wtorek, 31 stycznia 2017

"Strażniczka książek" Mechthild Gläser

Lubię książki o książkach. I tu w zasadzie mam dwie możliwości. Mogę wybrać bardziej realistycznie – czyli felietony, eseje, wywiady z autorami. Albo mogę pójść w stronę fantastyki – poszukać autorów, którzy bardzo kreatywnie wykorzystują świat literatury do budowania własnych światów. W tym ostatnim osobliwie przodują Niemcy, zwłaszcza jeśli chodzi o literaturę dziecięca i młodzieżową. „Miasto Śniących Książek” jest niemieckie, „Atramentowe serce” też, wreszcie „Niekończąca się opowieść”. Dlatego nie dziwi mnie, że i kolejna niemiecka autorka sięgnęła po ten motyw. Mechthild Gläser miała teoretycznie całkiem niezły pomysł – chciała wpuścić bohaterów we wszystkie opowieści na raz i pozwolić im ich strzec. A jak wyszło?

W tym miejscu chciałabym ostrzec, że recenzja zawiera śladowe ilości spoilerów.

Ten rok szkolny nie był dobry ani dla Amy, ani dla jej mamy, Alexis. W przypływie frustracji i w myśl hasła „szybko, szybko, zanim dotrze do nas, że to bez sensu” postanawiają spędzić wakacje na rodzinnej szkockiej wyspie Stormsday, z której Alexis uciekła, będąc jeszcze w ciąży z siedemnastoletnią obecnie Amy. Nastolatka nie wie, czemu jej matka opuściła dom rodzinny – właściwie zupełnie nie zna swojej rodziny. Nie ma też pojęcia, że wszyscy w jej rodzie dysponują darem: potrafią wnikać do książek. I dlatego podjęli się ochrony ich delikatnego świata.

To jest jedna z tych książek, w których na pierwszy rzut kaprawego oka wszystko gra, ale na kolejny wyłażą problemy. Zresztą, nawet ten pierwszy już niektóre ujawnia, jeśli oko kaprawe nie jest. Większość z nich, mam wrażenie, w prostej linii wynika z tego, że autorka od początku do końca nie za bardzo wiedziała, jaką książkę chce napisać. Na pewno młodzieżową, bo mamy nastoletnią bohaterkę. Mamy też element „magicznej” szkoły, przygotowującej do „magicznych” zawodów. Oczywiście znamy to wszyscy od kiedy wyszła pierwsza powieść Rowling (nie, żeby wcześniej taki motyw się nie pojawiał, ale rozumiecie, wcześniej nie znali go absolutnie wszyscy). Tyle że o ile w Harry Potter czy Percy Jackson ucząc się rzeczywiście poznawali razem z czytelnikiem świat własnej opowieści oraz prawidła nim rządzące, o tyle szkolenie Amy nie daje czytelnikowi nic. O samym zawodzie strażnika książek dowiadujemy się tylko tyle, że pełni się go do 25 roku życia czynnie, potem biernie, bo już do opowieści wnikać nie można (na czym wobec tego polega wtedy zawód strażnika, nie wiadomo). I że trzeba zapobiegać kryzysom. Jakim kryzysom i jak zapobiegać już nikt nie wyjaśnia – nowicjuszka Amy nie dostaje żadnej instrukcji, żadnej listy zakazów i nakazów i żadnych ostrzeżeń (choć wiadomo, że jeśli coś jej się stanie w książce, to stanie się to naprawdę, a nie tylko w opowieści). Czytelnik razem z bohaterka porusza się w świecie, którego zasad nikt mu nie przedstawia. Przez co ten świat zdaje się mieć zasady wymyślane na bieżąco, tak, jak autorkę chwila poniosła.

Pozwólcie, że poznęcam się jeszcze nad szumnie zwaną szkołą strażników i zawodem samym w sobie, bo to jest ten element opowieści, który sprawia, że mi kołek od zawieszania niewiary niebezpiecznie trzeszczy. Bo widzicie – w takiej formie, w jakiej przedstawiła je autorka, to szkolenie i całe stróżowanie nie ma sensu. Nowicjuszce nie wyjaśnia się ograniczeń i możliwości, to raz. Pal sześć, że przez to czytelnik ich nie zna, ale bez tego nie da się wydajnie (i z zachowaniem zasad BHP) wykonywać swoich zadań. Właściwie wygląda na to, że cały motyw szkoły został dodany tylko po to, żeby przedstawić jedno, (kluczowe co prawda dla fabuły, ale możliwe do przedstawienia i bez wątku ciągnącego się przez całą książkę jak smród za pospolitym ruszeniem) wydarzenie z przeszłości, a autorka nie wzięła pod uwagę, że w międzyczasie też dobrze byłoby go wypełnić jakąś treścią. Strażniczenie w książkach też wygląda na mocno nieprzemyślane. Niby ma polegać na zapobieganiu kryzysom, ale okazuje się od razu, że każdy strażnik piastuje tylko jedną opowieść. Zważywszy, że jest ich całych trzech, średnio to wydajne. Zwłaszcza, że w zasadzie jedyną bronią strażnika w walce z kryzysem są… negocjacje. Co może i przydaje się, kiedy trzeba przekonać obrażoną księżniczkę, żeby się jednak przespała na ziarnku grochu, ale w obliczu bardziej krwawego zagrożenia już nie za bardzo.

