Strony

wtorek, 31 lipca 2012

"Jak to widzę?" czyli kogo zobaczymy w sierpniu(i nabór kandydatów na wrzesień)

Niniejszym ogłaszam, że nabór kandydatów do edycji sierpniowej został zakończony, a pod tym postem można zgłaszać kandydatów na wrzesień. Wybrańców na wrzesień ogłoszę za miesiąc.
 
 
Tym razem grono wybrańców jest sfeminizowane (żeby nie powiedzieć, że opanowane przez małe dziewczynki) i znowu wyłonione drogą losowania. Szkoda, że nie mam więcej czasu, bo Wasze propozycje są naprawdę świetne i chętnie zrealizowałabym je wszystkie... Ale niestety, jak mówi stare przysłowie, wszystkiego nie można mieć. Tak więc w tym miesiącu zobaczycie:

Janeczkę Chabrowicz z cyklu książek o Pawełku i Janeczce autor Joanny Chmielewskiej (recenzja ostatniego tomu cyklu)
Theon Greyjoy z cyklu "Pieśń Lodu i Ognia" autorstwa George'a R. R. Martina (recenzja "Starcia królów")
Koralina z książki Neila Gaimana o tym samym tytule (recenzja wkrótce)
Kailean-ann-Alewan z cyklu "Opowieści z meekhańskiego pogranicza" Roberta M. Wegnera (recenzja tomu 1, tomu 2 i tomu 3)

Mam ciągłą nadzieję na większą ilość nieludzi w propozycjach - żeby urozmaicić pokaz.;) Chociaż i tak jest urozmaicenie - stosunek płci w porównaniu z miesiącem poprzednim uległ odwróceniu.;)

Przed dodaniem propozycji proszę zapoznać się z zasadami akcji:
  1. Jedna osoba zgłasza jednego kandydata w miesiącu. W razie, gdyby nie został wybrany, można powtarzać kandydaturę w kolejnych miesiącach.
  2. Zgłaszamy tylko postacie z książek, które czytałam, czyli zrecenzowanych na blogu, bądź widniejących na mojej półce na LC.
  3. Zgłaszać można ludzi, nieludzi, zwierzęta, rośliny, przedmioty - dosłownie wszystko (chociaż ostrzegam, że materia nieożywiona ma mniejsze szanse na wybór).
  4. Można sugerować styl wykonania prac (jeden z trzech: manga, realistyczny, komiksowo-kreskówkowy).
  5. Paranormal romance nie obsługujemy (chyba, że ktoś mnie przekona - nie dotyczy to powieści Stephanie Meyer). Szkolnych lektur z gatunków innych, niż fantastyka też nie.
  6. Uwaga dodatkowa: zastrzegam, że nie każda prac, którą zamieszczę w ramach eventu, będzie szczegółowo dopracowanym rysunkiem - mogą się zdarzyć szkice. Ale postaram się, żeby było ich możliwie mało.
Dziękuję wszystkim, którzy zgłaszali swoje propozycje i zachęcam do dalszej zabawy:)

niedziela, 29 lipca 2012

Kłopoty z pochodzeniem - "Wrzawa śmiertelnych" Eric Nylund

Na przeczytanie „Wrzawy śmiertelnych” zdecydowałam się tylko dlatego, że w notce o autorze napisano, iż był on współautorem scenariusza do gier „Mass Effect”. Tę trylogię szczerze uwielbiam właśnie za scenariusz, więc zignorowałam wyjątkowo paskudną okładkę (naprawdę, przypięcie losowemu facetowi rogów gazeli i gołębich skrzydeł – w dodatku pod złym kątem – to nie jest pomysł na świetną grafikę. Chociaż grzbiet wygląda całkiem przyzwoicie, więc nie trzeba szarym papierem zasłaniać na półce) i sięgnęłam po opasłe, bo prawie dziewięćsetstronicowe, tomiszcze. Jak było?

Fiona i Eliot Postowie wiodą w domu żywot niemal klasztornie surowy. Ich rodzice zginęli w wypadku tuż po narodzinach bliźniąt, zaś opiekująca się rodzeństwem babcia pilnuje, niczym zawsze czujny Cerber, przestrzegania ponad setki dziwacznych reguł. Życie Fiony i Eliota to niekończąca się rutyna codziennych obowiązków: pracy, nauki, snu i znów, i tak dalej, przez piętnaście lat. W dniu swoich szesnastych urodzin rodzeństwo dowiaduje się, że wcale nie jest takie zwyczajne, a babcine zakazy miały głębszy sens. 

Zacznijmy może od wad. Pierwszą i oczywistą jest fakt zamieszczenia spoilera w notce na tylnej stronie okładki, ale nad tym rozwodzić się nie będę. Przejdźmy do grzechów autora. Największym z nich są ziejące nudą dłużyzny na początku książki i żółwie tempo rozkręcania się akcji. „Wrzawa śmiertelnych” adresowana jest raczej do młodych czytelników i nie wydaje mi się, aby wielu z nich przebiło się przez niemal stustronicowy opis nudnego i dziwacznego życia nieletnich Postów. Co gorsza opisy szarości rodzeństwa, ich bezwarunkowego podporządkowania się babci w przestrzeganiu idiotycznych reguł, bierności i poczucia beznadziei raczej nie wzbudzą sympatii czytelników. Zamiast polubić głównych bohaterów, załamuje się nad nimi ręce i najchętniej zostawiłoby się ich własnemu losowi. Dalej jest co prawda lepiej, ale dopiero po kolejnych dwustu stronach.

W zasadzie to bardzo długie wprowadzenie jest idealnie zbędne i nikt by nie stracił, gdyby było go o połowę mniej – nie oddalałoby czytelnika od ciekawego pomysłu na fabułę, jaki miał autor. W sumie boskie potęgi debatujące nad losem własnego potomstwa widzieliśmy już u Riordana w jego cyklu o Percym Jacksonie, jednak u Nylunda oprawa nie jest tak beztrosko awanturnicza jak w pierwszych powieściach Riordana. Historia rodzeństwa Postów jest utrzymywana w zdecydowanie mroczniejszym tonie, choć nie aż tak, żeby uniemożliwiało to cieszenie się przygodami dzieciaków. Mimo tego, atmosfera zagrożenia i nieufności jest miejscami namacalna, a tortury zadawane przez tą gorszą z nieśmiertelnych rodzin bywają naturalistycznie okropne (ale na szczęście opisywane są sporadycznie).

