sobota, 28 lipca 2018

"Zwrotnik Węży" Marie Brennan


Pierwszy tom „Pamiętników Lady Trent” pozostawił mnie z pewnym takim niedosytem i resztkami dawnego entuzjazmu – miałam przecież spore oczekiwania. Przy drugim tomie już oczekiwań nie miałam, liczyłam, że nie będzie gorzej niż w tomie pierwszym. Ale i tak nie do końca dostałam to, czego chciałam.

W „Zwrotniku Węży” Izabela znowu wyrusza na wyprawę badawczą. Tym razem do Erigi, gdzie dla odmiany będzie musiała zmierzyć się z tropikalnymi upałami, chorobami, niechęcią rodaków i dziwnymi zwyczajami tubylców. Ach, nie zapomnijmy o groźbie wybuchu wojny. Niemniej, prawdziwy badacz niedogodności się nie boi i poszerzanie wiedzy przedkłada ponad własne bezpieczeństwo. Smoki czekają.

Niestety, Brennan najwyraźniej nie ma zamiaru pisać o smokach. Tym razem jest ich jeszcze mniej niż poprzednio. Owszem, bohaterka dokonuje przełomowych odkryć (cóż za zaskoczenie), ale są one wspomniane mimochodem i tak naprawdę nie mają szczególnej wartości dla utworu (poza może momentem, kiedy autorka używa ich jako fabularnego wytrychu. Trzeba przyznać, ze nawet zgrabnie jej to wychodzi). Rozumiem, że jest to w pewnym sensie konsekwencja przyjętego stylu narracji – bohaterka spisuje swoje pamiętniki po latach i w kwestiach, których nie chce rozwijać odsyła czytelników bądź do książeczek, które napisała wcześniej, bądź do cudzych publikacji. Tyle że sporo tych odsyłań dotyczy rzeczy, które mnie, jako czytelniczkę, żywo interesują... 
 
Taki obrazek wrzuciłam na insta.
W „Historii naturalnej smoków” sytuację ratowały badania. Autorka poświęciła tam sporo czasu na opisy tego, jak wyglądały poczynania pseudowiktoriańskich naukowców, okraszając to wszystko sosem z trudności, jakie mogły dotykać w tej materii młodą kobietę. Liczyłam na podobne doświadczenie czytelnicze w „Zworniku Węży”, bo dekoracje wydawały się znacznie bardziej interesujące – widzicie, co innego zdobywać wiedzę w klimacie pseudowschodnioeuropejskich gór, a co innego przedzierać się przez dziką, tropikalną dżunglę. Niestety, z samych przygotowań do wyprawy czy też trudności, jakie nasza dzielna ekipa mogła napotkać na drodze, dostajemy tylko niezbędne minimum. O samym prowadzeniu obserwacji nie wiemy absolutnie nic, a o bujności życia w deszczowym lesie dowiadujemy się tylko o tyle, o ile próbuje ono poczęstować się bohaterami. Nawet opisy życia wśród lokalnych, dzikich plemion są skąpe, choć i tak znacznie bardziej rozbudowane, niż opisy samych badań czy przyrody. Przyznam, że tutaj poczułam się już zawiedziona.

Na czym więc skupia się autorka? Ano na problemach obyczajowości i kolonializmu (z lekkim zabarwieniem ekologicznym). I jeszcze ta obyczajowość nawet jej wychodzi, choć mam wrażenie, że została potraktowana dość... płytko. Mamy bowiem Izabelę, która niby ciągle mówi o swoim pewnym wykluczeniu społecznym. Z tym, ze głównie mówi, bo ani to wykluczenie szczególnie rygorystyczne nie jest, ani też będąca samotniczką Izabela niezbyt nim się przejmuje. Szczerze mówiąc, wydaje się być nawet zadowolona, bo dzięki temu, że nie musi chadzać na bale i proszone kolacje ma więcej czasu na badania i pisanie monografii. A ponieważ autorka najwyraźniej uznała, że stateczna (khem, khem...) Izabela nie będzie tak atrakcyjnym obiektem społecznego oburzenia, powraca Natalie Oscott, która pojawiła się na chwile już w poprzednim tomie. I autorka przygotowuje wszystko tak, aby wywołać trzęsienie ziemi – Natalie bowiem ucieka przed widmem małżeństwa, rodziną i ogólnie narzuconą jej rolą społeczną, przy czym robi to w spektakularny i skandalizujący sposób.

