wtorek, 30 stycznia 2018

"Sekretne życie krów" Rosamund Young

Kiedy słyszy się tytuł „Sekretne życie krów”, to aż trudno nie zakpić. Bo, wicie, rozumicie, teraz wszystko ma sekretne życie: łąki, lasy, owoce, grzyby, to czemu by nie krowy? Na fali mody na przyrodnicze sekrety wszystko można wypromować, toteż trudno byłoby tą malutką (choć bardzo porządnie wydaną) książeczkę brać na poważnie. Dlatego też do lektury podeszłam (bo od początku wiadomo było, że podejdę, w końcu wychowywałam się w pewnym sensie z krowami, a poza tym uwielbiam eksplorować przeróżne wykwity literatury „eko”) właściwie bez oczekiwań. I może to ostatecznie sprawiło, że książeczka okazała się bardzo przyjemna.
 
Poza rozbudowanym wstępem (nienapisanym przez autorkę zresztą), „Sekretne życie krów” nie ma ambicji bycia książka popularnonaukową. Young chciała po prostu opowiedzieć o zwierzętach, które są dla niej całym życiem, a które powszechnie (i błędnie) uważa się za głupie i prostackie. Przytacza więc proste historie krów, które cechowały się tak silnie zarysowanymi charakterami, że niekiedy nawet po upływie dziesięcioleci wspomnienie o nich nie blaknie. Gościnnie występują też kury, owce i świnie.
 
Mam wrażenie, że jest to książka z misją. Misją uświadomienia przeciętnemu mieszczuchowi, który wszelkie produkty odzwierzęce bierze z bezdusznego supermarketu, skąd tak naprawdę powinno się to jedzenie brać. Że chyba czas najwyższy, aby społeczeństwo przestało postrzegać zwierzęta gospodarskie jako anonimową pulpę, którą przemienia się magicznie w pysznego schabowego, a zaczęło w nich dostrzegać organizmy o indywidualnych, złożonych potrzebach. Przy czym autorka daleka jest od nawoływania do masowego przejścia na weganizm – wręcz przeciwnie. Próbuje przekazać po prostu, że wszystkiemu, co złożyło swoje życie na naszym talerzu, jesteśmy winni szacunek. Wyrażany w tym, że zanim się na talerzu znajdzie, powinniśmy mu zapewnić możliwość realizowania wszystkich potrzeb i instynktów, zapewnić jak najlepszą stymulację umysłową i środowisko zbliżone jak najbardziej do naturalnego. Co w intensywnym (czy wręcz przemysłowym) modelu rolnictwa jest niemożliwe – bo jakież możliwości umysłowe może mieć istota wychowywana od urodzenia w tym samym, pustym boksie i karmiona codziennie tą sama paszą?
 
Podoba mi się to, w jaki sposób Young pisze o swoich krowach. Może momentami nieco sentymentalnie (który właściciel zwierzęcia potrafiłby się tego ustrzec?), ale nigdy czułostkowo. Zdarza jej się użyć frazy na mój gust nieco zbyt mocno nacechowanej uczłowieczeniem, ale nie widać, żeby stało za tym egzaltowanie – ot, ująć jakoś trzeba, ale jeśli nie chce się popadać w bezduszny, naukowy żargon, to właściwie nic innego nam czasem nie pozostaje. Język tych opowieści jest prosty i przejrzysty, może bez pretensji literackich, ale przyjemny w odbiorze. I tylko taką uwagę mam do tłumaczy – krowy stanowiące produkcyjny zasób stada (czyli dające mleko i/lub cielęta) to mamki. Nie karmicielki, nie żywicielki, czy jaki jeszcze synonim wam przyjdzie do głowy (tutaj akurat tłumacz postawił na karmicielki, ale w swoim namiętnym oglądaniu dokumentalnych seriali o weterynarzach natknęłam się już na wiele wariantów, nigdy prawidłowych), tylko mamki właśnie. Może ktoś się zastosuje...
 
Przyjemna to była książeczka. Poza tym ładna – w twardej oprawie, z uroczymi ilustracjami. Jeśli znajdę ją w jakiejś atrakcyjnej przecenie, to pewnie sobie kupię. Nie zajmie wiele miejsca. A kto wie, może następnym razem doczekamy się bardziej kompleksowego opracowania.

Tytuł: Sekretne życie krów
Autor: Rosamund Young
Tytuł oryginalny: The Secret Life of Cows
Tłumacz: Piotr Kaliński
Wydawnictwo: Czarna Owca
Rok: 2017
Stron: 128

sobota, 27 stycznia 2018

"O ziołach i zwierzętach" Simona Kossak

Kiedy tylko Luby mój osobisty zobaczył, co też takiego aktualnie czytam, od razu kategorycznie stwierdził, że szkoda mojego czasu. Nie było to stwierdzenie całkiem irracjonalne, bowiem miał kiedyś okazję uczestniczyć w wykładzie Simony Kossak i wrażenia wyniósł... delikatnie mówiąc, mało entuzjastyczne. Ale stwierdziłam, że nie może być tak źle, w sieci same pochlebne głosy przecież no i to, że ktoś nie umie wykładać nie znaczy jeszcze, że nie umie pisać. Po lekturze muszę jednak przyznać, że i moim wrażeniom bliżej do stanowiska Lubego niż blogowych entuzjastów...
 
Zanim przejdziemy do konkretów, krótkie wprowadzenie. „O ziołach i zwierzętach” to zbiór... felietonów? Krótkich artykułów? ...autorstwa Simony Kossak z TYCH Kossaków, znanej i ekscentrycznej biolożki, niestety nieżyjącej już. Książka składa się z krótkich tekstów, z których każdy omawia przedstawiciela rodzimej flory lub fauny i swoje pierwsze wydanie miał w 1995 roku.
 
Cóż, wychodzi to różnie. Teksty o roślinach czyta się jak artykuły z wikipedii, urozmaicone odrobiną wiedzy ludowej. Suche opisy typu „jajowate liście ustawione są naprzeciwlegle na czterograniastej łodydze” nie są specjalnie przystępne i chociaż autorka stara się je uatrakcyjnić a to cytując, co też pisali o danej roślinie średniowieczni czy starożytni zielarze, a to przytaczając ludowe wierzenia, koniec końców i tak uzyskujemy dość suchą litanię cech. Właściwie to nawet nie mam pretensji do autorki o taką formę, bo w dobie przedinternetowej (w połowie lat dziewięćdziesiątych jednak niewielu ludzi w Polsce miało dostęp do sieci, a i sama sieć nie była jeszcze zbyt bogata w treści) mogła się sprawdzać lepiej. Ale teraz nie ma się czym zachwycać.
 
Znacznie lepiej wypadają teksty o zwierzętach. Autorka zdecydowanie lepiej sobie radzi, kiedy może wprowadzić element narracyjnego opowiadania historii. Opis zwyczajów danego gatunku wygląda zgrabniej, jeśli nadać mu pewnej celowości i ująć w ramy opowieści. Prostej i nieco ubogiej w detale, ale mimo wszystko potrafiącej zainteresować czytelnika.
 