Wewnętrzny świat literatury też szczególnie spójny nie jest – brak mu zasad łączących go w logiczną całość. Z jednej strony widzimy, że postacie w fabułach swoich opowieści występują jak aktorzy na scenie – najważniejsze to żeby się nie spóźnić i bezbłędnie wypowiedzieć swoją kwestię. Między wystąpieniami można wpaść do miasteczka na ziemi niczyjej na zakupy i drinka, a Amy włóczy się w towarzystwie Wertera i Sheer Khana – bohaterów, którzy nie dożywają końca swoich historii – i jakoś nikt się szczególnie ich losem nie przejmuje. Z drugiej autorka wychodzi ze skóry, żebyśmy strasznie się przejęli faktem, że bohater innej opowieści na jaj końcu ginie. Z jednej strony za żadne skarby nie można zmieniać opowieści, z drugiej chyba nikt tych zmian nie pilnuje, bo liczne spowodowane przez Amy przechodzą bez echa… I tak dalej. Przy czym trochę mnie uwiera też to, że Amy porusza się i fascynuje wyłącznie światami z klasycznej literatury. Rozumiem, że to wszystko przez prawa autorskie do nowszych i popularniejszych światów, ale szczerze mówiąc, będąc współczesną nastolatką ze zdolnością do wnikania w książki pobiegłabym raczej szukać Hogwartu albo Katniss Everdeen niż eksplorować prozę Dickensa. Czyli: rozumiem, ale uwiera.

Przejdźmy może do relacji między bohaterami. I tu też wtopa, bo jedna w pełni zarysowana i ciekawa jest ta pomiędzy Amy a Willem, innym młodym strażnikiem. Wszystko to urocze i interesujące, ale tak bardzo pasuje do kliszy nastoletniej pierwszej miłości, że nie zaskakuje niczym. Aby dodać nieco charakteru Willowi, autorka kreuje go na niezrozumianego wrażliwca o buntowniczych zapędach, ale to też wypada bardzo sztampowo. Druga jest pomiędzy Amy a jej matką i przyznam, że jest to ciepła, zdrowa i podnosząca na duchu relacja matki z córką, całkiem dobrze opisana. Poza tym mamy jeszcze relację Alexis z jej matką a babką Amy – która jest konfliktowa (nastoletnie matki nie uciekają z domu na końcu świata dla kaprysu) i miałaby ciekawy potencjał, ale autorka postanowiła poprzestać na kilku nierozwiązujących niczego pyskówkach i porzuciła temat. W ogóle niewnoszące niczego pyskówki zdają się być główną formą komunikacji dorosłych na Stormsday. No i jest jeszcze Betty. Z którą ma problem najbardziej.

Betty bowiem jest uosobieniem kliszy pustej, zarozumiałej blondi, zainteresowanej przede wszystkim ciuchami i kosmetykami (a chłopakami nie chyba tylko dlatego, że jedyny dostępny na Stormsday jest jej bliskim kuzynem). Mało co mnie tak irytuje, jak wykorzystanie tej kliszy. Autorka co prawda starała się dodać Betty nieco głębi – dziewczyna naprawdę sumiennie wykonuje obowiązki strażniczki i przejmuje się rzeczami, które Amy nawet nie przyszłyby do głowy, ale cóż, widać jak na dłoni, że służy tylko zbudowaniu opozycji między „jedyną taką” Amy, która nie lubi kosmetyków a kiecki nosi wyłącznie, kiedy musi i podobną do tych niewdzięcznych szkolnych koleżaneczek Betty, co to jej głównie własny wygląd w głowie. A była scena, która mogłaby to naprawić, która mogłaby pokazać, że nie szata zdobi człowieka a inni miewają motywacje równie ważne, jak nasze, tylko inaczej je realizują… Kiedy można było pokazać, że subiektywne spojrzenie Amy (bo narratorką jest właśnie ona, przez większość czasu) nie jest jedynie słusznym i że człowiek czasem pewnych rzeczy nie dostrzega… Jednak autorka temat zbyła i zostaliśmy z uroczą kujonką i pustą blondi.

„Strażniczka książek” miała potencjał – ten pomysł mógł wyewoluować w coś interesującego. Jednak autorka nie potrafiła go wykorzystać. Właściwie jedyna interesującą rzeczą w powieści jest zakończenie, w którym wyjątkowo pani Gläsernie poszła po linii najmniejszego oporu. Ale nie wiem, czy warto się dla niego przebijać przez całą powieść.

Książkę otrzymałam od wydawnictwa Prószyński i s-ka

Tytuł: Strażniczka książek
Autor: Mechthild Gläser
Tytuł oryginalny: Die Buchspringer
Tłumacz: Mirosława Sobolewska
Wydawnictwo: Prószyński i s-ka
Rok: 2016
Stron: 392

środa, 25 stycznia 2017

Zmyślenia #35: Ksiązki, na które czekam w 2017 roku

Właściwie miałam tej notki nie pisać, z powodów bliżej nieokreślonych (a właściwie określonych mianem "chyba mi się znudziło"), ale jakoś tak wyszło, że niepisanie nie wyszło, więc jest. Tymczasem przejdźmy może do rzeczy, czyli na początek weryfikacji.

Weryfikacja

Cofnę się w tej weryfikacji aż do 2015 roku, albowiem wstępnie to wtedy miały wyjść "Szepty pod ziemią" Aaronovitcha, trzeci tom cyklu zainaugurowanego przez "Rzeki Londynu". Ostatecznie mają wyjść w tym roku (choć wiadomo, że w tak odległych planach wszelka ostateczność jest względna), razem ze wznowieniem dwóch poprzednich w nowej szacie graficznej. Tak tu tylko położę ten fakt, żeby wszyscy chętni mogli się ucieszyć lub zagotować, wedle preferencji.

"The Thorn of Emberlain" Scotta Lyncha ciągle ani widu, ani słychu, ale wszyscy mają nadzieję.

Dresdena za to wydają regularnie.