Zatrzymajmy się może na chwilę przy Natalie, bo jest ciekawie napisaną postacią (i w sumie jedyną istotną, z którą nie mieliśmy zbyt wiele do czynienia wcześniej). Jest ona tym wszystkim, czym młoda Izabela nie była w pierwszym tomie. Natalie nie godzi się z czekającą na nią rolą społeczną ani na chwilę, małżeństwo nie interesuje jej nawet jako środek do osiągnięcia pewnej niezależności i możliwości kontynuowania własnych projektów (a marzeniem dziewczyny jest skonstruowanie skrzydła zdolnego unieść człowieka). Woli wykluczenie społeczne i zerwanie kontaktów z rodziną niż prowadzenie domu. Jedną z przyczyn jest jej aseksualność, wyrażona otwartym tekstem – i jest to jedna z nielicznych postaci tak wyraźnie przez autora określonych, jakie zdarzyło mi się w fantastyce spotkać. Przy czym autorka daje do zrozumienia, że gdyby nie Izabela, która postanawia koniec końców zatrudnić Natalie w charakterze asystentki i damy do towarzystwa, to biedna dziewczyna raczej nie miałaby wyjścia i jej historia mogłaby potoczyć się znacznie bardziej tragicznie. Aż szkoda, że przez większość wyprawy Natalie poprzestaje na udowadnianiu, jak bardzo użytecznym jej członkiem może być i tylko tyle.

Trzecie zagadnienie związane z obyczajowością to zderzenie kultur. Izabela i Natalie przybywają do kraju o zupełnie innych zwyczajach i stosunku do kobiet i muszą jakoś się przystosować – a symbolem tego przystosowania staje się namiot, do którego odsyła się wszystkie menstruujące kobiety jako nieczyste. I byłoby to może ciekawe, gdyby nie fakt, że nasze bohaterki zadziwiająco łatwo dopasowują się do jakichkolwiek warunków, jakie przyjdzie im napotkać. Czy to połyskujący złotem pałac władcy Bayembe, czy bagienne szałasy Moulinów, po wstępnej konsternacji nasze dzielne badaczki świetnie wtapiają się w obcą kulturę (a przynajmniej na tyle, żeby wziąwszy pod uwagę pobłażanie tubylców dla dziwnych obcych, funkcjonować w miarę bezkonfliktowo). Trochę to spłyca przeżycia bohaterów.

Pozostaje jeszcze problem kolonializmu. Narratorka poświęca bardzo wiele miejsca na rozważanie, jaki wpływ na Bayembe może mieć założenie scirlandzkiej kolonii i przyjęcie wsparcia militarnego (Bayembe stoi u progu wojny z sąsiadami). Widzi, że mamy tu do czynienia z bardzo nierównomiernym podziałem wkładu i zysków, że lokalna ludność może w przyszłości zapłacić taką cenę za jednorazową w sumie pomoc, jakiej nie jest w stanie przewidzieć. I pewnie gdybym znała lepiej historię Imperium Brytyjskiego, byłabym w stanie wyłapać więcej nawiązań, ale że znam ja na poziomie „mieli dużo kolonii, których nie traktowali fair”, to nie będę dalej drążyć. Przyznam jednak, że bardzo wyprzedzające swój czas rozważania Izabeli zaczynały mnie trochę irytować, choć trudno odmówić im słuszności.

No i tak – z jednej strony jest to książka pełna rozczarowań, bo spodziewałam się czegoś innego (acz chyba czas pogodzić się z faktem, że wizja autorki mocno odbiega od moich oczekiwań. Albo przestać czytać). Z drugiej – jednak lubię bohaterów (nawet jeśli jest ich mało i wszyscy poza głównymi dostają tylko odrobinę czasu antenowego) i fajnie się to czyta (tu ukłony dla redakcji i przekładu – powieść miała dwie tłumaczki, ale zupełnie tego nie widać). Więc po kolejny tom raczej sięgnę. Ale Wy musicie zdecydować sami.
 
Książkę otrzymałam od wydawnictwa Zysk i s-ka
 
Tytuł: Zwrotnik Węży
Autor: Marie Brennan
Tytuł oryginalny: The Tropic of Serpents (A Memoir of Lady Trent)
Tłumacz: Dorota Żywno, Danuta Górska
Cykl: Pamiętnik Lady Trent
Wydawnictwo: Zysk i s-ka
Rok: 2018
Stron: 346

wtorek, 24 lipca 2018

Piąteczka: Dokąd na wakacje?


Dawno nie było nowej Piąteczki, postanowiłam więc to zmienić (z regularnością u mnie jak zwykle kiepsko, więc chyba każdy już stracił złudzenia, że cykl będzie regularny. Ale postaram się, żeby przerwy nie były przesadnie długie).

Tymczasem nastało lato, wakacje, każdy myśli już dokąd by tu na urlop wyjechać. I ja pomyślałam. Mianowicie nad tym, jaki książkowy świat najbardziej odpowiadałby mi w temacie turystycznych wojaży. Wybór wcale nie był prosty, bo fantastyka w interesujące światy obfituje, na początku więc odrzuciłam te zbyt oczywiste (jak Śródziemie czy Ziemiomorze) lub takie, które w wakacje nie mają zbyt wiele do zaoferowania (wiecie, Hogwart latem zamykają). Starałam się też skupić głównie na tych, w których byłoby co zwiedzać. I tak nie bez trudu wybrałam tę piątkę.

