wtorek, 8 listopada 2016

"Czterdzieści i cztery" Krzysztof Piskorski

Jest coś takiego, co anglosaskim fantastom wychodzi świetnie, a u nas dość mocno kuleje. Jest to mianowicie wykorzystywanie i popularyzowanie w popkulturze motywów z klasyki literatury (już pominę retteling, bo zdaje się, że tego typu teksty dla rodzimych pisarzy mogłyby nie istnieć, takie to rzadkie. I tak, wiem o „Legendach polskich”, kiedyś je przeczytam, jak już wszyscy o nich zapomną). Co jakiś czas ktoś przywołuje w swoim dziele Dickensa, Austen czy Doyle’a. U nas Mickiewicza, Prusa czy Sienkiewicza unika się jak ognia, ewentualnie rzuca dyskretnymi nawiązaniami. Tym większe brawa dla Krzysztofa Piskorskiego, który polskich romantyków postanowił potraktować z iście anglosaskim podejściem. A to nie jest jedyna zaleta „Czterdzieści i cztery”.

Eliza Żmijewska właśnie płynie do Anglii. Ot, zwykły rejs starej panny, chciałoby się powiedzieć. Tyle, że nie. Rejs nie jest zwykły, bowiem odbywa się w alternatywnym świecie Anglii2, do którego można dostać się przez eterowe bramy. Sama Eliza też zwykłą starą panną nie jest (no, najpopularniejszy wiek zamążpójścia ma już za sobą, ale umówmy się, nad trumną się jeszcze nie chwieje) – ma oto bowiem wykonać wyrok, jaki na pewnego polskiego, a odnoszącego ogromne sukcesy w Anglii przedsiębiorcę wydała Rada Narodowa. Przy okazji chce też wyjaśnić dawne zaszłości, bo tak się składa, że przedsiębiorca jeszcze kilkanaście lat temu był jej bliskim przyjacielem… A potem nastąpiło powstanie i wszystko się pokomplikowało. Niemniej, Eliza nie wie jeszcze, że podczas tej podróży spotka więcej niż jednego dawnego przyjaciela, a także pozna wielu nowych. Niekoniecznie ludzkich. Oraz będzie musiała zdecydować, która sprawa jest naprawdę ważna, a która ostatecznie tylko osobista.

Na początek napiszę, że nie czytałam (jeszcze, bo leży na półce) „Zadry”, w której świecie rozgrywa się „Czterdzieści i cztery” (oraz z pomysłu na kontynuację której wyewoluowało). „Krawędzi czasu” też nie czytałam. I dlatego być może nie mam odpowiedniego odniesienia, ale najnowsza powieść Piskorskiego jest zdecydowanie tą, którą najlepiej mi się czytało. Owszem, nie jest tak innowacyjna jak „Cienioryt”, właściwie nic szczególnie odkrywczego nie wprowadza, pomysł na intrygę też do rewolucyjnych nie należy… Ale czysto subiektywna satysfakcja z poznawania opowieści znacznie większa.

Sama opowieść, jak to u Piskorskiego - wieloetapowa. Większość fantastów przyzwyczaja nas do dość liniowych fabuł (w czym nic złego nie ma), w których co prawda mamy punkty widzenia różnych bohaterów i kilka mniejszych opowieści, ale od początku mniej więcej wiadomo, do czego to zmierza, a jeśli jakiś wątek się kończy, to najwyżej wpłynięciem do wątku głównego, jak jeden z dopływów do głównej rzeki. U Piskorskiego dopływy-wątki kończą się raczej w jeziorach, z których wypływa nowa rzeka, mająca jednak korzenie w starej (tak, wiem, nie umiem w metafory). Mamy więc wątek podróży Elizy do Londynu, który sam w sobie tworzy dość zamkniętą całość, później mamy kilka aspektów jej działalności w Londynie, a to, co po Londynie, to także całkiem właściwie zamknięta historia. Każdej starczyłoby na osobną powieść. Chwalić dowolnie wybranego boga, że autor jednak nie zwykł chodzić tą drogą.

Jakby co, to warto polubić fanpejdża,
bo tam częściej wrzucam rysunki.
Co do głównej bohaterki, to jest to ten typ kobiecej postaci, który lubię najbardziej. Silna i zdecydowana, a jednocześnie osadzona w historii tak, że jej płeć nie robi fabule różnicy. Choć przyznam szczerze, że Eliza Żmijewska nie jest typem bohaterki, którą chciałabym poznać bezpośrednio. Mimo że jest postacią złożoną i jak najbardziej prawidłowo skonstruowaną.

Niemniej, z całym szacunkiem i sympatią do Elizy, najfajniejsi są bohaterowie drugo- i dalszoplanowi. Jej skazaniec na przykład czy też inny dawny przyjaciel z dzieciństwa, o których za dużo napisać nie mogę, bo mogłabym komuś popsuć radość z odkrywania wzajemnych relacji. Dlatego wspomnę o moim ulubionym bohaterze, czyli wielkim, inteligentnym owadzie. Xa’ru (i w sumie towarzyszący mu w charakterze gadającej głowy lor Mitchell trochę też, tylko on swoje już zrobił) to w zasadzie postać jak z antycznej tragedii – niezależnie od tego, jakie rozwiązanie wybierze, jego historia nie może skończyć się dobrze. Tacy bohaterowie zawsze wydają mi się interesujący. No i plus za stworzenie obcej, inteligentnej rasy w sposób, który dobitnie uzmysławia czytelnikowi, że Xa’ru i jego pobratymcy to jednak obce formy życia, których ludzie być może nigdy nie będą w stanie do końca zrozumieć.

(A kolejny plus za smoki, bo zawsze daję plusa za smoki. Szkoda tylko, że pojawiły się na chwilę. Oraz mam wrażenie, że autor jednak czytał smoczy cykl Novik. Zaś Napoleon i cała jego otoczka przypomina mi silnie Imperatora i jego Złoty Tron z uniwersum Warhammer 40 000. W ogóle nawiązań do różnych rzeczy, tak historycznych, jak i kulturowych jest w tej książce mnóstwo.)

Lubię Piskorskiego. Zawsze ma dla mnie coś fajnego – jeśli nie oryginalny pomysł, to przynajmniej solidnie napisaną, wciągającą fabułę. Będę go dalej czytać, bo nawet jeśli wielkim poetą nie był, to zasługuje na uwagę na poletku polskiej fantastyki. 

Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Literackiego.
Tytuł: Czterdzieści i cztery
Autor: Krzysztof Piskorski
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Rok: 2016
Stron: 548

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...