Pod względem merytorycznym są to opowiastki bardzo podstawowe, w większości przypadków nie wychodzące poza to, co dzięki szybkiemu guglowi możemy znaleźć w sieci (na plus przemawia fakt, że w przypadku tekstów o zwierzętach, te zamieszczone w książkach czyta się dużo lepiej). Jeśli ktoś szukał tu treści unikalnych i jakichś ciekawych nowinek, nowatorskiego pomysłu na książkę, to niestety będzie zawiedziony. Przynajmniej językowo jest jednak przyzwoicie.
 
„O ziołach i zwierzętach” to książka bogato ilustrowana, co jest oczywiście zaletą. Wadą zaś jest fakt, że (przynajmniej w miękkookładkowym wydaniu) wszystkie ilustracje są czarno-białe. W przypadku zdjęć nawet bym takiej decyzji przyklasnęła (drukowane na papierze, jakiego wydawca używa w serii EKO, wyglądają bardzo mizernie), ale w przypadku ilustracji i rysunków trochę szkoda. Przydałoby się też bardziej pilnować doboru ilustracji, bo zdarzyło się kilka lapsusów. Na przykład w rozdziale o bzie czarnym jako jedna z rycin pojawia się... lilak (s. 15). Który potocznie co prawda nazywany jest bzem, ale biologicznie bliżej mu do oliwek. Dziwnie jest też w rozdziale o ropuchach, gdzie pośród trzech rodzimych gatunków nagle pojawia się amerykański grzbietoród (s. 294).
 
Przyznam, że się rozczarowałam. Po tych wszystkich zachwytach zarówno osobą autorki, jak i samą książką spodziewałam się czegoś więcej. Znacznie więcej. Tymczasem dostałam pozycję przeciętną – bardzo sympatyczną językowo, ale jednak poza tym nie zaskakującą i nie zachwycającą. Cóż mam jeszcze jedną książkę autorki. Mam nadzieję, że pozwoliła sobie w niej położyć większy nacisk na snucie opowieści. Bo to jej wychodzi znacznie lepiej niż opisy.

Książkę otrzymałam od wydawnictwa Marginesy.

Tytuł: O ziołach i zwierzętach
Autor: Simona Kossak
Wydawnictwo: Marginesy
Rok: 2017
Stron: 416

poniedziałek, 22 stycznia 2018

"Gottland" Mariusz Szczygieł

Mariusza Szczygła znam ze zbioru reportaży „Zrób sobie raj”. Pisał tam o Czechach współczesnych i o tym, czym się różnią od Polski. Niemniej, najbardziej znaną i nagradzaną książką autora jest „Gottland”. Też o Czechach, ale jakże inaczej.
 
W „Gottlandzie” autor uderza w tony poważniejsze – podejmuje próbę zobrazowania, jak komunistyczne rządy wpłynęły na Czechów. Rezygnuje jednak z szerokiej perspektywy narodowej, aby pokazać kilka jednostek (często w ten czy inny sposób wybitnych), których życie zostało złamane przez system. A przyczyny tego złamania bywały różne.
 
Zbiór otwiera tekst „Ani kroku bez Baty”, który różni się nieco od pozostałych i przyznam, że uznaję go za jeden z najbardziej fascynujących. Opowiada bowiem historię czeskiej potęgi obuwniczej – firmy założonej na początku XX wieku przez Tomasa Batę (wybaczcie brak diakrytyków). Z jednaj strony Bata stworzył kapitalistyczną utopię, której demiurgiem się obwołał (co prawda Batów było dwóch, ale po szczegóły zapraszam do tekstu źródłowego) i w której podobno wszystkim żyło się lepiej pod dyktando wzrastającej wydajności. Z drugiej... no właśnie, pozostaje kwestia ograniczania wolności i tych drobnych szczegółów, które w obrazie idealnego robotniczego życia stanowią o tym, że idealne jest ono tylko na pierwszy rzut oka.
 
Jednak to wyjątek, resztę tekstu stanowią historie ludzi złamanych okolicznościami. I kiedy przyjdzie bliżej się przyjrzeć tym okolicznościom, to robi się zdziwniej i zdziwniej. Bo tak absurdalne historie mogły mieć miejsce tylko w państwie totalitarnym. To czarny humor dziejów, okraszony ludzką tragedią.
 
Przykłady? Mamy młodą wokalistkę, której kariera świetnie się rozwijała, aż do momentu, kiedy zaśpiewała piosenkę pod napisy końcowe w pewnym młodzieżowym serialu. Traf chciał, że piosenka stała się hymnem (z braku lepszego słowa) opozycji. Piosenkarkę zdyskredytowano i zakazano jej śpiewać.
 
Albo pisarz, który tak głęboko wierzył w komunistyczne ideały, tak sprawnie je promował, że władza się przestraszyła i postanowiła go zniszczyć. Inny, aby odciąć się od swojej przedwojennej twórczości i odnaleźć w komunistycznych realiach, nie tylko zmienił nazwisko, ale wręcz uległ całkowitemu przeobrażeniu.
 
Wszystkie te historie autor opisał w charakterystyczny dla siebie sposób – tworząc patchwork z krótkich migawek, ściśle, ale nie bezpośrednio ze sobą związanych. Krótkie akapity, i jeszcze krótsze, czasem jakby urwane zdania. Mnie odpowiada.
 
Czas, o którym pisze Szczygieł, był czasem przedziwnym. Tak niesamowitym, że osobie w moim wieku, która zna go tylko z opowieści, trudno się nawet do niego ustosunkować. Wygląda jednak na to, że w każdym kraju było dziwnie na trochę inny sposób. Pokuszę się o powiedzenie, że w Czechach było dziwnie w sposób wyjątkowy.

Tytuł: Gottland
Autor: Mariusz Szczygieł
Wydawnictwo: Czarne
Rok: 2008
Stron: 232  

sobota, 20 stycznia 2018

"Szepty pod ziemią" Ben Aaronovitch

Na trzeci tom cyklu urban fantasy autorstwa Bena Aaronovitcha polskim czytelnikom przyszło trochę poczekać (bagatela trzy lata), ale w końcu się doczekaliśmy. Nawet dostaliśmy całkiem nowe i całkiem estetyczne wydanie. Tylko że po takim czasie, przyznam szczerze, trochę moja więź z bohaterami i tą historią osłabła. Co może nie być wadą – w końcu dzięki temu łatwiej będzie mi ocenić obiektywnie „Szepty pod ziemią”, prawda?
 
Aha, i ostrzegam przed drobnymi spoilerami do drugiego tomu.
 