Tworzenie bohaterów autorowi wychodzi zdecydowanie lepiej, niż rozkręcanie akcji. Eliot i Fiona wyraźnie się zmieniają, z początkowo potulnych jagniątek w młodych ludzi co prawda zbuntowanych, ale mądrych i bogatszych o straszne doświadczenia, z których potrafią wyciągać wnioski. Poza tym, co spotyka się raczej rzadko, rodzeństwo poświęca sporo czasu na rozważania, czy zabijanie w imię zaliczenia bohaterskich prób jest słuszne i unika tego, jak może. Nastoletni bohaterowie powieści przygodowych rzadko to robią, niestety. Ładnie też Nylund zarysował odzywające się w głównych bohaterach dziedzictwo krwi, która płynie w ich żyłach – bardzo jestem ciekawa, jak potoczy się to dalej. Świetnie wyszły też portrety rodzinki z piekła rodem – jest to galeria niezwykle barwnych i żywych postaci, których jednak w życiu nie chciałoby się spotkać. Wypadają znacznie lepiej od boskiej rodziny, której członkowie w większości są bezbarwni – może poza Henrym Minesem, pełniącym rolę trickstera.  

„Wrzawa śmiertelnych” to pomimo wad powieść ciekawa, z barwnymi postaciami i intrygującą fabułą. Polecam, jeśli tylko uważacie, że dacie radę przebrnąć przez początkowe dłużyzny. W sumie, warto.

Książkę otrzymałam od wydawnictwa Prószyński i s-ka.

Tytuł: Wrzawa śmiertelnych
Autor: Eric Nylund
Tłumacz: Joanna i Adam Skalscy
Tytuł oryginalny:
Mortal Coils
Cykl: Fiona i Eliot post
Wydawnictwo: Prószyński i s-ka
Rok: 2012
Stron: 888

piątek, 27 lipca 2012

Jak to widzę?: Sonea

Po tygodniowej przerwie kolejna odsłona mojej akcji blogowej (wszystkiego o niej dowiecie się, klikając tutaj lub w bannerek po prawej stronie bloga - to już ostatnie dni na zgłoszenie własnego bohatera). Tym razem na tapecie mamy Soneę z "Trylogii Czarnego Maga" Trudi Canavan. Muszę przyznać (i proszę fanów o nieobrażanie się - to moja czysto subiektywna opinia) że jest to jedna z najbardziej bezbarwnych bohaterek, o jakich zdarzyło mi się czytać. Co za tym idzie, słabo ją sobie wizualizowałam, stąd w rysunku styl nieco disneyowski, nieco komiksowy, pozwalający na uniknięcie nadmiaru szczegółów. No i nie jestem przekonana do włosów, ale niech tam.^^' Za to za strój odpowiedzialne są okładki trylogii - miał nawiązywać do uczniowskiej, tudzież czarodziejowej (magowej?) szaty. Chyba wyszedł niezgorzej.

Sonea

Czekających na Rolanda informuję, że pojawi się, jak tylko powstanie, nawet w środku tygodnia, jeśli będzie trzeba.

środa, 25 lipca 2012

Specjalna notka graficzna, czyli moje szkice do trylogii "Lewiatan".

Kiedy pisałam o pierwszym tomie trylogii Scotta Westerfelda, pytałam, czy ktoś chciałby obejrzeć moje szkice do "Lewiatana". Kilku takich "ktosiów" się znalazło, więc dziś obiecany pokaz. Szkiców wiele nie ma, bo zbliżająca się podwójna obrona dostarczyła mi w owym czasie sporo zajęć, ale kilka jest. Może kiedyś nawet doczekają się poważnych rysunków (szczególną chrapkę mam na Nieustraszonego, ale jeszcze swoje odczeka).

Jedna z wersji Nory Barlow - pierwsza, jeśli mam być konkretna. To moja ulubiona postać, więc wersji o różnym stopniu zaawansowania powstało kilka.:)
Kolejna wersja doktor Barlow.
Ostatnia wersja doktor Barlow, tym razem z jej lemurem przemyślnym. Taka bardziej mangowa.;)
A to moja wersja drugiego lemura przemyślnego o wdzięcznym imieniu Bovril.
A to moja wersja Nieustraszonego - wielkiego, mechanicznego słonia. Z boku nieco mangowa główka Deryn (steampunkowe opowieści zawsze wprawiają mnie w mangowy nastrój).
Od góry Alek, pod nim Lilit (zawsze wyobrażałam ją sobie z oliwkową cerą) i kolejny raz Bovril.
Kappa - jedna z bojowych bestii japońskich.

poniedziałek, 23 lipca 2012

Goliath save the world... - "Goliat" Scott Westerfeld

Goliat to ostatni tom trylogii Scotta Westerfelda o wdzięcznym tytule Lewiatan. Poprzednie tomy zachwycały niesłychanym rozmachem kreowanego świata, barwnymi postaciami, wartką akcją i zaskakującymi wydarzeniami. To były książki, które, mimo że kierowane do „młodych dorosłych”, z wypiekami na twarzy mógł czytać każdy. Czy Goliat trzyma poziom?

Po wydarzeniach w Istambule, Lewiatan wraz z załogą i młodym księciem z rodu Habsburgów, udaje się na wschód. Plan zakładał lot do Tokio, ale nad Syberią okazało się, że wielki podniebny statek musi wziąć udział w misji ratunkowej. W ten sposób na jego pokładzie zjawia się Nicola Tesla – naukowiec tyleż utalentowany, co szalony. Przekonuje on Alka (czyli wspomnianego wyżej księcia), że skonstruował broń mogącą położyć kres toczącej się wojnie. W wyniku tych wydarzeń, Lewiatan rusza do Ameryki. Dopiero tam zacznie się prawdziwa przygoda. 

Akcja powieści rozgrywa się w czasie pierwszej wojny światowej. Niemniej, założeniem autora było napisanie powieści przygodowej, więc zawiedzie się ten, kto oczekuje po piętnastoletnim księciu i jego, ukrywającej się w męskim przebraniu, przyjaciółce Deryn głębokich refleksji odnośnie okropności wojny. Zwłaszcza, że autor tak prowadzi akcję, aby bohaterowie znajdowali się jak najdalej od europejskiego frontu. Sprzeciw wobec wojny przejawia się w czymś innym: we współczuciu dla załogi atakowanego okrętu, w bezsilnej złości na rzeczywistość, czy wreszcie w obsesji Alka, dotyczącej zakończenia konfliktu. Moim zdaniem jest to dużo bardziej wiarygodne, niż długi, wewnętrzny monolog nastoletniego kadeta po trzech miesiącach służby.

