wtorek, 29 listopada 2011

Upiór kolejarstwa - "Pałac Północy" Carlos Ruiz Zafon

Pisałam kiedyś  o „Księciu Mgły”, pamiętacie? Dzisiaj przyszedł czas na kolejną książkę w dorobku Zafona, drugą, jaką napisał. „Pałac Północy” również jest powieścią młodzieżową, pod pewnymi względami bardzo podobną do „Księcia…”. Zasadnicza różnica między nimi tkwi w klimacie. Nie jest to bowiem łagodny klimat europejskiego wybrzeża, a wilgotna i gorąca atmosfera Kalkuty. Posłuchajcie…

Pewnej burzowej nocy w Kalkucie przychodzi na świat dwoje dzieci: chłopczyk i dziewczynka, bliźnięta. Grozi im wielkie niebezpieczeństwo, toteż krewni postanawiają je rozdzielić, łudząc się, że to dzieciom pomoże. Szesnaście lat później Ben, który właśnie wchodzi w dorosłe życie, przypadkiem dowiaduje się, że ma siostrę. Wraz z siostra wraca koszmar z przeszłości i Ben z oddanymi przyjaciółmi, staje w obliczu wielkiej zagadki. Zagadki, której nierozwiązanie przypłaci niechybną śmiercią, a która wiąże się z jego ojcem, spalonym dworcem kolejowym i upiornym, płonącym pociągiem.

Fabuła wykazuje wiele podobieństw do „Księcia Mgły”, więc czytelnik znający go będzie pozbawiony wielu niespodzianek, w porównaniu z pierwszym spotkaniem z autorem. Nie przeszkadzało mi to jednak, chociaż sprawiło, że miałam mniej radości z czytania o przygodach bliźniąt. Zrekompensował to klimat opowieści: duszne noce Kalkuty, jej nieustanne, monsunowe deszcze i nieprzerwane zagrożenie ze strony ognia wraz z upiorną, płonącą lokomotywą tworzą atmosferę najlepszych opowieści o duchach. 

Klimat i barwny, plastyczny język, jakim posługuje się autor to największe atuty książki. Kiedy Zafon o czymś pisze, od razu widzę to oczyma wyobraźni. Skoro twórca już w tych pierwszych powieściach miał tak sprawne pióro, nie mogę się doczekać, cóż takiego mi zaprezentuje w dojrzalszych dziełach.

Napisałam krótko, bo po recenzji „Księcia Mgły” do „Pałacu Północy” niewiele mogę dodać. Jest to przednia powieść młodzieżowa, może trochę mało odkrywcza, ale świetna w czytaniu. Polecam wszystkim, bo to świetna lektura na jeden, dwa wieczory.

Tytuł: Pałac Północy
Autor: Carlos Ruiz Zafon
Tytuł oryginalny: El Palacio de la Medianoche
Tłumacz: Katarzyna Okrasko, Carlos Marrodán Casas
Wydawnictwo: Muza
Rok: 2011

Stron: 288

niedziela, 27 listopada 2011

Top 10 - dziesięć wymarzonych prezentów książkowych

Top 10 to akcja, przy okazji której raz w tygodniu ma blogu pojawiają się różnego rodzaju rankingi, dzięki którym czytelnicy mogą poznać bliżej blogera, jego zainteresowania i gusta. Dziś przyszła pora na... Dziesięć wymarzonych prezentów książkowych!

Na początek napiszę, żebyście się nie dziwili dużą liczbą cykli. Cóż, mam taką naturę, że często korzystam najpierw z biblioteki, a potem ewentualnie kupuję przeczytaną serię. Przy tym jednak wolę nabywać książki jeszcze nieznane, niż znane, więc często dochodzi do sytuacji, że pierwszy tom nowego cyklu wypożyczyłam z biblioteki, a że zachwycił, to kolejne kupowałam na bieżąco. A ten pierwszy? Kiedyś się dokupi, mamy czas.;) Kolejność w rankingu dowolna.:)

1. Czytnik ebooków.
Najlepiej Kindle albo Onyx Books, z tych mniejszych (nie formatu A4). W zasadzie wolę książki papierowe, ale czytnik ma kilka zalet, których nie mogę lekceważyć. Najbardziej oczywistą jest przydatność w podróży. Jednak podróżuję niewiele, więc nie o to mi chodzi. Dla mnie najważniejszy jest fakt, że na czytniku mogłabym spokojnie czytać kompletne cykle fantasy, które są już tak stare, że w bibliotekach można dostać jedynie rozlatujące się, pojedyncze tomy...





 2. Brakujące części cyklu wiedźmińskiego.
Czyli wszystkie tomy, poza opowiadaniami. To jest właśnie jeden z tych cykli, które czytałam wypożyczone z biblioteki. I niespiesznie kolekcjonuję, bo zawsze coś pilniejszego, a Sapkowskiego i tak będą wznawiać (nie jestem wybredna, wydanie jest mi raczej obojętne - z resztą, wszystkie poza kolekcjonerskim mają paskudne okładki, więc nie robi mi różnicy, czy paskuda będzie biała, czy czerwona - najwyżej się oprawi u introligatora;)).





3. "Historia i fantastyka" Andrzej Sapkowski, Stanisław Bereś
To jedna z tych książek, które czytałam w postaci ebooka i zapragnęłam mieć na półce. Świetny wywiad, choć nieco zbyt dużo o historii w nim, jak na mój gust.









