Z czym przeciętnemu Polakowi kojarzy się Japonia? Z technicznymi nowinkami, z samurajami, z suszi i sumo. Młodszemu pokoleniu jeszcze z mangą i anime. Ale ile tak naprawdę jest osób, które chciały dowiedzieć się czegoś więcej o Kraju Kwitnącej Wiśni? Niewielu jest w ogóle takich, których interesuje kraj tak bardzo oddalony kulturowo, że trudno im sobie nawet wyobrazić mentalność jego mieszkańców.
Stosunkowo niewielu, bo większość kojarzy ten wysiłek poznania z wertowaniem nudnych jak sprawozdanie z obrad sejmu opracowań geograficznych czy socjologicznych. „Ulica Tysiąca Kwiatów” jest właśnie rozwiązaniem dla tych, którzy chcieliby wiedzy, ale nie w naukowym opracowaniu. I chociaż podejrzewam, że Japonia opisana w tej powieści już dawno nie istnieje (wszak to kraj bardzo dynamiczny), to warto, naprawdę warto.
Historia zaczyna się w roku 1939. Wtedy poznajemy dwóch braci, po śmierci rodziców wychowywanych przez dziadków. Hiroshi i Kenji, bo tak chłopcy mają na imię, różnią się jak ogień i woda: starszy Hiroshi jest silny i pewny siebie, lubiany przez rówieśników i popularny w szkole. Kenji to bardzo cichy i wrażliwy chłopiec, który w szkole ma problemy z „kolegami”. Obu braci łączy jedno: każdy z nich ma marzenie i nie boi się włożenia nawet największego wysiłku w to, ażeby się spełniło. Niedługo jednak wojna da o sobie znać. Poznajemy też dwie dziewczynki, siostry Haru i Aki. Czy wojna pokrzyżuje plany chłopców? Czy cała czwórka kiedyś się spotka?
„Ulica tysiąca kwiatów” to typowa saga rodzinna, umieszczona w egzotycznej dla człowieka zachodu Japonii. Akcja rozgrywa się na przestrzeni prawie trzydziestu lat, więc autorka miała ogromne pole do popisu. I udał jej się ten popis znakomicie. Poczułam się urzeczona obrazami malowanymi niczym pejzaż akwarelowy, ale za pomocą słów, nie barwników. Atmosfer powieści całkowicie mną zawładnęła, pozwalając zwiedzić ulice Tokio zarówno w burzliwych czasach wojny, smutnym okresie okupacji, ale także podczas późniejszej prosperity czy przedwojennego spokoju. Było to możliwe nie tylko dzięki rozmachowi pisarki, ale też dzięki drobnym detalom, takim jak wplatanie japońskich słówek, opisy tradycji czy nienachlane nawiązania do mentalności Japończyków. Bardzo wiele uwagi pani Tsukiyama poświęciła szczególnie dwóm dziedzinom. Pierwsza to walki sumo. Chociaż ciekawe wielce, jednak nie trafiły do mnie te opisy rytuałów zapaśniczych tak bardzo, jak druga dziedzina. Ową drugą dziedziną jest tworzenia masek teatru no („o” powinno być z akcentem, ale nie potrafię go zrobić). Jako że sama czasem coś tam plastycznego stworzę, opisy pracy artystów rzeźbiarzy i ich stosunku do tworzonych masek z miejsca spotkały się ze zrozumieniem i podbiły moje serce. A to jeszcze nie koniec zalet.
Kolejną mocną stroną są sami bohaterowie. Autorka bowiem nie ograniczyła się do postaci głównych, ale stworzyła całe mnóstwo bohaterów dalszoplanowych i epizodycznych, których mogliby jej zazdrościć Prus i Sienkiewicz (a i Martin by się nie powstydził). Mało tego, że są to postacie kompletne, każda ma swoją historię i indywidualną osobowość, to jeszcze żadna nie występuje li tylko sobie a muzom. Każda coś wnosi, a niekiedy potrafią kompletnie zaskoczyć. Dla mnie miłym zaskoczeniem było też to, że pani Tsukiyama nie dręczy swoich bohaterów nadmiernie, jedynie w celu pokazania, że świat jest okrutny (jak chociażby wyżej wymieniony Martin). Owszem, spotykają ich nieszczęścia, ale nie częściej, niż wskazują zwykłe statystyki. Drugą stroną medalu jest to, że przy takim natłoku postaci mniej zaprawiony czytelnik może się pogubić. Dlatego zalecam czytanie uważne.
Nie ukrywam, że pochłonęła mnie całkowicie Japonia z zapasami sumo, pięknymi ogrodami, kolorowymi kimonami na ulicach i przepiękną, niespotykaną sztuką. Zdaję sobie sprawę z tego, że na początku XXI wieku większość rzeczy, które kiedyś na Ulicy Tysiąca Kwiatów widywano codziennie, już nie istnieje. Ale książka ta jest z pewnością powieścią, po której można zakochać się w Japonii jako takiej, nie wykreowanej przez mnożące się jak króliki na wiosnę mangi (przeciwko którym skądinąd nic nie mam, jeden tytuł nawet bardzo lubię). Zachęcam tych, którzy lubią sagi rodzinne, tych, którzy Japonię już kochają i tych, którzy dopiero chcą pokochać. A najbardziej zachęcam tych, którzy lubią dobrą książkę.
Tytuł: Ulica tysiąca kwiatów
Autor: Gail Tsukiyama
Tłumacz: Małgorzata Grabowska
Tytuł oryginalny: A Street of Thousant Blossoms
Wydawnictwo: Świat Książki
Rok: 2009
Stron: 464