sobota, 28 kwietnia 2012

Krótko o cudzej korespondencji - "Listy" J. R. R. Tolkien

Książkę pożyczyła mi JoannazKociewia. Dziękuję.!:)

Czytanie cudzych listów zawsze było odbierane jako coś niestosownego, podglądanie czyjejś intymności, jak zaglądanie do sypialni przez dziurkę od klucza. Może jestem zbyt ortodoksyjna, ale nawet czytając wydane pośmiertnie, w glorii i chwale „Listy” Tolkiena czułam się trochę jak niechciany szpieg – podsłuchujący i podglądający jednego ze swoich ulubionych pisarzy. Jednak ten mały dyskomfort nie zaburzył przyjemności czytania.

W „Listach” zebrano korespondencję Tolkiena z lat 1914 – 1973. We wstępie możemy się zapoznać z trudnościami, jakie napotkał na swojej drodze redaktor pierwszego (i kolejnych) angielskiego wydania. Jedną z nich był fakt, że pisarz nie miał w zwyczaju przechowywania własnych listów, więc wydanie zbioru zależało w dużej mierze od skłonności do chomikowania i dobrej woli różnych ludzi. A z poczty tej wyłania się pewien obraz człowieka, bez którego nie powstałaby moja ulubiona gałąź literatury w takim kształcie, jakim ją znamy obecnie.

„Listy” to książka, w której każdy znajdzie własną drobinę złota. Są wątki biograficzne, są takie, które dotyczą historii wydania „Władcy Pierścieni” i takie, które tłumaczą niektóre niuanse historii Śródziemia i jego języków. Dla mnie (poza smaczkami związanymi z pisarstwem Mistrza – który nie życzył sobie nazywania Mistrzem) wyjątkowo fascynujący był wyłaniający się z korespondencji obraz zwykłego człowieka – profesora akademickiego, ale też zwyczajnego Anglika lubiącego wino i pod koniec życia borykającego się z problemami zdrowotnymi i finansowymi. Jednocześnie widać ogrom horyzontów umysłowych Tolkiena, jego imponującą wiedzę i głęboką wiarę. Z „Listów” wyłania się obraz człowieka niezwykle zajmującego, choć zwyczajnego.

Cóż bym mogła napisać jeszcze, czego nie napisano lub nie powiedziano wcześniej? Pozostaje mi jedynie zachęcić was do zajrzenia przez dziurkę od klucza do życia tego wielkiego pisarza. Ale najpierw zajrzyjcie do książek, które napisał (jeśli jeszcze tego nie zrobiliście).

Tytuł: Listy
Autor: J. R. R, Tolkien
Tytuł oryginalny: Letters
Tłumacz: Agnieszka Sylwanowicz
Wydawnictwo: Prószyński i s-ka
Rok: 2010
Stron: 760

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Niebo bezgwiezdne nademną - "Niebo ze stali" Robert M. Wegner

Polskich fantastów charakteryzują pewne cechy. Dwie z nich są rozpoznawalne na pierwszy rzut oka dla każdego, kto już trochę tego gatunku poczytał. Po pierwsze, polscy fantaści niespecjalnie lubią pisać fantasy epickie. Jakaś historia alternatywna, jakieś urban fantasy, jacyś krewniacy jednorożca w ogrodzie – jak najbardziej, chętnie, nie ma sprawy. Ale żeby stworzyć własny, odmienny i zachwycający rozmachem świat, chętnych brak. Drugą jest fakt, że często autor piszący świetne opowiadania nie potrafi dobrze przemodelować ich bohaterów i świata w formę powieści (dobrze, może to nie jest cecha charakterystyczna ściśle dla polskiej fantastyki, ale zjawisko w tym gatunku jest na tyle częste, że nie da się go nie zauważyć). Tym bardziej nie sposób przeoczyć pisarza, który nie dość, że wykreował epickie uniwersum, to jeszcze zgrabnie przeniósł bohaterów i wątki z opowiadań do powieści. Tym pisarzem jest Robert M. Wegner.