1. Świat z cyklu „Temeraire” Naomi Novik

To właściwie taka sama Ziemia jak nasza, z bardzo zbliżoną historią, ale są tam smoki. Moje ulubione smoki w literaturze, więc wybór jest mało zaskakujący. Oczywiście Europa ogarnięta napoleońskimi wojnami nie jest szczególnie przyjaznym turystom miejscem, ale i tak nie chciałam się tam wybierać – smoki w Europie traktuje się jak takie trochę bystrzejsze konie albo psy bojowe, są własnością armii i szary człowiek nie ma szansy się z nimi w jakikolwiek sposób skontaktować, a nawet zobaczyć z bliska. Dlatego też osobiście odwiedziłabym Chiny lub Japonię. Tam smoki to też ludzie, więc można z nimi rozmawiać na ulicach jak z każdym tubylcem – i o to chodzi. Poza tym niektóre pracują w komunikacji miejskiej, więc każdy chętny za drobną opłatą może się na bestii przelecieć. Do tego dochodzą jeszcze zabytki i bogata kultura, więc turysta nie miałby jak się nudzić ani przez chwilę. Ciekawą opcją byłaby też Ameryka Południowa, ale tam smoki bywają zaborcze w stosunku do nowo poznanych ludzi i mógłby być kłopot z powrotem z podróży.

2. Świat z „Podniebnych kaszteli” Jima Butchera

To ciekawa planeta. Widzicie, jej powierzchnia nie dość, że jest toksyczna dla ludzi, to jeszcze zamieszkują ją krwiożercze monstra, które chętnie zrobiłyby sobie z turysty przekąskę. Więc miejscówka raczej dla lubiących sporty ekstremalne, ale my nie o tym. Prawdziwie ciekawe rzeczy znajdują się bowiem w tytułowych kasztelach – kilkukilometrowej wysokości strukturach, w których mieszkają tamtejsi ludzie. Można więc sobie te pionowe państwa-miasta zwiedzać (a jest w nich co oglądać) i przy okazji zaliczyć kilka przejażdżek powietrznymi statkami, które autor stylizował nieco na flotę żaglową. Aha, no i jeśli dacie radę nauczyć się kociego, to będziecie mogli sobie z lokalnymi kotami pogadać.

3. Księgogród z „Miasta Śniących Książek” Waltera Moersa

Camonia, w której rozgrywa się akcja wszystkich książek Moersa ma zapewne znacznie więcej ciekawych miejsc, ja jednak znam tylko Księgogród. I w sumie mi to wystarczy, bo nie ma lepszego miejsca na miejskie wakacje dla mola książkowego. Niezliczone księgarnie i antykwariaty pozwolą wydać dowolną ilość pieniędzy na pamiątki, lokalne restauracje zachwycą daniami, jakich nie można spróbować nigdzie indziej a wieczorem można wybierać między różnorodnymi atrakcjami intelektualnymi. Nic, tylko rezerwować hotel.

4. Camorra z „Niecnych Dżentelmenów Scota Lyncha

To też pomysł na miejskie wakacje, ale dla tych, których może nie za bardzo fascynuje literatura, za to lubią śródziemnomorski klimat. Camorra była inspirowana Wenecją, mamy więc do czynienia z miastem na wodzie, w którym łatwiej gdziekolwiek dostać się łodzią niż piechotą – są więc pływające areny i targowiska, gondole do wynajęcia i takie tam. Jednak oprócz tego, co każdy turysta może równie dobrze robić w Wenecji, w Camorze można podziwiać niezwykłe budowle ze staroszkła oraz kosztować alchemicznego wina (a jak ktoś lubi używki mniej legalne, to też znajdzie trochę niespotykanych przepisów). Wadą Camorry jest to, że trzeba uważać na uliczników – niestety, nieuważny turysta może szybko się przekonać, że jego sakiewka zniknęła w tajemniczych okolicznościach...

5. Lengorchia z „Kronik Drugiego Kręgu” Ewy Białołęckiej

Lengorchia to oczywiście spory kontynent i równie dobrze mogłabym polecić wycieczkę po, dajmy na to, Azji. Więc od razu zaznaczę, że chodzi mi o jedno miejsce – Smoczy Archipelag (znaczy, Zamek Magów też by się fajnie zwiedzało, ale wątpię, żeby wpuszczali tam turystów). Klimat z tych tropikalnych i przyjemnie morskich, więc w sam raz. Co prawda infrastruktura turystyczna raczej słaba i nocować przyjdzie nam w warunkach surwiwalowych (czyli samemu trzeba sobie sklecić dach z liści), ale w takim klimacie noc pod gwiazdami to bonus, a nie przeszkoda. Z wyżywieniem też raczej nie będzie problemów, bo owoce (i morza, i niemorza) można znaleźć na każdym kroku. Co prawda tubylcza fauna może sprawiać problemy: trzeba uważnie wybierać miejsce kąpieli, żeby nie trafić na krwiożercze syreny (ale już takie wydry morskie chętnie się z nami pobawią) i nie zdenerwować lokalnych smoków, poza tym w lasach może się trafić jakiś drapieżnik. Dlatego najbezpieczniej jest przy plaży. Dla rządnych przygód wyspy mają w zanadrzu starożytne ruiny, w których czasem trafia się jakiś skarb. Idealne miejsce na wakacje w stylu „Piratów z Karaibów”.

