Zakładałam, że pierwszą książką Zafona, jaką przeczytam, będzie „Cień wiatru”. Jednak, jak to ze wszystkimi wychwalanymi pod niebiosa książkami bywa, zabierałam się do niego jak pies do jeża z baaaardzo długimi kolcami, czyli krótko mówiąc, patrzyłam z nieufnością i jakoś nie miałam śmiałości się wgryźć. Toteż, po namyśle (a prowokujące prężenie grzbietu na bibliotecznym regale też miało w tym swój udział) postanowiłam jednak najpierw się zapoznać z „Księciem mgły”. Pomyślałam, że pomimo iż to młodzieżówka i debiut do tego, da mi jakieś pojęcie o stylu autora, a dodatkowo będę się mogła cieszyć lekturą, nie psując sobie przyjemności wygórowanymi oczekiwaniami. Muszę przyznać, że była to dobra decyzja.
Kiedy Maximilian Carver postanawia wprowadzić w życie pomysł przeniesienia rodziny z wielkiego miasta do małej, nadmorskiej mieściny nikt się co prawda nie sprzeciwia (jest rok 1943, a wiadomo, że w czasie wojny duże miasta nie są bezpiecznym miejscem), ale też nikt nie jest zadowolony. Humory psują się jeszcze bardziej, kiedy Alice, Max, Irina oaz ich matka wreszcie mają okazję ujrzeć nowe domostwo: nie dość że jest strasznie zapuszczone (od kilku lat nikt tam nie mieszkał), to jeszcze wiąże się z nim bardzo smutna historia. Poprzedni właściciele, państwo Fleishmannowie, opuścili je zaraz po śmierci swojego kilkuletniego wówczas synka, Jacoba. Na dodatek nowe lokum wydaje się być nawiedzone – dzieją się w nim rzeczy co najmniej dziwne. Na szczęście nie wszystko jest takie złe. Max poznaje nowego kolegę, siedemnastoletniego Rolanda, którego dziadkiem jest mieszkający w odosobnieniu i bardzo tajemniczy latarnik. To właśnie od niego dzieciaki usłyszą opowieść o złym czarnoksiężniku, zwanym Księciem Mgły. Nieco sceptycznie nastawiony Max przekona się, że magia jednak istnieje, a w opowieści starego latarnika jest więcej niż tylko ziarno prawdy.
Muszę przyznać, że to najlepsza powieść młodzieżowa (zaraz po książkach o Percym Jacksonie – Harrego Pottera nie liczę, bo nie cały cykl da się zaliczyć do literatury młodzieżowej), jaką zdarzyło mi się czytać. Autor, jak sam napisał we wstępie, chciał „napisać taką książkę, którą z przyjemnością sam bym przeczytał jako dzieciak, jako dwudziestolatek, czterdziestolatek, czy wreszcie sędziwy osiemdziesięciolatek”[7]. Twierdzę, że mu się udało.
Sam pomysł na fabułę powieści, czyli konfrontacja dobrych protagonistów ze złym czarnoksiężnikiem nie jest może niczym nowym, ale Zafonowi udało się go podać w sposób, na jaki nikt wcześniej nie wpadł. Zgrabnie pozszywał ze sobą motywy, które są najbardziej lubiane przez młodych czytelników, dodając jeszcze łatkę fantazji i nowatorstwa do tego pięknego patchworku. Książka czytana przez młodego czytelnika w łóżku, przy świetle lampki jeno, może być jednocześnie przygodówką, powieścią fantasy, kryminałem a nawet horrorem. To wszystko dzięki fenomenalnej umiejętności budowania nastroju i napięcia, jakim wykazała się autor. Dałam się porwać bez reszty.
Dla mnie osobiście największym plusem był sposób, w jaki autor podszedł do tematu magii – dlatego, że wreszcie jest to podejście oryginalne. Magia jest oszustwem. Nie w tym sensie, że cylinder magika ma drugie dno i królik wcale w nim nie znika, ale w tym, że stosowanie jej jest oszustwem wobec naturalnego pożarku rzeczy. I jako takie, może być zasilanie jedynie z niecnych źródeł, na zasadzie „spełnię twoje życzenie, ale oczywiście nie za darmo”.