A teraz przejdźmy do weryfikacji pozycji z 2016 roku:
  1. "Wiatrogon aeronauty" Butchera mam, przeczytałam i zrecenzowałam. Czekam na jeszcze.
  2. "Dwanaście srok za ogon" Łubieńskiego też mam, przeczytałam i zrecenzowałam. Bardzo dobra rzecz, autor mógłby coś jeszcze napisać.
  3. "Zagubieni książęta" Nixa toż samo - przeczytałam i miło wspominam. Acz jakichś szczególnie mocnych uczuć nie wzbudziło.
  4. "Bratobójca" Jay Kristoff - zanabyłam niedawno, ale jeszcze nie przeczytałam. Czeka na swoją kolej i mam nadzieję, że autor mnie nie zawiedzie.
  5. "Bezsennych" Jamiołkowskiego też mam i zrecenzowałam. Chętnie przeczytałabym kolejny tom, ale w zapowiedziach wydawniczych na razie cicho na temat.
  6. "League of Dragons" Novik jak dotąd po polsku nie wyszło. Ale ciągle jest nadzieja, że w tym roku się uda.
  7. "Olga i osty" Agnieszki Hałas oczywiście wyszło o czasie, ale jeszcze się nie zaopatrzyłam. Ale nic straconego przecież.
  8. "Królowie Dary" Liu też wyszli, też mam i też zrecenzowałam. W tym roku ma wyjść kolejna część i jakkolwiek z zainteresowaniem przeczytam, to nie czekam jakoś szczególnie na nią nie czekam.
  9. Podobnie z "Władcami dinozaurów" Milana - też zrecenzowałam i jakkolwiek lekko mnie rozczarowali, to przy najbliższej okazji chętnie przyjrzę się kontynuacji, która ma wyjść w lutym. Ale nie czekam z niecierpliwością.
Wyczekiwane w 2017

A oto lista co bardziej wyczekiwanych premier na ten rok. (Oczywiście niekompletna, bo o tak wczesnej porze wydawcy nie wyciągają jeszcze wszystkich asów z rękawa). Oczywiście kolejność nie ma związku z przewidywaną datą wydania.

1. "Historia naturalna smoków" Marie Brennan
Pamiętacie, jak kiedyś pisałam notkę o książkach, które chciałabym mieć, ale nikt mi ich nie chce wydać? To jest właśnie jedna z książek z tej notki. Toteż napaliłam się na nią jak szczerbaty na suchary i już przebieram nóżkami. W związku z powyższym jest to najbardziej wyczekiwana premiera tego roku, przynajmniej dla mojej skromnej osoby.  Książka ma się ukazać już w lutym, jeszcze dokładnie nie wiadomo którego - dlatego do daty podchodzę sceptycznie, ale nie przeszkadza mi to cieszyć się na zaś. Mam tylko nadzieję, że tłumacz podoła i że będą ilustracje z oryginalnego wydania.

2. "Cień Gildii" Aleksandra Janusz
Co prawda ciągle jeszcze nie przeczytałam drugiej części tej trylogii w czterech tomach (za to przeczytałam pierwszą i bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła, polecam), ale już z niecierpliwością czekam na czwartą, która ma się ukazać w drugim kwartale bieżącego roku. Wstępna wersja tekstu już jest, jeszcze tylko redakcja, korekta, skład, łamanie, druk i będzie można czytać.;)

3. "Endsinger" Jay Kristoff
Jest to trzecia i ostatnia część "Wojny Lotosowej" - jednego z moich ulubionych cykli YA. Jak dotąd czytałam tylko część pierwszą, czyli "Tancerzy burzy", ale niedawno zaopatrzyłam się też w drugą. Uroboros zapowiada ostatnią na ten rok, więc pewnie też się zaopatrzę (acz poczekam na jakąś atrakcyjną przecenę w sempiku, a co). Dodatkowo Mag interesuje się też kolejnym cyklem autora, ale co do wydania "Nevernight" w Polsce plany są na razie tak mgliste, że równie dobrze może wyjść w tym roku, jak i za pięć lat.

4. Cykl "Teatr węży" Agnieszki Hałas
Szczerze mówiąc to jest cykl, który od dawna chciałam przeczytać, ale odstraszała mnie ograniczona dostępność i, oględnie mówiąc, wydania wątpliwej urody. No autorka nie miała szczęścia, ciągle trafiała do niszowych wydawnictw i dystrybucja jej książek odbywała się raczej na zasadzie "kto ma wiedzieć, ten wie". Ale w tym roku najwyraźniej jej się poszczęściło i serią zainteresował się Rebis. Miejmy nadzieję, że skończy się przyzwoitym wydaniem.:)

5. "Zima" Michał Ochnik
Bo zawsze bardzo ciekawi mnie książka, której autorem jest kolega bloger.;) "Zima" cosik nie miała szczęścia, premierę przekładano już wiele razy. Mam nadzieję, że teraz wreszcie wyjdzie.

I to chyba w sumie byłoby na tyle. Oczywiście liczę również na kontynuację serii Menażeria i Eco, jest też parę tytułów, które zapowiadają się interesująco, ale jeszcze za mało o nich wiadomo. A na co Wy czekacie?

piątek, 20 stycznia 2017

"Sztylet Rodowy" Aleksandra Ruda

Muszę przyznać, że moje kontakty z fantastyka rosyjska były jak dotąd dość sporadyczne. Głównie dlatego, że niewiele się u nas tego wydaje. Do klasyków jakoś nikt się nie kwapi (chyba, że mowa o niskonakładowej serii Solarisu), typowo rozrywkowe teksty najpierw próbowała wydawać Fabryka Słów, a teraz wziął się za nie Papierowy Księżyc. Zdaje się, że temu ostatniemu idzie znacznie lepiej niż Fabryce, tak więc pomyślałam, że czemu by nie sięgnąć po „Sztylet Rodowy” Aleksandry Rudej.