Poprzedni tom skończył się niefortunnie dla takiej długiej przerwy, bo dość tęgim cliffhangerem. Oto bowiem nasi dzielni magiczni policjanci odkryli, że nie są jedynymi poważnymi magami działającymi w Londynie i że jest ktoś (albo grupa ktosiów), kto chętnie zrobiłby im poważną krzywdę. W dodatku doszło do pewnego wydarzenia, które wydawało się mieć spore znaczenie. I co?
 
No trochę nico. W „Szeptach pod ziemią” okazuje się, że nad nowymi zdolnościami Lesley wszyscy przeszli do porządku dziennego. Skoro już zaczęła czarować, to uczmy ją dalej (co jest w sumie logiczne, ale liczyłam na więcej dramatyzmu). Tak więc w Szaleństwie mieszka teraz troje policjantów. Kwestia anonimowego czarnego maga rozwija się dość dynamicznie. A tymczasem na przystanek metra w środku nocy wczołguje się ofiara napadu i umiera. Nic przyjemnego, ale taka policyjna praca. Sytuacja jednak komplikuje się nieco, kiedy okazuje się, że w sprawę zamieszana jest magia, a denat był synem amerykańskiego senatora...
 
Przyznam, że to chyba jak do tej pory najlepiej napisany tom cyklu. Czyta się go płynnie (choć autor ma kilka irytujących nawyków, o czym później), bez dłużyzn, akcja jest wartka i bez zbędnych przestojów. Nie oszukujmy się, to proza typowo rozrywkowa (choć niegłupia), bez pretensji do czegoś więcej – więc to jak się czyta i czy akcja jest odpowiednio wartka stanowi kluczowe kwestie. Do tego widać, że autor teraz już dokładnie wie, do czego dąży fabułą całego cyklu (we wcześniejszych tomach nie miałam takiego wrażenia).
 
Jak zwykle Londyn jest istotnym bohaterem opowieści. Tym razem eksploatujemy tunele metra, które, mam wrażenie, są najbardziej mitogennym miejscem, zwłaszcza, jeśli połączy się je z kanałami. Nie można więc zarzucić Aaronovitchowi, że element „urban” w jego fantasy jest pretekstowy. Acz podejrzewam, że gdybym bardziej interesowała się angielskimi miejskimi legendami, to i bardziej bym doceniła.
 
Narratorem pierwszoosobowym znowu jest Peter. Muszę przyznać, że ostatnio nabrał irytującego nawyku. Otóż autor uznał najwyraźniej, że prześmieszny jest następujący żart sytuacyjny: Peter rzuca jakimś popkulturowo-geekowskim bon motem, po czym następuje niezręczna chwila konsternacji, bo nikt nie rozumie, o co chodzi. I to może za pierwszym razem było zabawne. Ale w powieści powtarza się z nużącą regularnością i tylko irytuje czytelnika, no bo ileż można. Tak samo ileż razy można powtarzać, że nasz dzielny posterunkowy chciał zostać architektem, ale mu nie wyszło. Mam wrażenie, że w „Szeptach pod ziemią” pyta go o to co druga osoba...
 
No i tak: jak na kolejny tom serii jest bardzo dobrze. „Szepty pod ziemią” mają pewne mankamenty, ale wnoszą też odświeżający powiew do cyklu – pojawia się kilka nowych postaci, które być może jeszcze kiedyś spotkamy, spotykamy kilka starych i sugeruje nam się poszerzenie świata przedstawionego, jak dotąd składającego się na dobrą sprawę tylko z Londynu (przy okazji dowiadujemy się na przykład, że angielska szkoła magiczna nie jest bynajmniej jedyna, a sposób czarowania takich na przykład Azjatów jest zupełnie inny). Widać zwyżkę formy autora. Poczekamy, co będzie dalej.

Książkę otrzymałam od wydawnictwa Mag.

Tytuł: Szepty pod ziemią
Autor: Ben Aaronovitch
Tytuł oryginalny: Whispers Under Ground
Tłumacz: Małgorzata Strzelec
Cykl: Peter Grant
Wydawnictwo: Mag
Rok: 2017
Stron: 378

poniedziałek, 15 stycznia 2018

"Artemis" Andy Weir

„Marsjanin” Andy'ego Weira był bardzo przyjemną lekturą, mimo kiepskiego tłumaczenia. Dlatego też kiedy tylko usłyszałam o nowej powieści autora, chciałam się z nią zapoznać. Jednak szybko pojawiające się w sieci nieprzychylne opinie nieco ostudziły mój zapał i koniec końców podeszłam do lektury z pewną taką nieufnością.

Artemis to miasteczko na Księżycu. Niewielkie, ale jedyne. I lubiane przez bogatych turystów oraz jeszcze bogatszych biznesmenów. I dlatego też osoba o dość elastycznym podejściu do litery prawa ma wzięcie – przecież dziani panowie nie zrezygnują ze swoich drobnych nałogów tylko dlatego, że przenieśli się na Księżyc i niektóre z nich stały się nielegalne, a ktoś musi im te zakazane luksusy sprowadzać. Tym kimś jest Jazz, oficjalnie doręczycielka paczek, a nieoficjalnie przemytniczka. Jazz potrzebuje pieniędzy, ma bowiem plan. A jeden ze stałych klientów ma dla niej propozycję, która pozwoli jej zarobić mnóstwo pieniędzy, jednak zadanie okazuje się dużo bardziej skomplikowane niż to, czym do tej pory się zajmowała. Ale Jazz to dziewczyna pracująca, żadnej pracy się nie boi. W końcu co może pójść nie tak?

Weir w „Artemis” wykorzystał pomysły, które już sprawdziły się w „Marsjaninie” - niedaleka przyszłość, kosmos, zagrożenia i komplikacje jakie czyhają na obrotnego człowieka poza Ziemią i dużo opisowej zabawy z technologiami. Tym razem jednak postanowił napisać thriller i niestety, niektóre rzeczy, które działały w opowieści o nowym Robinsonie Crusoe, przestała działać. Weźmy rozbudowane opisy techniczne. W „Marsjaninie” stanowiły ważną część fabuły i całkiem zgrabnie ją uzupełniały. W „Artemis” tylko powodowały dłużyzny. To znaczy jasne, jesteśmy na Księżycu, więc pewne technikalia istotne dla fabuły trzeba wyjaśnić, żeby intryga miała sens dla czytelnika. Ale Weir z lubością opisuje KAŻDE spawanie bohaterki, technikę opuszczenia miasta, kilkukrotnie powtarza, jak dana rzecz działa... To niepotrzebnie zwalnia akcję (której dobre tempo jest jednak w thrillerze istotne, w przeciwieństwie do opowieści o kosmicznym Robinsonie) i nudzi czytelnika. Ale nie jest największym problemem powieści.