Wspominałam o niezwykle barwnym świecie. Nie da się ukryć, że Westerfeld ma bogatą wyobraźnię — w końcu nie każdy wymyśliłby świat podzielony między darwinistów, hodujących najdziwniejsze, sztuczne bestie i chrzęstów, którzy ślepo wierzą w mechanizację, daleko bardziej spektakularną, niż ma to miejsce u nas. Czytelnik ciągle jest bombardowany niesamowitymi obrazami, najdziwniejszymi mechanizmami czy osobliwymi stworzeniami. Wywołują one tym większe wrażenie, że zostały wspaniale i klimatycznie zilustrowane przez Keitha Thompsona, co w ogóle bardziej upodabnia lekturę do czytania komiksu czy oglądania filmu. Chyba nie ma lepszego sposobu do zachęcenia młodego czytelnika.

Bohaterowie również są mocną stroną powieści. Zadziorna, zdeterminowana Deryn, która mimo zewnętrznej twardości ciągle potrafi być zwykłą dziewczyną, a nie zmutowanym babochłopem, idealista Alek, czy wiecznie knująca Nora Brown — to tylko najczęściej pojawiające się na kartach powieści osoby. Każdy znajdzie coś dla siebie, jakiegoś ulubionego, opisanego kilkoma niezwykle trafnymi słowy bohatera. Nie wspominając już o pewnych przemyślnych lemurach, które często są bardziej przemyślne od właścicieli.

Westerfeld operuje prostym, ale nie prostackim językiem, zrozumiałym dla nastoletniego czytelnika, ale jednocześnie tak pomyślanym, aby wzbogacać tegoż czytelnika słownictwo. Jednocześnie stara się różnicować wypowiedzi postaci (a tłumacz razem z nim, za co należą mu się cześć i chwała). I tak Alek wyraża się zawsze poprawnie, po dworsku i z pewną emfazą (chociaż do trzeciego tomu zdążył się już nieco pozbyć tego nawyku), Deryn zaś mówi jak dzieciak z pierwszego-lepszego szkockiego podwórka, czyli używając skrótów i nie do końca literackiej gramatyki. Jednocześnie autor zawarł w powieści mnóstwo humoru, co dodatkowo wzbogaca lekturę.

W Goliacie każdy znajdzie coś dla siebie. Jest konspiracja, wojna, rebelianci w dziczy, nauka, spiski i knowania; jest przyjaźń, pochwała wierności i honoru; jest rodzące się uczucie. Wreszcie są przecudnej urody ilustracje. Nie pozostaje mi nic innego, jak polecić tą wspaniałą trylogię (bo polecanie samego trzeciego tomu nie ma sensu, prawda?) każdemu. Jeśli macie dzieci — kupcie im i sami podczytujcie mniej lub bardziej jawnie. Jeśli nie macie dzieci, to po prostu kupcie sobie. Dobra zabawa gwarantowana, niezależnie od wieku.

Recenzja napisana dla portalu Unreal Fantasy.

Tytuł: Goliat
Autor: Scott Westerfeld
Tytuł oryginalny: Goliath
Tłumacz: Jarosław Rybski
Cykl: Lewiatan
Wydawnictwo: Rebis
Rok: 2012
Stron: 496

sobota, 21 lipca 2012

Ona wam da dziecko - "Kukułka" Antonina Kozłowska

Temat surogatek był swego czasu bardzo głośny w kraju nad Wisłą. Potem państwo wprowadziło regulacje prane (jak zwykle w takich przypadkach – z dużym opóźnieniem) i temat przestał być sensacją. Po okresie debaty społecznej zostały książki, jak np. „Kukułka” Anny Kozłowskiej.

W zasadzie „Kukułka” to historia dwóch kobiet, z których jedna chce mieć dziecko, ale nie może, a druga nie bardzo ma za co utrzymać własne dzieci, więc zgadza się urodzić cudze. Temat jako historia do opisania sprawdza się bardzo wdzięcznie, zwłaszcza, że autorka wykazuje się  sporą wnikliwością i zdolnością obserwacji. Niemniej jednak jest w tej książce kilka rzeczy, które mnie niepokoją.

Nie jest to sama surogacja, bo szczerze mówiąc, nie uważam jej za problem natury etycznej (raczej za problem psychologiczny, ale ja nie o tym). Pierwszym, co mnie mocno zastanawia w tej książce, jest jej depresyjny charakter. Wszystko jest złe, wszystko irytujące, a przez całą powieść przenika nastrój wszechogarniającej depresji. Ja rozumiem, że tematyka jest poważna, że porusza się tu problem trudny, ale klimat każe nam raczej szukać opinii psychiatry, niż ginekologa.

I teraz możemy przejść do drugiej rzeczy, która mnie niepokoi, a która łączy się z trzecią. Jest nią obsesja posiadania potomstwa. Sama nie mam dzieci i może to zaburza mi ogląd sytuacji, ale zachowanie Marty (kobiety, która nie może mieć dziecka) jest wysoce niepokojące. W pewnym momencie zaczęło mieć dla mnie znamiona obsesji, jakby (nad czym zresztą zastanawia się sama bohaterka) dziecko przestało być wartością samą w sobie, a stało się trofeum, niezwykle kosztowną nagrodą, którą trzeba zdobyć za wszelką cenę. Takie podejście jest dla mnie znacznie bardziej niepokojące od samej surogacji. Z resztą, podejście omawianego małżeństwa do progenitury (tej z pierwszego związku męża) jest dość niepokojące, tak jak podejście całej grupy społecznej, do której należą. Niepokojąco się to wszystko zbliża do karykaturalnych mamusiek z „Seksu w Wielkim Mieście”, które karmiły piersią do szóstego roku życia potomstwa. Dziecko w takiej rodzinie już od urodzenia ma zaplanowaną karierę, a na jakikolwiek sprzeciw („nie pójdę na SGH, tylko na kulturoznawstwo”) rodzice grożą restrykcjami finansowymi. Do wymienionego SGH też z resztą zachęcają pieniędzmi, a nie ciekawą pracą, czy możliwościami rozwoju. To dość niepokojąca analiza klasy średniej.