Wyszło mi zupełnie nieprofesjonalnie, że książka składa się z samych plusów: język – piękny, obrazowy i sugestywny, fabuła – wartka, zaskakująca i trzymająca w napięciu, bohaterowie – z krwi i kości, tak prawdziwi, że wydaje się, że można ich dotknąć przez karty książki i wreszcie zakończenie – w żadnym wypadku nie oczywiste, a jednocześnie poruszające i wyróżniające książkę na tle innych pozycji tego typu. Nawet długość utworu wydaje się być odpowiednia. Minusów nie odnotowałam żadnych. Czy to objaw rodzącego się fanostwa?
Głupia byłam, że bałam się Zafona, a w mojej głowie wątpliwości mnożyły się jak króliki. Trzeba było od razu czytać, a nie marnować czas na niepotrzebne dywagacje. W sercu już rozkwitła dzika radocha (a w oku zalśnił obłąkańczy błysk), że w mojej bibliotece znajdują się wszystkie wydane w Polsce książki Zafona. Nic, tylko czytać. Co i Wam, drodzy Czytelnicy, niniejszym zalecam.
Tytuł: Książę Mgły
Autor: Carlos Ruiz Zafon
Tytuł oryginalny: El príncipe de la niebla
Tłumacz: Katarzyna Okrasko, Carlos Marrodán Casas
Wydawnictwo: MuzaRok: 2010
Stron: 198
Uwielbiam wszystkie książki Zafona. Czytałam "Księcia mgły" i szalenie mi się podobał. Świetna recenzja.
OdpowiedzUsuńCzytałem wszystko co wyszło po polsku, oprócz tej książki.Ale ta jest na mojej liście :-)
OdpowiedzUsuńPowiem ci szczerze, że ja osobiście boję się przekonać do Zafona. Mam na swej półce ,,Cień wiatru'' i po przeczytaniu paru stron powieści odłożyłam na półkę, gdyż całkowicie nie podchodził mi ten styl i klimat, dlatego nie wiem czy tę książkę warto poznać, czy jest inna od poprzedniczki.
OdpowiedzUsuńO książce słyszałam wiele dobrego, ale jakoś nie jestem przekonana
OdpowiedzUsuńA ja mogę tak trochę nie na temat? Nie ważne, ile razy wejdę na Twojego bloga... ten nagłówek hipnotyzuje! Jak byłam na wakacjach z przyjaciółką, ilekroć widziała ten nagłówek, kazała mi zamknąć Twojego bloga, bo była baaaardzo zazdrosna, że umiesz tak rysować. Przez Ciebie ciągle teraz ćwiczy szkicowanie smoków w różnych pozycjach ;)
OdpowiedzUsuńGrafogirl - Dziękuję:)
OdpowiedzUsuńpisanyinaczej - ja czytałam tylko to, ale wszystko, co wyszło po polsku tego pana mam w planach.;)
cyrysia - a wiesz, ja z "Cieniem wiatru" miałam tak samo: też czytałam kilka stron i odkładałam na lepsze czasy. Ale po "Księciu Mgły" zawezmę się i przebrnę i napiszę, czy warto. Z tego, co zauważyłam, styl w obu powieściach jest podobny, tylko w "Księciu..." wydaje się bardziej dynamiczny.
Alannada - wiesz, nie będę Cię przekonywać na siłę, bo szczerze mówiąc (oczywiście na ile mogę ocenić Twój gust na podstawie Twoich blogowych opinii) mam wątpliwości, czy to jest coś, co mogłoby Ci się spodobać. Ale odradzać też nie będę - w końcu to tylko 200 stron,więc warto zrobić eksperyment.:)
Nyx - ależ możesz, lubię offtopy.;) I dziękuję:) Chociaż muszę przyznać, że nie spodziewałam się wywoływania tak gwałtownych reakcji u osób postronnych. Mam nadzieję, że przyjaciółka się nie obrazi... W każdym razie życzę jej sukcesu w tych staraniach, a w razie czego mogę służyć radą.:)(P.S. Kiedy moja mama przeczytała Twój komentarz, strasznie ją rozbawił;))
Zafona czytałam na razie jedynie Cień Wiatru. Podobał mi się, więc myślę, że i na tą pozycję przyjdzie pora i mam nadzieję, że spodoba mi się równie bardzo jak Tobie :)
OdpowiedzUsuńmam za sobą dwa Zafony, a trzeci czeka na półce :) i choć początkowo też byłam sceptycznie nastawiona, to teraz w ciemno kupuje wszystko co wydaje.
OdpowiedzUsuń