Największym problemem powieści jest bowiem główna bohaterka. Wiecie, jeśli autor chce zagrać kartą niegrzecznej dziewczynki (albo niegrzecznego chłopca, bez różnicy) jako protagonistki, winien przede wszystkim zadbać, aby poza wątpliwą moralnie postawą taką postać charakteryzował jakiś wdzięk. Żeby budziła pozytywne emocje w czytelniku, które pozwolą wybaczyć skazy na charakterze (i praworządności). Jazz brak tego wdzięku. Dostajemy dorosłą kobietę, która zachowuje się jak wulgarna, rozwydrzona, zbuntowana nastolatka. Która jest och jakże uzdolniona, ale obnosi się z tym, że zmarnowała swój potencjał (o czym przypomina jej co druga postać, niemalże roniąc łzy nad tym marnotrawstwem), bo tak to by musiała jakiś wysiłek w pracę wkładać, a jej zależy na takiej, co by zarobić, a się nie narobić. Która dodatkowo jest och jakże seksowna (co na szczęście otwartym tekstem nie leci, ale autor co rusz puszcza nam oczko, że wiecie *wink, wink* o co chodzi). W dodatku pała jakimś absurdalnym poczuciem wyższości wobec całego świata, a tenże świat wciąż oferuje jej okazje i pomoc chyba tylko po to, aby mogła je z tą wyższością odrzucać. Nie ma w niej absolutnie żadnej cechy, która mogłaby sprawić, że jako czytelniczka, polubię bohaterkę. Należy jej się order rasowej Mary Sue.

Taka postawa głównej bohaterki sprawiła, że właściwie z automatu polubiłam każdego, kto jej bruździł, a miał choć odrobinę charakteru. Na przykład Rudy'ego, lokalnego policjanta o niezłomnym charakterze. Taki archetyp szeryfa na rubieżach, który sam jest prawem, ale że ma niezłomny kręgosłup moralny, nie daje się zdeprawować. Albo Dale'a, byłego przyjaciela bohaterki, który co prawda zrobił jej kiedyś straszne świństwo, ale i tak bardziej mi żal jego, niż Jazz. Albo jej ojca, od którego uciekła w akcie nastoletniego buntu a potem głupia buta nie pozwoliła jej już wrócić do rodzinnego gniazda. W zasadzie historia każdej z tych postaci byłaby chyba ciekawsza niż Jazz.

Mocną stroną powieści jest za to miejsce akcji. Opisy tego, jak działa Artemis – nie tylko w kwestiach technicznych, ale przede wszystkim społecznych – bywają ciekawsze niż główny wątek fabularny. (Dodatkowo książka zawiera też schematy i plan miasta, co ułatwia nam orientację w terenie.) Miasto jawi się nam jako swego rodzaju pułapka z kijem i marchewką. Z jednej strony napływ turystów daje możliwości zarobienia sporej gotówki, ale z drugiej sprawia, że (jak to w miejscowościach turystycznych) koszty życia są bardzo duże. A jeśli ci się nie uda, to opuszczenie miasta w poszukiwaniu zieleńszych pastwisk też nie jest ani proste, ani tanie, ani przyjemne.

Cóż, autor musi jeszcze trochę popracować nad warsztatem. Ciągle dobrze rokuje, ale dopóki nie zrozumie, że wszystkich gatunków nie da się dobrze napisać za pomocą tego samego zestawu chwytów fabularnych, będzie produkował buble. Dobrze by było też, żeby przestał zakochiwać się w swoich bohaterach, bo w przeciwnym razie będzie pisał różne niestrawne warianty Mary Sue. W każdym razie, jeśli napisze kolejną powieść, to dam mu szansę. Ciągle mam nadzieję. 

Tytuł: Artemis
Autor: Andy Weir
Tytuł oryginalny: Artemis
Tłumacz: Radosław Matejski
Wydawnictwo: Akurat
Rok: 2017
Stron: 418

czwartek, 11 stycznia 2018

Zmyślenia #39: Książki, na które czekam w 2018 roku

Wypisywanie listy tytułów, na które w danym roku czekam stało się już pewna taką tradycją, choć zaiste przypomina bardziej wróżenie z fusów niż jakiekolwiek rzetelne informacje. Tak będzie i tym razem - trochę wróżenia na zasadzie "chciałabym i prawdopodobieństwo jest istotnie różne od zera" połączonego z informacjami od wydawców, zarówno tych z konkretnymi datami, jak i tych na zasadzie "no, chcielibyśmy wydać, ale ogólnie to się zobaczy". Jednak zanim przejdziemy do tego, co tygryski lubią najbardziej...

Weryfikacja

... sprawdźmy jak na chwilę obecną wygląda status pozycji wymienionych w poprzednich tego typu notkach.

"Szepty pod ziemią" Aaronovitcha, o których pierwszy raz wspominałam w 2015 roku wreszcie wyszły (już je nawet przeczytałam, notka będzie na dniach). Takoż wydawca zapowiada kontynuowanie cyklu w tym roku.

O "The Thorn of Emberlain" Scotta Lyncha ciągle ani widu, ani słychu, ale wszyscy mają nadzieję.
Jeśli chodzi o "Akta Harry'ego Dresdena", to na razie Mag wydał wszystko, do czego aktualnie miał prawa i musi dokupić resztę. Może coś w ostatnim kwartale roku się pojawi.
"Liga smoków" Novik, mimo obecności w rebisowym katalogu wydawniczym i pierwszych konceptów okładki ciągle się nie ukazała. Mam nadzieję, że w tym roku wreszcie wyjdzie, bo to byłoby straszne świństwo, nie wydać ostatniego tomu...

No i bardziej szczegółowe rozliczenie z zeszłoroczna listą:
  • "Historię naturalną smoków" już przeczytałam i zrecenzowałam. Bardzo chętnie gościłabym na tegorocznej liście zapowiedź drugiego tomu, ale nie ma nawet żadnych plotek w tym temacie, więc smutam i mam nadzieję.
  • "Cień Gildii" też już wyszedł i go nawet nabyłam, ale jeszcze nie przeczytałam (co może wypadałoby nadrobić).
  • "Endsingera" dalej nie ma, ale wydawca coś tam przebąkiwał o wydaniu i wznowieniu całej trylogii w nowej szacie graficznej, więc może będzie. Choć po przeczytaniu "Nibynocy" tego samego autora straciłam nieco entuzjazmu.
  • "Teatr węży" Agnieszki Hałas wyszedł w dwóch trzecich, pierwszy tom już zrecenzowałam, drugiego jeszcze nie, ale wszystko w swoim czasie. Podobno jeszcze w tym miesiącu ma być trzeci.
  • "Zima" Michała Ochnika też wyszła i też mam ale jeszcze nie czytałam.
Tymczasem możemy przejść do oczekiwanych premier na ten rok (oczywiście nie będzie w nim tytułów wymienionych w miesięcznych zapowiedziach na styczeń. Ale będzie jeden, którego nie wymieniłam). Kolejność oczywiście przypadkowa.