W „Niebie ze stali” autor postanowił rozwinąć motyw nadgryziony w ostatnich opowiadaniach ze „Wschodu”. Czytelnicy mają więc okazję obserwować, jak wielka karawana Wozaków mozolnie wędruje przez Olekady, eskortowana (o ile kilkunastu jeźdźców może w jakikolwiek sposób eskortować dziesiątki tysięcy wozów bojowych) przez część czaardanu Laskolnyka. Żołnierze z Górskiej Straży nie są z tego zadowoleni – i tak mają dość kłopotów, bo ktoś brutalnie morduje, okalecza lub „znika” ludzi w Olekadach. Sytuacja jest na tyle krytyczna, że wszystkie placówki wysłały wsparcie w kłopotliwy rejon. Czerwone Szóstki też się tam znalazły i jak zwykle przypadły im najbardziej osobliwe zadania. Poza tym czekają: potyczki, bitwy, tajemniczy wybawiciele, zaburzenia w świecie duchów, sekrety zamku górskiego arystokraty i wiele innych atrakcji.

Trzeba bezsprzecznie przyznać, że Wegner świetnie poradził sobie z konstrukcją powieści. Bardzo zgrabnie przenosi znane z opowiadań wątki do dłuższej formy, dbając o równowagę tempa opowieści i sprytnie rozkładając napięcie. Nie zapomina też o wplataniu nowych nici w tkaninę opowieści, przy okazji poszerzając i wzbogacając czytelniczą wiedzę o lokalnej magii, kulturze czy stosunkach społeczno-gospodarczych pogranicza Meekhanu. I nawet prawie stustronicwy opis bitwy (tzn. cały opis był znacznie dłuższy, ale tyle się ciągnął do pierwszego przerywnika) nuży tylko troszkę – to ani chybi zasługa eksperymentów z narracją. Dodatkowo autor potrafi czytelnika zaskoczyć i skołować do tego stopnia, że ten musi porzucić wszelkie przypuszczenia, jakie miał, jeśli chodzi o dalszy rozwój cyklu.

Tych, którzy martwią się o bohaterów, uspokoję: starych znajomków spotkacie także tutaj, chociaż nie wszystkich. Mocniej za to zostaną zarysowane sylwetki tych postaci, które wcześniej przemykały jedynie na granicy pola widzenia. Wprowadzenie takich „nowych” postaci jest oczywiście plusem, bo pozwala poszerzyć horyzonty czytelnika. A że autor tworzy nieodmiennie postacie pełne, trójwymiarowe i niejednoznaczne, a także niesamowicie ludzkie, poznawanie nowych (i „nowych”) bohaterów to przyjemność. Jednocześnie Wegner to nie Martin i chociaż naszych ulubieńców spotka na kartach powieści wiele, delikatnie mówiąc, nieprzyjemności, to nigdy nie odniosłam wrażenia, że to li tylko ku uciesze gawiedzi.

Świat przedstawiony nieodmiennie olśniewa rozmachem. Jeszcze bardziej zachwyca to, że każdy okruszek informacji, każdy fakt czy zdarzenie rzucone jakby mimochodem w opowiadaniach, w „Niebie ze stali” okazuje się być nieodzownym fragmentem trójwymiarowej układanki. Dopasowanym niezwykle misternie i okazującym swoją przydatność w najmniej oczekiwanym momencie. Ciekawe, czym autor zaskoczy nas w kolejnych tomach.

Robert Wegner „Niebem ze stali” udowodnił, że potrafi rozplanować wielotomowy cykl. Mało tego, udowodnił, że potrafi też napisać te opasłe tomiszcza nie tylko tak, żeby czytelnik się nie nudził, ale żeby czytał to wszystko z wypiekami na twarzy i w tempie ekspresowym. Mnie pozostaje już tylko czekać na tom czwarty. I płakać, że trzeciego wystarczyło tylko na trzy dni.

Recnzja dla portalu Insimilion

Tytuł: Niebo za stali. Opowieści z meekhańskiego pogranicza
Autor: Robert M. Wegner
Cykl:
Opowieści z meekhańskiego pogranicza.
Wydawnictwo: Powergraph
Rok: 2012
Stron: 624

sobota, 21 kwietnia 2012

Ja ci tokuję, a ty nic - "Cena miłości" Vitus B. Dröscher

Książki popularnonaukowe są fajne. Najfajniejsze są te świeżutkie, najlepiej jeszcze z tego roku, chociaż te sprzed pięciu lat też jeszcze są smakowite. Problem rodzi się wtedy, kiedy w nasze łapki wpadnie starsza. Nie oszukujmy się, większość ludzi wierzy w to, co przeczyta. Jeśli czytają głównie beletrystykę, to może w nich wyewoluować nieuświadomiony pogląd, że wiek książki jest nieważny (przecież nikt nie krytykuje dziewiętnastowiecznych powieści za to, że zostały napisane w XIX wieku). Dlatego apeluję do wszystkich: jeśli sięgacie po starszą pozycję popularnonaukową, zapoznajcie się najpierw (choćby „po łebkach”) z najnowszymi teoriami.