A Wy? Gdzie byście chcieli wyjechać na wakacje?

poniedziałek, 16 lipca 2018

Antologia zajdlowa 2018

W tym roku po raz pierwszy udało mi się przeczytać antologię zajdlowych opowiadań. Moja motywacja była tym silniejsza, że zbiór zawierał wszystkie nominowane teksty (w zeszłym roku niestety nie). W świetle tych faktów mogę stwierdzić, że nie zaskoczył mnie zwycięzca tegorocznej edycji plebiscytu. Co nie znaczy, że jestem wyborem czytelników jakoś szczególnie usatysfakcjonowana.

Przyznam, że zaczynając lekturę spodziewałam się czegoś więcej. Wiecie, dobre opowiadania są dobre, ale po nominacjach do najbardziej rozpoznawalnej polskiej nagrody gatunkowej spodziewałam się jednak choć trochę zachwytów. Tymczasem ogólny poziom tekstów jest mniej więcej taki sam, jak ogólny poziom tekstów w polskich antologiach fandomowych, jakie ostatnio miałam okazję czytywać... Nie, że zły. Raczej uśredniony.

Przejdźmy jednak do samych tekstów. Pozwólcie, że dla odmiany będę je omawiać w innej kolejności, niż autorzy ułożyli je w antologii. Zacznę więc od tekstu, który w tym roku zgarnął Zajdla, czyli od „Szaławiły” Marty Kisiel. Jak pisałam wyżej, nie dziwi mnie jego wygrana. Kisiel jest autorką o największym doświadczeniu spośród wszystkich nominowanych pisarzy i to widać – tekst czyta się najpłynniej i przyznam, że ze spora przyjemnością (co jest pewnym osiągnięciem, biorąc pod uwagę, że kompletnie nie znam uniwersum, do którego należy). To właśnie (razem z popularnością autorki) przyczyną zwycięstwa. Sama historia jest prosta (jak dla mnie nawet za prosta) i krzepiąca, główna bohaterka (czterdziestoletnia pani doktor, szukająca po licznych wojażach i pogrzebie toksycznej matki własnego miejsca na świecie) sympatyczna... No samograj.

Osobiście miałabym jednak dwóch innych faworytów (trochę na zasadzie, że Marta Kisiel już jednego Zajdla zgarnęła, niech da szansę innym). Pierwszym jest „Chwała” Przemysława Zańko, która nie dość, że jest dobrze napisana od strony technicznej, to jeszcze ciekawie recyklinguje mocno już wyeksploatowane motywy. Czyli Wojnę Trojańską (wiem, że to już bardziej topos, niż jakiś tam motyw, ale umówmy się - niewiele jest rzeczy w literaturze, do których nawiązywano częściej) oraz steampunk. Z tym, że autor nie poszedł na łatwiznę, przenosząc założenia homeryckiej opowieści w realnia plus-minus dziewiętnastego wieku. Raczej stworzył parową Starożytną Grecję. Ale akurat tło opisywanych wydarzeń jest najmniej istotne – Zańko bowiem napisał tekst mocno antywojenny z perspektywy najczęstszych ofiar wojny – kobiety i dziecka. A zresztą, co ja wam będę pisała – Ninedin zrobiła to lepiej, czytajcie u niej.

Drugim opowiadaniem jest cyberpunkowa „#Eudajmonia” Magdaleny Kucenty. To również dobrze napisany tekst z technicznego punktu widzenia. Mam jednak wrażenie, że trochę za dużo grzybków nam autorka do niego wrzuciła. Teoretycznie skupiła się na bohaterce i jej problemach z rozbitą psychiką i ogromną ilością nieprzepracowanych traum. Co jest wątkiem moim zdaniem najlepiej dopracowanym, jak na główny wątek przystało. Niemniej, mamy tu jeszcze: pytanie o cenę postępu, pochwałę wyższości reala nad wirtualem (która wypada chyba najsłabiej, bo jest poprowadzona ścieżką najbardziej oczywistych motywów), wątek budowania relacji z ludźmi, środowisko internetowych graczy oraz krytykę pewnych praktyk dużych korporacji. Wolałabym, żeby autorka kilka grzybków z tego barszczu wyłowiła.

Zdecydowanie słabiej wypadły dwa ostatnie teksty. „Ecce homo” Leszka Bigosa to kolejna wariacja na temat opowieści biblijnej na zasadzie „A co by było, gdyby Piłat nie skazał Jezusa”. Przyznam, że w polskim środowisku fantastycznym, w którym najpopularniejszą wariacją na temat niezmartwychwstałego Jezusa ciągle są inkwizytorskie teksty Piekary, opowiadanie Bigosa ma pewien urok. Przede wszystkim jest znacznie subtelniejsze niż można by się spodziewać. Zamiast wybijania zębów, przedmurza i oko za oko jest w nim melancholia, smutek i pewna rezygnacja. Niemniej, to trochę za mało.