1. "Kroniki Drugiego Kręgu" Ewa Białołęcka
Przyznam, że sam fakt wznowienia cyklu mnie jakoś szczególnie nie jara, bo już go znam - choć oczywiście zawsze cieszy, kiedy któraś z dobrych autorek wychyla się z wydawniczego limbo. Tym razem wychyla się autorka jedynych chyba rozpoznawalnych polskich smoków (poza wariacjami na temat Smoka Wawelskiego), której styl zresztą lubię. I ja sobie bardzo chętnie to nowe (mam nadzieję, że wypasione) wydanie na półce postawię, pod jednym warunkiem - że pojawią się zamykające tomy (co prawda wstępnie ostatni tom miał być jeden i nosić tytuł "Czas złych baśni", ale ponoć autorce się rozrósł, więc jakby były dwa ostatnie, to bym się nie czuła oszukana). A i jakimś zbiorem opowiadań lengorchiańskich (niekoniecznie nowych, wystarczyłoby zebrać istniejące) też bym nie pogardziła. W każdym razie, Jaguar ma wystartować już w lutym z tą serią.

2. "Miasto ostrzy" Robert Jackson Bennett
Pierwszy tom czytałam w zeszłym roku i (poza tą koszmarną narracją w czasie teraźniejszym) była to jedna z oryginalniejszych pozycji fantasy od dłuższego czasu. W oryginale wyszła już cała trylogia, a Papierowy Księżyc wstępnie planuje drugi tom na pierwszy kwartał tego roku. Mam nadzieję, że plany wypalą.
3. "A Closed and Common Orbit" Becky Chambers
Cóż, tutaj właściwie nie mam żadnych przesłanek odnośnie jakiejkolwiek daty premiery. Ale krążą plotki, że wydawnictwo razem z prawami do pierwszego tomu (który niesamowicie mi się podobał, choć przyznam, że arcydzieło to to nie jest) zakupiło od razu prawa do kontynuacji, więc czemu miałoby jej nie wydać? Ok, tom pierwszy nie miał może jakiejś oszołamiającej promocji a w zdominowanym przez batalistykę środowisku space oper bez tego raczej nie miał szans wzbudzić szerszego zainteresowania, ale nadzieja umiera ostatnia.

4. "Ukryta Forteca" Aleksandra Janusz
Czwarta (i na chwilę obecną zamykająca) cześć Kronik Rozdartego Świata, z których ja dotąd czytałam tylko pierwszy tom - ale kupuję na bieżąco, żeby nie było. Ukaże się raczej bliżej końca roku, więc może zdążę doczytać resztę.

5. "Narzeczona księcia" Wiliam Golman
Klasyczna pozycja napisana przez światowej sławy scenarzystę, wznawiana u nas po dwudziestu latach. Mam wrażenie, że istnieje trend odkurzania fantastycznych szacownych ramotek lub powieści dobrych a zapomnianych, jak ostatnie wznowienia Le Guin chociażby. Ciekawam, do której kategorii zaliczyć należy tę pozycją. Może niedługo się przekonam, bo wyjść ma już w tym miesiącu.

6. "Matka Edenu" i "Córka Edenu" Chris Beckett
"Ciemny Eden" wywarł na mnie ogromne wrażenie i jest chyba obok "Smoka Griaule" moja ulubioną pozycją z Uczty Wyobraźni. Dlatego chętnie zapoznam się z jego kontynuacjami. Co prawda nie mam złudzeń, że wywrą na mnie porównywalnie dobre wrażenie, ale będę kontenta, jeśli poziom będzie przyzwoity. "Matka Edenu" ma się ukazać już w lutym, kiedy będzie "Córka..." bliżej nie wiadomo.

7. "Kirke" Madeline Miller
To jedna z propozycji Albatrosa na najbliższy rok i przyznam, że jestem zainteresowana. Mitologia grecka nie jest szczególnie często eksploatowana w fantastyce (a przynajmniej do Polski niewiele  z tych eksploatacji dociera), dlatego chętnie sprawdzę, co zacz. Acz mam nadzieję, że jest to powieść z pretensjami do literackości, a nie kolejna przygodówka dla jakichś "adult" z przedrostkiem.

8. "Każde martwe marzenie" Robert M. Wegner
Jedna z najbardziej oczekiwanych premier w tym roku. Co prawda pierwotne zapowiedzi mówiły o 2017, ale jak to z Wegnerem bywa - nie wyszło. Cóż, autorowi płodzącemu takie opasłe kobyły jestem w stanie wybaczyć, albowiem robi to dobrze. Tymczasem najnowszy meekhański tom ma się pojawić podobno w pierwszej połowie roku. Obstawiam okolice Pyrkonu.

9. "Szczęściarz" Marcin Jamiołkowski
Na czwarty tom cyklu o Herbercie Kruku, warszawskim magu - krawcu, przyszło mi trochę poczekać. Ale czego się nie robi dla ulubieńców (bo Kruk to mój zdecydowanie ulubiony rodzimy miejski mag. Nie, żeby miał jakąś szczególną konkurencję...)? Genius Creaions przebąkuje o marcowej premierze, ale z nimi trzeba wziąć poprawkę na obsuwy. W każdym razie, może do końca roku się wyrobią.

10. "Mroczne Materie" Philip Pullman
Czytałam tę trylogię w okolicach premiery filmowego "Złotego kompasu" i z miejsca stała się moim ulubieńcem. Mam nawet na półce omnibus, ale... no, jest paskudny i kupiłam go tylko dlatego, ze straciłam nadzieję na pojawienie się ładniejszego wydania. Tymczasem Mag kupił prawa i robi nowe tłumaczenie, po czym zamierza to wydać w twardych oprawach i z własnymi okładkami. I dorzuci do tego "Księgę Pyłu". Nie mogę się doczekać, to będzie świetna okazja do relektury, na którą od jakiegoś czasu mam ochotę. Z tym, że przyjdzie mi poczekać najkrócej do końca roku...

11. "Łąka" Dave Goulson
Wiecie, za co między innymi lubię marginesową serię EKO? Za to, że żaden z jej tytułów nie mówi o tajemniczym, prywatnym czy ukrytym życiu czegoś tam. A taka "Łąka" przecież aż się prosi, żeby dodać do niej marketingowy przedrostek. Poza tym Goulsona lubię, bardzo sympatycznie pisał o trzmielach, więc i o łące pewnie też nie będzie źle. NO i wiadomo, kolejna część ulubionej serii.;)

A Wy czekacie na coś? :)

poniedziałek, 8 stycznia 2018

Na co poluje Moreni: styczeń 2018

Niedługo tradycyjna już notka z oczekiwanymi w tym roku książkami, tymczasem jednak, jeszcze bardziej tradycyjny, przegląd interesujących nowości miesiąca. Styczeń jest dość ubogi w zapowiedzi, tak się jednak złożyło, że akurat wydawcy postanowili wydać po pozycji w każdej z serii wydawniczych, które zbieram. Więc zakupy i tak mnie nie ominą.

Mamy też jednego spadkowicza z listopada - "Atlantis Rising 1: Rycerze Atlantydy" Evana Currie Zostali przeniesieni na 25 stycznia.