„Cena miłości” to właśnie jedna z takich leciwych książek – obecnie ma ponad 30 lat.  Autor opisuje w niej godowe zwyczaje wielu gatunków zwierząt, od owadów czy nawet jamochłonów aż po ssaki, z człowiekiem włącznie. Dodatkowo próbuje na ich przykładzie wytłumaczyć teorię zakładającą, że sympatia osobnicza jest najważniejszą siłą regulującą kontakty rozrodcze (i nie tylko) zwierząt. Czy mimo swojego wieku książka się zestarzała? Cóż, i tak, i nie.

Tym, co pozostaje ponadczasowe, jest z pewnością spis ciekawych zachowań godowych. Zwierzęta nie są w stanie zmienić swoich zwyczajów w okresie tak krótkim, jak 30 lat, więc możemy tu znaleźć wiele wciąż aktualnych opisów. Wiecie, z czego słynie ryba głębinowa zwana matronicą? Gdzie składają ikrę księżycówki? Jak „to” robią pająki albo kraby? Nie? A chcielibyście? Jeśli tak, to „Cena miłości” jest książką dla was.

Co przegrało walkę z czasem? Większość interpretacji wyżej wymienionych zachowań, uzasadnienie teoretyczne czy próba przenoszenia tego na ludzi. Dodatkową trudnością jest fakt, że autor pisze w taki sposób, że przenosi czasem pojęcia charakterystyczne wyłącznie dla ludzi na zwierzęta – ale przed tym ostrzega tłumacz. Oczywiście są fragmenty, które wciąż pasują do obecnego stanu wiedzy, ale trzeba troszkę interesować się biologią, żeby je wyłapać. Taka teoria samolubnego genu chociażby sprawiła, że teorię sympatii trzeba było przesunąć z pozycji nadrzędnej na niższą. A jeszcze przypadki  gatunków ptaków, u których samice prezentują samczy model zachowania (tzn. są większe i barwniejsze, bronią zaciekle rewiru, na którym utrzymują harem z kilku samców). Autor bierze je za niewytłumaczalny wyjątek od reguły, który nie ma celu ni sensu. Tymczasem wystarczy spojrzeć na problem z energetycznego punktu widzenia i wszystko staje się jasne…

Stylu niemożna nazwać gawędziarskim, ale z pewnością jest przystępny i nikt nie powinien mieć z nim trudności. Dodatkowego smaczku dodają komentarze tłumacza (polskie wydanie powstało około 10 lat później, niż niemieckie), który próbuje aktualizować niektóre kwestie. Czasem jednak pozwala sobie na drobne złośliwości (oczywiście zawsze w granicach odpowiedniej, merytorycznej wiedzy – chociaż czasem na wyrost) i jakkolwiek niektórym czytelnikom może się to nie spodobać, ja niecierpliwie czekałam na te momenty. Znakomicie ożywiały czytanie.

Podsumowując, „Cena miłości” to książka warta uwagi. Przystępnie napisana, bogato (choć w czerni i bieli) ilustrowana i zasobna w ciekawostki. Polecam miłośnikom przyrody, chociaż jednocześnie zalecam ostrożność i odrobinę krytycznego podejścia.

Tytuł: Cena miłości. U źródeł zachowań godowych
Autor: Vitus B. Dröscher
Tytuł oryginalny: Sie töten und sie lieben sich: Naturgeschichte sozialen Verhaltens
Tłumacz: Zuzanna Stromenger
Wydawnictwo: Cyklady
Rok: 1980(?)
Stron: 350

czwartek, 19 kwietnia 2012

Nabór do Straży Miejskiej Ankh-Morpork czyli donoszę o konkursie:)

Komendant Straży Miejskiej miasta Ankh-Morpork, Sir Samuel Vimes, ogłosił nabór kandydatów na patrolowaczy chodnikowych.

Z woli swojego komendanda, Sir Samuela Vimesa, Straż Miejska miasta Ankh-Morpork ogłasza nabór kandydatów, chcących zasilić jej szeregi.

