Moda na wydawanie wattpadowych powieści zawitała i do Polski. Mało tego, wyszła nawet z klimatów okołoromansowych i dziarsko przeszła do fantastyki. Takim właśnie rodowodem może pochwalić się "Instytut absurdu" Justyny Sosnowskiej. I niestety, nie ustrzegł się łączących się z takim pochodzeniem wad.
Eliza bardzo chce zostać dziennikarką. Tak bardzo, że składa papiery tylko na jeden kierunek, na jednej uczelni. Jakież jest jej zdziwienie, kiedy okazuje się, że nie tylko nie dostała się na studia, ale jej zgłoszenie zniknęło bez śladu. Kiedy załamana duma nad dalszymi krokami, zauważa dziwnie wyglądającego osobnika, przemykającego po kampusie. Postanawia za nim iść i w ten sposób trafia do Instytutu Absurdu, urzędu do spraw magicznych. Gdzie z miejsca proponują jej staż. Pieniądze przydadzą się z konieczności zaocznej studentce, więc Eliza nie zastanawiając się długo, zaczyna nową pracę. Która dość szybko okazuje się wykraczać poza przepisywanie raportów i porządkowanie dokumentów.
Eliza bardzo chce zostać dziennikarką. Tak bardzo, że składa papiery tylko na jeden kierunek, na jednej uczelni. Jakież jest jej zdziwienie, kiedy okazuje się, że nie tylko nie dostała się na studia, ale jej zgłoszenie zniknęło bez śladu. Kiedy załamana duma nad dalszymi krokami, zauważa dziwnie wyglądającego osobnika, przemykającego po kampusie. Postanawia za nim iść i w ten sposób trafia do Instytutu Absurdu, urzędu do spraw magicznych. Gdzie z miejsca proponują jej staż. Pieniądze przydadzą się z konieczności zaocznej studentce, więc Eliza nie zastanawiając się długo, zaczyna nową pracę. Która dość szybko okazuje się wykraczać poza przepisywanie raportów i porządkowanie dokumentów.