A teraz uwaga, będzie akapit ze spoilerem. Jeśli nie czytaliście książki, a macie zamiar, omińcie go. Po ostrzeżeniu do konkretu: jest w tej powieści jedna rzecz, która mi się nie podoba. Chodzi mianowicie o kwestie finansowe. Dlaczego Iwona, która ledwie wiązała koniec z końcem, kiedy miała dwójkę dzieci, gdy ma trójkę i nie ma pracy w ogóle nie odczuwa problemów finansowych? Wygląda mi to na hurraoptymistyczną wizję, że kiedy na świat przychodzi mały człowiek, wszystko, niczym w znanym cytacie z Coelha, układa się samo. W porównaniu ze szczegółowymi opisami ubóstwa, jakie autorka serwowała nam wcześniej, końcówka wygląda na naciąganą i mało wiarygodną. Trochę to smutne, bo, przynajmniej dla mnie, zmniejsza wiarygodność przedstawionego świata i wygląda na świadomy unik ze strony pisarki.

Wiele jest niepokojących rzeczy w tej książce, wiele jeszcze tematów porusza (rozpad małżeństwa, depresja, sytuacja wykluczonych, dzieci z domów dziecka, sytuacja samotnej matki…) Dlatego raczej nie nadaje się na letnie popołudnie. No chyba że kogoś najdzie ochota na trochę cięższy klimat (i nie przeszkadzają mu zdania bardzo wielokrotnie złożone).

Tytuł: Kukułka
Autor: Antonina Kozłowska

Wydawnictwo: Otwarte
Rok: 2010
Stron: 285

czwartek, 19 lipca 2012

Głeboko w otchłań ludzkiego umysłu - "Wody głębokie jak niebo" Anna Brzezińska

„Wody głębokie jak niebo” to książka, z którą miałam problem niemal od początku. Najpierw napastowała mnie bezczelnie z bibliotecznej półki, a kiedy w końcu przyniosłam ją do domu, najeżyła się i nie pozwalała do siebie podejść przez długi czas. Kiedy już mogłam się do niej zbliżyć, zaczęła mnie bezczelnie oszukiwać, sugerując tekstem na tylnej stronie okładki, że jest powieścią. Bezczelność, bo to przecież zbiór opowiadań. I dziwnie mi po przeczytaniu. Z jednej strony – nie zachwyciłam się tak, jak powinnam, czytając pierwszą damę polskiej fantastyki, z drugiej zaś – opowieści wryły się w pamięć i nie mogę o nich zapomnieć.

Anna Brzezińska postanowiła porzucić tym razem zarówno Twardosęka, jak i babunię Jagódkę i zabrać czytelników do krainy nad morzem, podobnej w klimacie do południa Hiszpanii. Tam właśnie potężni magowie tworzą piękne, marmurowe miasta, zaklinając demony w kamieniu, ogniu, wodzie czy innym fizycznym obiekcie. Każda potęga i władza zawiera jednak w sobie strach przed utratą, tak więc okrucieństwo czarnoksiężników bywa legendarne – proces tworzenia tej legendy również dane nam jest obserwować.

Okrucieństwo w pewien sposób przewija się przez wszystkie teksty, przyjmując najróżniejsze formy: od subtelnych intryg o straszliwych konsekwencjach, przez wojny i bestialstwo podjudzonego tłumu, aż do konieczności. Jednak coś we mnie buntuje się przed uznaniem „Wód głębokich jak niebo” za studium okrucieństwa, chociaż w pewnej mierze nim są. Ale tak samo są też studium chorej miłości, szaleństwa, przeznaczenia czy legendy, a nawet prostego dobra. W zależności, w którym miejscu otworzymy książkę.

Jeśli otworzymy ją na „Życzeniu”, dowiemy się, ile prawdy może się skrywać w legendzie i jak bardzo różny od „oficjalnej wersji” może ta prawda mieć wydźwięk. Będziemy ostrzegani, aby swoje pragnienia formułować pieczołowicie, bo ich skutki mogą być nieprzewidywalne i  że czasem nie da się być ostrożnym.

Jeśli otworzymy na „Różach dla Sirroco”, napotkamy na pierwszą z pięciu opowieści o magach Brionii. Z początku zda się nam, że mamy do czynienia z prostą, piękną baśnią o sile prawdziwej miłości. Przynajmniej do momentu, kiedy nie staniemy przed wyborem, czy prawdziwsza jest miłość żony, czy matki.

Jeśli otworzymy na „Zaćmieniu serca”, dowiemy się jak czas wypacza prawdę i jak skrupulatnie mu w tym pomagają zwycięzcy. Także o tym, że bezpodstawna obsesja może nas zniszczyć, że miłość prowadzi do okrucieństwa a strach do sprawiedliwości. I że, jak wszyscy wiedzą, czasem to, czego od zawsze pragnęliśmy, okazuje się gorsze od najgorszego koszmaru.

Jeśli otworzymy na „Jej cieniu”, poznamy smak szalonej obsesji. Znowu dowiemy się czegoś o legendach, a także poznamy sekret dalekiej przeszłości. Przekonamy się, że nawet demony dotrzymują słowa, a igranie z potęgą kończy się tragicznie.

W „Filarach nieba” zobaczymy ruiny dawnej dynastii, zubożałych potomków wielkiego rodu walczących niczym szakale przy truchle bestii. Dowiemy się, że magii płynącej w żyłach nie da się oszukać i poznamy destrukcyjne znaczenie powiedzenia „prawda was wyzwoli”.

W „Śmierci czarnoksiężnika” porzucimy rodowe niesnaski magów rządzących półwyspem. Poznamy za to nowe oblicze starej, dobrej hipokryzji oraz przewrotności losu. Poza tym, dostaniemy klasyczną historię z interesującym zwrotem akcji – fabularnie najlepszą w zbiorze.

W tytułowych „Wodach głębokich jak niebo” oddalamy się o półwyspu i trafiamy na wyspę, gdzie obok ludzi żyją różne potwory. To opowiadanie to studium rasizmu i nieco uproszczony schemat powstawania rzezi na tle etnicznym (tym razem w mikroskali). Także opowieść o tym, że nie trzeba godzić się z tłumem, chociaż czasem już nic nie da się zrobić…

Muszę wspomnieć o specyficznym stylu autorki. Nazwałabym go onirycznym, pełnym poetyckich, ale niezwykle obrazowych metafor i porównań. Czytając te opowiadania, niejednokrotnie miałam wrażenie, że czytam zapis snu, ze wszystkimi jego niedopowiedzeniami, tajemnicami i brakiem konkretności, a niekiedy nawet realizmu. Niektórym czytelnikom może to sprawiać pewne trudności, nie można jednak odmówić stylowi autorki swoistego piękna.

