Strony

poniedziałek, 31 grudnia 2018

Podsumowanie roku 2018

Dziś ostatni dzień roku, czas więc na tradycyjne podsumowanie. Znowu wszystko będzie razem, bo nie ma za bardzo o czym pisać osobno.

Tradycyjnie - świnki morskie jako ilustracja podsumowania.
Rok 2018 to był dziwny rok. Towarzyszyły mu ambitne plany, które życie niestety w sporej części zamordowało. W nawale pracy zawodowej wypaliłam całą swoja twórczą energię, w związku z czym nie miałam już czego poświecić na doskonalenie własnych umiejętności, a wracałam zbyt zmęczona, żeby czytać. Tak więc moje konto na instagramie świeciło przez kilka miesięcy pustkami, czytanie uwiędło i mimo chęci nie udało mi się napisać tylu notek na bloga, ile bym sobie życzyła. A na dodatek pod koniec roku (i właściwie do tej pory) moje stado postanowiło zacząć dość poważnie chorować.

piątek, 28 grudnia 2018

"Krótkie odpowiedzi na wielkie pytania" Stephen Hawking

Jeśli miałabym wskazać najpopularniejszego po Einsteinie naukowca, byłby to niewątpliwie Stephen Hawking. Na polskim rynku można znaleźć sporo jego popularnonaukowych publikacji (niektóre nawet miały kilka wydań). W listopadzie nakładem wydawnictwa Zysk i s-ka ukazała się bodaj ostatnia jego książka – wydane już po śmierci autora „Krótkie odpowiedzi na wielkie pytania”.

wtorek, 25 grudnia 2018

Mystery Blogger Award

Mamy święta, a po zjedzeniu kilku kawałków ciasta i innych specjałów nie za bardzo chce mi się odpalać myślenie krytyczne. Pomyślałam więc, ze to świetny moment na jakiś drobny blogowy łańcuszek. Jakoś ich ostatnio mniej w moim kawałku blogosfery, więc chętnie skorzystam z zaproszenia Pożeracza (i ładnie mu za to podziękować). Swoją drogą, łańcuszek jest już koncepcyjnie nienajmłodszy chyba, bo "awardy" to się przyznawało za początków mojego blogaska. Teraz znacznie popularniejsze w tej dziedzinie są "tagi".


poniedziałek, 17 grudnia 2018

"Era dinozaurów" Steve Brusatte


W pewnym wieku znaczna większość z nas uważa dinozaury za fascynujące, najczęściej mamy wtedy około 10 lat. Dla takiego odbiorcy istnieje całe mnóstwo bogato ilustrowanych leksykonów o dinozaurach, które niestety bardzo często niezbyt przystają do obecnego stanu nauki (sprawdziłam specjalnie na okoliczność tej notki). Niemniej, jeśli z wiekiem nie chce się porzucić tematu, to tak naprawdę rynek wydawniczy nie oferuje niczego poza tymi właśnie leksykonami – wtedy pozostaje nam tylko przerzucić się na internet i liczyć, że poza tonami wątpliwej jakości artykułów w popularnych serwisach trafimy na te kilka stron z sensownymi danymi. Sama niestety w momencie kiedy dziecięce leksykony przestały mi wystarczać nie miałam jeszcze internetu, więc moja fascynacja dinozaurami przygasła na lata. „Era dinozaurów” Steve'a Brusatte okazała się świetnym bodźcem, żeby ją odpalić.  

piątek, 7 grudnia 2018

Stosik #110

Listopad okazał się bogatszy w książki, niż przewidywałam (a i tak kilku bardziej pożądanych tytułów brakuje, bo liczę na domyślność Mikołaja ;) ). Patrzcie jakie zdobycze:


Sekcja pozioma to sekcja biblioteczna. "Geniusz ptaków" od dawna chodził mi po głowie, a tu proszę, w bibliotece mieli. "Dżentelmen w Moskwie" zaś był kiedyś polecany w podcaście Czytu Czytu i pomyślałam, że to może być ciekawa lektura na zimę (choć z jakiegoś powodu spodziewałam się ksiązki o połowę krótszej).

Sekcja pionowa wyższa to egzemplarze recenzenckie. Od lewej "Księga zwierząt niemalże niemożliwych" od Marginesów. Przepiękna rzecz, postaram się zrecenzować przed świętami, bo IMO świetna na prezent. Dalej dwie pozycje od Zyska i s-ki. "Krótkie odpowiedzi na wielkie pytania" przeczytałam już do połowy - świetna książka i pięknie wydana. "Podróż Bazyliszka" to kontynuacja cyklu o Lady Trent i klasyczny przykład serii, która z jednej strony nie jest tak dobra, żeby czekać pod księgarnią w dniu premiery ale jednocześnie nie jest tak zła, żeby ją porzucić. Kolejne są "Wiedźmie opowieści" od Papierowego Księżyca (pamiętacie, jak ostatnio zarzekałam się, że zrobię sobie dłuższą przerwę od Gromyko? Kłamałam). Ostatnie są dwie pozycje od SQN. "Stan Lee - człowiek Marvel" wzięłam sobie trochę na fali nostalgii po śmierci tego ojca marvelowych komiksów, ale zapowiada się ciekawa lektura. A "Cynobrowe pola" to efekt mojej nieustającej chęci poznawania polskich debiutantów. Liczę na efekt wow.

Sekcja pozioma niższa to moje własne zakupy. Znowu od lewej: "Poklatkowa rewolucja" Wattsa, bo UW. Potem "Gdy życie prawie wymarło", czyli książka o wielkim wymieraniu permskim, którą kupiłam zachęcona 50% przeceną na Arosie. Dalej "Drzewa w moim lesie", nabyte głównie po to, żebym miała kompletną serię Menażeria. A na końcu "Niewyjaśnione okoliczności", czyli opowieści patologa.

Aż nie wiadomo, za co się zabrać.

wtorek, 27 listopada 2018

"Szczęściarz" Marcin Jamiołkowski

Po dwuletniej przerwie (i kilkukrotnym przekładaniu daty premiery) w końcu w moje łapki trafił czwarty już tom cyklu o Herbercie Kruku, warszawskim magu. Poprzednia trylogia stanowiła pewną zamkniętą całość i autor sugerował już, że w czwartym tomie klimat opowieści nieco się zmieni i zaczniemy nową przygodę, przynajmniej w pewnym stopniu. I nie wiem, czy to dłuższa przerwa pomiędzy tomami zniekształciła mi percepcję, ale mam wrażenie, że zmiany są nie tylko fabularne, ale także w sposobie prowadzenia narracji.

poniedziałek, 19 listopada 2018

"Czyste mięso" Paul Shapiro

 
Jak każdy miłośnik fantastyki mam swoje ulubione gatunkowe pomysły i koncepcje, na których urzeczywistnienie czekam z nadzieja i niecierpliwością. Jedną z takich koncepcji jest mięso hodowane w kadziach (najbardziej mi się podoba przedstawienie w „Wiatrogonie aeronauty” Butchera – rodzinne manufaktury, gdzie hoduje się połcie mięsa, żeberek czy co tylko w specjalnych pojemnikach, podobnych do naszych kadzi piwowarskich), bo pozwala zjeść ciastko (czyli prawdziwe mięso, nie jakiś roślinny zamiennik) i mieć ciastko (czyli odciążyć środowisko i uczynić hodowlę zwierząt gospodarskich znacznie bardziej humanitarną). Toteż jak tylko zobaczyłam „Czyste mięso” Paula Shapiro w zapowiedziach wydawnictwa Marginesy musiałam przeczytać tę książkę. Przyznam, że rozminęła się z moimi oczekiwaniami.
 

piątek, 9 listopada 2018

"Wspólna orbita zamknięta" Becky Chambers

Pierwsza powieść Becky Chambers zachwyciła mnie. Nie dlatego, że jest jakąś wybitną literaturą, ale dlatego, że jest pełna ciepła i dobra i będzie dla mnie już chyba zawsze pełnić rolę kubka gorącego kakao w smutny, zimny wieczór. Nic więc dziwnego, że czekałam z niecierpliwością na kontynuację, która w tym roku ukazała się nakładem wydawnictwa Zysk i s-ka. Cóż, okazało się, że drugi tom nie do końca jest kontynuacją i nie do końca jest tak optymistyczny, jak tom pierwszy. Ale nie powiedziałabym, że to wada.

Lovelace musiała opuścić dotychczasowe, przynależne sobie miejsce na statku. Otrzymała nowe ciało (którego na dobrą sprawę nie chciała) i musi teraz nauczyć się żyć w roli, do której nie została zaprojektowana. Musi też nauczyć się pewnej konspiracji, bo ciało, które otrzymała, jest nielegalne. Ale z drugiej strony pozwala na całkiem nowe doznania, niedostępne dla SI statku dalekiego zasięgu, którą Lovelace przecież jest. Będzie musiała odkryć własną drogę.

wtorek, 6 listopada 2018

Na co poluje Moreni: listopad 2018

To będzie trochę dziwny spis nowości. Przy tworzeniu notek z tego cyklu staram się trzymać zasady, żeby zamieszczać wyłącznie pozycje spełniające trzy kryteria: znana data premiery, znany projekt okładki oraz znany opis z okładki. Daje to jako-taką pewność, że pozycja wyjdzie. 