Wojna z pomroką się skończyła (a przynajmniej podpisano traktat pokojowy), ale niepokoje wewnętrzne trwają. W zasadzie to nic nowego – po wojnie co bardziej odległe prowincje niezbyt rzetelnie rozliczają się ze skarbem państwa, a że ten po działaniach wojennych pusty, trzeba kontrolę nasłać. I tak powstała służba głosów królewskich. Do której to wstąpiła Mila Kotowienko, bo poprzedni plan na życie jej nie wypalił, a coś jeść trzeba. A że płacą nieźle, to jakoś wytrzyma te pół roku tłuczenia się po bezdrożach z wyniosłym arystokratą, trollem, emo elfem, niedojrzałym krasnoludem i wojowniczką…

Mogłoby się wydawać, że „Sztylet Rodowy” to poniekąd powieść drogi – bohaterowie przemieszczają się po kraju i właściwie czytelnik miałby prawo oczekiwać, że charaktery będą się rozwijać, a relacje dynamizować (czy tam odwrotnie). Względnie, że będziemy mieli coś w rodzaju questu – dzielna drużyna z zadaniem do wykonania na tle zmieniających się okoliczności przyrody. No cóż, nie do końca. Fabuła powieści najbardziej przypomina bowiem lekko prowadzoną autorską sesję RPG.

Bo cóż my tu mamy? Przed wyruszeniem w drogę należy przecież zebrać drużynę, więc się ją zbiera. Drużyna składa się z uzdrowiciela, arystokraty, dwóch tanków (czyli jednostek walczących i zdolnych osłaniać pozostałe, słabsze) maga i rzemieślnika, każdy na innym levelu. Fabuła zaś składa się z przemieszczana się tejże drużyny po świecie (nieszczególnie opisanym, bo przecież i tak każdy wie, że jak Mistrz Gry rzuci „las”, „średnie miasteczko” czy „podejrzany zaułek”, to już sobie gracze wyobrażą, co trzeba. A do tego jeszcze autorka ma tendencje o opisywania mechanizmów świata monologami postaci, zamiast go czytelnikowi pokazywać). Kolejne przygody, jakie spotykają bohaterów przez dłuższy czas (w zasadzie przez ¾ książki) są kompletnie niepowiązane i ich jedynym zadaniem jest sprawienie, żeby coś się działo, nie ważne co – ani nie popychają akcji do przodu (raczej ją zapychają), ani nie bardzo służą ekspozycji bohaterów czy świata. Serio, przez większość czasu miałam przed oczami obraz Mistrza Gry gorączkowo przeglądającego tabelę spotkań losowych, żeby mu się gracze nie zanudzili. I słyszałam dobiegające zza narracji polecenia w stylu: „Prowadzisz powóz leśną drogą. A teraz rzuć na spostrzegawczość”.

Nasza drużyna też jest dość… sztampowa. Postacie co prawda są napisane dość sympatycznie, ale my to już wszystko widzieliśmy, w tej czy innej wersji. Arystokrata jest więc chłodny, wyniosły i profesjonalny (co narrator i główna bohaterka podkreślają z uporem godnym lepszej sprawy), elf jest zapatrzonym w siebie bubkiem, któremu jednak nie można odmówić umiejętności (a tym, którzy sądzą, że elfy-bubki to coś nowego pod słońcem, radzę spojrzeć na te tolkienowskie chłodnym okiem, bez nimbu tajemniczości i mistycyzmu). Mila – początkująca magiczka - to kobieca kobietka z miasta, zaś Tisa wręcz przeciwnie – wojowniczka gardząca kobiecymi zajęciami. Troll jest pewnym nowum, bo to sympatyczny i niegłupi gość, choć nieco porywczy. No i jest jeszcze krasnolud – maminsynek, który jako jedyny zaje się w trakcie powieści ewoluować. Przy czym trochę przykre jest, że autorka kreuje kilka bardzo ciekawych relacji pomiędzy bohaterami, których nie potrafi lub nie chce rozegrać ciekawie. Usiłując napisać powieść lekką i przyjemną, całkowicie spłyca problematykę i sprowadza interesujące rzeczy do running gagów. Cóż, nie każdy jest Pratchettem.

W ogóle z jedną z tych relacji mam pewien problem – chyba nieszczególnie jestem kompatybilna z pewnym rodzajem rosyjskiego poczucia humoru. Mianowicie autorka wymyśliła sobie, że nasz dzielny troll zakocha się na zabój w Mili od pierwszego wejrzenia i, nie zwracając uwagi na jej zdanie na ten temat, zacznie ją traktować jak przyszłą żonę. No i tak: z jednej strony żarty z podszczypywania po tyłku czy te w stylu „ja cię kocham, a ty nic” są dla mnie głęboko nieśmieszne niezależnie od układu płci uczestników – choć kiedy wielki facet, o jakby nie patrzeć, wyższej pozycji nagabuje zależną od siebie dziewczynę, która nie ma możliwości się oddalić, to robi się niesmacznie nawet, jeśli ostatecznie nie ma złych intencji. Z drugiej strony autorka wyraźnie kreuje Darnisza jako pozytywną postać – i taką on się faktycznie jawi, nie tylko z opisu narratora, ale i z tego, jak się zachowuje. A że trolle, choćby i te długi czas wychowywane wśród ludzi, takie zwyczaje matrymonialne mają... No niezgodność kulturowa, cóż. Mam problem z tą relacją, bo z jednej strony postacie się lubią, są sympatyczne, a sam zainteresowany ma świadomość, że ludzie operują odmiennym kodem kulturowym i to, co normalne u trolli u ludzi już niekoniecznie takie jest, a z drugiej – to po prostu jest irytujące, a nie zabawne.