Wszystkie te historie są niezwykle mądre i wielowarstwowe. Jednak ich specyficzność sprawia, że każdy osobiście powinien się przekonać, czy pasuje mu nieco oniryczny klimat półwyspu.

Tytuł: Wody głębokie jak niebo
Autor: Anna Brzezińska

Wydawnictwo: Runa
Rok: 205
Stron: 358

wtorek, 17 lipca 2012

Programik na ulepszenie siebie - "Infoszok" David Louis Edelman

Czasem, kiedy zagląda się do starszych dzieł science fiction, może się człowiekowi łezka w oku zakręcić. Ot, jeszcze w latach dziewięćdziesiątych Ben Bova umieszczał w swoich książkach krótkie notki wyjaśniające (gdzie padały tytuły renomowanych periodyków naukowych), obawiając się, że publika może mu zwyczajnie w ideę nanomaszyn nie uwierzyć. A dzisiaj? Dzisiaj przychodzi taki David Louis Edelman i cały świat przedstawiony w swojej powieści „Infoszok” opiera na nanobotach. Nawet przy tym nie wyjaśnia, czym są – bo nie musi, prawda?

Natch jest Mistrzem niewielkiej, ale bardzo prężnie działającej feudokorporacji. W rekordowym czasie wspiął się na szczyt rankingu Primo, co zapewniło mu całe rzesze dozgonnych wrogów. Sam nie jest jednak aniołkiem – takim sukcesem może się bowiem poszczycić tylko bezwzględny rekin biznesu, który nie waha się sięgnąć po nie do końca legalne sposoby konkurencji. Wraz z nieciekawą przeszłością składa się to na niezbyt medialny wizerunek. Tym większe było zaskoczenie Natcha, gdy zwróciła się do niego z prośbą o współpracę Margaret Surina, dziedziczka ogromnej fortuny, niesamowicie zdolny naukowiec z mianem rodu, który zmienił oblicze świata w jednym. Czy w jej propozycji jest jakiś haczyk?

Na pierwszy rzut oka powyższy zarys fabuły pasuje bardziej do thrillera korporacyjnego niż do powieści fantastyczno-naukowej. I w sumie ten pierwszy rzut oka jest trafny, bo mamy i środowisko korporacyjne, i brutalną walkę o wpływy na rynku, i wreszcie morderczy wyścig do nowej, potencjalnie niebezpiecznej, ale przełomowej technologii. W zasadzie dla kogoś, kto nie przepada za thrillerami, książka byłaby niestrawna, gdyby autor nie postanowił umieścić akcji w odległej przyszłości.

Jaka to przyszłość? No cóż, taka, w której sztuczna inteligencja się zbuntowała, co w konsekwencji przyniosło śmierć miliardów ludzi. Po tych zdarzeniach na dziesiątki, jeśli nie setki lat zapanował chaos, a wysokie technologie były zwalczane. Teraz, dzięki przełomowi technologicznemu sprzed ponad trzystu lat, powszechnie stosuje się nanoboty. Do wszystkiego: panowania nad pogodą, regulacji dryfu kontynentalnego czy rytmu serca, ale także do nadania włosom intensywniejszego połysku. Te dwie ostatnie funkcje (a także miliony innych związanych z człowiekiem) określają specjalne programy bio/logiczne, do kupienia w Morzu Danych. Świetny pomysł na własne uniwersum, prawda? Aż się prosi o jakieś głębokie przemyślenia odnośnie do istoty ludzkiej, konfliktu naturalności z programami, czy co tam jeszcze wpadnie do głowy. Wybaczcie, nie tym razem.

Główny problem powieści polega chyba na tym, że autor nie mógł się zdecydować, co właściwie chce napisać: powieść korporacyjną, rozrywkowe science-fiction czy może coś pretendującego do miana fantastyki naukowej z wyższej półki. W związku z tym pojawiają się miejscami dłużyzny, czasem wydaje się, że cała futurystyczna otoczka jest pretekstem i można by się bez niej obejść, zaś fabuła nie może sprostać zadaniu dostatecznego wykorzystania dekoracji, w jakich się rozgrywa. Nie znaczy to jednak, że „Infoszok” nie ma zalet.

Plusem z pewnością jest świat przyszłości, który autor opracował z wielką starannością i szczegółowością. Zachwyca, nawet jeśli nie wykorzystano w pełni jego potencjału. Z resztą nic straconego, może w następnych tomach da się to naprawić Kolejną zaletą są postacie. Edelman włożył wiele pracy w ich psychologizację, ale muszę z przykrością przyznać, że osiągnął zamierzone wyniki tylko w jednym i pół przypadku (pół dlatego, że, jak się wydaje, w połowie drogi zrezygnował z wprowadzania czytelnika w umysł bohatera i postawił na tajemniczość szalonego geniusza). No i wreszcie fakt, że dzięki plastycznemu językowi i klarownym wizjom autora powieść czyta się gładko i bez zgrzytów, a rozmach opisywanych scen mocno działa na wyobraźnię.

Mimo licznych niedociągnięć, „Infoszok” pozostaje jednym z lepszych debiutów, z jakimi miałam do czynienia. Osobiście lubię dawać debiutantom, zwłaszcza tak obiecującym jak Edelman, kredyt zaufania i chętnie sięgnę po kolejny tom. Czy i wy dacie szansę, zdecydujcie sami – ale najpierw przeczytajcie „Infoszok”.

Recenzja dla portalu Insimilion.

Tytuł: Infoszok
Autor: David Louis Edelman
Tłumacz: Michał Kublak
Tytuł oryginalny:
Infoquake
Cykl: Skok 225
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Rok: 2012
Stron: 476

niedziela, 15 lipca 2012

Nadchodzi zima i bez skojarzeń proszę! - "Planeta wygnania" Ursula K. Le Guin

Sponsorem niniejszej recenzji jest Oisaj, który wystąpił w roli pożyczkodawcy. Dziękuję!:)

 Ursula K. Le Guin wcale się nie kryje z tym, że jest romantyczką. Najbardziej ten, naiwny jeszcze, romantyzm był widoczny w „Świecie Rocannona”, pierwszej powieści autorki. Jak sama stwierdziła, później starała się go wyrażać subtelniej. Cóż, nie dałabym głowy za to, że w „Planecie Wygnania” romantyzm jest subtelniejszy – sądzę nawet, że wręcz przeciwnie. Ale co jest złego w tym, że w prozie opartej na emocjach pojawia się romantyzm?