I dlatego tym razem nie pojawią się we wpisie trzy pozycje, które trafiłyby do kategorii must have. "Każde martwe marzenie" Wegnera ma bowiem tylko datę - 28 listopada i choć wydawca twardo twierdzi, że wtedy książka wyjdzie, to nie mamy ani okładki, ani opisu.* "Kroniki marsjańskie. Człowiek ilustrowany. Złociste jabłka słońca" Bradbury'ego mają datę (28 listopada) i nawet okładkę, ale wciąż brak opisów i jakiegokolwiek potwierdzenia ze strony wydawcy. Książka Mathesona, która miała tak jak Bradbury wyjść w Artefaktach ma datę (23 listopada), ale poza tym to jeszcze nawet polskiego tytułu nie dostała...

A ze spadkowiczów to mamy drugi tom "Fantazmatów" - premiera została przeniesiona na 8 listopada.

Must have

"Rozmowa ze zwierzętami" Karsten Brensing
8 listopada

Poprzednia książka autora wywarła na mnie bardzo dobre wrażenie, więc chętnie zapoznam się z kolejną. A tak naprawdę to się zaskakująco jaram ta książką. No i okładka jakaś bardziej udana niż poprzednio.

Czy potrafimy zrozumieć zwierzęta?
KARSTEN BRENSING, biolog morski i doktor etologii, w Misterium życia zwierząt pokazał zadziwiające bogactwo przeżyć i emocji zwierząt –  niewiarygodne praktyki seksualne, imprezowanie, myślenie abstrakcyjne, uczucia i marzenia.
W tej książce przedstawia komunikację zwierząt i ludzi, i interpretuje ją na nowo z perspektywy najnowszych badań naukowych - od próby nauczenia delfinów angielskiego, przez konwersację z szympansami, po logiczne dialogi z papugami używającymi 200 słów.
Komunikacja pomiędzy zwierzętami jest powszechnym zjawiskiem i to często w zaskakująco rozwiniętej formie – poczynając od pewnych gatunków bakterii, które porozumiewają się między sobą, przez wspólne „rozmowy” niektórych insektów, a kończąc na delfinach stosujących skomplikowaną gramatykę i sikorkach mówiących całymi zdaniami.
Czy jednak możliwa jest komunikacja pomiędzy zwierzętami a ludźmi?
„Czy potrafimy rozmawiać ze zwierzętami?”
„Czy istnieje jakiś uniwersalny kod porozumiewania się albo wręcz aplikacja na telefon z funkcją tłumaczenia?”
„Czy możemy nauczyć zwierzęta mówić?”
Karsten Brensing odpowiada na te pytania. Na podstawie niezliczonych przykładów ukazuje szerokie spektrum ludzkich relacji ze zwierzętami, i wyjaśnia zachowania jednych i drugich, obalając wiele mitów.
„Dla większości z nas zwierzęta są jak tajemna księga. Tę księgę właśnie otwieramy.”
Po jej przeczytaniu będziemy lepiej rozumieć zwierzęta, a jeżeli będziemy się lepiej komunikować, będziemy przez nie lepiej zrozumiani.

"Wracać wciąż do domu" Ursula K. Le Guin
13 listopada

Tradycyjnie już w listopadzie Prószyński wydaje jakiegoś opasłego omnibusa z fantastycznej klasyki. Tym razem kolejna Le Guin i kolejne opowiadania. Oczywiście muszę dodać do kolekcji, trzem poprzednim częściom byłoby smutno bez koleżanki.

Po raz pierwszy w jednym tomie!
Zbiór "Wracać wciąż do domu" jest doskonałym uzupełnieniem poprzednich tomów Ursuli K. Le Guin, jednej z najwybitniejszych i najczęściej nagradzanych autorek SF i fantasy. W skład zbioru wchodzą: "Kroniki Zachodniego Brzegu", "Wracać wciąż do domu" oraz "Międzylądowania".
Autorka ponownie zabiera czytelników do swojej niezwykłej wyobraźni, gdzie powstały kunsztowne i subtelne światy. Zbiór "Międzylądowania" oraz druga i trzecia część "Kronik Zachodniego Brzegu" ukazują się w Polsce po raz pierwszy! Tematyka zawarta w tym zbiorze to człowiek, jego światy i inne egzotyczne miejsca, których mieszkańcy są bardzo ludzcy…
Ursula K. Le Guin wykorzystuje różne środowiska by odpowiedzieć nam na pytanie, czym mogliśmy albo czym jeszcze możemy się stać.

"Podróż Bazyliszka" Marie Brennan
26 listopada

Cykl Brennan okazał się nieco rozczarowujący, ale nie na tyle, żeby z niego zrezygnować. Ciągle jest jeszcze trochę smoków do odkrycia, choć straciłam już nadzieję, że to na nich autorka się skupi. Niemniej, wciąż chcę wiedzieć, jak to wszystko się skończy.

Nieustraszona lady Trent wyrusza w śmiertelnie niebezpieczną podróż dookoła świata, aby zbadać przeróżne gatunki smoków w ich środowisku naturalnym!
Wierni czytelnicy poprzednich tomów pamiętników lady Trent, Historii naturalnej smoków i Zwrotnika węży, mogą uważać, że poznali już szczegóły jej historycznego rejsu na pokładzie Królewskiego Okrętu Badawczego „Bazyliszek”, ale prawda o tej pouczającej, przerażającej i skandalizującej podróży nigdy nie została ujawniona – aż do teraz.
Sześć lat po ryzykownej wyprawie do Erigi Izabela wyrusza na jak dotąd najbardziej ambitną ekspedycję: podróż dookoła świata, aby badać wszystkie odmiany smoków we wszystkich miejscach, gdzie te gady występują. Od pierzastych węży wygrzewających się na ruinach upadłej cywilizacji po potężne węże morskie w tropikach, stworzenia te są źródłem nieustannej fascynacji i śmiertelnego niebezpieczeństwa.
Oczywiście, badania naukowe są głównym celem wyprawy, ale życie Izabeli rzadko bywa takie proste. Nieustraszona podróżniczka musi stawić czoło sztormom, chorobom i intrygom na najwyższych szczeblach władzy. Wbrew sobie musi wziąć też udział w działaniach wojennych na skalę międzynarodową, a przy tej okazji dokonuje rewolucyjnego odkrycia, które rzuci całkiem nowe światło na starożytną historię smoków.

Chcę przeczytać

"Przyszłość ludzkości" Michio Kaku
8 listopada

Michio Kaku to jeden z naukowych celebrytów - wielu z Was kojarzy go pewnie z różnych programów popularnonaukowych (moim ulubionym był ten, w którym testował i uprawdopodabniał różne sajfajowe gadżety), dlatego chętnie zobaczę, jak radzi sobie z piórem. Choc trzeba przyznać, ze okładka tej ksiązki to koszmar w czystej postaci.

Autor bestsellerowej "Przyszłości umysłu" wkracza na niezbadane obszary astrofizyki, sztucznej inteligencji i nowoczesnej techniki, by przedstawić zapierającą dech w piersiach wizję naszej przyszłości w kosmosie i ostatecznego celu ludzkości.
Światowej sławy fizyk i futurolog, profesor Michio Kaku, roztacza przed nami niezwykle szczegółową i przekonującą wizję rozwoju ludzkości prowadzącego do powstania samowystarczalnej cywilizacji w przestrzeni kosmicznej. Przewiduje, że kolejne odkrycia w dziedzinie robotyki, nanotechnologii i biotechnologii pozwolą nam przystosowywać obce światy do naszych potrzeb i budować rozwijające się prężnie miasta na Marsie i innych ciałach Układu Słonecznego.
Profesor Kaku zabiera nas w podróż poza Galaktykę, a nawet poza nasz Wszechświat, rozważając najbardziej kontrowersyjne zagadnienia współczesnej nauki.
Zaraźliwy entuzjazm autora i jego dogłębne zrozumienie najnowszych osiągnięć w dziedzinie lotów kosmicznych sprawiają, że podróż z profesorem Kaku jest dla wszystkich czytelników jego książki emocjonującą i inspirującą wyprawą do przyszłości, w której ludzkość znajdzie dla siebie w końcu upragnione miejsce pośród gwiazd.

"Wzlot i upadek D.O.D.O." Neal Stephenson, Nicole Galland
14 Listopada

Właściwie to nie trawię Stephensona. Kiedyś próbowałam go czytać, ale nie wyszło. Tutaj jednak podobno jest bardzo fantasy i mało Stephensona, więc może dam szansę.

Neal Stephenson, autor bestsellerów oraz ceniona przez krytyków powieściopisarka Nicole Galland wspólnie tworzą wciągający i misternie skonstruowany thriller, którego akcja dzieje się w bliskiej przyszłości, splatając historię, naukę, magię i tajemnicę w opowieść podważającą fundamenty naszego nowoczesnego świata.
Melisande Stokes, ekspertka od lingwistyki i języków, spotyka na korytarzu Uniwersytetu Harvarda Tristana Lyonsa, pracownika wojskowego wywiadu – i rozpoczyna się ciąg zdarzeń, które odmieniają tak ich życie, jak losy całego świata. Młody człowiek z zakonspirowanej rządowej agencji zwraca się do Mel, szeregowej pracownicy naukowej, z niewiarygodną ofertą. Warunek jest jeden: musi przysiąc, że zachowa tajemnicy, w zamian otrzymując bardzo godziwe wynagrodzenie.
Tristan chce, aby Mel przetłumaczyła pewne bardzo stare dokumenty. Jeśli są autentyczne, ich znaczenie jest niemal rewolucyjne: dowodzą, że magia naprawdę istniała i była praktykowana od stuleci, a dopiero przybycie Oświecenia i rewolucji przemysłowej osłabiło jej moc i naraziło na zagładę jej adeptów. W roku 1851, w czasie Wielkiej Wystawy w londyńskim Kryształowym Pałacu, będącej świętem techniki i nowoczesności, magia przestała działać całkowicie. Coś we współczesnym świecie "zagłusza" używane przez magię "fale" i Tristan musi się dowiedzieć, co to takiego.
Powstaje więc Departament Od Diachronicznych Operacji – DODO – i rusza do pierwszej misji, której celem jest skonstruowanie urządzenia przywracającego magię światu, a potem posłanie w przeszłość Agentów Diachronicznych, aby udaremnili zagładę magii... . jednocześnie zmieniając odrobinę historię świata. Lecz doskonaląc tę naukę i technologię, Tristan i jego rozrastająca się organizacja ignorują zdradziecki i nieprzewidywalny czynnik – ludzką naturę.
Ta ekscytująca i przepięknie odmalowana powieść fantastyczna, łącząca geniusz, skomplikowanie i pomysłowość Neala Stephensona z ludzkim ciepłem i humorem typowym dla stylu Nicole Galland sprawi, że uwierzycie w to, co niemożliwe, a także przeniesiecie się w zupełnie niewyobrażalne miejsca – i czasy.

