyli tekstu długiego, analitycznego, pełnego wątpliwości i argumentacji, najlepiej na temat jakiegoś niszowego zjawiska w popkulturze, masy raczej nie będą chciały czytać. W czym w sumie nie ma nic złego, popkultura to tylko jedno z możliwych zainteresowań. A to z kolei sprawia, że zawsze będzie gdzieś na bardziej poczytnych rubieżach grupy blogów specjalistycznych (bo w końcu przeczyta o niej jednak więcej osób niż o, powiedzmy, sztuce hodowli szczurów), z definicji mniej poczytnych niż lifestyle.
Jest w tekście Fenrira jedna teza, która mnie uwiera – że blogi nigdy nie zastąpią profesjonalnej publicystyki czy krytyki, bo nie do tego służą i w ogóle nie ma co porównywać. No i z jednej strony coś w tym jest, bo większość blogerów nie ma nawet ambicji konkurowania z krytyką literacką. Liczy się dla nich raczej osobisty odbiór i wrażenia z lektury, a nie odgrzebywanie kontekstu i analiz tego, co też autor mógł mieć na myśli wtedy, kiedy pisał. I to jest fajne, a część autorów z tym podejściem ma naprawdę świetne pióro – ich notki często czyta się ciekawiej niż książki, o których traktują. Jednak trudno byłoby mi się zgodzić ze zdaniem, że bloger profesjonalnemu krytykowi dorównać nie może. Może, a właściwie mógłby, sama czytuję kilku z odpowiednim talentem literackim i podstawami teoretycznymi. Ale nie jest to cel wszystkich. No i nawet jeśli ktoś teoretyczne kryteria spełnia, to w masie ginie. Choćby dlatego, że czas potrzebny na wyprodukowanie takiej „profesjonalnie” krytycznej notki jest nieporównywalnie dłuższy niż emocjonalnej, a popularność zależy w dużej mierze od częstotliwości i regularności publikacji.
No właśnie, w masie. Fenrir sporo miejsca w notce poświęcił na ubolewanie nad faktem istnienia i popularności blogów o słabych i mało wartościowych treściach. Głównie dlatego, że mają one psuć wizerunek blogosfery książkowej, która przez to jest postrzegana jako coś niepoważnego. Prawda jest taka, że słabych blogów zawsze będzie więcej niż dobrych. Bo więcej zafascynowanych popkulturą ludzi raczej nie umie niż umie pisać, a blogowanie o popkulturze robi się coraz modniejsze. Dlatego nie ma co z nimi walczyć, to nic nie da. Myślę, że rozwiązaniem dla tych, którzy piszą dobrze byłaby sytuacja, gdyby blogosfera przestała w oczach opinii publicznej (tej, która, zaznaczam, i tak w przeważającej większości do tejże blogosfery nie zagląda, a nawet pewnie nie wie o jej istnieniu) przypominać jednorodną, bulgoczącą, szarą masę, a zaczęła kojarzyć się z konkretnymi, dobrymi stronami. Przecież nikt nie wyrabia sobie opinii na temat całej prasy drukowanej tylko dlatego, że największy nakład mają „Fakt” i „SuperExpress” – co najwyżej o czytelnikach, których większość gustuje w takiej a nie innej treści. Nikt na podstawie istnienia brukowców nie deprecjonuje jakości artykułów w „Świecie wiedzy”. Trzeba dążyć do tego, żeby dobre blogi były takim odpowiednikiem „Świata wiedzy” i żeby ci, którzy szukają rzetelnych artykułów wiedzieli, gdzie mogą je znaleźć. A z „Faktem” nie ma co walczyć, widać też jest potrzebny.
![]() |
Trochę harmonii na koniec wpisu. |
Jak sprawić, żeby dobre blogi były rozpoznawalne? Tego nie wiem. Prawdopodobnie i tak nigdy nie wyjdą poza wąski krąg zainteresowanych osób. Ale i w tym kręgu znajdą się jednostki, które o dobrych treściach nie wiedzą, bo niby skąd. Dlatego sądzę, że na początek wystarczy dzielić się tym, co sami znajdziemy – wrzucać na fejsika, organizować karnawały, polecać w komentarzach. Marketing szeptany w dobie Internetu może zdziałać cuda. Może nawet pomoże wartościowym blogom.