Jakob Agat jest członkiem rady sprawującej rządy w jednej z dawnych ziemskich kolonii. Kolonia ta została założona 600 standardowych lat temu i przez samych mieszkańców jest uważana za zapomnianą. Niemniej, potomkowie dawnych kolonistów ciągle przewyższają umiejętnościami rdzennych mieszkańców planety, którzy są na etapie koczowniczego trybu życia i traktują przybyszów jako czarowników i obcych. Niesnaski trzeba będzie jednak odłożyć na później, bo właśnie nadciągają dwaj najwięksi wrogowie: północne plemiona Gallów, silniejsze niż kiedykolwiek i trwająca 5000 dni zima. Czy Agatowi uda się skłonić obie rasy do współpracy? I jak na to wpłynie jego związek z miejscową kobietą?

Zarys akcji raczej nie przedstawia niczego wyjątkowego: ot, jeden ze standardowych tematów fantastyki, okraszony trudną miłością. I jest to prawda. Cała oryginalność i czar tej króciutkiej powieści zawarty jest w sposobie opowiadania. Teraz już nikt nie ma odwagi czy umiejętności zamykania czegoś, co nadaje się na epicką sagę, w stu pięćdziesięciu stronach.

Ursula K. Le Guin nie skupiała się na meandrach polityki, opisach potyczek czy barwnym odmalowywaniu kłótni. Jej celem było pokazanie czegoś innego, a nawet wielu innych rzeczy. Od banalnego, zdawałoby się, stwierdzenia, że miłość jest cenna, po udowodnienie, że różnice najczęściej są tak wielkie, jak powszechne przekonanie o nich. A także to, że wystarczy zmiana przekonań, aby je zatrzeć. Problem polega na tym, że to nigdy nie jest łatwe.

Jeszcze chwilkę poświęcę historii miłosnej. Jest to chyba najbardziej autentyczna, odarta z lukru i swoistej mitologii, relacja z miłości od pierwszego wejrzenia. Brak tu lukrowanych scen, brak powłóczystych spojrzeń, jest tylko swoisty smutek związku dwójki ludzi, którzy się pokochali, ale nie mieli czasu się poznać. Którzy tęsknią i drżą o życie kogoś, kogo pierwszy raz zobaczyli dwa tygodnie wcześniej. A wszystkie ich uczucia są takie prawdziwe, że nawet największemu malkontentowi o zamrożonym sercu szyderczy uśmiech zamiera na wargach.

Cóż mogę powiedzieć? Klimat zarówno tej, jak i innych książek Le Guin jest niepowtarzalny i odurzający. Może niezbyt pasuje do leniwych dni spędzonych na zgiełkliwej plaży, ale jeśli w wakacje znajdziecie jakieś zaciszne miejsce, zabierzcie tam ze sobą „Planetę Wygnania”„Świata Rocannona” nie musicie wcześniej znać.

Tytuł: Planeta Wygnania
Autor: Ursula K. Le Guin
Tytuł oryginalny: Planet of Exile
Tłumacz: Juliusz P. Szeniawski
Cykl: Ekumena (Hain)
Wydawnictwo: Amber
Rok: 1990
Stron: 142

piątek, 13 lipca 2012

Jak to widzę?: Loki

Kolejna odsłona akcji "Jak to widzę?" o której więcej (łącznie z tym, gdzie można zgłaszać własnych kandydatów) dowiecie się TUTAJ. Od razu zastrzegam, że nie chodzi o Lokiego z "Avengers", bo raz, że został profesjonalnie narysowany już setki, jeśli nie tysiące razy (i nawet w filmie go pokazali), a dwa, że nie podzielam powszechnego uwielbienia dla tej postaci, więc wyznawczych fanartów nie będzie.;) Tym razem pozwoliłam sobie narysować Lokiego produkcji Jakuba Ćwieka. Nie ma co ukrywać, że inspiracją były fenomenalne grafiki z okładek dwóch pierwszych części (brodatego farmera z dwóch ostatnich uznaję za niebyłego). Na obrazku mamy więc Lokiego podejrzliwie i z zadumą przyglądającego się Kłamczuchowi.;)

Loki, czyli Kłamca i Kłamczuch:) Można ich powiększyć.
Korzystając z okazji, chciałabym dodać, że w przyszłym tygodniu obrazka nie będzie - wyjeżdżam i nie będę miała ani kiedy go zrobić, ani jak dodać. Zaległy bohater pojawi się albo za dwa tygodnie (czyli będą dwa obrazki), albo wraz z ogłoszeniem wybrańców na sierpień (w zależności od tego, ile będę miała czasu).

wtorek, 10 lipca 2012

Subiektywne prasowanie #7 - "Nowa Fantastyka" 07/2012

Lipcowy numer Nowej Fantastyki jest jeszcze bardziej filmowy, niż dwa poprzednie – w co trudno uwierzyć, bo byłam przekonana, że bardziej się nie da. Ten numer posiada też temat przewodni, którym niewątpliwie jest Batman. A wszystko to w związku z premierą „Mroczny Rycerz Powstaje”.

Artykułem poświęconym bezpośrednio filmowi – a najbardziej antagoniście Nietoperza w tym odcinku – jest „Zguba Nietoperza” Michała Chudolińskiego. Dostajemy tu zestaw solidnych poszlak co do treści filmu i wiele domysłów na temat tego, co autor chciał przekazać zarówno za pomocą samego scenariusza, jak i kreując postać Bane’a, głównego czarnego charakteru. Skoro już przy Bane’ie jesteśmy, następny jest wywiad z jego twórcą, Chuckiem Dixonem. Nie jestem specjalną miłośniczką ani komiksów, ani filmów, niemniej rozmowa wydała mi się ciekawa. Najbardziej interesującym artykułem z batmanowego bloku jest dla mnie zdecydowanie „Dziewięć żyć kobiety-kota”. Największy kontakt z Batmanem zaliczyłam, kiedy szczenięciem będąc, regularnie oglądałam kreskówki z tym bohaterem. Wtedy też okazało się, że jeśli w odcinku pojawia się Catwomen, to właśnie jej kibicuję. Z zaciekawieniem więc poczytałam o jej filmowych i komiksowych wcieleniach.