„Diabolus ex machina”
Dawida Cieśli zdecydowanie najmniej przypadł mi do gustu. I w sumie trudno powiedzieć dlaczego. Technicznie jest nieco gorzej napisany, a w wykreowany świat czytelnik wkracza zdecydowanie mniej intuicyjnie niż można by oczekiwać (oraz: czy ja widzę nawiązania do Dukaja?). Autor ma kilka ciekawych pomysłów, ładnie gra znanymi „diabelskimi” motywami (jak cyrografy chociażby), odwołuje się do streampunkowego (clockpunkowego?) instrumentarium, ale to wszystko razem nie tworzy całości, która wzbudziłaby we mnie cieplejsze uczucia.

Nie wiem, czy poziom antologii jest reprezentacyjny dla wszystkich roczników. Podejrzewam, że im więcej znanych nazwisk, tym lepsza średnia. Z drugiej strony, dobrze, że pojawiają się w zajdlowym konkursie całkiem nowi autorzy. Przecież nie da się zbyt daleko zajechać na kilku oklepanych nazwiskach.
 
Antologię za darmo można pobrać tutaj.

poniedziałek, 9 lipca 2018

"Pułapka czasu" Madeleine L'Engle


Literatura dziecięco-młodzieżowa (zwłaszcza z naciskiem na dziecięcą) wydaje się być mocno zunifikowana – w końcu wszyscy (przynajmniej w zachodnim kręgu kulturowym) słyszeli o Muminkach, Pippi czy baśniach Andersena. Niemniej, każdy kraj ma własne dziecięce hity, nawet jeśli już nieco przyprószone kurzem zapomnienia i znane bardziej z popkulturowych odtworzeń niż oryginałów. Takim lekko zakurzonym oryginałem jest „Pułapka czasu” Madeline L'Engle. Wcześniej wydano ją u nas jako „Fałdkę w czasie”, ale chyba nie wzbudziła zainteresowania, bo wyszedł tylko jeden tom z pięciotomowego cyklu. Mag postanowił wznowić powieść (i chyba idzie mu lepiej niż poprzedniemu wydawcy, bo wyszły już dwie części) ze względu na ekranizację. Nieco zepsuł plany fakt, że film nie trafił do polskiej dystrybucji. No ale może przejdźmy do rzeczy.

Trzynastoletnia Meg ma problemy w szkole. Nie dość, że rówieśnicy robią sobie niewybredne żarty na temat jej rodziny, to jeszcze dziewczynka nie potrafi odnaleźć się w szkolnym systemie. No i oczywiście tęskni za ojcem, który zaginął w jednej z rządowych tajnych akcji (ale przecież nie może o tym powiedzieć tym kretynom w szkole, co tajne, to tajne). Pewnego dnia w jej domu zjawiają się dziwna staruszka, a w jakiś czas potem ona i jej dwie siostry zabierają Meg, jej małego, genialnego braciszka oraz kolegę ze szkoły w niesamowitą podróż. To jedyny sposób, aby odnaleźć i uratować ojca.

Książka powstała w latach sześćdziesiątych i przyznam szczerze, że nie zestarzała się jakoś bardzo źle (choć nieco rozczulił mnie obraz matki-naukowca, która swoje przełomowe eksperymenty robi na palniku w piwnicy). To typowa przygodówka w starym stylu, bez wyraźnych wątków romantycznych – fabuła liniowo przesuwa się z punktu A do B i kolejnych liter alfabetu, aż do satysfakcjonującego w sumie zakończenia, po drodze przekazując młodemu czytelnikowi co fajniejsze chrześcijańskie wartości (dość otwarcie zresztą; Lewis sugerował, że Aslan jest zbawicielem, L'Engle mówi, że Jezus grał po stronie dobrych), uczy także, że grunt to umieć zaakceptować siebie i przekuć swoje wady w zalety. Co może ją wyróżniać, to fakt, że nie jest to raczej powieść o dojrzewaniu (a przynajmniej nie na przestrzeni jednego tomu. Przyznam szczerze, że nie wiem, jak sytuacja rozwija się dalej). Owszem, Meg uczy się opanowywać swój gniew, ale mam wrażenie, że nie jest to zasługa jej samej, tylko zmiany zewnętrznych warunków.

Pozostali bohaterowie byli jacyś tacy płascy. Charles Wallace, kilkuletni genialny braciszek bohaterki wydawał mi się raczej niepokojący niż uroczy (o czym z kolei zapewniali mnie narrator i wszyscy bohaterowie), trzy niezwykłe siostry były zbyt obce i tylko Calvin, kolega ze szkoły, robił wrażenie sympatycznego chłopaka, który jakoś próbuje sobie radzić z problemami w domu. Niestety nie dostał zbyt wiele czasu antenowego.

Jest to jedna z tych powieści, która prezentuje wręcz archetypiczny podział na dobro i zło – mamy więc szlachetnych bohaterów i tajemniczą siłę, pożerającą wszechświat niczym Pustka Fantazjanę. Z tym, że o ile Pustka nie pozostawiała po sobie nic, o tyle Zło w „Pułapce czasu” subtelnie wypacza światy, na które wpływa. Moim skromnym zdaniem jest to znacznie ciekawszy zabieg, niż choćby osobowy Sauron.