"Księga zwierząt niemalże niemożliwych" Casper Henderson
14 listopada

Zapowiada się ładne wydanie ksiązki z przyrodniczymi ciekawostkami. Oczywiście, że jestem zainteresowana.

To nie bajka! One istnieją!
Aksolotl, niesporczak, ksenofiofor, motyl morski, rekin chochlik – na naszej planecie żyją tysiące zwierząt, które daleko wykraczają poza ludzką wyobraźnię: prawdziwych stworzeń, które są często bardziej zadziwiające, niż wszystko, o czym fantazjowali autorzy średniowiecznych bestiariuszy.
Dzisiaj mało kto boi się potworów morskich i szyszymor. Ale też mało kto poznał tajemnice niesławnych pszczoło-jamników, kałamarnic olbrzymich czy krabów yeti. Nie mniej fascynujące są niesporczaki, które potrafią przeżyć w przestrzeni kosmicznej.
Caspar Henderson – penetrując i głębie oceanów, i najbardziej jałowe zakątki ziemi – w sposób dowcipny i pasjonujący przedstawia współczesną menażerię: opisuje piękno i dziwaczność wielu stworzeń, z których część jest tak zadziwiająca, że chciałoby się dla nich założyć osobne Archiwum X.

"Kosmiczny zachwyt" Neil deGrasse Tyson
14 listopada

Kolejny popularnonaukowy celebryta, którego najzwyczajniej w świecie po prostu lubię. Z tej sympatii kupiłam jego poprzednią książkę i tę zapewne w końcu też kupię.

Czy można badać kosmos zwykłym kijem? Jaki kolor ma wszechświat? Czy stojąc na szczycie Mount Everestu, jesteśmy najdalej od środka Ziemi? Dlaczego wydostanie się z wnętrza Słońca zajmuje światłu aż 5000 lat? Czy w pasie asteroid faktycznie tak łatwo zaliczyć pozaziemską stłuczkę?
Na te i wiele innych rozpalających wyobraźnię kosmicznych pytań odpowiada w swojej książce słynny amerykański astrofizyk i znakomity popularyzator nauki Neil deGrasse Tyson.
Entuzjazm i pasja, z jaką Tyson opisuje wszechświat – ten bliski i ten odległy – udziela się milionom jego widzów i czytelników. Nawet najbardziej skomplikowane kosmiczne zjawiska stają się w jego ujęciu zrozumiałe i, co najważniejsze, fascynujące! Lektura Kosmicznych zachwytów – napisanej lekkim piórem książki pełnej zdumiewających faktów i wciągających opowieści – sprawi, że nocne wpatrywanie się w rozgwieżdżone niebo już nigdy nie będzie takie samo.

"Tajemnicze życie oceanów" Robert Hofrichter
20 listopada

Trudno mi cokolwiek powiedzieć o tej pozycji - w zasadzie nie mam oczekiwań, ale wygląda dobrze. No i jest o oceanach.

Morze jest niewyczerpanym źródłem opowieści! Jedna bardziej fascynująca od drugiej!
1 337 323 000 KILOMETRÓW SZEŚCIENNYCH
- tyle wody zawierają oceany. Gigantyczne akweny, które fascynują nie tylko artystów i poetów, ale przede wszystkim oceanografów i biologów. Robert Hofrichter jest jednym z nich.
Opisuje najciekawsze historie z mokrego świata, który otacza Ziemię. Poznajemy dziwny styl życia i osobliwe praktyki seksualne pod powierzchnią wody, spotykamy przyjazne rekiny i odurzone delfiny, dowiadujemy się o monstrualnych falach, potworach z głębin i o powstaniu życia na Ziemi. Książka tak ekscytująca jak nurkowanie w oceanie!
Sekrety oceanu,
Opowieści o potędze i pięknie oceanów.
Książka jak morze – zróżnicowana i ożywcza.
Z kolorowymi ilustracjami.

"Cynobrowe pola" Aleksandra Radlak
29 listopada

Debiutancka powieść polskiej autorki to coś, czemu chętnie dam szansę. Tym razem opis wskazuje, ze może się przytrafić coś naprawdę ciekawego i na nietuzinkowe doznania czytelnicze liczę. Wyjdzie albo zachwyt, albo kompletna klapa, bo dziełko nijakie po takim opisie byłoby największym rozczarowaniem.

Samotna matka z bliznami na ciele i duszy, głodna zemsty.
Jednooki drwal udręczony osobliwą pamiątką po dziadku.
Kochanka króla wprawiona w sporządzaniu trucizn.
Niebieskoskóra gwiazda estrady o syrenim ogonie i wstrętnych zwyczajach.
W smogu między czarnymi wieżowcami i w lasach wśród strzelistych szczytów – plątanina mostów  utrudnia każdej z postaci drogę do domu. Odnaleźć swoje miejsce pomagają szepty Wszechrzeczy, które prowadzą bohaterów ku nieuchronnemu końcowi znanego im świata.
Cynobrowe pola to wielowątkowa powieść z pogranicza fantastyki i science fiction. Alchemiczne sekrety, dworskie intrygi, dzika natura i miejski brud – wszystko to składa się na przygodę, która porywa i wciąga bez reszty.


*tak, wiem, że prawem Murphy'iego  pojawiły się mniej więcej równolegle z publikacja notki.

piątek, 2 listopada 2018

Stosik #109

Październikowy stosik należy zdecydowanie do tych "na bogatości". W znacznej mierze tak wyszło bez mojego udziału.


Cała lewa kolumn a to niespodziewana przesyłka od Genius Creations. "Szczęściarza" i tak chciałam przeczytać, bo cykl Jamiołkowskiego śledzę na bieżąco i mam do niego słabość, jako do jednej z bardziej udanych polskich odsłon urban fantasy. Antologia "Ten pierwszy raz" też mnie zainteresowała, bo i temat ciekawy, i kilku autorów darzonych sympatią do niej napisało. Reszta już szczególnego zainteresowania nie budzi. "Panią Czterdziestu Żywiołów" (swoją drogą, tytuł godny kiepskiego potterowego ficzka) na razie testuje mój Luby i twierdzi, że szału nie ma, ale czyta się nieźle. O "Ostatnim proroku" nie mam zdania, może jak kiedyś przeczytam, to je sobie wyrobię. To samo dotyczy "Szablonu". O "Światłoczułym" też nie mam zdania, ale pomysł wygląda intrygująco. "Drzewo wspomnień" wygląda na generyczną młodzieżówkę, ale nie będę się uprzedzać. "Marvin" zaś wygląda obiecująco i jeśli nie okaże się zawoalowanym horrorem, to mam nadzieje na trochę dobrej rozrywki.

Jedyny ebook na stosiku to "Fantastycznie nieobliczalni" - darmowy zbiór opowiadań przygotowany przez wydawnictwo SQN. To znaczy darmowy, jeśli pobierze się go przez link ze strony wydawnictwa, bo inaczej kosztuje 4,99. Jak darmowe, to wzięłam.

Druga kolumna to trochę książek do recenzji i trochę zakupów własnych. Na górze dwie książki od Marginesów. "Wyzwolenie zwierząt" to wznowienia klasycznej pozycji dla tych, którzy prawami zwierząt się interesują i kolejny tom bardziej ideologicznej odnogi serii Eko. Niżej jest "Jak działa pamięć" czyli kolejna cześć popularnonaukowej serii od tegoż wydawcy.

"Dziękuję za świńskie oczy" kupiłam spontanicznie w księgarni (książkę i tak miałam od jakiegoś czasu na liście must read). Trzy kolejne pozycje to efekt promocji w księgarni taniaksiazka.pl. "Szamankę od umarlaków" miałam na celowniku już dość długo, a że była przeceniona, to w końcu się zdecydowałam, podobnie "Czerwone koszule". "Era dinozaurów" już w promocji nie była, ale od dawna nie jarałam się tak żadną książką popularnonaukową, więc stwierdziłam, że w sumie czemu by jej nie kupić.

niedziela, 28 października 2018

"Korpożycie świnki morskiej" Paulien Cornelisse


Kiedy tylko zobaczyłam tę książkę w zapowiedziach, było jasne, że muszę ją przeczytać. Przy czym na początku spodziewałam się raczej fabuły, w której korporacyjna świnka morska (zwykły zwierzak domowy, trzymany w miejscu pracy dla towarzystwa i relaksu pracowników jak koty w niektórych bibliotekach) opowiadałaby nam o życiu swoich „kolegów z pracy” z bezkompromisowej, zwierzęcej perspektywy. Tymczasem im więcej dowiadywałam się o książce, tym bardziej czułam, że potężnie się rozczaruję. Nie tylko dlatego, że moje przewidywania odnośnie fabuły okazały się zupełnie błędne.