4. Brakujące części cyklu o Harrym Potterze.
W wyniku mojego chaotycznego zbieractwa jestem obecnie w posiadaniu tomów nr 1, 2 i 4. Przydałoby się skompletować. W końcu dorastałam razem z tą książeczką, chociaż ostatnie tomy już nie zachwyciły tak, jak pierwsze. Z wielką satysfakcją odkryłam ostatnio, że pierwsze powieści czyta mi się równie wspaniale, jak kilka lat temu (ekhem). Szkoda tylko, że nie są już tak zaskakujące.;)





5. Jakaś powieść Iana MacLeoda.:)
Najlepiej "Pieśń czasu. Podróże", chociaż innymi też nie pogardzę.;) To autor, którego bardzo chciałabym poznać, tyle, że o okazję trudno. Poza tym jest to sposób na posiadanie w kolekcji chociaż jednego tomu z "Uczty Wyobraźni", a przecież prawdziwy fan fantastyki nie może się bez niego obejść.;)






6. Jakaś powieść Marka S. Huberatha.
Najlepiej w twardej oprawie, jak najgrubsza i z Wydawnictwa Literackiego, bo urzekły mnie ilustracje.;)  A sam autor mnie urzekł zbiorem opowiadań "Balsam długiego pożegnania" i od tej pory chcę go nie tylko czytać, ale i posiadać na własność przynajmniej w jednym egzemplarzu (tym razem najlepiej nie w tym, który już znam;)).






7. "Rio Anaconda" Wojciech Cejrowski
Czytałam niedawno (recenzja już jest, ale nie wiem, kiedy ją wrzucę, bo kolejka obowiązuje;)) i się zachwyciłam. Nie tylko stroną techniczną, która sprawia, że książka wygląda jak prześliczny bibelot, nie tylko świetnymi zdjęciami, ale przede wszystkim opowieścią szamana. To jak dotąd jedyna ksiżka Cejrowskiego, do której miałabym ochotę wracać.





8. "Silmarillion" J. R. R. Tolkien
"Władcę pierścieni" już mam, "Dzieci Hurina" też (przyznaję bez bicia, że kupiłam przede wszystkim dla ilustracji), czas więc na ostatnią perełkę do kolekcji.:) Koniecznie z Amberu, z prześlicznymi ilustracjami, na które mogłabym się gapić godzinami.






9. "Najwspanialsze widowisko świata" Richard Dawkins
Coś z literatury branżowej.;) Ogólnie Dawkinsa jeszcze nie czytałam (wstyd!), ale wydaje mi się, że ta książka sprawiłaby mi więcej radości, niż "Samolubny gen". Poza tym jest przepięknie wydana, więc nawet jako półkowy zbieracz kurzu świetnie się prezentuje. No i mogłabym sobie z Darwinem porównać.;)






10. Niezwykła i przecudnej urody zakładka.
Albo zabawna. Albo oryginalna. Albo wszystko na raz. Nie mam konkretnego typu. Uwielbiam zakładki, zwłaszcza te spełniające powyższe wymogi. Pięknych zakładek nigdy dość, więc i tutaj ich nie mogło zabraknąć. (A zakładki ze smokami mają +10 do przecudności;)).

piątek, 25 listopada 2011

Źle być z podziemia - "Nowy dom" R. A. Salvatore

Recenzja dla portalu Insimilion.

Chyba każdy ma czasem ochotę na taką fantastykę, przy której nie nadwyręży sobie mózgu. Taką, gdzie od początku wiadomo, że dobro zwycięży, a reprezentującemu je protagoniście, mimo licznych zadrapań, włos z głowy nie spadnie. Gdzie w dodatku bohater ów jest niedoścignionym mistrzem we władaniu bronią (magia też może być, ale szermierkę ceni się wyżej), obdarzonym mroczną przeszłością/problemami egzystencjalnymi/złym, niechcianym dziedzictwem/niezasłużenie podłą reputacją (niepotrzebne skreślić). Idealne spełnienie dla takiej ochoty to cykl „Legenda Drizzta”, którego trzeci tom już za mną.

Drizzt Do’Urden, wydostawszy się z Podmroku gdzieś w Górach Kręgosłupa Świata (lub, według innego tłumacza, w Górach Grzbietu Świata), niczego tak nie pragnie, jak asymilacji z tutejszą społecznością. Jest to co najmniej trudne do osiągnięcia, zważywszy na paskudną reputację mrocznych elfów. Niemniej jednak Drizzt nie ustaje w staraniach i zaczyna obserwować rodzinę pewnego mieszkającego na uboczu rolnika z nadzieją, że poznanie ludzkich obyczajów pozwoli mu łatwiej wtopić się w społeczność. Biedny drow miał pecha - familia w krótkim czasie zostaje brutalnie wymordowana, a że Drizzt pokazał się kilka razy tu i ówdzie, wiadomo, komu przypisano tę zbrodnię. Za naszym bohaterem ruszył pościg, zaś plany o życiu w zgodzie i szczęściu z narodami powierzchni legły w gruzach. I tak jeszcze kilka razy w „Nowym domu”.


Tytuł: Nowy dom
Autor: R. A. Salvatore
Tłumacz: Piotr Kucharski
Tytuł oryginalny:
Sojourn
Cykl: Legenda Drizzta
Wydawnictwo: ISA
Rok: 2006
Stron: 345

środa, 23 listopada 2011

Młodzieńcze uczucia - "Biała jak mleko, czerwona jak krew" Alessandro D'Avenia

Książki młodzieżowe czasem miewają pewien problem: bywają infantylne. Jeśli chodzi o powieści przygodowe czy fantastyczne, przypadłość ta zwykle nie jest zbyt widoczna. Gorzej, jeśli mamy do czynienia z literaturą obyczajową: często autorzy chcąc poruszyć sprawy ważne dla dorastającego człowieka, upraszczają i zmniejszają ich wartość, myśląc naiwnie, że w ten sposób przybliżą je młodzieży. Alessandro D’Avenia jako nauczyciel został pozbawiony takich złudzeń i dlatego Biała jak mleko, czerwona jak krew jest zupełnie inna.