Do kupienia

"Ptakologia" Sy Montgomery
17 stycznia

Kolejny tom zbieranej przeze mnie serii EKO, już trzeci autorstwa Montgomery (to bardzo płodna pisarka jest, nadłubała mnóstwo książek, więc podejrzewam, że to nie ostatnia odsłona jej twórczości w serii. Zwłaszcza, że na skrzydełku "Psiego daru" w zapowiedziach widnieje jeszcze jej książka o ośmiornicach). Znowu co prawda jeden z wielkiej trójcy tematów ekologiczno-zwierzęcych (ptaki, łąki/lasy/ogrody, psy), ale mam dobre doświadczenia z autorką, więc chętni się zapoznam.

Przyroda jest piękniejsza i bardziej fascynująca, niż wymaga od niej ewolucja. Patrząc na ptaki, widać cudowniejsze życie, które my, ograniczeni zmysłami, dopiero zaczęliśmy dostrzegać. Polecam Ptakologię każdemu, komu zależy na zrozumieniu przyrody, a także każdemu, kto częściej marzy, patrząc w niebo niż na wyświetlacz smartfona. Niech śpiew ptaków zawsze będzie z wami.
Łukasz Bożycki, fotograf, biolog, radiowiec
Poznajcie Damy: stado kur o niezwykłych osobowościach, które opracowują różne sposoby radzenia sobie z drapieżnikami i traktują Sy, jakby była gwiazdą rocka. Poznajcie Maję i Zuniego, dwa kolibry, które wylęgły się z jaj wielkości ziaren fasoli. Są tak delikatne, że mówi się o nich „opierzone bąbelki powietrza”, a mimo to władają niebem. Poznajcie Śnieżka, kakadu, którego filmy o tym, jak tańczy, zawojowały YouTube, a on sam uczy teraz dzieci tańca, ale i żako Alexa, potrafiącego mówić, liczyć i… kłamać. Poznajcie też myszołowce Łunę i Zadymę, doskonałych łowców, i gołębie, których zdolności wracania do domu wciąż nie udało się zrozumieć. Poznajcie także wrony, które wykorzystują nas do swoich celów. Poznajcie wreszcie kazuary, które jednym ciosem ogromnego pazura są w stanie rozpłatać człowieka.
Każde z tych stworzeń na zawsze zmieni wasze zdanie o tym, jakie naprawdę są ptaki. I jak wiele nas – ludzi – z nimi łączy.

"W mocy wichru" Agnieszka Hałas
23 stycznia

Pierwszy tom mi się podobał, drugi też (choć recka jeszcze się pisze), więc to raczej naturalne, że czekam na uwieńczenie trylogii. Trochę tylko niepokoi, że wydawca nie ujawnił jeszcze okładki, więc do daty bym się szczególnie nie przywiązywała.

"W mocy wichru" to ostatni tom fantastycznego cyklu powieściowego o świecie Zmroczy "Teatr węży" – mrocznego, intrygującego, pełnego plastycznych szczegółów, z pełnokrwistymi postaciami i przemawiającą do wyobraźni społecznością.
W świecie, gdzie czarny dar czyni cię wyklętym, każda maska i nowa tożsamość mogą zagwarantować bezpieczeństwo tylko przez krótki czas.
Marshia Lavalle przez lata służyła Otchłani, a teraz musi zapłacić za to wysoką cenę. Krzyczący w Ciemności jeszcze nie wie, że przypomnieli sobie o nim wrogowie z poprzedniego życia. Anavri musi nauczyć się posługiwać darem, którego nienawidzi. A w jednym z miast nad Zatoką Snów grasuje morderca.
Co łączy tragedię, jaka rozegrała się przed laty w mieście ogarniętym zarazą, z człowiekiem w stroju błazna, który zabija kobiety lekkich obyczajów? I czy można wygrać z nieubłaganą logiką mówiącą, że w życiu czarnego maga każda więź prędzej czy później musi zostać zerwana?

"Umysł kruka" Bernd Heinrich
31 stycznia

To jest pozycja, którą kupię właściwie tylko dlatego, że jest częścią serii. To znaczy chętnie bym sobie poczytała o krukach ale ze stylem Heinricha wyjątkowo mi nie po drodze. Jego pierwszą książkę jeszcze jakoś zmęczyłam (w końcu merytorycznie była ciekawa), ale z drugą męczę się już rok bez większych sukcesów. Może z krukami pójdzie lepiej... 

Jeden z najinteligentniejszych ptaków wciąż nie cieszy się zbyt wielką popularnością. Dawniej uważano, że wraz z czarnym kotem, nietoperzem i sową służył złym mocom. Tymczasem kruk, choć z magią raczej nie ma nic wspólnego, to stworzenie wyjątkowe, czego z pisarską swadą opartą na rzetelnej wiedzy dowodzi w tej książce Bernd Heinrich. Kruk to ulubiony bohater jego naukowych badań. Heinrich spędził lata na obserwacjach, nie zważając na chłód i niewygody, siedział miesiącami w czatowniach, opiekował się kruczętami, odwiedzał udomowione ptaki i ich właścicieli. Jego ptasi bohaterowie są piękni, mądrzy i zabawni, a ponadto odgrywają niezwykle ważną rolę w ekosystemie.
Szukając praw, jakimi rządzi się cały gatunek, Heinrich udowadnia, że każdy kruczy osobnik jest indywidualistą.  I że my, ludzie, mamy z nimi więcej wspólnego, niż nam się wydaje.

"Endymion" Dan Simmons
31 stycznia

Artefakty - i to powinno wystarczyć. Poza tym mam już oba Hyperiony w domu, więc i tego nie mogło zabraknąć.

Mija prawie trzysta lat od upadku Hegemonii. Większością planet rządzą Kościół katolicki i jego zbrojne ramię - organizacja Pax. Istnieje jednak śmiertelne zagrożenie dla nowej władzy. Jest nim Enea, jedenastoletnia córka Brawne Lamii i Johny'ego, która ma stać się nowym mesjaszem ludzkości. Ścigani przez wszechwładny Pax dziewczynka i jej ochroniarz Raul Endymion przemierzają czas i przestrzeń, by w końcu trafić na Ziemię ukrytą poza naszą Galaktyką przez tajemniczą siłę...

"Wypalić chrom" William Gibson
31 stycznia

Artefakty. Po prostu.

William Gibson zyskał powszechną sławę, jako czołowy przedstawiciel nowej odmiany science fiction, przenoszącej współczesną technologię (w szczególności technikę komputerową) w przyszłość rozpadu miast zdegenerowanej obyczajowości pokoleń postpunkowych.
Oto pierwszy tom jego opowiadań. Neuromancer zdobył wszystkie nagrody, ale największym osiągnięciem Williama Gibsona na zawsze pozostaną krótsze formy. Opowiadania te, stanowiące jednocześnie elegię i satyrę społeczną, pokazują sposób, w jaki redefiniuje się dzisiejsza sf. Gibson jako wirtuoz ścieżek szybkiego przewijania, ukazuje nam drogę, którą podążyć może literatura.