Fabuła „Korpożycia świnki morskiej” to mniej więcej rok z życia Cavii, pracownicy korporacyjnego działu komunikacji. Cavia jest singielką, ma kilku znajomych z pracy i zwyczajne rozterki samotnej kobiety po trzydziestce. Ach, i zapomniałabym, jest świnka morską.

I właśnie z tym mam problem – zupełnie nie rozumiem, dlaczego autorka w niektórych rolach swojego wiekopomnego dzieła postanowiła obsadzić antropomorficzne świnki morskie (przy czym to są jedyne antropomorficzne zwierzęta w powieści). Może moje niezrozumienie wynika z nieznajomości języka holenderskiego, może w tamtejszej kulturze i języku istnieją jakieś powiedzonka czy skojarzenia związane ze świnkami morskimi, które nadają tej decyzji sensu tudzież zabawnego zabarwienia (na zasadzie, powiedzmy, umieszczenia w polskiej humorystycznej powieści o pracownikach korporacji szczurów, bo wiecie, korposzczury, ha ha). Jednak nawet jeśli taki kontekst istnieje, tłumaczenie jest go pozbawione, a to sprawia, że wybranie akurat tego zwierzęcia na bohaterkę wydaje się bezzasadne.

I jasne, autorka nie ma obowiązku tłumaczyć się czytelnikowi z każdej swojej decyzji artystycznej, ale w tym przypadku z tej decyzji właściwie nic nie wynika. Bardzo łatwo zapomnieć, że czytamy o śwince morskiej, bo poza lakonicznymi wstawkami o mokrym futerku nic na to nie wskazuje. Nie wiem jak was, ale mnie strasznie irytują takie puste zabiegi literackie, którym brak jakiegokolwiek uzasadnienia, funkcji i ciężaru w utworze. Cavia mogłaby równie dobrze być zwykła kobietą o nietypowym imieniu. Bezbarwną jako bohaterka, dodajmy. Nasza korpoświnka jest bowiem ciepłą kluchą, której rzeczy w życiu raczej się przydarzają, niż są efektem dążeń samej zainteresowanej. Brak jej zawodowych ambicji (wbrew temu, co twierdzi blurb), romantycznych zresztą też (co akurat może być plusem, bo ileż można czytać o kobietach rozpaczliwie poszukujących drugiej połówki nawet jeśli się do tego nie przyznają?). Charakteru też jej brak. Nie wiemy też niczego o jej rodzinie, a jedyną informacja o przeszłości są wiadomości przesyłane od byłego chłopaka. Możemy przyjąć, że to był świadomy zabieg ze strony autorki – może chciała stworzyć postać everymana, z którą każdy były lub obecny pracownik korpo mógłby się łatwo utożsamiać?... Cóż, nigdy nie byłam pracownicą korpo, więc najwyraźniej nie potrafię docenić genialnego pomysłu.

Mogło też chodzić o to, żeby na tle przeciętnej Cavii barwniej wypadli jej współpracownicy. Sęk w tym, że są strasznie stereotypowi, a dowiadujemy się o nich za mało, żeby zdołali z ram tych stereotypów wyjść czy też je zdekonstruować. I tak mamy recepcjonistę, który jest typowym przystojnym gejem, lubiącym imprezy i zmieniającym partnerów jak rękawiczki. Mamy szefową HR-u, będąca typową ambitną singielką stawiającą na karierę, mamy też koleżankę, która stara się godzić rolę żony i matki z pracą zawodową. Żadne nie jest pełnowymiarową postacią, żadne nie ma zwykłych, ludzkich problemów, poza tymi, które wynikają z ich klisz. A mimo to wypadają ciekawiej od Cavii.

Zostawmy już może niewydarzonych bohaterów i przejdźmy do (równie niewydarzonej) fabuły. Składa się ona z krótkich rozdziałów, z których każdy opisuje mniej lub bardziej istotny epizod z życia Cavii. Taka konstrukcja mocno kojarzy mi się z powieścią w odcinkach i miałam wrażenie, że przynajmniej część rozdziałów była projektowana jako seria krótkich, satyrycznych historyjek do opublikowania w czasopismach, a resztę dopisano wyłącznie po to, żeby całość lepiej wypadła w formie książkowej. Przy czym nie ma tu spójnej fabuły i o ile początek i koniec tworzą jakąś klamrę, to zawartość między nimi sprawia wrażenie chaotycznej. Poza tym bezbarwność bohaterów powoduje, że trudno mi się było przejąć tym, co im się przytrafiało.

„Korpożycie świnki morskiej”
miało być powieścią humorystyczną. Najwyraźniej jestem kompletnie niekompatybilna z holenderskim poczuciem humoru, bo nie było tu żadnej sceny, która wydałaby mi się zabawna (za to było mnóstwo takich, które uznałam za nieco żenujące). Autorka zapewne dość trafnie punktuje absurdy pracy w korporacji i relacje między kolegami z jednego openspace'u (przynajmniej jeśli większość tych relacji ma stanowić skrępowanie i chowanie się po kątach przed przełożonymi), ale brak w tym wszystkim lekkości i jakiejkolwiek finezji. Mnie nie śmieszy.

Krótko mówiąc, ta powieść to marnotrawstwo czasu i pieniędzy, a jej jedyną zaletą jest fakt, że nawet ja dałabym radę przeczytać ją w jeden wieczór, bo czyta się bardzo sprawnie (głównie przez bardzo krótkie rozdziały, szerokie interlinie i takież marginesy). Przy czym największą jej wadą jest potworna nijakość, której nie dała rady zrekompensować nawet moja ponadprzeciętna sympatia względem świnek morskich. Szczerze mówiąc za pieniądze wydane na tę książkę mogłam nakupować natki pietruszki – karmienie nią moich osobistych kawii domowych byłoby znacznie bardziej satysfakcjonujące od czytania. Nie popełniajcie mojego błędu.
Tytuł: Korpożycie świnki morskiej
Autor: Paulien Cornelisse
Tytuł oryginalny: De verwarde cavia
Tłumacz: Sylwia Walecka
Wydawnictwo: Muza
Rok: 2018
Stron: 262

środa, 24 października 2018

"Wierni wrogowie" Olga Gromyko

Czasem jest tak, że człowiek polubi styl jakiegoś autora i świat, który stworzył. Chciałby więc do niego wracać. Na przykład polubiłam ostatnio Belorię Olgi Gromyko. Bo spodobała mi się zarówno kreacja tego neverlandu, jak i lekki, humorystyczny styl autorki. Po zakończeniu przygody z trylogią o Wolsze Rednej mimo tego, że ostatni tom mnie trochę zmęczył, postanowiłam jeszcze do świata wrócić. Autorka dała mi taką możliwość powieścią „Wierni wrogowie”, osadzoną w belorskim uniwersum, choć w innym miejscu, czasie oraz z innymi bohaterami niż znany mi już cykl o Wolsze. I tu zaczęły się schody.

Szelena prowadzi w miarę spokojne życie. Znalazła sobie chatkę na odludziu, przyzwoitą (przynajmniej jeśli jest się odpowiednio obrotnym) pracę w pobliskim miasteczku i stara się nie zwracać na siebie uwagi. W końcu nikt nie powinien się domyślić, że jest wilkołakiem, bo będą kłopoty. Już i tak ma wystarczająco dużo zachodu z unikaniem tego zafiksowanego na tępieniu pomroki maga, który sprowadził się do miasteczka jakiś czas temu. Tym bardziej sama siebie zaskakuje, kiedy znalazłszy w wykrocie pobitego przez klientów pobliskiej karczmy delikwenta postanawia mu pomóc, zamiast dać tam zdechnąć dla świętego spokoju. Ten ostatni zresztą nie będzie jej dany, bo po lesie zaczynają krążyć dziwne, wilkopodobne stwory, a jakieś tajemnicze indywiduum zaczyna się Szeleną interesować.

Wiecie, lubię wracać do znajomych autorów i znajomych uniwersów. To miłe. Natomiast nie lubię, kiedy autor próbuje mi sprzedać n-ty raz tę samą historię. Bo widzicie, konstrukcja fabularna „Wiernych wrogów” jest niemalże identyczna z konstrukcją poszczególnych tomów o rudej wiedźmie. Szelena co prawda jest blondynką, ale też pyskatą i bezczelną (pod która to grubą warstwą bezczelności ukrywa dobre serce), też doświadczoną przez los i też obdarzoną ponadprzeciętnymi zdolnościami. Też jakoś tak zupełnym przypadkiem kompletuje drużynę, w której pojawia się mężczyzna z tajemniczą przeszłością, od którego absolutnie powinna trzymać się z daleka. I też razem z tą drużyną trafia na trop spisku, przezywając po drodze epizodyczne przygody.

Powiecie, że przecież fantasy to gatunek, który schematami stoi, więc był czas przywyknąć. Co innego jednak odtwarzać (lub przetwarzać kreatywnie, co najbardziej lubię) tropy powszechne w danym gatunku czy konwencji, a co innego powielać własną powieść.