Głównym bohaterem jest Leo, szesnastoletni uczeń jednego z włoskich liceów. Ma wszystko, co standardowy szesnastolatek posiada w „ekwipunku”: najlepszego przyjaciela Nico, jedyną w swoim rodzaju przyjaciółkę Silvię, wieczne utrapienie w szkole z nauczycielem-idealistą, rodziców, których najchętniej trzymałby z daleka od swoich tajemnic, kilka pasji i zainteresowań oraz… Beatrice. Niezwykłą dziewczynę o włosach czerwonych jak krew. Niesamowite zjawisko, które zawładnęło jego sercem i wypełniło jego białe życie czerwienią miłości. Niedługo okazuje się, że czerwień Beatrice jest pożerana przez biel choroby…

Wszystkie wydarzenia poznajemy z perspektywy Leo. Niby zwykły szesnastolatek, ze wszystkimi charakterystycznymi dla tego wieku szaleństwami, humorami i problemami, a jednocześnie wrażliwy chłopak, jak każdy młody człowiek łatwy do zranienia. Wszystko porównuje do kolorów: biel jest pustką, czerwień to miłość i pasja, zaś przyjaźń jest niebieska. Ale czy kiedy okaże się, że trzeba przewartościować przyporządkowane już barwy, Leo wykaże się odpowiednią dojrzałością?

Autor książki jest nauczycielem, widać w jego prozie, że potrafi porozumiewać się z młodzieżą. Język, jakiego używa, a także sposób, w jaki konstruuje wypowiedzi swojego bohatera (krótkie rozdziały, czasem nieco chaotyczne, ale zawsze kipiące uczuciami) wskazuje na obeznania z omawianym środowiskiem. Jednocześnie udowadnia, że aby przemówić do młodego czytelnika, nie trzeba posługiwać się slangiem. Język literacki również jest zrozumiały, jeśli określi się nim świat znany nastolatkom. Jego elementy, takie jak telefony komórkowe, Wikipedia czy ikony popkultury wydają się swojskie, nawet jeśli nie mówi się o nich w sposób potoczny.

D’Avenia w bardzo mądry, a jednocześnie przystępny sposób pisze o rzeczach kluczowych dla każdego, ale dla młodego człowieka w szczególności. Co ważniejsze, robi to ciekawie, nie popadając w dydaktyczny ton. Idealnie odmalowuje wszystkie emocje Leo oraz sposób myślenia szesnastolatka, a także proces, jaki w nim zachodzi pod wpływem dramatycznych wydarzeń. Obrazy przekazywane przez słowa są tak żywe i pełne wrażeń, że nie sposób przejść obok nich obojętnie, nie utożsamiać się z bohaterem (nawet, jeśli już dawno przestało się być nastolatkiem). Dzięki temu treści ważne są pobierane drogą osmozy, beż wysiłku, który może zniechęcać. A kto wie, czy wtedy nie oddziałują silniej?

Niektórzy pewnie zarzucą pisarzowi, że jego powieść to w zasadzie zbiór truizmów o pierwszej miłości, zauroczeniu, dojrzewaniu i tragedii. Ale w pewnym wieku człowiek potrzebuje truizmów, bo w czasie kształtowania własnej hierarchii wartości nic nie jest oczywiste. Poza tym ilość wzruszeń, jakich dostarcza ta książka (a które prezentują poziom dużo wyższy, niż harlequiny) i materiału do przemyśleń wystarcza, aby uznać ją za świetną mimo wszystko. Martwi mnie jedynie okładka: sama w sobie jest świetna, problem polega na tym, że dziewczę na okładce może zniechęcić do lektury chłopców (tak samo jak porównanie do „Love story”), co byłoby dla nich ogromną stratą. Książkę warto przeczytać bez względu na wiek, płeć czy stan umysłu. Polecam.

 Recenzja dla portalu Unreal Fantasy.

Tytuł: Biała jak mleko, czerwona jak krew
Autor: Alessandro D'Avenia
Tłumacz: Alina Pawłowska
Tytuł oryginalny:
Bianca come il latte, rossa come il sangue
Wydawnictwo: Znak literanova
Rok: 2011
Stron: 309

wtorek, 22 listopada 2011

Cudzesy komiksowe, i Świąteczna Promocja

Pamiętacie, jak kiedyś wspominałam o premierze książki "Vlad Dracula" Dariusza Domagalskiego? Książka jest już do kupienia i podobno bardzo dobra ("podobno", bo sama jeszcze nie czytałam. Ale przeczytam!), ale ja nie o tym. Miało być o tym, że pan Tomisław Kucharzak narysował doń kilka uroczych scenek rodzajowych, a ja je zamieszczam ku uciesze gawiedzi, bo mi się podobają.:) Oto one (po kliknięciu można powiększyć):

MNICH i OSIOŁ
Vlad Dracula był wyznania prawosławnego i nie darzył sympatią Kościoła katolickiego, który próbował przyciągnąć na swoje łono ludy zamieszkujące Wołoszczyznę. Z Siedmiogrodu na drugą stronę Karpat co rusz wyruszali kaznodzieje próbujących nawracać na katolicyzm poddanych księcia. To mu się nie podobało i przyłapanych kaznodziejów wyrzucał na zbity pysk ze swojego kraju.
W pamfletach, napisanych na zlecenie saskich kupców, mających oczernić postać Vlada Draculi czytamy o tym jak pewnego dnia przed księciem  stanął mnich z zakonu świętego Bernarda prosząc o jałmużnę. Nędzne było jego życie, ale dzięki niemu miał zasłużyć sobie na Niebiosa. Usłyszawszy to książę zapytał czy chciałby rychło tam się znaleźć, na co mnich odparł, że owszem, płonie z ochoty. Dracula stwierdził, że jeśli taka jest jego  wola postara się żeby jak najszybciej tam dotarł. Rozkazał wystrugać dla mnicha pal i go na niego wbić. Nie miał wyrzutów sumienia, bo jego czyn przecież zakonnikowi korzyść przyniósł – szybciej niż zamierzał trafił przed oblicze Boga.
Na dziedzińcu braciszek zostawili objuczonego osła, który teraz wyszedł na drogę i zaczął ryczeć. Rozgniewany Dracula kazał sprawdzić kto taki hałas czyni. Słudzy po chwili przyprowadzili osła przed oblicze księcia, który stwierdził, że zwierzęciu pewnie też do nieba spieszno i kazał nabić go na pal obok swojego pana.