„Pułapka czasu” posiada też walor edukacyjny – autorka wyjaśnia na przykład czym jest tessarakt i na czym polega podróż WARP (w powieści zwana tessarowaniem, ale nazwa jakoś się nie przyjęła). Wychodzi jej to całkiem nieźle, problem jednak polega na tym, że zdarzyło mi się czytać już książki znacznie bardziej kompleksowo (i równie przystępnie) zapoznające młodego czytelnika z zganieniami fizyki kwantowej.

Cóż, czytało się to nawet miło, ale „Pułapka czasu” nie przekonała mnie do kontynuowania znajomości z cyklem. Może to nieco przestarzałe rozłożenie akcentów fabularnych, może jestem po prostu za stara. Nie było jednak tak źle, żebym chciała wszystkim odradzać lekturę. Decyzję pozostawiam potencjalnym czytelnikom.
 
Ksiązkę otrzymałam od wydawnictwa Mag.

Tytuł: Pułapka czasu
Autor: Madeleine L'Engle
Tytuł oryginalny: A Wrincle in Time
Tłumacz: Anna Reszka
Cykl: Kwintet czasu
Wydawnictwo: Mag
Rok: 2018
Stron: 196

piątek, 6 lipca 2018

Na co poluje Moreni: lipiec 2018

Wydawniczo lipiec zapowiada się dużo ciekawiej, niż się spodziewałam. Nie wiem, czy to powód do radości, bo chciałam sobie trochę nadgonić zaległości czytelnicze, a tak z pewnością przybędzie do mnie kilka książek...

Chcę mieć

"Żubry lubią jeżyny" Arkadiusz Szarawiec
18 lipca

Kolejna pozycja w serii Menażeria, więc oczywiście muszę ja mieć. Do tego tytułu jestem nastawiona znacznie bardziej entuzjastycznie niż do kilku poprzednich, bo po pierwsze nie jest o ptakach, a po drugie nie napisał go żaden z autorów, za którymi nie przepadam. Miejmy nadzieję, że będzie ciekawie.

Żubry lubią jeżyny to zaproszenie na wędrówkę tropami zwierząt. A jest to wędrówka pełna zaskoczeń i niespodzianek, bo w tej książce nic nie jest takie, jakie się na pierwszy rzut oka wydaje: bielik nie jest orłem, niedźwiedź nie jest misiem, żubry nie lubią żubrówki, a wilk jest daltonistą. Bocian zaś to nie sympatyczny wojtek, tylko drapieżnik i wytrawny myśliwy. W dodatku bociany są dwa. Biały, dobrze wszystkim znany, który stale towarzyszy człowiekowi i do dobrego życia potrzebuje ludzkiego sąsiedztwa, oraz jego czarny kuzyn, który… wcale nie jest czarny. Ale jego, ukrytego w leśnej gęstwinie, wypatrzy tylko czujne oko.
Arkadiusz Szaraniec z prawdziwą pasją opowiada o naturze, która jest coraz bliżej człowieka, ale staje się dla niego coraz mniej zrozumiała. Opisuje niezwykłych zwierzęcych bohaterów, ich zwyczaje i charaktery, a jednocześnie tłumaczy, jaki wpływ na przyrodę mają zmiany wynikające z rozwoju naszej cywilizacji. Niektóre gatunki zwierząt w zaskakujący sposób potrafią się do nich dostosować i żyją w bezpośrednim sąsiedztwie ludzkich osiedli, w parkach i w centrach dużych miast. Ale inne, tak jak żubry czy rysie, zagrożone wyginięciem, paradoksalnie bez pomocy człowieka nie mają szansy na ocalenie.

"Piękna krew" Lucius Shepard
20 lipca

Pierwsza pełnowymiarowa powieść z uniwersum smoka Griaule'a. I to chyba wystarczy za wyjaśnienie.

"Piękna krew" Luciusa Sheparda to dzieło wyjątkowe i z dawna wyczekiwane: pierwsza pełnowymiarowa powieść ze świata smoka Griaule’a.
Shepard pierwszy raz podjął ten temat w roku 1984, kiedy to opublikował "Człowieka, który pomalował smoka Griaule’a", i na przestrzeni lat wielokrotnie do niego wracał, choć nigdy jeszcze w tak fascynującej i wyczerpującej formie.

Chcę przeczytać

"Mazel Tow" J. S. Margot
4 lipca

To może być ciekawe spojrzenie na zderzenie kultur - bez uderzania w wysokie tony i udramatyzowania. Takie przedstawienie codzienności wydaje mi się ciakawe, chętnie sięgnę przy okazji.