Przy czym mam wrażenie, że autorka starała się jakoś zróżnicować swoje belorskie fabuły. Szelena miała być dojrzała i doświadczona, ale koniec końców prezentują z Wolhą zbliżony zestaw cech (z tym, że jedna zdobyła go dzięki pilnej nauce, a druga dzięki twardej szkole życia). Różnicowanie wyszło jej chyba tylko w przypadku relacji głównej bohaterki z jej love interest. Podczas gdy Wolha jak to młode dziewczę całkiem romantycznie się zakochała, tak relacje Szeleny są znacznie bardziej organiczne i nie zakładają niczego poza spędzeniem kilku upojnych chwil, bo może i by się chciało więcej, ale życie uczy, ze raczej nie ma szans. Przyznam, ze to jeden z nielicznych przypadków, kiedy trochę żałuje, ze autorka postanowiła do minimum ograniczyć wszystkie wątki okołoromantyczne.

Gdyby to była pierwsza powieść z serii „Kronik belorskich”, jaką czytałam, prawdopodobnie ubawiłabym się przednio. Niestety nie jest, a wszystko podane w zbyt wielkiej ilości jednak się przejada; poza tym czytelnik kupując nową książkę oczekuje nowej historii (a przynajmniej mam na myśli czytelnika, który kupuje cokolwiek innego poza harlequinami wszelkiej maści, bo tam powtarzalność motywów i fabuł to chyba cecha gatunkowa). Może jeszcze kiedyś do Belorii wrócę, nie przeczę. Ale z pewnością zafunduję sobie dłuższą przerwę, żeby zdążyć zapomnieć to i owo. Tak na wszelki wypadek.
 
Książkę otrzymałam od wydawnictwa Papierowy Księżyc.

Tytuł: Wierni wrogowie
Autor: Olga Gromyko
Tytuł oryginalny: Верные враги
Tłumacz: Maria Makarevskaya
Cykl: Kroniki Berolskie
Wydawnictwo: Papierowy Księżyc
Rok: 2018
Stron: 646

środa, 17 października 2018

"Fabryka planet" Elizabeth Tasker


W fantastyce zawsze sobie cenię światotwórstwo, tak w fantasy, jak i SF. Fantasy jest gatunkiem, który wiele wybacza, SF winna być jednak wierna czemuś więcej niż tylko wewnętrznej logice. Dlatego dobrze jeśli autor (ale i fan przecież) jest na bieżąco z odkryciami naukowymi, choćby po to, żeby wiedzieć, co może sobie przenicować i przekłamać.
 
Tym, czym dla fantasy są neverlandy, dla SF są obce planety. I dlatego też, kiedy Prószyński i s-ka zapowiedziało „Fabrykę planet” Elizabeth Tasker, od razu się nią zainteresowałam. W końcu warto być na bieżąco z odkryciami w tej materii, bo nigdy nie wiadomo, co tam naukowcy odkryli i co jeden z drugim autor-fantasta wymyślił sam, a co oparł o przeczytane artykuły.
 
I w sumie pierwsza refleksja po zakończeniu lektury była taka, że to raczej naukowcy powinni zaglądać do pisarzy-fantastów, bo okazuje się, że poszukiwanie egzoplanet to taka dziedzina astronomii, która regularnie wywraca do góry nogami swoje własne założenia i postuluje istnienie rzeczy, których jeszcze kilka tygodni wcześniej nikt nie uznałby za prawdopodobne. Co prowadzi do wniosku, że czego by fantaści nie wymyślili, naukowcy pewnie w końcu to znajdą.
 
Ale do rzeczy, bo miało być o książce popularnonaukowej. Przyznam, że początkowo trochę rozczarowałam się lekturą. Autorka wyszła ze słusznego skądinąd założenia, że najlepiej zacząć od własnego podwórka i na początku raczy czytelnika długą i pełną zwrotów akcji historią formowania się Układu Słonecznego. Jest to niezbędne, abyśmy mogli w pełni docenić ironię losu – oto bowiem coś, co uważaliśmy za wzorcowe i pewne okazuje się być ewenementem, ale nie mogłoby się obejść bez zastrzeżeń. Widzicie, przez ten rozdział brnęło mi się najgorzej, głównie dlatego, że zawiera on ogromną dawkę opisów mechaniki ruchu gazów w próżni. Musimy więc w skupieniu śledzić, co porusza się wolniej, co szybciej, z której strony i jak daleko od gwiazdy, jak to wpływa na obiekty o rożnych masach i co musi przyśpieszyć aby zwolniło coś innego. Mimo, że autorka starała się jak mogła, żeby zrobić to możliwie przystępnie, większa część opisu powstania naszego rodzimego układu gwiezdnego ma ogromny potencjał usypiający.

Jednakowoż dalej jest już znacznie ciekawiej. Poznajemy metody, jakimi tropi się planety oraz historię co głośniejszych i ciekawszych, jakich istnienie udało się potwierdzić (albo spektakularnie się nie udało). Przy okazji autorka spekuluje, jakie warunki mogą na tych planetach panować i opisuje parametry, które na takie spekulacje pozwalają (a także to, jak bardzo zwodnicze potrafią być). Dalej przechodzimy do planet w układach wielokrotnych, a krótkiej opowieści doczekały się też sierotki pozbawione gwiazd. Jest też co nieco o warunkach niezbędnych do powstania życia oraz pewna obrazoburcza myśl (która mnie urzekła z nieznanych powodów): a co jeśli ziemskie warunki wcale nie są najkorzystniejsze do rozwoju życia? 

Te rozdziały czyta się już znacznie przyjemniej. Podejmowana tematyka nie jest już tak jednorodna, więc łatwiej o niej interesująco pisać, a zagadnienia bywają wręcz surrealistyczne (miło mnie zaskoczył fakt, że autorka znacznie pogłębia zagadnienia, które wcześniej znałam głównie z programów popularnonaukowych, dość ograniczonych w przekazie, bo ileż można zmieścić w czterdziestominutowym odcinku). Zakończonej lekturze towarzyszy miłe poczucie poszerzenia horyzontów.
 
Polecam. Książka jest napisana możliwie przystępnie, więc po przebrnięciu przez pierwsze rozdziały każdemu powinna przynieść wiele radości. Jako i mnie przyniosła.

Książkę otrzymałam od wydawnictwa Prószyński i s-ka.

Tytuł: Fabryka planet. Planety pozasłoneczne i poszukiwanie drugiej Ziemi
Autor: Elizabeth Tasker
Tytuł oryginalny: The Planet Factory. Exoplanets and the Search for a Second Earth
Tłumacz: Bogumił Bieniok i Ewa Łokas
Wydawnictwo: Prószyński i s-ka
Rok: 2018
Stron: 432

poniedziałek, 8 października 2018

"Wiedźma naczelna" Olga Gromyko


Długo, bardzo długo zbierałam się do napisania tej notki. Bo z „Wiedźmą naczelną” mam problem, a właściwie kilka. Co jest o tyle konfundujące, że problemy owe nie przeszkadzały mi w czerpaniu satysfakcji z lektury – są raczej z rodzaju takich, które utrudniają późniejsze pisanie notki. Ale może po kolei (i z udziałem drobnych spoilerów).

Wolha znowu wyrusza na wyprawę – tym razem w poszukiwaniu materiałów do kolejnej naukowej pracy, bo skoro ma zostać Naczelną Wiedźmą Dogewy, to wypadałoby zdobyć tytuł przynajmniej bakałarza III stopnia. Sama przed sobą nie chce się przyznać, że to nie jedyny cel wyprawy. Tak naprawdę chce odsunąć od siebie przerażenie i niepewność. Ponieważ podjęła pewną decyzję, a skutki tejże niepokoją ją znacznie bardziej niż perspektywa bliskiego spotkania z potworami na trakcie (chociaż i tych nie zabraknie).

Moja główna bolączka związaną z finalnym tomem trylogii o Wolsze jest to, że na wielu polach on niczego nie wnosi. Owszem, domyka wątki (do kwestii „czy zgrabnie” wrócimy za chwilę), rozwiązuje jeszcze kilka zagadek i tak dalej, ale to sprawy czysto techniczne – wiecie, skoro pisze się powieść, to jakaś historia musi zostać opowiedziana. Ja przy okazji opowiadania historii czekam jeszcze na coś – na rozwój bohaterów, ich relacji i osobowości. Tymczasem mam wrażenie, że wszyscy bohaterowie (bo w trzecim tomie, jak na finał przystało, pojawia się chyba każdy, kto miał jakąś mniej lub bardziej istotną rolę do odegrania w poprzednich) jakikolwiek rozwój zakończyli przynajmniej powieść temu. O ile na przestrzeni „Zawód: wiedźma” i „Wiedźmy opiekunki” Wolha czegoś się uczyła a powstałe drużyny i przypadkowe grupy dynamicznie ewoluowały we wzajemnych relacjach, tak teraz autorka tylko opisuje status quo, jakie zostało po poprzednich tomach. Przy czym jednak zdarza jej się mimo wszystko mnie rozczarować.