ZŁOTY KIELICH
Vlad Dracula był władcą surowym, mocno trzymającym w ryzach swoich poddanych. W dobie zagrożenia ze strony  Turków Osmańskich, wprowadził na Wołoszczyźnie srogie prawa, a przede wszystkim nieuchronność kary. Karał za najdrobniejsze nawet przewinienia śmiercią lub ciężkimi torturami. Przestępcy byli ćwiartowani, obdzierani ze skóry, gotowani żywcem, nabijani na pal.
Z gościńców szybko zniknęli rozbójnicy, w miastach zmalała ilość morderstw i gwałtów,  ustały kradzieże. Wszyscy bali się okrutnego księcia. Dochodziło do tego, że ojciec donosił na syna, gdy ten popełnił przestępstwo, bo rozgniewany Dracula gotów był za niegodny czyn, ukarać śmiercią całą rodzinę.
Dracula często poddawał próbie swoich poddanych. Pewnego razu żołnierze złapali złodzieja, który ukradł kupcowi sakiewkę pełną złota. Dracula rozkazał przestępcę nabić na pal, ale zanim oddał sakiewkę kupcowi, wrzucił do niej niepostrzeżenie monetę i kazał mu przeliczyć, czy niczego nie brakuje. Kupiec uczciwie przyznał, że w mieszku jest o jedną monetę za dużo. Gdyby tego nie zrobił skończyłby na palu obok złodzieja.
Pewnego razu książę rozkazał postawić przy studni na rynku w Târgovişte, złoty kielich, żeby każdy spragniony podróżny mógł się z niego napić wody. Kielich nie był przytwierdzony  łańcuchem, nie stał przy nim strażnik,  a mimo to nikt nie odważył się go ukraść. Groziła za to kara śmierci. Ponoć kielich został skradziony tego samego dnia, w którym Vlad Dracula stracił władzę na Wołoszczyźnie.
Rzezimieszki nie mieli łatwego życia za rządów Palownika.

UCHODŹCY
Transylwania zwana również Siedmiogrodem to kraina, która w połowie XV wieku była najbogatszą prowincją Królestwa Węgier. Od XII wieku osiedlali się tam niemieccy osadnicy napływający z Saksonii, stąd potocznie nazywano ich Sasami. Na początku zajmowali się górnictwem i hutnictwem szybko jednak zabrali się za handel wożąc towary z Europy do Lewantu. Główny szlak na Wschód prowadził jednak przez Wołoszczyznę – krainę, którą rządził okrutny Vlad Dracula.
Książę był dalekowzrocznym władcą i wiedział, że nie tylko aspekt militarny świadczy o sile danego państwa, ale również gospodarka. Pragnął ekonomicznie rozwinąć swój kraj i dlatego nadał trzem wołoskim miastom prawo składu i przymusu drogowego, co oznaczało, że wszyscy przejeżdżający tamtędy kupcy, musieli zatrzymać się wystawiając swój towar na sprzedaż. Dzięki temu miasta bogaciły się, a kupcy na tym tracili, bo marża nie była tak duża jaką mogli osiągnąć w innym miejscu. Sasi jak tylko mogli starali się omijać te prawa, lub z pełną świadomością ich nie przestrzegali.
Nic więc dziwnego, że Vlad Dracula w odwecie najechał bogaty Braszów leżący u stóp Karpat, spalił przedmieścia i wymordował setki ludzi nabijając ich na pal. Sasi szukali sprawiedliwości u króla Węgier skarżąc się na swój okrutny los. Ale jeśli przyjrzymy się postępowaniu Draculi okaże się, że tylko stosował kary przewidziane w saskim prawie, bowiem kodeksy zrównywały kupca łamiącego prawo handlowe ze zwykłym bandytą.
Natomiast słynne nabijanie na pal było jedynie odmianą zachodnioeuropejskiej kary śmierci wykonywanej przez łamanie kołem. Można zatem śmiało powiedzieć, że pod względem okrucieństwa wołoski książę nie odbiegał od standardów europejskich.

***

I jeszcze o promocji świątecznej:

Świąteczna promocja Runy - pojedyncze książki 35% taniej, pakiety 40%
taniej


Podobnie jak w zeszłym roku, ogłaszamy WIELKĄ świąteczną obniżkę cen na
stronie Runy:
http://www.runa.pl/ksiazki/

Pojedyncze książki (poza trzema najnowszymi wydanymi w koprodukcji z
Belloną) od dziś do 30 grudnia 2011 r. można kupić z rabatem 35%,
natomiast pakiety z rabatem 40%.

Oznacza to, że np. książka "Russian Impossible", której cena detaliczna
wynosi 35,50 zł, w świątecznej promocji kosztuje 23 zł, natomiast
"Pakiet: TWARDOKĘSEK I WILŻYŃSKA DOLINA", złożony z sześciu książek,
których ceny detaliczne wynoszą łącznie 207 zł, w świątecznej promocji
można kupić za 124 zł.