Chcę przeczytać

"Okrutna pieśń" Victoria Schwab
17 stycznia

Co prawda o autorce jeszcze nic nie wiem (jej poprzedniego cyklu nie czytałam - jeszcze), ale wygląda dość interesująco, więc byłabym skłonna zaryzykować.

Pierwszy tom bestsellerowej amerykańskiej serii „Świat Verity”.  Autorka głośnych  „Odcieni magii” powraca w wielkim stylu!
Kate Harker i August Flynn są następcami przywódców podzielonego miasta – miasta, gdzie z przemocy zaczęły rodzić się prawdziwe potwory. Kate chciałaby dorównywać bezwzględnością ojcu, który pozwala potworom wałęsać się po ulicach, a ludziom każe płacić za ochronę. August chciałby być człowiekiem, mieć dobre serce i odgrywać większą rolę w obronie niewinnych przed potworami – niestety sam jest jednym z nich. Może ukraść duszę, wygrywając pieśń na swoich skrzypcach. Jednak Kate odkrywa jego tajemnicę…
„Okrutna pieśń” wciągnie cię w świat pełen tajemnic i niepokojący wir postapokaliptycznej walki o przetrwanie.  W mrocznym urban fantasy dwoje młodych ludzi musi wybrać, czy chcą zostać dobrymi czy złymi bohaterami – przyjaciółmi czy wrogami. A stawką jest przyszłość ich rodzinnego miasta.

"Mózg rządzi" Kaja Nordengen
17 stycznia

Ostatnio czytałam ciekawe wspomnienia brytyjskiego neurologa (recka wkrótce) i niejako na fali możnaby przeczytać coś i o samym mózgu, a nie tylko o ludziach, którzy w nim grzebią.

Czy mózg można wytrenować? Czy naprawdę używamy tylko 10% jego możliwości? Gdzie jest osobowość? A może dusza? Jak on właściwie działa? Mózg sprawia, że jesteś tym, kim jesteś. Umożliwia komunikację – od prostej wymiany zdań do rozumienia ironii i podtekstów. Dzięki niemu mamy uczucia. Niczego nie zapomina, uczy się, zakochuje i przetwarza skomplikowane wzory. I ten sam mózg nagradza uzależnienie i może namówić cię do podjęcia złych decyzji.
Mózg rządzi zgłębia tajniki tego, co mamy w głowie. Fascynująco opowiada, jaki wpływ mózg ma na całość naszego życia, jak kształtuje nas oraz wszystkie nasze wybory. A wreszcie podpowiada, jak wykorzystać jego potencjał.
Ta książka podbiła serca Norwegów, od wielu tygodni gości na najwyższych pozycjach list bestsellerów. Prawa do przekładu nabyły wydawnictwa z kilkunastu krajów.
Autorką ilustracji w książce jest Guro Nordengen.
"Najjaśniejsza noc" Tui T. Shuterland
19 stycznia

Kolejny tom sympatycznej serii o nieletnich smokach, przeznaczony dla nieco młodszego czytelnika. Chętnie poznam dalszy ciąg.

Słonko zawsze bardzo poważnie traktowała smoczą przepowiednię. Skoro smoki Pyrrii potrzebowały, żeby ona, Łupek, Tsunami, Gloria i Gwiezdny Lotnik zakończyli wojnę, to ona jest gotowa spróbować. Ma nawet kilka dobrych pomysłów, jak tego dokonać, niestety nikt jej nie słucha.
Jednakże  wstrząsające wieści od Wieszcza zachwiały wiarą Słonka w ich przeznaczenie. Czy to możliwe, żeby ktokolwiek skończył tę straszliwą wojnę i wybrał nową Piaskoskrzydłą królową? A jeśli tyle się natrudzili na darmo?
Zakopane sekrety, zabójcze niespodzianki i niespodziewane odkrycia dotyczące wyskrobków czekają na nią wśród ruchomych piasków pustyni, gdzie Słonko będzie musiała w końcu zdecydować, czy jej przeznaczenie zostało już zapisane.
A może piątka smocząt zdoła pokierować własnym losem i ocalić świat… na swój sposób?


"Ostatnie dni Nowego Paryża" China Mieville
22 stycznia

Mieville'a jeszcze nie znam (choć mam w domu kilka jego powieści) i dlatego nie mam przekonania co do tej ksiązki, ale byłabym skłonna spróbować. Choć temat średnio mnie kręci.

Rok 1941. W ogarniętej wojennym chaosem Marsylii zjawia się Jack Parsons, amerykański inżynier i adept sztuk tajemnych. W kryjówce antynazistowskiej organizacji spotyka członków ruchu oporu, w tym André Bretona, czołowego teoretyka surrealizmu. Podczas dziwnych gier towarzyskich rozgrywanych przez niepokornych dyplomatów, wygnanych rewolucjonistów i awangardowych twórców Parsons za pomocą swego wynalazku odnajduje i gromadzi nadzieję. A jednak wbrew intencjom doprowadza do uwolnienia mocy zrodzonej ze snów i koszmarów, zmieniając losy wojny i świata na zawsze.
Rok 1950. Thibaut, samotny bojownik surrealistów idzie ulicami nawiedzonego Paryża, gdzie naziści i członkowie ruchu oporu zmagają się w ciągłym konflikcie, a po ulicach przechadzają się żywe obrazy i manifestacje tekstów literackich, a także istoty z głębi piekieł. Aby wydostać się z miasta, musi połączyć siły z Sam, amerykańską fotografką, próbującą utrwalić obraz zrujnowanego Paryża, a oboje znajdą sprzymierzeńca w postaci enigmatycznego symbolu łączącego w sobie przypadek i bunt: wyrafinowanego trupa...


czwartek, 4 stycznia 2018

Podsumowanie roku 2017

Fala podsumowań już się prawie przelała przez blogosferę, pozostały w niej ostatnie krople, jak moja. Zazwyczaj robiłam podsumowanie w dwóch częściach, ale doszłam do wniosku, że w tym roku nie ma to sensu. Więc będzie jedno, trochę długie, ale trudno. Przynajmniej kilka obrazków powtykam, żeby Wam się lepiej czytało.
Tradycyjnie, świnki dla urozmaicenia pierwszej części.:)
Przyznam, że nie był to dla mnie najlepszy rok. Najgorszy też nie był. Właściwie był nijaki. Ale nie nijaki w barwie sytej stabilizacji, tylko raczej martwej stagnacji. Działo się niewiele, pomysłów i energii na rozwój brakowało i przez dłuższy czas towarzyszyło mi przekonanie, że to wszystko jest bezcelowe, że może powinnam spojrzeć wreszcie prawdzie w oczy i przyznać, że piszę zbyt słabe teksty, żeby przebić się do jakiejś szerszej publiczności. Nie pozbyłam się go do końca i pewnie nie pozbędę. Ale szkoda by mi było porzucić miejsce, które tyle lat tworzyłam.