Tym rozczarowaniem było poprowadzenie relacji Wolhy z Lenem (jakby ktoś nie zauważył, to to jest właśnie ten akapit ze spoilerami). Punkt wyjścia z pierwszego tomu był ciekawy: oto młoda, naiwna jeszcze studentka magii praktycznej jest zauroczona przystojnym i potężnym wampirem o wysokiej pozycji społecznej. On również okazuje jej względy, ale trudno powiedzieć, czy podziela zauroczenie, traktuje smarkatą wiedźmę jak namolną młodszą siostrę czy tylko chłodnym okiem bada to kuriozum natury. W drugim tomie autorka jeszcze częściowo stara się iść tym tropem, okazuje się bowiem, że Len rzeczywiście żywi do Wolhy głębsze uczucia, co jednak nie przeszkadza mu potraktować jej instrumentalnie. W trzecim zaś od początku są dobraną parą, która jednak lubi się przerzucać złośliwościami, a jej już niosą suknię z welonem. I ja rozumiem, że to lekka, rozrywkowa fantastyka, w której czytelnicy raczej oczekują, że ulubieni bohaterowie będą żyli długo i szczęśliwie, ale takie rozwiązanie wydaje mi się irytująco cukierkowe – i mało przekonujące. Zwłaszcza, że nie mamy okazji zobaczyć, jak budowano tę relację między zakochanymi, bo obydwoje widzimy tylko w sytuacjach ekstremalnych, gdzie na wyjaśnienia brak czasu (bo jak na chwilę zwolnimy, to już nie będzie ich komu udzielić) a zwykłe, codzienne budowanie relacji zostawia na przerwy pomiędzy tomami.

Przy czym to jest ciągle bardzo sprawnie napisana powieść, z elegancko rozłożoną intrygą i kilkoma naprawdę ciekawymi momentami (wątek Zakonu Białego Kruka uważam za uroczy i całkiem przyjemnie poprowadzony). Niestety, wydaje mi się nieco pusta w środku. Fantastyczna wydmuszka zamiast uczciwej pisanki – cieszy tak samo jak całe jajko, ale brak jej ciężaru.

Książkę otrzymałam od wydawnictwa Papierowy Księżyc

Tytuł: Wiedźma naczelna
Autor: Olga Gromyko
Tytuł oryginalny: Верховная ведьма
Tłumacz: Maria Makarevskaya
Cykl: Kroniki Berolskie
Wydawnictwo: Papierowy Księżyc
Rok: 2017
Stron: 520


sobota, 6 października 2018

Na co poluje Moreni: październik 2018

W październiku trafiło się kolejne kilkanaście tytułów, które uznaję za interesujące. Trochę gorzej z tymi, które uznaję za absolutny must have, ale może się okazać, ze sporo tych niby niekoniecznych i tak kupię. Jak zwykle (no dobra, tym razem trochę bardziej niż zwykle).

Chcę mieć

"Wyzwolenie zwierząt" Peter Singer
17 października

Wydawnictwo Marginesy w ramach serii Eko postanowiło wydzielić podserię bardziej zabarwioną filozoficznie i popularnonaukowo (i może nawet nieco ideologicznie), w odróżnieniu od głównej części, bardziej "soft", bardziej reporterskiej. Stąd też i wznowienie tego klasyka nurtu prozwierzęcego. Mnie cieszy, zwłaszcza, że bardzo podoba mi się szata graficzna.

Książka, która rozpoczęła rewolucję i zainicjowała powstanie ruchu obrońców praw zwierząt.
W 1975 roku, wraz z ukazaniem się Wyzwolenia zwierząt w Stanach Zjednoczonych, miliony ludzi poznało szokującą skalę wykorzystywania zwierząt – na fermach przemysłowych i w laboratoriach. Peter Singer, analizując ludzkie okrucieństwo, wskazywał na rodzaj „etycznej ślepoty” i wzywał do działania. Dowodził, że wszystkie istoty zdolne do cierpienia zasługują na równe traktowanie i że jedynym sensownym traktowaniem zwierząt – w tym i ludzi – jest takie, które maksymalizuje dobro i minimalizuje cierpienie.
Dziś nastawienie do zwierząt w dużej mierze się zmieniło, ale ciągłe znęcanie się nad nimi w fabrykach mięsa i używanie ich jako narzędzi do badań pokazują, że podstawowe idee Singera wciąż obowiązują. Jak jasno dowodzi w przedmowie Yuval Noah Harari, ta książka jest tak samo aktualna i ważna jak w dniu, w którym została napisana.
Ważny i przekonujący apel do sumienia, uczciwości, przyzwoitości i sprawiedliwości. Wyzwolenie zwierząt to lektura obowiązkowa dla przekonanych i sceptyków.

Chcę przeczytać

"O psach" i "O kotach" antologie
3 października

Czarne postanowiło znienacka wydać dwa tematyczne zbiory opowiadań. Takie ot, malutkie (po po nieco ponad 100 stron każda) książeczki z ilustracjami, sygnowane znanymi nazwiskami. Dlatego jestem umiarkowanie ciekawa tego projektu, choć objętość zestawiona z liczbą nazwisk autorów karze przypuszczać, że w środku czekają najwyżej szorciki i jakieś malutkie teksty, a nie konkretne opowiadania (jakby ktos nie zauwazył, wole takie nieco dłuższe).

„Nikt was nie będzie witał w domu tak jak pies. Uczcie się od nich. Nie ma lepszych nauczycieli”. To nieoczywista psia antologia, a w nim opowiadania tak uznanych pisarzy, jak Michał Cichy, Wioletta Grzegorzewska, Weronika Murek, Patrycja Pustkowiak, Krzysztof Varga i Andrzej Stasiuk. Wspaniały literacki hołd oddany wiernym towarzyszom człowieka.

„Pisarzom z kotami do twarzy. [...] Od razu przyjemnie znaleźć się w prestiżowym towarzystwie: Hemingway, Colette, Bukowski, Burroughs, wszyscy przyznawali się wszak do kociarstwa, zostawili na dowód cytaty i strofy”. Obserwacjami i anegdotami dzielą się wybitni kociarze: Stefan Chwin, Olga Drenda, Piotr Paziński, Małgorzata Rejmer, Piotr Siemion i Paweł Sołtys. Każdy z nich w charakterystycznym dla siebie stylu, a wszyscy z niezwykłą wrażliwością, zabierają czytelnika do świata, w którym rządzą koty.

"Kwiat wiśni i czerwona fasola" Durian Sukegawa
3 października

Seria z Żurawiem Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego od dłuższego czasu budzi moje zainteresowanie (przynajmniej niektórymi tytułami), ale nie pojawiała się dotąd w comiesięcznych zestawieniach nowości z uwagi na brak konkretnych dat premier. Ta podana powyżej tez jest chyba mocno umowna, bo dawno minęła, a książek kupić się nie da... Ale do rzeczy. Ciągle szukam czegoś, co pozwoli mi w miarę bezboleśnie zapoznać się z literatura japońską (Murakami odpada) i myślę, ze opowieść o dojrzewaniu osadzona w tak odmiennej kulturze może być w sam raz.

Sentaro, chłopak bez wykształcenia, z trudną przeszłością i pogrzebanymi marzeniami o karierze pisarza, pracuje w sklepiku z dorayaki - tradycyjnymi naleśnikami nadziewanymi słodką pastą z czerwonej  fasoli. Niestety interes nie idzie tak dobrze jak powinien, a klienci rzadko zaglądają po słodkości. Na dodatek Sentaro czuje, że życie przecieka mu przez palce i tylko kwitnące wiśnie przypominają o upływie czasu.
Pewnego dnia próg jego sklepu przekracza staruszka Tokue, która potrafi przygotować doskonały farsz do dorayaki. Starsza pani zaczyna uczyć tej sztuki Senatro, a jej talent kulinarny i mądrość na zawsze odmieniają życie chłopaka. Gdy przeciwności losu i społeczne uprzedzenia wystawią ich relację na próbę, bohaterowie będą musieli odpowiedzieć na pytanie, co jest w ich życiu najważniejsze.
Kwiat wiśni i czerwona fasola to wzruszająca, pełna ciepła opowieść o zrozumieniu, radzeniu sobie z trudną przeszłością i przynoszącej odkupienie sile przyjaźni.
Na podstawie książki powstał zbierający doskonale recenzje film „Kwiat wiśni i czerwona fasola” w reżyserii Naomi Kawase.

"Cesarski zegarmistrz" Christopher Ransmayr
3 października

W przeciwieństwie do poprzedniej, ta książką jest już w sprzedaży. Ale też nie interesuje mnie tak bardzo. Mimo wszystko zawsze jestem skłonna poczytać o zderzeniu kultur, zwłaszcza jeśli jedna z nich jest któraś z kultur dalekowschodnich.

Alister Cox, angielski zegarmistrz i twórca automatów, po tragicznej śmierci córki porzuca swoje rzemiosło i pogrąża się w rozpaczy. Szansę na wybawienie odnajduje w niespodziewanej propozycji – sam cesarz Chin prosi go, aby przybył do Zakazanego Miasta i stworzył trzy zegary, jakich jeszcze świat nie widział. Gdy jednak Cox trafia na dwór, zaproszenie i szczodre obietnice wszechwładnego monarchy okazują się czymś innym.
Cesarski zegarmistrz jest pełną maestrii powieścią o ojcowskiej miłości, wielkiej pasji i ambicji. To jednocześnie historia o zderzeniu odmiennych rzeczywistości – Wschodu i Zachodu – oraz o zetknięciu się zwykłego człowieka z władcą-bogiem, który pragnie stać ponad upływem czasu. Ransmayr tworzy zapierające dech w piersiach obrazy, snując jednocześnie filozoficzną refleksję nad upływającym czasem. Ta wyjątkowa powieść sprawia, że czas zdaje się płynąć inaczej.

"Cuda za rogiem" Keigo Higashino
17 października

Przyczyna mojego zainteresowania ta powieścią jest mniej więcej taka sama, jak "Kwiatem wiśni...". Wygląda na sympatyczną lekturę, zwłaszcza na jesienno-zimowe wieczory.