PS. Pierwsi zamawiający otrzymają wraz z książkami kartki świąteczne z
rysunkiem Roberta Adlera:
http://www.runa.pl/blog/node/505

niedziela, 20 listopada 2011

Egzotyka za płotem - "Zrób sobie raj" Mariusz Szczygieł

„(…) użyję teraz poglądu Oscara Wilde’a, że najbardziej nie lubimy ludzi, którzy mają takie same wady, jak my.
A więc dlaczego uwielbiamy Czechów.
Bo to naród, który ma zupełnie inne wady.”[11]
Do niedawna sądziłam, że jeśli chodzi o polskie fankluby innych narodowości i kultur, to mamy tylko japoński. Aż tu nagle człowiek dostaje do rąk taką książeczkę, jak „Zrób sobie raj” i okazuje się, że nie. Że istnieje także fanklub kultury czeskiej, a książka wyjaśnia, czym sobie ta kultura na fanklub zasłużyła. I że Czesi jako naród wcale nie są do Polaków tak podobni, jak mogłoby wskazywać położenie geograficzne.
„Zrób sobie raj” to zbiór impresji literackich, esejów, wywiadów i reportaży autorstwa Mariusza Szczygła. Autor próbuje pokazać, co jest w Czechach najciekawszego i za co można tą kulturę kochać, ale także czym się różni od polskiej i jakie ma wady. Chociaż akurat wady inne niż nasze również mogą być fascynujące.
Czechy słyną więc (oprócz piwa naturalnie) z nietuzinkowych artystów, często światowej sławy. O Hrabalu słyszeli chyba wszyscy (osobiście jeszcze nie miałam przyjemności z tym panem; może ktoś byłby w stanie polecić coś jego autorstwa dla początkujących?), a pan Szczygieł poświęcił „Pod nieobecność pana Hrabala” ubolewaniu, że współcześnie nikt nie potrafi patrzeć na świat tak, jak on. Był to człowiek, którego wszystko zachwycało, a nas jakoś już nic nie potrafi. Hrabal niestety już nie żyje, tak jak i pierwowzór opisywanego przezeń Egona Bondy. Egon istniał naprawdę, choć jego imię i nazwisko brzmiało inaczej (a on sam i tak stara się wymusić na otoczeniu nazywanie go Egonem) i autor zbioru nawet przeprowadził z nim wywiad „Zapaliło się łóżko”. Bondy był doktorem filozofii, ale zanim się doktoryzował (a także i później) był poetą podziemnym i członkiem bohemy artystycznej pełną gębą, jeśli można tak się wyrazić. Nie wszyscy interesujący Czesi są już martwi. Ciągle żyje chociażby artystka telewizyjna, satyryczka, pisarka i scenarzystka Halina Pawlowska, autorka min. wydanej u nas powieści „Zdesperowane kobiety postępują desperacko”. Wiele się można z wywiadu z nią dowiedzieć o czeskim poczuciu humoru. No i mamy szokującego i kontrowersyjnego nieco rzeźbiarza Davida Cernego.
W rozmowach z tymi osobami (lub o tych osobach) autor ukazuje nam pewną czeską cechę charakterystyczną. Jest to mianowicie niechęć do patosu i smutku oraz uwielbienie humoru i śmiechu. Wyśmiewać się można ze wszystkiego, nawet w sposób wulgarny. Żadna świętość się nie uchowa. Jednocześnie dramatyzm nie jest dobrze widziany. Dramat w kinie czy teatrze nie przyciągnie publiczności, a nawet jeśli, to spora część wyjdzie w środku seansu. Dramatyzmu śmierci Czesi unikają, rezygnując z ceremonii pogrzebowych, lub nawet w ogóle nie odbierając prochów bliskich z krematorium. Taka postawa ma jednak i negatywne strony: społeczeństwo nie jest w stanie mierzyć się z problemami – woli je zamiatać pod dywan.
Osobnym problemem jest religia, o której traktuje wiele tekstów ze zbioru. Czesi generalnie nie wierzą w Boga – stopień ateizacji społeczeństwa jest bardzo wysoki. Dla Polaka jest to środowisko dość egzotyczne i potrafiące szokować. Ale najlepiej przeczytajcie sami o tym, jak się Czechom żyje bez Boga.
Styl pana Szczygła znacznie się różni od stylów znanych mi już reporterów. Wydaje się lżejszy, nieco filuterny, tak jakby autor puszczał do nas oko. To z pewnością wpływ Czechów. I niezawodny znak, że pisarz opowiada nam o tym, co sam kocha – bo jak kocha, to i pożartuje na temat, i od wad nie ucieknie, i szczerą opinię wyrazi, ciągle szczerze przekonany o pięknie opisywanego kraju.
Książkę polecam wszystkim, którzy lubią kontakt z nieznanym i poszerzanie horyzontów. A książki wydawnictwa Czarne zacznę chyba czytać w ciemno.
Tytuł: Zrób sobie raj
Autor: Mariusz Szczygieł

Wydawnictwo: Czarne
Rok: 2010
Stron: 292
 

środa, 16 listopada 2011

„To nie jest książka o Australii. Nie, to o całkiem innym miejscu, które tu czy tam przypadkiem jest trochę… australijskie.”* - "Ostatni kontynent" Terry Pratchett

Bardzo lubię Świat Dysku Pratchetta, chociaż uczucie to bywa czasami dość trudne. Trudna bywa zwłaszcza wtedy, kiedy na horyzoncie pojawiają się magowie z Niewidocznego Uniwersytetu. Alem czytelniczka odważna i wytrwała, więc nawet kadra uniwersytecka mi nie straszna. Zwłaszcza, że po sir Pratchett’cie można się spodziewać nie tylko irytujących bohaterów, nawet, jeśli dana książka należy do podcyklu o nich.

Bibliotekarz zachorował. To co prawda tylko przeziębienie, ale kompletnie uniemożliwia podjęcie obowiązków zawodowych (każdemu by uniemożliwiało, gdyby byle kichnięcie groziło losową zmianą kształtu). A magiczne księgi pozbawione nadzoru dziczeją niebezpiecznie. W związku z tym kierownictwo Uniwersytetu postanawia działać. Szybko okazuje się, że żeby pomóc Bibliotekarzowi, niezbędny jest Rincewind. Problem polega na tym, że w efekcie nieudanego eksperymentu magicznego został wysłany na IksIksIksIks, a nikt nie wie, gdzie to jest… Wiadomo tylko, że jest to kraina niezwykła: otoczona nieprzebytym antycyklonem i wzburzonym morzem, pełna dziwnych stworzeń i jeszcze dziwniejszych obyczajów, a w dodatku sucha jak pieprz, bo nigdy tam nie pada. Chyba grupa starszych magów nie będzie w stanie tego bardziej zepsuć, prawda?