Przy tematach filmowych pozostaje też artykuł „Odświeżyć pająka”, traktujący o nowym wcieleniu Spidermana, jakie dane nam będzie zobaczyć w trójwymiarze. Poza tematy filmowe wychodząc, natkniemy się na tekst o najnowszej powieści Pratchetta, napisanej wspólnie ze Stephanem Baxterem. Ma to być całkiem serio napisane sci-fi i muszę przyznać, że po artykule nabrałam chęci na zapoznanie się z nią. Miejmy nadzieję, że kiedyś i w Polsce wyjdzie. Potem przyjdzie nam poczytać o popkulturalnej karierze Kuby Rozpruwacza. Podejrzewam, że to raczej temat na rozprawę naukową, ale na dobry początek wystarczy artykuł. Swoją drogą, nie wiedziałam, że autorzy komiksów tak lubią tę postać. Na koniec, jako ta wisienka na torcie, zostaje tekst z lamusa. Tym razem autorzy wzięli na tapetę teorię pustej Ziemi. To chyba najlepszy tekst numeru –prezentuje cos nieznanego szerszej publiczności, a jednocześnie będącego fajną ciekawostką.

Słów jeszcze kilka o felietonach. Jakub Ćwiek tym razem uzasadnia swoją propozycję zmiany podziału kultury – zamiast dychotomii ambitna/rozrywkowa, proponuje oddziałującą na emocje lub na intelekt. Podoba mi się jego propozycja. Rafał Kosik snuje apokaliptyczne wizje z „Roku 1984” rodem na temat product placement (są niepokojąco realistyczne – w takich momentach człowiek się cieszy, że nie ma konta na FB). Ku mojemu ubolewaniu felietony Wattsa zniknęły z czasopisma, zastąpione felietonemi Jerzego Rzymowkiego. Nie, żeby ten drugi autor był gorszy, jednak tematyka jego tekstów jest jakoś tak obok mnie – felieton „Przebudzenie” to rozważania na temat serialu „Awake” (a sądząc po tytule działu, tematyka serialowa będzie tu kontynuowana), zaś ja jestem zwierzęciem mocno nieserialowym. Jak już przy szeroko pojętym filmie (znowu) jesteśmy, to Łukasz Orbitowski, przy okazji filmu „The Weeked Tree” ubolewa nad zwyczajem kręcenia bezsensownych seqeli. Zaś Michael Sullivan tym razem udziela rad na temat opisu.

Przejdźmy do opowiadań. „Bestia najgorsza” Michała Cetnarowskiego okazała się dla mnie nie do przejścia, a wszystko przez irytujący zwyczaj autora okraszania byle wyrażenia kilkunastoma porównaniami. „Zapach deszczu” Janusza Stasika w pewnie sposób mi się spodobał. Historia Mikołaja Rona, nieśmiałego, urzędniczego szaraczka, któremu brak odwagi na najmniejsze nawet szaleństwo, a który wszędzie, gdzie wyjedzie, sprowadza deszcz, jest na swój sposób melancholijna i groteskowo zabawna jednocześnie. Napisała bym, że opowiadania zagraniczne są i tym razem znacznie lepsze, niż polskie, ale jest to tak różny typ historii, że chyba zrezygnuję z porównań. „Odlatujący” Brada R. Torgersena to właściwie mikropowieść. Opowiada o podróży ostatnich ocalałych po wojnie w Układzie Słonecznym za tytułowymi Odlatującymi. Świetny tekst, pełny emocji i, w pewnym stopniu, oryginalności. Autorem drugiego opowiadania jest Peter Watts i już to gwarantuje wysoką jakość tekstu. „Malak” wykorzystuje motyw znany już choćby z filmu „Niewidzialny”, a mianowicie maszyny bojowej posiadającej coś w rodzaju świadomości. Jest to jednak spojrzenie znacznie inne niż w rzeczonym filmie, mniej idealistyczne i moim zdaniem, znacznie realniejsze.

Poza tym w numerze jak zwykle, recenzje i konkursy. Jeśli o konkursy chodzi, to jeden jest wyjątkowo atrakcyjny: można wygrać wszystkie części serii „Gone”. Tak więc lećcie do kiosku.:)

niedziela, 8 lipca 2012

Stosik lipcowy i moje odpowiedzi na 11 pytań.

Stosik lipcowy nieco większy, niż poprzednie, więc zaczynajmy.


Od góry:
"Wet. Moi wspaniali dzicy przyjaciele" Luke Gamble - uwielbiam serię Biosfera.:) Książeczka już przeczytana, więc recenzja powinna ukazać się niedługo.:) Od Unreala.
"Player one" Ernest Clime - Pod wpływem recenzji Immory. Od Insimilionu.
"Lare i t'ae" Eleonora Radkiewicz - kontynuacja książki, którą kiedyś recenzowałam. Od Insimilionu.
Reszta, widoczna na zdjęciu, to efekt moich zakupów w Dedalusie. Zawsze można tam za grosze znaleźć coś fajnego.^^

Teraz czas na odpowiedzi do pytań, które w ramach łańcuszka "11 pytań" zadała mi Eta (dziękuję za zaproszenie:)). Pozwolę sobie nie puszczać go dalej, bo już raz padłam jego ofiarą i wtedy to zrobiłam. A więc do rzeczy:

1. Seria o Potterze czy Saga "Zmierzch"?
Oczywiście, że Potter. Nie ma innej opcji.;)

2. Kryminał czy romans?
Najlepiej ani jedno, ani drugie. Obu tych gatunków jakoś nie lubię.

3. Film wojenny czy obyczajowy?
Obyczajowy. Wojenne są zdecydowanie nie dla mnie.

4. Historia czy biologia?
Biologia, to ją w końcu studiowałam.;)

5. Argentyna czy Indie?
Indie - tą kulturę i przyrodę zdecydowanie bardziej chciałabym poznać.

6. Ciasto domowej roboty czy kupny placek?
Domowe, ma mniej chemii.

7. Woda mineralna gazowana czy niegazowana?
Gazowana. Lubię bombelki.;)

8. Biblioteka czy księgarnia?
Biblioteka, mniej obciąża portfel.

9. Metallica czy Michael Jackson? 
Metallika.^^

10. Domek z ogródkiem czy apartament w wieżowcu?
Domek:)

11. Jesień czy wiosna?
Wiosna, bo po niej jest lato:)

piątek, 6 lipca 2012

Jak to widzę: Locke Lamora

Oto pierwszy z bohaterów przedstawiany w ramach blogowej akcji "Jak to widzę?". Listę pozostałych kandydatów na ten miesiąc możecie  zobaczyć TUTAJ, możecie tam też zostawić swoją propozycję.:)

Występujący tu dzisiaj Locke jest bohaterem cyklu "Niecni Dżentelmeni" Scotta Lyncha. Chłopak ten (Locke, nie Scott) specjalizuje się w obrabowywaniu arystokracji - nic go tak nie cieszy, jak możliwość wprowadzenia w życie najbardziej wymyślnego planu, jaki tylko może mu przyjść do głowy. Narysowałam go w "stroju służbowym" - w końcu, żeby ładnie i do czysta okraść arystokratę, trzeba się do niego zbliżyć, a w płóciennej koszuli to się raczej nie uda (a tak serio, to chciałam się pobawić detalami odzieży ^^').