Przyczepię się jeszcze do strony technicznej. Tłumaczką jest Ewa Białołęcka i jakkolwiek jej autorskie teksty bardzo lubię, tak o przekładów podchodzę nieufnie (choć od strony czysto formalnej raczej nie jestem w stanie się do czegokolwiek przyczepić): każdy, z jakim miałam dotąd do czynienia bardzo przypominał stylem własne pisarstwo Białołęckiej. Nie wykluczam, że tłumaczka po prostu wybiera teksty źródłowe o stylu zbliżonym do własnego, no ale wiecie, mimo wszystko trochę to podejrzane.

Korekta i redakcja też mogłaby się bardziej przyłożyć do roboty. Jestem, powiedzmy wprost, mało spostrzegawcza więc wychodzę z założenia, że jak ja widzę kiksy, to sprawa jest poważna. A w „Sztylecie Rodowym” sporo tego jest: zostawione rusycyzmy, losowe wielkie litery podoklejane do słów, zagubione spacje, że o pospolitych literówkach nie wspomnę. Szkoda.

Dziwna sprawa: widząc te wszystkie niedoróbki, powinnam gorąco odradzać „Sztylet Rodowy”. Ale wiecie, jak to się fanie czyta? Pochłania się migusiem, bezboleśnie i z niejaką przyjemnością. Jest to idealna lektura do tramwaju czy pociągu, bo nie wymaga specjalnego skupienia, daje nieco przyjemności, a fabuła, mimo że kuleje, nie urąga logice. Tak że jeśli szukacie lektury na podróż lub odmóżdżenie, to ta będzie jak znalazł.

Książkę otrzymałam od wydawnictwa Papierowy Księżyc. 

Tytuł: Sztylet Rodowy
Autor: Aleksandra Ruda
Tytuł oryginalny: Родовой кинжал
Tłumacz: Ewa Białołęcka
Cykl: Sztylet Rodowy
Wydawnictwo: Papierowy Księżyc
Rok: 2016
Stron: 364

piątek, 13 stycznia 2017

Książkowe podsumowanie 2016 roku

Ogólna część podsumowania rocznego nie napawała optymizmem. O dziwo, część książkowa wypada znacznie lepiej. Nie przedłużając więc, przejdźmy do rzeczy.

Trochę liczb i fikuśnych wykresów

Zacznijmy może od informacji, że nie udało mi się przeczytać tyle, ile mam wzrostu. I chyba sobie już ten event daruję.

W liczbie przeczytanych książek można w tym roku odnotować znaczący wzrost - przeczytałam 47 książek. Co prawda to nie są założone 52 książki, ale i tak o 13 więcej niż w zeszłym roku. Mam zamiar kontynuować swoją ekspansję i liczę, że pod koniec tego roku będzie co najmniej 52 (a jak nie będzie, to w sumie też nic wielkiego się nie stanie). Najbogatszym czytelniczo miesiącem był maj (7 książek), najuboższe były aż trzy, z tą samą niską ilością: czerwiec, sierpień i listopad, kiedy to przeczytałam tylko po 2 książki.

Z ebookami w tym roku było słabo - tylko 6. Na swoje usprawiedliwienie mogę dodać tylko, że nabrałam dziwnego zwyczaju symultanicznego czytania tej samej książki w formie elektronicznej i papierowej jednocześnie, a takich przypadków nie liczyłam jako ebooki. Niemniej, mam zamiar w tym roku czytać więcej elektronicznie.

Przeczytałam łącznie 20036 stron, czyli średnio na książkę wypada 426. To oznacza nie tylko, że czytałam o jedną książkę miesięcznie więcej niż w zeszłym roku, ale że były one też średnio o 40 stron grubsze. Co poczytuję sobie za niejaki sukces.

Oczywiście sprowadzanie książek do domu szło mi znacznie lepiej. Przybyło 113 różnych tytułów (większość w papierze, część w ebookach, niektóre w obu formatach). Kilku w międzyczasie się też pozbyłam na szczęście. Przeczytanych mam z tego 49 (nie dziwcie się, niektóre czytałam już kilka lat temu).

Czas na podział płciowy. Na 31 panów przypada 15 pań (jedna książka miała dwóch autorów różnej płci). Czyli jest progres - kolejny powód do zadowolenia.

Teraz czas na część z wykresami. Najpierw, klasycznie, narodowości autorów.

Znacznie mniej różnorodnie niż w zeszłym roku, ale i nie miałam parcia na zwiększanie różnorodności. Standardowo przeważają autorzy anglojęzyczni (jakieś 2/3), ale znacznie zwiększył się też udział polskich. To ostatnie poczytuję sobie za niejaki sukces.

Gatunkowo również bez zaskoczeń.


Ciągle widoczna postępującą ekspansję fantasy, kosztem SF. Choć zasadniczo bardziej kosztem SF rozwinęła się tu literatura faktu. Ten wzrost zainteresowania non-fiction wynika z faktu, że czytam znacznie więcej książek o zwierzętach, które najczęściej są właśnie długimi reportażami, wspomnieniami lub analizami przypadku, a wszystkie te grupy zaliczyłam do kategorii "non-fiction". Jeśli coś bym chciała zmienić, to może zwiększyć udział SF w zestawieniu.

Wyróżnienia

W kategorii najlepsza rozrywka roku otrzymuje: "Wiatrogon aeronauty"
Za bezpretensjonalną, przygodową historię, która nie próbuje być niczym innym i której jedynym zadaniem jest danie czytelnikowi czystej radości z lektury. Przy czym jest to też powieść technicznie dobrze napisana, z prawidłowo zbudowanymi, dającymi się lubić bohaterami. Krótko mówiąc - solidne, uczciwe rzemiosło ze sporą dozą wyobraźni (bo autor wymyślił naprawdę ciekawy świat).