Yūji Namiya przez wiele
lat prowadził mały sklep osiedlowy. Ludzie przychodzili do niego nie tylko po
to, żeby zrobić zakupy, ale też po radę w trudnych sytuacjach życiowych.
Odbywało się to w dość nietypowy sposób. Listy z pytaniami wrzucali do sklepu
przez otwór w rolecie, a odpowiedzi odbierali z pojemnika na mleko. Po śmierci
właściciela budynek opustoszał, a o panu Namiya zapomniano.
Kilkadziesiąt lat później
troje złodziei – Shōta, Atsuya i Kōhei  –
trafia do dawnego sklepu, szukając kryjówki. Kiedy zmęczeni i głodni
przeszukują stare półki sklepowe, wydarza się coś niespodziewanego: ktoś wrzuca
do sklepu list. Okazuje się, że młoda kobieta prosi w nim o poradę. Kiedy
zaskoczeni rabusie próbują zrozumieć sytuację, odkrywają, że list przyszedł do
nich z przeszłości…

"Chrobot" Tomasz Michniewicz
17 października

Dobry reportaż zawsze w cenie. Tym bardziej, jeśli ma za zadanie pokazać życie zwykłych ludzi z różnych zakątków świata.

Siedem podróży w czasie. A ponieważ czas dany nam jest jako pamięć, będzie to siedem podróży przez siedem pamięci siedmiu zwykłych ludzi. Niby ten sam świat i te same czasy, ale widziane z różnych perspektyw – mieszkańca Ugandy, USA, Kolumbii, Indii, Finlandii, Zimbabwe i Japonii.
Siedem opowieści zwykłych ludzi o problemach, wyzwaniach, szansach i możliwościach. Ich zestawienie uświadamia, jak wiele zależy od tego, czy miało się szczęście urodzić się tu, a nie gdzieś indziej.
Siedem ludzkich historii i jedna próba odpowiedzi na pytanie, po co to wszystko.
Najnowsza książka nagradzanego reportażysty Tomasza Michniewicza to niezwykłe połączenie zapisu osobistych historii i wnikliwego spojrzenia na globalne problemy współczesnego świata. Autor w niezwykle plastyczny i wiarygodny sposób pokazuje świat takim, jak widzą go bohaterowie, zmuszając do refleksji nad kondycją człowieczeństwa.

"Pierwsze słowo" Marta Kisiel
17 września

Dotychczasowe doświadczenia z Marta Kisiel przekonały mnie, że wolę ją jednak w krótkich formach. Dlatego tez jestem umiarkowanie zainteresowana tym zbiorkiem i jeśli wpadnie mi w łapki, z pewnością go przeczytam.

Pewnej nocy do jednej zamkowej celi trafia trzech morderców carów, a każdy z nich słuszny i jedyny. Wallenrod, Winkelried i Wawrzyniec, namaszczony może nie pośród królewskiego truchła w kościelnych podziemiach, ale przecież też w podziemiach... gorzelni. Stanisław Kozik nieoczekiwanie dla siebie znajduje się w odmiennym stanie żywotności. Sokółek zamienia się w słup soli w pewnym rozkosznie fikuśnym przedsiębiorstwie. A Oda Kręciszewska w dniu pogrzebu w lustrze dostrzega wąsik swojej matki, co prowadzi ją do podjęcia pewnych niezbyt przemyślanych, ale całkiem udanych życiowych decyzji.
W tomie opowiadań nie brakuje też postaci już czytelnikom znanych, jak choćby pewnego pisarza o wyglądzie zmiętego muszkietera i jego prywatnego anioła. W bamboszkach. Czasem dowcipnie, innym razem mrocznie, zawsze klimatycznie i z wielką klasą. Czy to zamtuz, czy biuro komisji przyznającej Certyfikat Międzynarodowej Jakości Fantastycznej, czy carski zamek, a może tonące we mgle zaułki miasta – Marta Kisiel udowadnia, że jej wyobraźnia (podobnie jak poczucie humoru) nie ma żadnych granic.

"Poklatkowa rewolucja" Peter Watts
17 października

Watts wyrobił już sobie u nas pewna renomę, tak samo jak seria Uczta Wyobraźni. Jednakowoż sama jeszcze niczego tego pana nie czytałam (tak, wiem, shame on me), więc podchodzę z pewna doza dystansu. Choć pewnie koniec końców i tak kupię, bo to jednak UW, a poza tym malutka książeczka.

Jak zorganizować bunt na pokładzie, kiedy budzą cię z hibernacji na parę dni co milion lat? Jak konspirować, gdy garstka potencjalnych sojuszników zmienia się co wachtę? Jak zaatakować wroga, który nigdy nie śpi, patrzy twoimi oczyma, słucha twoimi uszami i autentycznie chce dla ciebie jak najlepiej? Sunday Ahzmundin, uwięziona na pokładzie statku kosmicznego Eriophora, odkrywa, że na udaną rewolucję musi się złożyć spisek, szyfry i nieuniknione ofiary.

"Domostwo błogosławionych" Catherynne M. Valente
19 października

Ta pozycja była przekładana chyba już od roku, choć dawno doczekała się okładki i w ogóle. Tym razem można ją już zamawiać w przedsprzedaży, więc wydawnictwo raczej się nie wycofa. Valente może nie jest tak popularna jak Watts, ale też ma grono wiernych czytelników. I też jeszcze nic tej pani nie czytałam.;)

Oto historia miejsca, które nigdy nie istniało: królestwa Jana Prezbitera, utopii opisanej w anonimowym dwunastowiecznym dokumencie, który poruszył wyobraźnią średniowiecznego świata i sprawił, że setki zagubionych dusz ruszyło odkryć jego sekrety, inspirując przez wiele wieków odkrywców, misjonarzy i królów. A gdyby tak to wszystko było prawdą? Gdyby istniało takie miejsce i pewnego razu biedny, załamany kapłan natrafiłby na jego granice i odkrył nie chrześcijański raj, ale kraj gdzie wszystko jest możliwe, nieśmiertelność jest na wyciągnięcie ręki, a zachodni świat to nic innego jak niewyraźny i odległy sen?
Brat Hiob z Lucerny wyrusza jako misjonarz w himalajskie ostępy w przeddzień XVIII wieku i odkrywa wioskę, która strzeże cudownego drzewa, rodzącego książki zamiast owoców. Te dziwne księgi przedstawiają historię królestwa Jana Prezbitera i Hioba ogarnia obsesja na punkcie zawartych w nich opowieści. Domostwo Błogosławionych prezentuje fragmentaryczne relacje znalezione w tych żywych tomach, ukazujące życie księdza imieniem Jan i historię jego dojścia do władzy w tym kraju niemożliwych bogactw. Opowieść Jana przeplata się z wyznaniami jego żony Hagii, blemijki, bezgłowego stworzenia, które ma twarz na piersi oraz czułymi, zdobnymi historiami dla dzieci opowiadanymi przez Imtithal, piastunkę rodziny królewskiej. Nowa wizja legend o Janie Prezbiterze nominowanej do nagród Hugo i Word Fantasy Catherynne M. Valente to oszałamiający majstersztyk.

"Jak działa pamięć" Hilde Østby i Ylva Østby
17 października

Kolejna książka z popularnonaukowej serii Marginesów. Akurat działanie pamięci uważam za całkiem interesujące, zwłaszcza w tych momentach, w których nas oszukuje. A jest ich zaskakująco wiele.

Ileż razy każdy z nas mówił: „Mam to na końcu języka!” i nie umiał sobie czegoś przypomnieć? Ile razy jakiś przedmiot – jak Proustowska magdalenka – wysłał nas w czasy dzieciństwa? Ile razy nie mieliśmy pewności, czy coś nam się śniło, czy stało naprawdę? A déjà vu? To dopiero zagadka!
Dwie siostry, neuropsycholożka i dziennikarka, wyruszają w szaloną podróż: od odkrycia hipokampu aż po nowoczesne czytanie w myślach za pomocą rezonansu magnetycznego. Opowiadają o fałszywych wspomnieniach, zapominaniu i klastrach pamięci. Rozmawiają z synestetą, z dziesięcioma nurkami, czterema arcymistrzami szachowymi, śledczym z wydziału kryminalnego, śpiewakiem operowym, królową quizów, pisarką, noblistą, klimatologiem i blogerką. Poza tym zrzucają człowieka (swoją siostrę) z samolotu, żeby dowiedzieć się, czy istotnie w chwili zagrożenia człowiekowi przelatuje przed oczami całe życie (spokojnie, miała spadochron).
I szukają odpowiedzi. Czy możemy polegać na pamięci? Jak to się dzieje, że wspomnienia dzieci różnią się od wspomnień starszych? Czy można wytrenować pamięć? Jak żyć z traumatycznymi wspomnieniami – i jak żyć, będąc całkowicie pozbawionym wspomnień?