Stanowisz mieszankę odwagi, sprytu, brawury i odrobiny szaleństwa? Potrzebujemy właśnie Ciebie! Ludzie, trolle, krasnoludy, elfy, wilkołaki, nawet hipsterzy - jesteśmy otwarci na wszystkich.

Zgłoś się już dziś - osoby przyjęte w poczet Straży otrzymają odpowiedni żołd.

Zgłoszenia przyjmują o tu:

wtorek, 17 kwietnia 2012

Wielki prawie Przedwieczny - "Smok Griaule" Lucius Shepard

Recenzja dla portalu Insimilion.

Smoki to stworzenia chyba najczęściej wykorzystywane w fantasy. Teoretycznie więc kolejna książka o nich nie powinna wzbudzać sensacji. Może i tak by było, gdyby nie kilka drobnych faktów. Po pierwsze, „Smok Griaule” opatrzony jest znaczkiem Uczty Wyobraźni, a to samo w sobie jest gwarancją jakości. Po drugie, autorem jest Lucius Shepard – pisarz może niezbyt znany w Polsce, za to bardzo ceniony na świecie (całkiem słusznie z resztą). I po trzecie: nie często spotyka się smoka długiego na sześć tysięcy stóp i uśpionego zaklęciem od tysiącleci.

„Smok Griaule” to zbiór sześciu opowiadań, z których część była już w Polsce wydana w różnych czasopismach branżowych. Niemniej, było to lata temu i bardzo dobrze, że teksty zebrano w jednej książce. Pierwszym jest „Piękna córka poszukiwacza łusek”, opowiadanie w konwencji fantasy, gdzie wraz z tytułową córką poznajemy bogate wnętrze Griaule’a i zadanie, jakie jej zlecił. Następny to „Ojciec Kamieni” – bardziej thriller prawniczy, niż fantasy. „Człowiek, który pomalował smoka Griaule’a” trzon fabuły zawiera już w tytule. Dodam jedynie, że celem malowania było zadanie gadowi podstępnej śmierci. „Dom Kłamcy” opowiada o zadaniu, jakie jaszczur wyznaczył pewnemu mężczyźnie i smoczycy, zaś „Łuska Taborina” przestrzega, aby nie pocierać znalezionych przypadkowo łusek. Zaś „Czaszka” jest (cytując niezwykle trafny opis z okładki) „zupełnie nowym opowiadaniem, stanowiącym nieoczekiwaną kontynuację znanych wątków, w którym Shepard wplata sagę o prastarym baśniowym potworze w polityczne realia współczesnej Ameryki Środkowej”.


Tytuł: Smok Griaule
Autor: Lucius Shepard
Tytuł oryginalny: The Dragon Griaule
Tłumacz: Wojciech Szypuła
Wydawnictwo: MAG
Rok: 2012
Stron: 432

piątek, 13 kwietnia 2012

Stosik na kwiecień

Jakoś nie chcą mi te stosiki maleć...


Tyle mi się nazbierało od ostatniego razu.:) Od góry:
1. Stephen Deas "Łowca złodziei" od Prószyńskiego.
2. Dariusz Domagalski "Vlad Dracula" pożyczony od Serenity.
3. Jakub Ćwiek "Kłamca 4. Kill'em all" od Insimilionu.
4. Anna Jorgensdotter "Córki gór" od Unreal Fantasy.
5. Mark Hodder "Dziwna sprawa Skaczącego Jacka" też od Serenity.
6. Bill Bass, John Jefferson "Trupia farma" od Unreal Fantasy.
7. Ursula K. Le Guin "Planeta wygnania" pożyczona od Oisaja. Dziękuję!:)
8. Richard Paul Evans "Obiecaj mi" przyniosłam z olsztyńskiego spotkania LC.:)
9. Robert M. Wegner "Niebo ze stali" od Insimilionu. Już przeczytałam, recenzja wkrótce.:)
10. Conor Kostick "Saga" od Unreal Fantasy.
11. Fred Adams, Greg Laughlin "Ewolucja wszechświata", polecone przez Lubego.

środa, 4 kwietnia 2012

Subiektywne prasowanie #4 - "Nowa Fantastyka" 04/2012

Kilka dni temu na ekrany wszedł nowy sezon „Gry o tron”. Jakby nie patrzeć, jest to spore wydarzenie w światku miłośników fantastyki – cykl Martina można określić mianem kultowego, a pierwszy sezon serialu ma opinię wielce udanej produkcji. Gdyby ktoś jeszcze miał wątpliwości, co będzie tematem przewodnim kwietniowego numeru Nowej Fantastyki, wystarczy spojrzeć na okładkę.