Co się stanie, kiedy lewicująca, zbuntowana studentka z Antwerpii, mieszkająca ze swoim irańskim chłopakiem, trafi do domu ortodoksyjnej żydowskiej rodziny, żyjącej na obrzeżach belgijskiego społeczeństwa we własnym, zamkniętym świecie? Czy bezpośrednia, trochę zadziorna dziewczyna może się odnaleźć w środowisku pielęgnującym zwyczaje, które od setek lat się nie zmieniły?
Margot przez sześć lat spędzała popołudnia w domu Schneiderów, pomagając ich dzieciom w nauce. Jej metody dydaktyczne bywały zupełnie nieortodoksyjne – stosowała między innymi prowokacyjne pytania, obcesowe komentarze i dużo śmiechu. Okazało się, że w niektórych sprawach dogaduje się z uczniami znakomicie, na przykład w interesach (razem ze średnim synem Schneiderów, Jakovem, przez kilka lat prowadzili wspólny biznes – ona pisała jego kolegom wypracowania, on zajmował się logistyką i zgarniał procent). W innych kwestiach, jak podejście do mody czy seksu, różnice były większe. Nie przeszkodziło to jednak Margot i jej uczniom konfrontować się z wzajemną odmiennością i co dzień przekraczać dzielące ich granice. Choć pierwsze zetknięcie dwóch skrajnie różnych światów i światopoglądów było gwałtowne, z czasem wśród gaf i pomyłek początkowa nieufność zmieniła się w niezwykłą przyjaźń, która przetrwała lata.

"Pokój służącej" Fiona Mitchell
4 lipca

Książka wygląda na współczesną wersję "Służących" Kathryn Stockett (które kiedyś z pewnością dokończę), toteż jestem nią zainteresowana. No i ostatecznie to historia kobiet.
 
Głęboko poruszająca i pięknie napisana opowieść o kobietach, które postanowiły walczyć z dyskryminacją i niewolnictwem
Dolly i Tala – dwie siostry pochodzące z Filipin pracują w Singapurze jako pomoc w domach brytyjskich imigrantów. Mieszkają w pokoikach bez okien, usługują, sprzątają i wychowują dzieci swoich pracodawców. Są na każde zawołanie. Dolly zostawiła na Filipinach malutką córkę i żyje nadzieją, że kiedyś ją zobaczy. Tala jest niespokojnym duchem – pewnego dnia odkrywa popularnego wśród zamożnych mieszkańców metropolii bloga z poradami, jak traktować służące i jak wymusić na nich posłuszeństwo. Dziewczyna postanawia walczyć o prawa swoje i innych kobiet. Zakłada konkurencyjnego bloga z detalami opisującego okrutne traktowanie pomocy domowej.
Jak potoczą się losy dwóch sióstr? Czy zbuntowane służące odkryją, kto w internecie je szkaluje?
Wyraziste bohaterki, znakomita fabuła, a przede wszystkim sugestywny obraz codzienności – to największe zalety powieści Fiony Mitchell. "Pokój służącej" nie tylko bawi i wzrusza, ale też otwiera oczy na wiele wciąż nierozwiązanych problemów naszego świata.  

"Łzy Mai" Martyna Raduchowska
4 lipca

Książka jest wznowieniem i tym razem może uda się wydać też jakiś ciąg dalszy (przynajmniej w grafice okładkowej widać pewien podstęp - ubranie bohaterki nie ma czegoś, co bracia Anglosasi zgrabni nazywają boob window). A na mojej liście znalazła się głównie w związku z życzliwym zainteresowaniem, jakie żywię do każdego przejawu twórczości autorek Hardej Hordy.

Wznowienie cyberpunkowej powieści Martyny Raduchowskiej będące wstępem do nowej powieści "Spektrum", która ukaże się w IV kwartale 2018 roku. Książka zdobyła nagrodę "Kwazar".
Czwarta dekada XXI wieku. Po trzech latach od najkrwawszej rebelii w historii New Horizon porucznik Jared Quinn wraca do służby w wydziale zabójstw. Czasy się jednak zmieniły, teraz nad bezpieczeństwem obywateli czuwa Riot Shield – cybernetyczny policjant, który zastępuje dochodzeniówkę niemal w każdym zadaniu.
Szybko się okaże, że inteligentna maszyna nie daje sobie rady z pochwyceniem tajemniczego i nieuchwytnego mordercy. Czas wrócić do starych i dobrze sprawdzonych metod… Ich uosobieniem będzie oczywiście Quinn, który borykając się z kryzysem tożsamości, niebezpiecznie zbliża się do obłędu.

"Zabójcze maszyny" Philip Reeve
5 lipca

Przyznam, że poza Shepardem jest to najbardziej interesująca mnie pozycja fantastyczna w zestawieniu. Podoba mi się pomysł na fabułę, podoba mi się zwiastun filmu, który na podstawie powieści nakręcono, nawet okładka jest całkiem ładna. Zobaczymy, czy się nie zawiodę.
 
Pierwszy tom czterotomowego cyklu Zabójcze maszyny, w którym Philip Reeve stworzył jeden z najwspanialszych fantastycznych światów, jakie kiedykolwiek wykreowano.
Sześćdziesiąt minut – tyle wystarczyło, żeby zniszczyć ludzką cywilizację. Tysiące lat później nastała nowa era ruchomych miast. Miasta drapieżcy na gigantycznych gąsienicach przemierzają wyludnioną Ziemię. Polują: atakują, walczą i pożerają się nawzajem.
Londyn dostrzegł zdobycz. Małe miasteczko nie ma szans. Londyn jest wielki, szybki i... głodny.
Podczas polowania Wielki Mistrz Cechu Historyków Londynu zostaje zaatakowany sztyletem przez tajemniczą dziewczynę. Życie ratuje mu młody czeladnik. W pogoni za napastniczką zostaje wyrzucony z pędzącego miasta. Na jałowych pustkowiach wielkiego Terenu Polowań ci dwoje, których wszystko dzieli, są zdani tylko na siebie. Wśród przemocy, brutalności i nieustannego niebezpieczeństwa Tom i Hester muszą walczyć o życie i przyszłość świata…