W kategorii najlepsze non fiction otrzymuje: "Dwanaście srok za ogon"
Za garść świetnie napisanych esejów w stylu, który lubię najbardziej. Oraz za poruszenie tematyki ochrony przyrody w najlepszym stylu i udowodnienie, że żeby merytorycznie pisać o zwierzętach nie potrzeba tytułu naukowego.

W kategorii najlepszy debiut: "Idź i czekaj mrozów" 
Za prozę na poziomie wyższym, niż sugeruje staż pisarski oraz za to, że po Annie Brzezińskiej ktoś wreszcie przypomniał, że polska fantastyka nie składa się wyłącznie z twardych facetów z dużymi mieczami (lub spluwami, co kto woli). Za przypomnienie, że małe problemy też bywają ważne, a dobra historia niekoniecznie musi zawierać ratowanie świata.


wtorek, 10 stycznia 2017

Blogowe podsumowanie roku 2016

Rok 2016, mimo złego pijaru, jakiego sobie w internetach narobił, w moim przypadku miał szansę być całkiem dobrym rokiem. Poza bologowo było całkiem dobrze, blogowo też niezgorzej, choć niezbyt intensywnie. 

Niestety, zepsuł się pod koniec. Zaraz po świętach nagle i niespodziewanie straciłam najukochańszą ze swoich świnek morskich (tą, która kilka dni wcześniej życzyła Wam wesołych świąt). Co w oczywisty sposób zepsuło mi rok 2016. Do tej pory boli.

Ale miało być blogowe podsumowanie, a nie gorzkie żale. Wygląda na to, że tym razem będzie stosunkowo krótkie, bo nie mam za bardzo żadnych innowacyjnych pomysłów. Blog z rękodziełem dalej zamiera w stazie i mam poważne wątpliwości, czy chce go budzić (w związku z rzeczami, o których poniżej). Za to blog o świnkach morskich jest aktualizowany zrywami i pewnie tak mu już zostanie.
Co do notek, to mam sytuację odwrotną, niż w zeszłym roku - za mało mi tekstów okołoksiążkowych pomiędzy recenzjami.  Mogłabym też nieco więcej pisać o filmach, bo kilka tytułów bardzo chcę zrecenzować. Cóż może w tym roku się uda. Udawało mi się natomiast pisać dwie notki tygodniowo. W tym roku zamierzam do tego podejść luźniej - to znaczy, jak się uda to będą dwie, a jak nie, to nie.


Z rzeczy, które sobie obiecywałam w zeszłym roku niewiele wyszło. Z cyklu notek o smokach pojawiła się na razie jedna. Pozostałe też się pewnie pojawią, ale na razie brakuje mi materiałów (premiera trzeciej części HTTYD opóźnia się, ostatni tom Novik dopiero w tym roku, mam nadzieję). Z nienapisania cyklu notek o Harrym Potterze czuje się rozliczona, jako iż Misiael zaczął pisać swój, a on robi to lepiej niż ja. Dałam sobie też spokój z planami minimum.

A, z sukcesów to dostałam w tym roku swój pierwszy patronat medialny.:) Jeśli ktoś z Was jeszcze nie czytał "Idź i czekaj mrozów", to powinien jak najszybciej to niedopatrzenie nadrobić.

Teraz czas na weryfikację zeszłorocznych postanowień:
  • Nie przeczytałam 52 książek, jak sobie założyłam. Ale raz, przeczytałam ich więcej, niż rok temu, a dwa, niewiele zabrakło, więc nie czuję się tak do końca przegrana.
  • Nie przeczytałąm większej liczby ebooków. Natomiast sporo książek przeczytałam częściowo w ebooku, a częściowo w papierze. No cóż może teraz będzie lepiej.
  • Z 12 książek do przeczytania na ten rok przeczytałam tylko 4. Chyba nie będę się już w to bawić.
  • Poniekąd udało mi się publikować więcej notek na innych blogach. Szczególnie na świnkoblogu.
  • Trudno powiedzieć, czy udało mi się więcej rysować. W każdym razie powstało więcej szkiców kosztem bardziej dopracowanych obrazków.
A teraz czas na postanowienia na rok 2017, choć powyższa rozpiska pokazuje, że jestem w nich beznadziejna:
  • Przeczytać 52 książki. Gonienie króliczka jest fajne.
  • Czytać więcej ebooków. W końcu od czegoś ten czytnik mam.
  • Rysować codziennie. Cokolwiek, może być kilka kresek, ale codziennie,  w związku z...
  • ...założeniem konta na Instagramie. Konto zakładałam z myślą o zdobyciu motywacji w postaci lajków. Im więcej lajków i komci, tym większe prawdopodobieństwo regularniej publikacji i rysowania. Więc ten, zachęcam do obserwacji: KLIK!
Z uwagi na nowe konto na Instagramie zamykam też akcję "Jak to widzę". I tak był już dawno martwa, a jest szansa, że gzie indziej będzie więcej rysunków.

A na koniec tradycyjna autopromocja - kilka linków do najbardziej udanych zeszłorocznych notek. Miłej lektury.:)
Lung Tien Lien - seria "Temeraire" Naomi Novik 
PS. A teraz możecie mi podrzucać tytuły książek najbardziej fanartogennych, to sobie zrobię listę.;P

piątek, 6 stycznia 2017

Na co poluje Moreni: styczeń 2017

Styczeń to zawsze miesiąc, w którym w wydawnictwach sporo się dzieje (następuje naturalna wymiana grudniowego klienta kupującego prezent pod choinkę na styczniowego klienta wydającego hajsy pod choinkę otrzymane). Dlatego spodziewałam się, że ta notka będzie długą listą zachwycających tytułów. Tymczasem wygląda na to, że będzie przeciętnej wielkości (a najbardziej pożądane tytuły to kontynuacje cykli lub kolejne tomy serii). Chyba się starzeję - ograniczam sobie potrzeby.