Po otwarciu owej sugestywnej okładki i przewróceniu paru stron, natkniemy się na artykuł „Starcie królów”. Cóż, książkę czytałam i zarys fabuły jakoś nieszczególnie mnie interesuje, ale poza nim w tekście znajdziemy jeszcze kilka ciekawostek z planu i informacje o zmianach w obsadzie. Bardzo przydatna jest też opatrzona zdjęciami rozpiska z serialowym „who is who”. Poza tym dostaniemy też recenzję pierwszego sezonu „Gry o tron” oraz, miła niespodzianka, krótki wywiad z Harrym Lloydem, odtwórcą roli Viserysa.

Osobiście lekturę numeru zaczęłam od krótkiego tekstu Jakuba Winiarskiego „Zrzutka na Olgę Tokarczuk”. Widać w nim silne emocje autora i to niekoniecznie te dobre. A skąd się wzięły? Przeczytajcie i sprawdźcie. Jakub Ćwiek w „Dzieciach gorszego popu” mówi o Biblii. Mówi ciekawie, ale osobom o bardzo wrażliwych uczuciach religijnych nie polecam tego tekstu. Teraz coś, co uważam za prawdziwą wisienkę na torcie: wywiad z Terrym Pratchettem, przeprowadzony przez Neila Gaimana. Obu panów bardzo lubię i chyba wśród fanów fantastyki nie znajdzie się nikt, kto żadnego z nich nie kojarzy. Sama rozmowa jest interesująca, pełna humoru i dystansu do siebie, którym obaj pisarze się wykazują. Szkoda tylko, że taka krótka… Następnie mamy „Samotność wielokomórkowca” Wawrzyńca Podrzuckiego – rzecz o sztandarowym pytaniu w sci-fi, czyli „czy jesteśmy sami we wszechświecie?”. Tekst bardzo wartościowy (szkoda, że nie dłuższy), zawiera trafne spostrzeżenia, ale nie czuję się przekonana do zdania autora (to chyba przez moją romantyczną naturę). Jeśli zaś boicie się, że zdejmą wasz ulubiony serial, w tekście „Fani na ratunek” dowiecie się, do jakich absurdów można się posunąć, aby zachować go na ekranach. Przyznam, że pomysłowość mnie zaskoczyła. Tytuł „Niebezpieczne zabawy z Lokim” sporo mówi o temacie kolejnego artykułu. Od siebie dodam, że to przystępnie napisane studium mitologicznego przypadku, który świetnie odnalazł się w popkulturze. Zostały jeszcze cztery felietony. Michael J. Sullivan radzi piszącym, jak kreować i kierować motywacjami bohaterów. Rafał Kosik pisze o postępie jako samonapędzającym się i samowystarczalnym bycie i jak rzadko zgadzam się z jego wywodami. Peter Watts kontynuuje cykl, w którym klaruje, czemu z naukowców kiepscy fantaści. Poprzednio wyjaśniał, czemu mają kiepski styl, teraz tłumaczy, dlaczego przeważnie tworzą nudne fabuły (jeśli w ogóle dają radę jakiekolwiek stworzyć). Zaś Łukasz Orbitowski przy filmie „Take Shelter” zastanawia się nad problemem szaleństwa postrzeganego przez jego ewentualnego „nosiciela”.

Czas na omówienie opowiadań. Tym razem jest ich aż osiem. Muszę przyznać, że polskimi tekstami nieco się zawiodłam. Nie wykluczam, że miała na to wpływ tematyka bliska horrorom, więc kompletnie nie mój klimat. „Świadectwo (Live)” Jakuba Ćwieka ma świetną pointę i ciekawy pomysł, ale wykonanie (ze szczególnym uwzględnieniem ogromnej ilości wulgaryzmów) jakoś nie porywa. „Strzelac” Bartosza Działoszyńskiego to historia jednego strzału, jako jedyna nie ma konotacji horrorowych. Bez porywającej fabuły, za to oryginalna i dobrze napisana. „Ogień i lód” Eweliny Kozik, horror o ponurym losie ofiary przemocy, na pewno wiele by zyskał, gdyby redakcja raczyła zaznaczyć miejsca przeniesienia narracji. Czytelnik nie gubiłby się w czasie i przestrzeni i mógłby spokojnie cieszyć się niezgorszą opowieścią. Zbigniew Wojnarowski to pisarz, który źle mi się kojarzy (okropna „Posoka smoka”…), ale „Romantyczność” jest zdecydowanie najlepszym polskim opowiadaniem numeru. Co prawda niezbyt przepadam za zombie horrorem i fantastyką historyczną, ale jeśli ktoś lubi, będzie miał mnóstwo radochy czytając tą opowieść powstańczą (pisaną z perspektywy rosyjskiego żołnierza) i wydłubując z niej nawiązania do poezji romantyków.