Niemniej, jedna nowa idea się wykluła - wyzwanie Rok z Nebulą. Co prawda przez listopad i grudzień było zawieszone, ale bynajmniej go nie porzuciłam. Myślę, że jeśli uda mi się je szczęśliwie ukończyć, przy okazji kolejnych urodzin bloga wezmę na tapetę kolejną nagrodę.


Z zeszłorocznych postanowień w zasadzie udało mi się tylko w miarę regularnie prowadzić instagramowy profil (to jest dobry moment, żeby zacząć go obserwować, jeśli jeszcze tego nie robicie). No i rysowałam znacznie więcej, niż rok wcześniej, ale nie tyle, ile sobie założyłam. Co w sumie mało dziwi, bo zapomniałam, że w ogóle robiłam jakieś postanowienia. Dlatego w tym roku będą tylko dwa:
  • Przeczytać 52 książki - teraz już poważnie zabierzemy się do tematu. Poza tym nagromadziłam sobie tyle nieprzeczytanych książek, że czas najwyższy podjąć jakieś kroki.
  • Przeczytać co najmniej 12 ebooków - bo po coś tego Kindla mam.
Tymczasem możemy przejść do czytelniczej części podsumowania. Przeczytałam 41 książek. Nie jest to może najwybitniejszy wynik na świecie, ale szczerze mówiąc, spodziewała się niższego. A tak jest tylko o 6 mniej niż rok wcześniej. Niestety, tylko 4 z nich były ebookami - to niedobrze. Najbogatszym czytelniczo miesiącem był sierpień (5 książek), a najuboższymi styczeń i maj (tylko po 2 książki.

Przeczytałam łącznie 16090 stron, co daje średnio 392 strony na książkę. Znaczny spadek w stosunku do poprzedniego roku. Najgrubszy wolumin miał 714 stron (był to "Ogień przebudzenia" Ryana), a najkrótszy - 180 stron (i był to "Człowiek, który spadł na ziemię" Tevisa).

Tradycyjnie już ściąganie książek do domu idzie mi znacznie lepiej niż czytanie. I tak przybyło mi 111 tytułów (czyli o 2 mniej niż rok wcześniej - czyżby sukces?...), ale przeczytanych z nich mam tylko 33.

Stosunek autorów do autorek nieco się poprawił, bo co prawda pań przeczytałam 15, czyli tyle samo,co rok wcześniej, ale panów było mniej, bo tylko 25. Jedna książka była antologią opowiadań autorów obu płci.

Czas na kilka wykresów. Na początek może narodowości autorów.

Główne tendencje się utrzymują - najwięcej Anglosasów, zaraz za nimi Polacy. Widać trochę przesunięcie preferencji na wschód, bo w tym roku czytałam nieco więcej wschodniego fantasy, ale tak poza tym niewiele się zmieniło.

A jak sytuacja z gatunkami? Od razu zaznaczę, że podziału gatunkowego dokonałam dość arbitralnie :P
Proporcje są praktycznie identyczne jak w zeszłym roku, więc chyba nie ma sensu tego komentować - dodam tylko, że literatura non-fiction to głownie wszelkie "ekologicznie" książki.

Skoro statystyki mamy już za sobą, pozostaje tylko krótka lista książek najlepszych i najgorszych. Przyznam, że z wyznaczeniem takowej miałam problem, bo jakkolwiek sporo było tytułów dobrych, to zachwyty praktycznie nie występowały. Ale coś tam dało się wybrać.

Zachwyt roku: "Wśród obcych" Jo Walton


Książkę miałam w planach (i w domu) od dawna, ale przeczytałam ją dopiero w tym roku, w ramach Roku z Nebulą. Teoretycznie to fantasy, ale tak naprawdę wątek fantastyczny to tylko okrasa do bardzo smacznej i bez niego treści. Mało mamy na polskim rynku opowieści o dojrzewaniu nerda, zwłaszcza płci żeńskiej i zwłaszcza tak dobrze napisanych.

Najpiękniej o lesie: "Ukryte życie lasu" David Haskell


Mam wrażenie, że to niesamowicie niedoceniona książka, co jest o tyle niesprawiedliwe, że popularność zdobywa o rząd wielkości słabszy Wohlleben (serio, tak mnie rozczarował po Haskellu, ze mało mu brakowało do stania się najgorsza książką roku). Tymczasem tutaj mamy nie dość, że doktora nauk przyrodniczych, nie dość, że piszącego po literacku, a nie tylko przystępnie, nie dość, że nominowanego do Pulitzera (w pewnym sensie), to jeszcze piszącego bardzo zajmująco i mającego pomysł na własną książkę. Ludzie, co z wami? Brać, czytać, raz, raz!

Propsy za smoki: "Historia naturalna smoków" Marie Brennan

Przyznam, że nie jest to książka idealna - ma swoje wady, trochę brakuje jej równowagi. Niemniej, łączy w sobie elementy, które najbardziej mnie jarają i to łączy w sposób bardzo zgrabny.

...oraz...

Rozczarowanie roku: "Strażniczka książek" Mechthild Gläser 


Tak książka jest zła na bardzo wielu poziomach, ale przede wszystkim jest zła dlatego, że nie oferuje tego, co obiecuje. Szkoda na nią czasu.

poniedziałek, 1 stycznia 2018

Stosik #99

Dzisiaj wszyscy wrzucają podsumowania roku, ewentualnie plany na nowy, ja tymczasem zacznę tradycyjnie, od stosiku (choć podsumowanie roku też będzie, w czwartek). Stosik z grudniowymi zdobyczami jest zgrabny i niewielki, acz treściwy - takie lubię najbardziej.


"Wieżą" na samej górze to urban fantasy do recenzji od Papierowego Księżyca - jedyna recenzencka na stosiku. Pod nią "Córki Wawelu", pożyczone od niezastąpionej Serenity. Jeszcze nie wiem, kiedy się za nie zabiorę, ale wiem, że czytać będę długo. Zaś niżej mamy sekcję prezentową.

"Silmarilllion" już co prawda miałam, ale w tym ekonomicznym wydaniu w miękkiej oprawie. Skorzystałam więc z faktu, że mam urodziny i zasugerowałam Lubemu, co chwiałabym dostać.;) A obie pozycje od Bosza przyniósł mi taki jeden Święty Mikołaj. Nie wiem, na jakim poziomie skomplikowania jest "Mitologia słowiańska", ale jeszcze po żadne tego typu opracowanie nie sięgnęłam, więc i tak na propsie (no i wydanie śliczne, nawet ten pudrowy róż wydaje się na miejscu). A drugi tom "Bestiariusza słowiańskiego" to oczywisty must have od czasu, kiedy na półce zagościł pierwszy (no i chwilowo mam już wszystkie pozycje z serii Legendarz, które chciałam mieć).

A Wy? Z czym zaczynacie Nowy Rok?
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...