Ach, dla ścisłości wspominam, że premiera drugiego tomu "Opowiadań zebranych" Franka Herberta została przeniesiona (znowu) na 17 stycznia.

Chcę mieć

"O ziołach i zwierzętach" Simona Kossak
11 stycznia

Co ja się będę rozpisywać - po prostu kolejna książka z serii Eco, więc oczywisty must have. I nawet już do mnie dotarł.:)

Żeby się zachwycać, nie trzeba mieszkać w lesie – wystarczy rozejrzeć się przed blokiem, w parku, nad strumykiem. Wszędzie wokół rosną rośliny pozornie banalne – lebiodka, babka, macierzanka, pokrzywa. Żyją zwierzęta, na które na co dzień nie zwraca się uwagi – mrówki, winniczki, trzmiele.
Ale dzięki Simonie Kossak okazuje się, że żadne z nich nie jest zwykłe ani banalne: są trujące rośliny, które uzdrawiają, takie, którymi przepędzano złe uroki, i takie, które najlepiej leczyły rany głowy. Poznamy zwyczaje seksualne korników, pokojową naturę dzików i przekonamy się, czy dymówki zimują w mule na dnie zamarzniętych jezior. Pojawią się też żurawie, sarny, wilki, rysie, rusałki czy ropuchy. Dziurawiec, fiołek, jarzębina czy bukwica.
O ziołach i zwierzętach to księga dziwów. Cudowny zielnik. Simona Kossak daje tu wyraz swojej niezwykłej wrażliwości, która ujawnia się w szczególnym widzeniu świata.

"Człowiek, który spadł na ziemię" Walter Tevis
13 stycznia

Też kolejny tom zbieranej serii (Artefakty tym razem), czyli must have. Przyznam, że tutaj towarzyszą mi pewne obawy, bo poprzednio Tevis mnie zawiódł, ale bądźmy dobrej myśli.

Thomas Jerome Newton przybywa na Ziemię. Celem jego wizyty jest zdobycie wody, której dramatyczny brak jest przyczyną wymierania życia na jego rodzimej planecie. Korzystając ze swoich nadludzkich możliwości, szybko zaczyna zdobywać fortunę niezbędną do realizacji projektu. Niestety, sprawy się komplikują. Newton coraz bardziej zwleka z wykonaniem zadania. Niezwykle realistyczna opowieść o obcym na Ziemi – realistyczna na tyle, że staje się metaforą naszego własnego egzystencjalnego smutku i samotności.

"Drobna przysługa" Jim Butcher
27 stycznia

Chyba najbardziej wyczekiwana książka miesiąca. Przyzwyczaiłam się do regularnych dostaw cyklu o Dresdenie, bardzo lubię tego bohatera i uniwersum, ale entuzjazm, z jakim oczekuję na kolejne tomy zaskoczył mnie samą. Okładki polskiej jeszcze nie ma, więc wstawiam zagraniczną wersję, na której wzoruje się nasza.

Od blisko roku nikt nie próbował zabić Harry’ego Dresdena. Jego życie wreszcie staje się nieco bardziej spokojnie. Przyszłość zaczyna wyglądać różowo. Jednakże przeszłość rzuca bardzo długi cień. Zawarta dawno temu umowa uczyniła Harry’ego dłużnikiem Mab, władzczyni Zimowego Dworu sidhe, Królowej Powietrza i Ciemności. A teraz Mab upomina się o spłatę długu. To tylko drobna przysługa, ale Harry nie może odmówić jej wyświadczenia… a to może sprawić, że znajdzie się między śmiertelnym wrogiem a równie przerażającą sojuszniczką. Jego umiejętności i jego lojalność zostaną poddane najsurowszej z prób. Nie powinno go to zaskakiwać. Wszystko szło po prostu za dobrze.  

Chcę przeczytać

"Bezkres magii" Brandon Sanderson
11 stycznia

Moje dotychczasowe doświadczenia z Sandersonem wykazały, że im krótsze teksty autor pisze, tym lepiej mu wychodzą. Z czego wniosek, że najlepsze powinny być opowiadania. Mam zamiar to sprawdzić.

„Tancerka Ostrza”, zupełnie nowa mikropowieść ze świata „Archiwum Burzowego Światła” jest ukoronowaniem „Bezkresu magii”, pierwszego zbioru opowiadań Brandona Sandersona. Obowiązkowa lektura dla fanów. Zbiór zawiera ponadto osiem innych tekstów: „Nadzieja Elantris” (Elantris) „Jedenasty metal” (Z Mgły Zrodzony) „Dusza cesarza” (Elantris) „Allomanta Jak i Czeluście Eltanii, odcinki od 28 do 30” (Z Mgły Zrodzony) „Biały piasek” (fragment, Taldain) „Cienie dla Ciszy w lasach Piekła” (Tren) „Szósty ze Zmierzchu” (Pierwsza od Słońca) „Z Mgły Zrodzony: Tajna Historia” (Z Mgły Zrodzony). Te wspaniałe utwory ukazują ogrom cosmere i opowiadają ekscytujące historie. Wśród nich znajduje się nagrodzona Hugo mikropowieść „Dusza cesarza” i fragment powieści graficznej „Biały piasek”. Ponadto zbiór zawiera komentarze i ilustracje przedstawiające różne układy planetarne, w których rozgrywa się akcja opowiadań.