Zagraniczne opowiadania wypadają o niebo lepiej. „Zapisane w węzłach” Kena Liu to smutna opowieść w mikroskali  o tym, jak zachodnia cywilizacja wykorzystuje ludy mniej rozwinięte, a jednocześnie przykład, jak szybko literatura może reagować na najnowsze odkrycia. „Kwiat, Litość, Igła, Łańcuch” Yoon Ha Lee zawiera pomysł ciekawy, ale zdecydowanie za duży na krótkie opowiadanko. Przez brak miejsca i wyjaśnienia niezwykły świat wykreowany przez autorkę i cztery tytułowe bronie pozostają mocno niezrozumiałe, mimo że warsztatowi nie można nic zarzucić. Ian McDonald dokonuje cudu literackiego, opisując wielką, międzygalaktyczną wojnę dwóch ras na kilku stroniczkach „Pierścienia Verthandiego”. Przy tym opowiadaniu trzeba mocno wysilić wyobraźnię. „Iskry wzlatywały ku górze” Lisy Morton na pierwszy rzut oka wyglądają na klasyczny zombie survival, ale umarlaki szybko okazują się być przykrywką dla znacznie głębszych problemów. Jest to najbardziej poruszające emocje opowiadanie numeru.

Poza tym, w Nowej Fantastyce jak zwykle mnóstwo recenzji (w tym bardzo trafna „Johna Cartera” – nie umiałabym tego lepiej wyrazić) i atrakcyjne konkursy. A więc kupujcie i czytajcie z tego wszyscy.

niedziela, 1 kwietnia 2012

Podsumowanie ankiety lutowej i wiosenny bukiet kwiatuszków z Googla:)

Zabiegana jestem coraz bardziej (nic dziwnego, obrona się zbliża wielkimi krokami), więc bez zbędnych ceregieli przechodzę do zwycięskich tytułów z miesiąca lutego.:) Nadmienię jeszcze tylko, że tym razem w ankiecie wzięło udział 27 osób, oddając w sumie 41 głosów.

1. "Strach mędrca" tom 2 Patrick Rothfuss - 37% (10 głosów)
2. "Uczennica maga" Trudi Canavan - 33% (9 głosów)
3. "Dysk" Terry Pratchett - 25% (7 głosów)

Pozostałe tytuły, malejąco:
"Szepty dzieci mgły i inne opowiadania" Trudi Canavan
"Gringo wśród dzikich plemion" Wojciech Cejrowski
"Templariusz" Paul Doherty
"Rio Anaconda" Wojciech Cejrowski

Dziwi mnie trochę wysoka pozycja Canavan. Tak samo jak niska Cejrowskiego.Czyżby wszyscy już czytali?;)

A teraz obiecany bukiecik co bardziej interesujących kwiatków:
opowiadania erotyczne - to się robi podejrzanie częste zapytanie, a ja przecież żadnych opowiadań nie pisuję...
czysta fabryka wody @wp.pl @terra.op.pl - co ma fabryka wody (?!) do mailowego adresu, nie mam pojęcia.
tae ekkejr yaoi - ale żeby do "Tae ekkejr!"?!
dzicz w lesie - no dość często tam występuje. Las bez dziczy to się chyba sad nazywa.
czy ktos brał pozyczke od greg patrick - nie wiem, kim greg jest, ale ja nie brałam.
rysunki erotyczne - na razie nie mam, ale być może kiedyś coś się pojawi.;)
maszyny prehistoryczne - o samochód Flinstonów chodzi, jak nic!
słupy linii wysokiego napięcia jelenie - co ma jedno do drugiego, nie wiem...
galezie lezace w lesie - to chyba dość częsty widok. I chyba lepiej go oglądać w realu, niż w sieci.
wampira nie tyka - tykanie patyka (bezsensowne rymowanie mode on)
niemowle teologia - że niby Teologia to takie ładne imię dla dziewczynki?
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...