"Dzieci Szóstego Słońca" Ola Synowiec
11 lipca

To co opisuje autorka wygląda na warte poznania zjawisko, więc jestem skłonna zaryzykować. :)

Zrzucają dżinsy i garnitury, na głowy wkładają pióropusze, na kostki grzechotki. Lekarze, biznesmeni, wykładowcy uniwersyteccy gromadzą się w stolicy na placu Zócalo, by przez pięć godzin wykonywać taniec dla przedhiszpańskich bogów. Nie są Indianami, ale jak sami mówią, pragną odtwarzać wiarę azteckich przodków. Tymczasem Indianie na południu Meksyku w swoich rytuałach wykorzystują coca-colę, którą uważają za święty napój. Tradycyjni czarownicy z Catemaco też dostosowują się do realiów XXI wieku i mają swoje strony na Facebooku.
Ola Synowiec pokazuje, jak Meksyk stopniowo odchodzi od przywiezionego z Europy pięćset lat temu katolicyzmu. Pisze o ruchu New Age, psychodelicznych turystach oraz meksykańskiej stolicy grzybów halucynogennych. Opowiada o Meksyku mało znanym, a także o tym, jak uniwersalna jest ludzka potrzeba religijności.

"Skafander i melonik" antologia
14 lipca

Poprzedni zbiór opowiadań ŚKF wspominam bardzo miło, choć oczywiście nie był pozbawiony wad. Dlatego chętnie zapoznam się z kolejnym (zwłaszcza, że ma znacznie przyjemniejszą okładkę).

Lista autorów i opowiadań:
Krystyna Chodorowska – Jeden spalony rzut
Michał Cholewa – Pościg
Karolina Fedyk – Ślady w popiele
Anna Hrycyszyn – Detektyw Fiks i sprawa mechanicznego skafandra
Marta Magdalena Lasik – Zwierciadło w dziurce od klucza
Anna Łagan – Ekonomia to dolina niesamowitości
Marta Potocka – Flaun
Aleksandra Sokólska – La Estrella
Alicja Tempłowicz – Matki płaczą solą

"Plaga olbrzymów" Kevin Hearne
31 lipca

Nie znam co prawda sztandarowego cyklu autora o żelaznym druidzie (może kiedyś), ale tak sobie tutaj kładę ku pamięci zupełnie nową rzecz od niego.

Nie zabraknie tu zmiennokształtnych bardów, walczących ogniem olbrzymów i nastolatków rozmawiających ze zwierzętami.
W tym magicznym świecie pełnym koszmarów i cudów los niezwykle barwnych postaci przeplata się w głębokiej, wzruszającej opowieści o odwadze i wojnie, o zwykłych ludziach, którzy stają się bohaterami, o ich życiu, które przechodzi do legendy.

poniedziałek, 2 lipca 2018

Stosik #105

Postanowiłam sobie w czerwcu ograniczyć zakupy i egzemplarze recenzenckie. I nawet mi się udało, bo skorzystałam tylko z małej empikowej promocji. Ale wszystkie ograniczenia odbiłam sobie w bibliotece.


No i właśnie sześć górnych pozycji na stosiku jest z biblioteki. "Jeźdźcy dinozaurów" to drugi tom dinozaurzej serii Victora Milana. Do pierwszego tomu miałam całą długa listę zastrzeżeń, ale ostatecznie doszłam do wniosku, że chciałabym poznać rozwiązanie zagadki, jaka kryje się w konstrukcji tego świata, a wypożyczenie przecież nic nie kosztuje. A "Słodziutkiego", który dla odmiany jest literatura faktu, już nawet przeczytałam. Kiedyś będzie recenzja.

Postanowiłam też zanurzyć paluszek w literackim mainstreamie, bo od lat mnie tam nie było (nie licząc literatury faktu). Stąd dwie książki Zadie Smith, wybrane według klucza "internety o nich dobrze pisały" oraz "są w bibliotece". I stąd "Białe zęby" i "Swing time".

"Prawdodziejkę" zaś wzięłam z chęci przeczytania jakiejś głupiutkiej młodzieżowej powieści, bo już dawno nie zdarzyło mi się narzekać na nielogiczności fabuły i irytujące niedociągnięcia autora. Mam nadzieję, że się nie zawiodę. Przy okazji wzięłam tez drugi tom "Wojen Alchemicznych" Tregillisa czyli "Powstanie", bo akurat był, a przymierzam się do czytania pierwszego.

A na dole promocyjne zakupy. "Życie na miarę" miałam na oku już od jakiegoś czasu (tylko byłam zbyt leniwa, żeby zrobić zakupy w Dedalusie), a "Związek żydowskich policjantów" będzie jak znalazł do nebulowego wyzwania. Poza tym strasznie podoba mi się okładka.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...