Nie lubię magów z NU. Zamiast bawić, działają mi na nerwy i utrudniają czytanie. Ale przecież od tego Pratchett jest mistrzem humoru, żeby mi tak zaserwować nielubianych magów, co bym ich połknęła ze smakiem. Co prawda tym razem sos był (nie)australijski, a ja na (nie)australijskości za bardzo się nie znam, ale smakował całkiem nieźle. Łyżka absurdu, doprawiona szczyptą złośliwości, ale zaraz osłodzona humorem i ciepłem, to jest to, co smakoszom pratchettowskiej kuchni z pewnością przypadnie do gustu. Natomiast początkującym degustatorom raczej odradzam – są bardziej soczyste części cyklu.

Krótko było tym razem, bo cóż można napisać o kolejnym tomie, zwłaszcza, że bywały lepsze? Niemniej jednak polecam "Ostatni kontynent", bo Pratchett zawsze poprawia humor, a i w ciekawe cytaty jest obfity. No i czyż to nie frajda poczytać o upałach przy takiej pogodzie?

*Cytat z dedykacji(?)
Tytuł: Ostatni kontynent
Autor: Terry Pratchett
Tłumacz: Piotr W. Cholewa
Tytuł oryginalny:
The Last Continent
Cykl: Świat Dysku
Wydawnictwo: Prószyński i s-ka
Rok: 2006
Stron: 302

poniedziałek, 14 listopada 2011

Ogłoszenie parafialne, kwiatki i ministosik (bo nie mogłam się powstrzymać)

Zacznijmy od ogłoszeń parafialnych. Portal Insimilion organizuje konkurs, w którym wygrać można książkę Margaret Paterson Haddix. Szczegóły po kliknięciu tutaj.:)


***
Ogarnia mnie powoli niemoc twórczo-czytelnicza, ale walczę z nią dzielnie. Aby podnieść się na duchu pochwalę się przed wami ministosikiem, jaki ostatnio zgromadziłam (pączkowanie książek jakby trochę ustało). Od lewej:

1. "O powstawaniu gatunków" Karol Darwin - potrzebna mi na studia, ale i tak chciałam ją przeczytać. Nie obiecuję, że coś o niej napiszę na blogu, ale i nie wykluczam.;) Wszystkie inne napoczęte lektury jestem zmuszona chwilowo zawiesić przez pierwszego ewolucjonistę.
2. "Grillbar Galaktyka" Maja Lidia Kossakowska - od portalu Insimilion.
3. "Strach mędrca" tom 1 Patrick Rothfuss - od portalu Unreal Fantasy. Mniam!;)

***

A na koniec zbiorek wyselekcjonowanych przeze mnie najciekawszych kwiatków z wyszukiwarki:

ewa znaczenie imienia literackie i mie tylko - to nie u mnie. Polecam "Księgę imion" i jakiś słownik bohaterów literackich.
fanaberie dowcip
całujące się dziewczyny -
ekhem, obawiam się, że mam tylko dziewczyny nie całujące się...
najpę miłosne opowiadani - ?
harry król pratchett -
jedyne, co mi się kojarzy, to król Lancre (ale jego imienia nie pamiętam, więc głowy nie dam).
nabytkowy zamek - odsyłam raczej na stronę jakiejś ekscentrycznej agencji nieruchomości.
laski z gier - sporo ich jest, np. Mroczny Płomień Rancuila
magia tkać schowki - jeszcze nie spotkałam się z magicznym tkaniem schowków...
arrhenatherum elatius
charles and erik yaoi opowiadania - o.o
zbiór yaoi - O.O
przeczekiwanie-skojarzenie
komiks homo śmierć -
moja wyobraźnia podsuwa mi wiele wizualizacji. A jedna gorsza od drugiej.

sobota, 12 listopada 2011

„Przypominam, że ja jestem prostą dziewczyną, która nienawidzi całego tego paranormalnego chłamu” [12]. - "Rozkosze nocy" Sherrilyn Kanyon

Ja też jestem prostą dziewczyną, która nienawidzi paranormalnego chłamu. Po lekturze „Zmierzchu” poprzysięgłam sobie, że nigdy więcej książki o brokatowych wampirach zakochanych w małolatach nawet dwumetrową tyką nie tknę. Aż tu nagle z księgarnianej półki wpatruje się we mnie intensywnie osobnik nieokreślonej płci (na faceta zbyt kobiecy, na kobietę za brzydki) z wyraźnie lubieżnymi zamiarami. I ten tytuł: „Rozkosze nocy”. Nie dałam się nabrać na zakup w ciemno, decyzję podjęłam dopiero po zapoznaniu się z licznymi recenzjami (a właściwie dlatego, że na mojej półce zagościł zdobyczny trzeci tom cyklu). Muszę przyznać, że choć oczekiwania miałam niewygórowane, to się nie zawiodłam. A na okładce zamiast osobnika płci nieokreślonej, proponowałabym umieścić wielki, czerwony kwadracik.