Locke Lamora. Można go powiększyć:)
Obiecane WIPy będą, jeśli ktoś mnie nauczy, jak można "zwijać" pojedyncze posty (chodzi o to, żeby na głównej wyświetlał się tylko fragment, reszta aś po kliknięciu "Czytaj dalej"). I kiedy dostanę jakiś ludzki Internet.

środa, 4 lipca 2012

Co możesz znaleźć w labiryncie - "Bitwa w Labiryncie" Rick Riordan


Persy Jackson to heros znany i lubiany, więc nikogo chyba nie zdziwi, ze lubię się z nim spotykać. Cóż z tego, że chłopak nie ma jeszcze piętnastu lat, wywalono go z większej ilości szkół, niż kiedykolwiek miałabym okazję zwiedzić i bez przerwy ścigają go mityczne potwory? Przecież na Harrego Pottera nikt nie kręcił nosem tylko dlatego, że ten ciągle potykał się z Voldemortem lub jego sługusami. Percy przynajmniej ma żywych rodziców, w tym jednego boga. A jak już w temacie jesteśmy, w boskich domenach źle się dzieje…

Groźba ze strony Kronosa narasta (dałabym tu ten wyświechtany frazes o gromadzących się czarnych chmurach, ale to takie zajeżdżone, że dajcie spokój). Luke i jego zbuntowani herosi szykują się do ataku na Obóz. Wiadomo, że chcą się tam dostać dzięki Labiryntowi, temu samemu, który kiedyś zbudował Dedal na Krecie. Nikt jednak nie wie, w którym miejscu dokładnie jest wyjście, co stwarza pewne problemy obronne. Zgadnijcie, kto znalazł drzwi? I na kogo spadnie zaszczyt udania się wgłąb Labiryntu na misję, z której może nie wrócić? I jakie zadanie odegra pewna niezwykła śmiertelniczka? A co z poszukiwaniami Pana, prowadzonymi przez Grovera? Na te i wiele innych pytań odpowiedzi znajdziecie w książce. 

W „Bitwie w Labiryncie” znalazłam wszystko, co tak lubię w cyklu o Percym Jacksonie: mitologię przepuszczoną przez maszynę popkultury, dziwaczne potwory, mnóstwo akcji i małe, ale gęsto rozrzucone perełki humoru. Percy i przyjaciele pokonują kolejne potwory, spotykają kolejne mitologiczne postacie i wywołują kolejne katastrofy z szybkością, która zawstydziłaby scenarzystów kina akcji. Książka jest idealna na letni wieczór, pozostaje tylko jedno małe „ale”…

Powieść nie posiada uroku poprzedniczek. Niczym szczególnym nie zaskakuje, a tajemnicze fragmenty układanki nie wskakują w puste miejsca, bo autor zwyczajnie nie przewidział w tym tomie ani żadnych tajemniczych fragmentów, ani pustych miejsc. Powieść się pochłania, bo język autora jest wprost stworzony do pisania „wciągliwych” powieści, ale fabuła nie porywa. Po trzech tomach, od których nie można było się oderwać, jest to dość rozczarowujące doświadczanie.

Cóż, pozostaje mi mieć nadzieję, że autor postanowił zachować wszystkie siły na Grande Finale i tom piąty wręcz wciśnie mnie w fotel. Mimo tego, zrobię sobie przerwę. Na kolejne spotkanie z Percym nieprędko się umówię.

Tytuł: Bitwa w Labiryncie
Autor: Rick Riordan
Tłumacz: Agnieszka Fulińska
Tytuł oryginalny:
The Battle of the Labyrinth
Cykl: Percy Jackson i bogowie olimpijscy
Wydawnictwo: Galeria książki
Rok: 2010
Stron: 364
PS. Tylko teraz nie mam od kogo pożyczyć tomu piątego. Gdyby znalazła się jakaś dobra dusza...^^

niedziela, 1 lipca 2012

Podsumowanie ankiety majowej:)

W tym miesiącu można było w ankiecie oddać tylko jeden głos, na co zdecydowało się 25 osób. Nie przedłużając, ogłaszam zwycięzców:

1. "Kłamca 4: Kill'em all" Jakub Ćwiek - 40% (10 głosów)
2. "Lewiatan" Scott Westerfeld - 32% (8 głosów)
3. "Corvus. Życie wśród ptaków" Esther Woolfson i "Epic" Conor Kostick - po 12% (3 głosy)

Poza podium, ale za to z głosem, znalazła się "Kiki van Beethoven" Eric-Emmanuela Schmitta.

W tym miesiącu ankiety nie będzie, bo tytułów uzbierało się za mało. Następna ankieta będzie zbiorczą z dwóch miesięcy.:) A tymczasem mały bukiecik:

babka na chmurze - do takich rzeczy aż się chce zrobić rysunek poglądowy;)
straz miejska nabór 2012 - no u mnie to tylko do pracy w Ankh Morpork można było się zgłaszać...
komiks erotyczny. historia w obrazach - a to też nie u mnie.
deski grabowe - fajna rzecz, w sam raz na nowy regał.;)
zloty penis w egipcie - jakiś na pewno był, ale ja tylko Priapa kojarzę, a to chyba nie ta mitologia.
golab pocztowy wieprz - dwóch w jednym komuś się zachciało...
my porno za darmo - to z pewnością nie tu, ale w internecie sporo takich stron, więc szukający pewnie w końcu coś znalazł.
kałuży w konturach polski - ale kałuża jest chybaza mała, żeby ją było na konturowej mapie Polski widać?...

I na koniec zapraszam do zgłaszania książkowych bohaterów w akcji "Jak to widzę?" - klik:)