"Oryks i derkacz" Margaret Artwood
12 stycznia

Tę książkę też już mam.:) Artwood to w pewnym sensie klasyk i choć jest znana głównie z "Opowieści podręcznej", to mam zamiar przekonać się, co jest też w powyższej.

"Oryks i Derkacz" to poruszająca historia miłosna, a zarazem fascynująca wizja przyszłości.
Śmiercionośna zaraza zgładziła ludzkość. Yeti usiłuje przetrwać w świecie, w którym być może jest ostatnim człowiekiem. Nie potrafi uwierzyć w śmierć swojego najlepszego przyjaciela Derkacza i ukochanej ich obu, pięknej Oryks. Dlaczego świat się rozpadł? Dlaczego przeżyły tylko zielonookie Dzieci Derkacza? W poszukiwaniu odpowiedzi wyrusza w wędrówkę przez bujny gąszcz, który porasta tereny wielkiego miasta, opustoszałego w wyniku prowadzonych przez potężne korporacje niebezpiecznych, niekontrolowanych eksperymentów z inżynierią genetyczną.
Margaret Atwood przenosi nas do nieodległej przyszłości, która wygląda aż nazbyt znajomo, a zarazem przerasta nasze wyobrażenia.
Świetnie panując nad swoim szokującym materiałem, autorka z właściwą sobie przenikliwością i czarnym humorem kreuje przedziwny, a mimo to w pełni wiarygodny świat, zamieszkany przez postacie, które długo jeszcze po zakończeniu lektury żyją w naszych snach. Margaret Atwood u szczytu sił twórczych. Kto przeczyta Oryks i Derkacza, inaczej spojrzy na świat.

"Biały szlak" Edmund de Waal
18 stycznia

Po prostu dlatego, że opowieść o porcelanie wydaje mi się fascynująca. A w każdym razie ma potencjał.

Edmund de Waal, znany brytyjski ceramik i pisarz, zabiera czytelnika w intymną podróż tropem porcelany, wielkiej fascynacji swojego życia. Aby poznać tajemnice „białego złota”, początkowo planuje odwiedzić „trzy białe wzgórza”: w Chinach, Niemczech i Anglii. Z czasem jego poszukiwania zmieniają się w podróż dookoła świata, podczas której artysta odwiedza nie tylko warsztaty i fabryki, ale także komnaty alchemików; poznaje nie tylko losy filiżanek i porcelanowych figurek, lecz również dzieje ludzkich namiętności, pragnienia bogactwa, doskonałości i czystości.
De Waal ma ogromny dar odnajdywania piękna – zarówno w przedmiotach, jak i w słowach. O tym właśnie jest jego książka: to bardzo plastyczny, liryczny i intrygujący zapis historii poszukiwania piękna.

wtorek, 3 stycznia 2017

Stosik #87

Pod względem książkowym grudzień był zaskakująco obfitym miesiącem. Co jest nietypowe, bo jednak zwykle nie dostaję w prezencie książek, więc i stosik chudziutki. Ale trochę mi się nazbierało zaległych książek do recenzji, co mi stos odpasło.


Na początek część papierowa. Od góry kolejne części serii pratchettowskiej - "Piekło pocztowe" i połowa "Świata finansjery". Pod nimi pożyczony od współlokatorki "Rok szczura", bo czemu nie.

Dalej moduł recenzencki. Na początek kolejny tom serii Eco od Marginesów (który dość długo do mnie wędrował, z pewnymi perturbacjami), czyli "Wilk zwany Romeo" Nicka Jansa. Już przeczytany, spodziewajcie się recenzji w tym miesiącu. 

Pod nim wszystkie zaległe egzemplarze recenzenckie z Papierowego Księżyca.:) "Siedem minut po północy" w wersji filmowej już przeczytałam. "Cień i Kość" Leight Bardugo po lekturze "Szóstki wron" napawa mnie pewnym takim niepokojem, ale postanowiłam przekonać się, czy głośniejsza powieść autorki jest też lepsza. "Sztylet rodowy" Aleksandry Rudej to odpowiedź na zapotrzebowanie na lekką fantasy w stylu rosyjskim (lekka fantasy w stylu rosyjskim ma na mnie wpływ bardzo kojący. Choć ciekawam, czy istnieje poważna fantasy w stylu rosyjskim, bo jak dotąd zza wschodniej granicy przywędrowują tylko łatwe i przyjemne opowieści). "Zawód: wiedźma" Olgi Gromyko to po trosze jak wyżej, po trosze chęć zapoznania się z twórczością bardzo sympatycznej autorki (miałam okazję poznać na którymś Copernikonie) a po trosze chęć sprawdzenia, co jest takiego w tej chwalonej przecież powieści. A "Pieśń krwi" Anthony'ego Ryana to przez Shadowa, bo mówił, że fajne.

A na dole samym prezent świąteczny od Lubego, czyli papierowa wersja "Rybaka znad Morza Zewnętrznego", którego już mam w ebooku. Cudownie opasła.^^

Czas na część elektroniczną.


Tylko dwie pozycje, obie do recenzji. "Betelowa rebelia: Spisek" od Genius Creations znalazła się tu po prawdzie dlatego, że zawiera jaszczuroludzi. Którzy nie są co prawa tak dobrzy, jak smoki, ale prawie. Za to "Oryks i derkacz" Artwood zainteresowało mnie fabuła. Oraz jest pierwszym krokiem do poznania twórczości tej autorki, która napisała kilka fantastycznych klasyków, chociaż, zdaje się, nie jest szczególnie mocno z gatunkiem kojarzona. Od Prószyńskiego i s-ki.

Co by tu wybrać...
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...