Amanda niczego tak nie pragnie, jak nudnego żywota szarej księgowej. Pragnienie zrozumiałe, zważywszy, że dorastała w domu, gdzie rozmowy z duchami, przewidywanie przyszłości i rytuały voodoo należą do codzienności, a w korytarzu można się potknąć o osikowy kołek, rzucony niedbale przez siostrę bliźniaczkę. Najwyraźniej jednak los ma co do Amandy inne plany. Pewnego ranka dziewczyna budzi się przykuta do hiperprzystojniaka. Właściwie nic, tylko się cieszyć. Problem polega na tym, że przystojniak nie jest człowiekiem, tylko… no, zgadnijcie czym? Brawo, macie rację: wampirem! Co prawda w dotyku jest przyjemnie ciepły, oddycha, a serce mu bije no i podsysać obcych bab nie musi, ale ma niebezpieczną prace i nie ma duszy. Właściwie wampirem też nie do końca jest, jeno Mrocznym Łowcą. Jego zwierzyna nie ma jednak nic z łagodności łani, co więcej: wykazuje niebezpieczną fantazję w pozbawianiu  (nie)życia  Łowców i wszystkich, na kim Łowcom zależy. A Kyrianowi coraz bardziej zaczyna zależeć na przykutej do niego dziewczynie…

Swoją opinię o książce postanowiłam wyrazić w punktach, bo każda inna opcja skutkowała totalnym chaosem wypowiedzi. Zacznijmy od tego, co mi się w „Rozkoszach nocy” nie podobało:
  •   Wątek romansowy – tak, największe pretensje do książki mam o to, że jest romansem. Cóż poradzę, że nie trawię romansów? W szczególności zaś takich, które pozostają schematyczne. Zastrzegam, że jest to moja osobista fobia, więc ci, którym romanse nie przeszkadzają, powinni zignorować ten punkt.
  • Zmarnowanie potencjału kajdan – nie, nie chodzi o jakieś perwersyjne sceny łóżkowe (chociaż, właściwie czemu nie;)). Po prostu spodziewałam się, że ten element fabularny zapewni nam akcję rodem z amerykańskich filmów: pościgi za skutymi więźniami, współdziałanie w trudnych warunkach, takie rzeczy. Tymczasem… no, sami zobaczycie.
  • Cudowność głównego bohatera – a właściwie ciągłe jej podkreślanie. Rozumiem, że kanon wymaga, aby pan był przystojny, ale czytelnicy nie są ułomni i nie trzeba im o tym przypominać co trzy strony. Co ciekawe, wspominanie o twardych mięśniach, wysportowanej sylwetce, niesamowitych oczach i innych wcale mi nie przeszkadzało w „monetach”.
  • Fakt, że cykl „Mroczny Łowca” jest tylko jednym z podcykli większej serii, a chronologicznie „Rozkosze nocy” są czwarte czy piąte w kolejności. Nie, żeby to specjalnie przeszkadzało, ale podczas czytania daje się wyczuć, że wcześniej coś było.
    Hm, wychodzi, że zastrzeżeń mam niewiele. Więcej będzie plusów:
    • Nieromansowa część fabuły – całkiem ciekawie ułożona intryga, interesujące opisy walk i zaskakujące rozwiązania to było coś, czego się po książce nie spodziewałam.
    • Erotyka – lubię dużo erotyki w literaturze, pod warunkiem, że jest dobrze napisana i ma jakieś uzasadnienie. Tutaj ma, a autorka stworzyła opisy przyjemne dla czytelniczego oka, więc nie zawiodłam się w tym punkcie. Zdaję sobie jednak sprawę, że nie wszyscy lubią erotykę. To zdecydowanie nie jest książka dla takich osób.
    • Rozbudowany i pomysłowy podział stworzeń nocy – mimo, że przypomina nieco specyfikacje ras z systemów RPG, to uważam go za zdecydowanie lepszy niż podział wampirów na dobrych wegetarian (których dobroć nie dotyczy jednak zagrożonych gatunków zwierząt;P) i złych ludożerców. Niektórym czytelnikom może przeszkadzać mnogość odmian, ale przecież w końcu im nas więcej, tym weselej.
    • Nawiązanie fabułą do „Pieknej i Bestii” – i więcej o tym nie powiem, bo będzie spoiler jak stąd do Pekinu.;)
    • Szybkość czytania – książkę pochłania się w góra dwa wieczory. Jeśli chodzi o lekkie powieści, to zdecydowana zaleta.
    Podsumowując, powiem tylko, że mimo irytujących momentów książka mi się podobała do tego stopnia, że zamierzam nabyć następny tom. Polecam oczywiście wszystkim fanom gatunku. Innym czytelnikom także – jeśli będziecie mieli ochotę na wieczór z interesującym romansem.


    Tytuł: Rozkosze nocy
    Autor: Sherrilyn Kenyon
    Tytuł oryginalny: Night Pleasures
    Tłumacz: Małgorzata Strzelec
    Cykl: Mroczny Łowca
    Wydawnictwo: Mag
    Rok: 2010
    Stron: 432

    środa, 9 listopada 2011

    Dwóch złodziei w cenie jednego - "Królewska krew. Wieża elfów" Michael J. Sullivan

    Kiedy czytałam tekst z czwartej strony okładki „Królewskiej krwi. Wieży elfów” nic nie zapowiadało niespodzianki. A była. Okazało się mianowicie, że jest to tzw. omnibus i otrzymałam dwie powieści w cenie jednej. To samo w sobie nastawiło mnie pozytywnie. Czy jednak relacja z przygód dwóch nietuzinkowych złodziejaszków pozwoliła mi to nastawienie utrzymać?

    Royce i Hadrian to prawdziwe szychy w złodziejskim półświatku. Chcesz, żeby jakiś przedmiot zmienił właściciela? A może pragniesz odzyskać ważne precjoza zagarnięte przez jakiegoś złośliwego markiza? Albo sam markiz ci przeszkadza i lepiej by było, gdyby zniknął? Riyria (bo takim mianem posługuje się ta dwójka) to najlepszy, chociaż nie najtańszy wybór. Jednakowoż bandyta też człowiek i samo utrzymywanie się z ryzykownych rozgrywek miejscowej szlachty, choć niezwykle intratne, nie wystarcza. Każdy ma bowiem czasem ochotę spełnić dobry uczynek. A to poratować nieszczęśnika, który zbyt natarczywie przyglądał się pięknej żonie najlepszego szermierza w kraju, a to pomóc nadobnemu dziewczęciu uratować ojca przed straszliwym potworem i własną głupotą. Jak powszechnie wiadomo, kto ma miękkie serce, ten powinien mieć twardą… no, coś innego, toteż w wyniku swej gołębiej natury nasi bohaterowie nieodmiennie pakują się w kłopoty. Na skalę światową, rzec by można.