"Kompendium i atlas Świata Dysku" Terry Pratchett
30 października

To jest raczej pozycja dla kolekcjonerów i zagorzałych fanów, ale nie mogłam się nią zainteresować. Idealna na prezent.;)

Niewidoczny Uniwersytet z dumą prezentuje najpełniejszą z istniejących dotąd mapę i przewodnik po świecie Dysku.
To niezwykłe dzieło wykorzystuje ciężko zdobytą wiedzę licznych wybitnych i nieuchronnie martwych odkrywców. Na szczegółowych planach naszego świata czytelnik może znaleźć legendarne ziemie Wysp Sośniczych, prześledzić bieg Knecku, który w równej obfitości roznosi na oba brzegi żyzny ił i konflikty graniczne, czy kontemplować ogromne pustynie Klatchu i Howondalandu - kształcący przykład zagrożeń braku dozoru nad pasącymi się kozami.   
Każdy kraj, jego mieszkańcy, ich zwyczaje, terytorium i podstawy gospodarki opisane są we właściwych terminach, a opisy owe przenoszą czytelnika od kopalni tłuszczu w Überwaldzie i targów magicznych dywanów w Al Khali do najwyższych klasztorów w Ramtopach i splamionych krwią i kakao świątyń Imperium Tuzumeńskiego.  
Ten pouczający tom jest obowiązkową lekturą dla każdego, kto chciałby dowiedzieć się więcej o krainach na grzbiecie żółwia. 

"Fantazmaty tom II" antologia
30 października

Kolejny tom Fantazmatów będzie można sobie zupełnie za darmo pobrać ze strony pod koniec miesiąca. Spis autorów i opowiadań możecie sprawdzić tutaj.

poniedziałek, 1 października 2018

Stosik #108

W tym miesiącu stosik może nie tak ascetyczny jak w zeszłym, ale przyzwoicie umiarkowany. Byłby umiarkowany bardziej, ale wydawnictwo Mag na swoje dwudziestopięciolecie postanowiło znienacka wznowić kilka ucztowyobraźnianych tytułów, z których przynajmniej jeden to mój must have, więc poszło zamówienie...


Jak widać papierowa cześć stosu składa się głównie z moich magowych zakupów. Od dołu "Cesarstwo popiołów", czyli ostatni tom cyklu Draconis Memoria. Nie mogłam nie kupić, bo tom pierwszy mi się podobał, drugi czeka na półce a akurat był fajny kod promocyjny do wykorzystania. Na tej solidnej podstawie leżą trzy wspomniane wyżej tomy Uczty Wyobraźni. Do "Atlasu chmur" to mi się od razu oczka zaświeciły, bo chciałam go kupić już w pierwszym rzucie, ale nie zdążyłam. "Ślepowidzenie" wzięłam, bo właściwie od lat zastanawiałam się nad kupnem, ale brakowało mi bodźca a "Accelerando", bo doszłam do wniosku, że skoro mam w domu dwie ksiązki Strossa, to i trzecia nie zawadzi. Zaś "Rada mniejszości" to ostatni tom cyklu, którego mi brakowało do trzech poprzednich (których jeszcze nie czytałam, żeby było śmieszniej).

"Osobowość na talerzu" to spontaniczny zakup w Empiku. Zaś dwie najwyżej położone książki stosu to egzemplarze recenzenckie od Zyska i s-ki. "Wspólną orbitę zamkniętą" już przeczytałam (po dobrych wspomnieniach, jakie mi pozostały po poprzednim tomie nie mogłam pozwolić jej czekać) i niedługo postaram się wrzucić notkę. "Biała wilczyca" zaś to pokłosie mojego młodzieńczego sentymentu do Curwooda, kiedy to zdarzyło mi się czytać "Włóczęgi północy". Ta seria klasyki dziecięcej w ogóle jest tak ślicznie wydawana, że i "Włóczęgi..." bym chętnie nabyła, jeśli by wyszły...

Poza papierem trafiły do mnie tez dwie ksiązki w formie elektronicznej. 


Obie do recenzji i obie od wydawnictwa Copernicus Center Press (moje niedawne odkrycie, miewają przeciekawe popularnonaukowe tytuły z nauk przyrodniczych). "Inne umysły" to dociekania na temat inteligencji i osobowości głowonogów, zaś "Dzika sprawiedliwość" jak wskazuje podtytuł mówi o moralności wśród zwierząt.

sobota, 29 września 2018

[Rok z Nebulą] "Świat finansjery" Terry Pratchett


Kiedy czytałam „Piekło pocztowe”, byłam nawet zadowolona z lektury, a bohaterowie wydawali mi się całkiem sympatyczni. Niestety, lektura „Świata finansjery” uświadomiła mi, że przynajmniej po części moja sympatia do bohaterów podcyklu o Moiście brała się z ciepłych uczuć żywionych do ekranizacji. Albo też „Świat finansjery” jest co najmniej o klasę gorszy.
 
Zanim przejdziemy do meritum, tradycyjnie może kilka słów o treści. Moist von Lipwig, zrehabilitowany oszust i krętacz zdołał już przywrócić utracona chwałę Urzędowi Pocztowemu i choć sam przed sobą jeszcze nie chce tego przyznać, zaczyna się na ciepłej posadce nudzić. Na szczęście lord Vetinari już szykuje dla niego nowe zadanie – Królewski Bank Ankh-Morpork potrzebuje świeżej krwi.
 
Przez większa część lektury zastanawiałam się, co mnie uwiera. Co jest nie tak, że powieść autora, którego uwielbiam, smakuje raczej jak stara podeszwa niż jak domowe schabowe. I po dłuższym namyśle doszłam do wniosku, że to z powodu braku sympatii do bohaterów. A brak sympatii bierze się po trosze z braku wyzwań dla tychże.
 
Weźmy takiego Moista. Chłopak należy do jednego z moich ulubionych typów bohaterów - `tych uroczych geniuszy manipulacji i oszustwa, dla których zwinięcie pieniędzy nie jest celem samym w sobie a największa satysfakcja to wykiwanie trudnego przeciwnika (pozdrawiam Locke Lamorę). Tego typu bohaterowie prezentują swój potencjał wyłącznie wtedy, gdy fabuła wymaga od nich stoczenia pojedynku na siłę intelektu z godnym przeciwnikiem. To się dobrze sprawdzało w „Piekle pocztowym”, gdzie Moist musiał wałczyć zarówno z oporem materii, jak i z równym sobie antagonistą. Sprawiało, że opowieść trzymała w napięciu. Tym razem przeciwnicy Moista są, no cóż... żałośni. Już na pierwszy rzut oka widać, że nie mają z nim szans i jeśli nasz ulubieniec znajdzie się w tarapatach, to raczej przez splot niefortunnych zdarzeń niż knowania wrogów. Z materią też nie bardzo jest o co walczyć – w przeciwieństwie do Urzędu Pocztowego bank jakoś tam działa i wystarczy tylko sprawić a) żeby nie rozdrapali go spadkobiercy i b) żeby działał lepiej (w czym wykonanie punktu „a” znacząco pomoże). W czasie lektury nie czułam, żeby było to dla bohatera jakiekolwiek realne wyzwanie.
 
Osobnym problemem pozostaje Adora, narzeczona Moista. O ile jako postać drugoplanowa w „Piekle pocztowym” sprawdzała się znakomicie, stanowiąc mroczny kontrast dla lśniącego własnym blaskiem Moista, tak tutaj jest po prostu antypatyczna. Jest tym wszystkim, czym stałaby się babcia Weathetwax, gdyby odebrać jej styl i wyczucie. Idzie przez życie jak buldożer nie przyjmując do wiadomości, że istnieją inne (często skuteczniejsze) rozwiązania niż miażdżąca siła przebicia. Czytając „Świat finansjery” marzyłam o tym, żeby ten jej buldożer rozbił się na jakiejś życiowej skale. Nie doczekałam się, ale przynajmniej odrobinę poprawiła mi humor scena, kiedy mordercze szpilki Adory połamały się na kamiennej stopie funkcjonariusza Detrytusa. Przy czym to nie jest tak, że bohaterka jest tępą, wulgarną dzidą. Ale inteligencja w tym wypadku nie sprawia, że staje się mniej irytująca.
 
Kolejne tomy Świata Dysku maja to do siebie, że często biorą na tapetę jakieś konkretne zjawisko i przedstawiają je w krzywym zwierciadle, aby obnażyć (i często wyśmiać) pewne cechy. Czasem wychodzi to lepiej, czasem gorzej. Tutaj autorowi zdecydowanie wyszło gorzej. Tak jak zwykle jestem pełna podziwu dla przenikliwości Pratchetta i celności jego pióra, tak spostrzeżenia, jakie zawarł w „Świecie finansjery” wydały mi się oczywiste i przetworzone mało finezyjnie. Wszyscy po ukończeniu szkoły średniej chyba wiedzą, że wartość pieniądza nie jest jakąś stała obiektywną tylko efektem skomplikowanej umowy społecznej, a starych, bogatych finansistów nie od parady po ostatnim kryzysie nazywa się banksterami. Spodziewałabym się, że sir Terry sparodiuje te motywy bardziej kreatywnie. A on tylko wali nimi wprost. Ładnie ubranymi w słowa, ale akurat po nim spodziewałabym się więcej.
 
Cóż, moim skromnym zdaniem w „Świecie Dysku” jest wiele tytułów, które o wiele bardziej niż „Świat finansjery” zasługiwałyby na nominację do Nebuli. Może ten akurat wstrzelił się w sprzyjający czas, miał szczęście zainteresować odpowiednich ludzi... Ale ostatecznie nagrody nie zgarnął. I mnie to nie dziwi. Pratchett znacznie lepiej wybrzmiewa, kiedy komentuje ludzka naturę, a nie zjawiska otaczającego świata.

Tytuł: Świat finansjery
Autor: Terry Pratchett
Tłumacz: Piotr W. Cholewa
Tytuł oryginalny: Making Money
Cykl: Świat Dysku
Wydawnictwo: Prószyński i s-ka
Rok: 2017
Stron: 236 i 216