    Jak już wspomniałam, książka zawiera dwie powieści. „Królewska krew” jest tutaj typową powieścią łotrzykowską, podobną w konstrukcji do pierwszego tomu przygód niejakiego Locke’a Lamory. Głównym motorem fabuły jest przyjęte zlecenie i wszystkie komplikacje, jakie z niego wynikły. Od siebie dodam, że tych komplikacji niejednemu autorowi wystarczyłoby na pełną trylogię. Akcja, niczym w powieści awanturniczej, toczy się niezwykle żwawo, nie dając czytelnikowi chwili wytchnienia, chociaż końcówka przytłacza spektakularnością. „Wieża elfów”, mimo że zawiera motyw przyjęcia zlecenia, odchodzi już od schematu powieści łotrzykowskiej. Sama miałam nieodparte skojarzenie z wiedźminem. Zupełnie jak on, bohaterowie pomagają rozwikłać zagadkę potwora. I zupełnie jak u Sapkowskiego nagle okazuje się, że potwór to tylko czubek góry lodowej, a pod nim są Ważne Sprawy. Zdecydowanie mniej tu galopującej akcji, zaś więcej intryg. Wpływa to na zwolnienie tempa powieści, ale na poprawę jakości raczej nie.

    Bohaterowie Sullivana wpasowują się w nieco gierczany schemat złodzieja i wojownika. W „Królewskiej krwi” są bardzo podobni do kanonicznego tandemu Fafryda i Szarego Kocura, jednak tutaj to barczysty wojownik jest bardziej wygadany, zaś drobny włamywacz to mrukliwy odludek. Hadrian i Royce mają jednak mnóstwo uroku i kilka bardzo intrygujących tajemnic, co sprawia, że mimo ogólnych założeń są na swój sposób oryginalni i prawdziwi. Ich prywatne sekrety zainteresowały mnie bardziej niż główny wątek, ale nie wiem, czy świadczy to o świetnej konstrukcji bohaterów (którzy chcą uchodzić za mało bohaterskich, ale jakoś im się nie udaje), czy raczej o słabej kondycji intrygi. Pozostałe postacie wypadają różnie. Mamy świetnie napisanego księcia Alrica, który pięknie ewoluuje od rozrywkowego paniczyka do odpowiedzialnego władcy, ale mamy też jego siostrę, która mimo swoich dwudziestu paru lat zachowuje się jak podatna na wpływy, niestabilna emocjonalnie nastolatka (podczas gdy z jej życiorysu wynika, że powinna być potrafiąca postawić na swoim bystrą, pewną siebie i odważną młodą kobietą). Trudno więc stosować jakieś uogólnienia.

    Sullivan ma bardzo lekkie pióro i potrafi się nim posługiwać, opisując dynamiczne pościgi, walki czy fortele stosowane przez bohaterów. Zdecydowanie gorzej wychodzą mu intrygi: im ich w tekście więcej, tym nudniej. W dodatku udało mi się większość smaczków rozgryźć przed rozwiązaniem, a to nie powinno mieć miejsca. Dlatego mam nadzieję, że autor jednak zrezygnuje ze zbytniej rozbudowy tej części powieści.

    Klika słów o stronie technicznej. Bardzo boli mnie niechlujna korekta. Zapomniane kropki czy przecinki są zjawiskiem dość częstym. Zdarzają się też błędy gramatyczne i składniowe, o takich drobnostkach jak błędy fleksyjne nie wspominając. Równie często pojawiają się dziwne kwiatki, jednak nie wiem, czy to zasługa tłumacza, czy autora. I tak mamy bohatera uzbrojonego w „masywny oręż sieczny” [40] (czyli miecz dwuręczny), który „wypruwając narządy wewnętrzne mężczyzny” [670] przemierza „tereny leśne porośnięte choinkami” [219]. Po wydawnictwie takim jak Prószyński i s-ka spodziewałabym się większej dbałości o produkt finalny, zwłaszcza, że pozostałe detale wydania są bardzo dobre.

    Jeszcze osobista laurka ode mnie dla tłumacza. Postarał się on bowiem przełożyć stylizację językową, jaką zastosował autor, aby zaznaczyć różnice między wymową sprzed dziewięciuset lat, a współczesną. Efekt trochę mi zgrzyta (wyszło coś w rodzaju stylizacji sienkiewiczowskiej okraszonej zwrotami z gminu – a tu przecież mędrzec się wypowiadał), ale i tak brawa dla tego pana – bo niestety, nie każdemu się chce.

    Powieści Michaela J. Sullivana nie są wybitnymi dziełami i nie należy od nich tego oczekiwać. Za to rozrywką są bardzo dobrą. Żałuję, że ta siedmiusetstronicowa cegła nie wystarczyła mi na dłużej, bo poczułam ogromną sympatię dla dwóch bandytów do wynajęcia, którzy skradli mi trzy wieczory intensywnego czytania. I z pewnością niejednemu czytelnikowi jeszcze ukradną. Mimo niedociągnięć polecam tego złodzieja czasu – to chyba jedyna okazja, kiedy poczujemy radość z faktu, że jesteśmy okradani.

    Książkę otrzymałam od wydawnictwa Prószyński i s-ka. Dziękuję!

    Tytuł: Królewska krew. Wieża elfów
    Autor: Michael J. Sullivan
    Tytuł oryginalny: The Crown Conspiracy; Avempartha
    Tłumacz: Edward Marek Szmigiel
    Cykl: Odkrycia Riyrii
    Wydawnictwo: Prószyński i s-ka
    Rok: 2011
    Stron: 720
    Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...