Gaiman, to jeden z pisarzy, których lubię. Nie hołubię, nie stawiam ołtarzyków, nie jestem fanką – ale właśnie lubię. Oznacza to, że niektóre jego książki mnie zachwycają, ale większość po prostu dobrze mi się czyta. Paradoksalnie, zachwycają mnie raczej takie, nad którymi krytycy jakoś szczególnie się nie rozpływają i książki dla młodzieży. Chyba się uwsteczniam.
Osobiście nie przyszłoby mi do głowy, żeby umieścić akcję na cmentarzu, ale to pewnie dlatego, że nie jestem pisarzem. Gdybym była Neilem Gaimanem, pewnie któregoś dnia pomyślałabym sobie „Hm, a co by było, gdyby żywe dziecko mieszkało na cmentarzu? I wychowywałyby je duchy?”. Oczywiście to dopiero początek, bo duchy, nawet gdyby mogły opuszczać cmentarz, to raczej nie byłyby w stanie małego karmić. Pozostawały też inne, nie mniej ważne kwestie, typu „Czemu dzieciak plącze się wśród nagrobków?” i „Gdzie, do diabła, są jego rodzice?”. Po znalezieniu odpowiedzi na te palące kwestie, powstała „Księga cmentarna”: opowieść o Nikcie Owensie, chłopcu, który w wieku półtora roku trafił na porzucony cmentarz i został adoptowany przez martwe od dwustu lat małżeństwo. I którego wciąż szuka morderca imieniem Jack.
Od dawna mam wrażenie, że częściej trafiam na dobrą fantastykę młodzieżową, niż dla dorosłych. „Księga cmentarna” tylko potwierdza tę regułę. Gaiman zawarł w niej cały surrealistyczno-gotycki klimat, tak charakterystyczny dla jego twórczości. Taki rodzaj surrealizmu lubię: tak kokietuje czytelnika, aby ten każdą, największą nawet dziwność przyjmuje jako coś zupełnie naturalnego. Na dodatek robi to całkiem szczerze, bo czytelnik nie odnosi wrażenia, że jest robiony w balona. Sami powiedzcie, czy gdyby ktoś zapeniał was, że rozwalająca się gotycka kaplica na starym mogilniku jest najbezpieczniejszym miejscem na wychowanie małego chłopca, nie popukalibyście się w czoło? A Gaiman potrafi sprawić, że jeszcze przyklaśniemy temu pomysłowi z entuzjazmem.
Ciekawam bardzo, czy pisarz ten jest zdolny do napisania jakiegoś wielkiego cyklu. Bo po pojedynczych jego książkach, mimo że są świetne (a może właśnie dlatego) pozostaje niedosyt. Zawsze są jakieś niedopowiedzenia, półsłówka, tajemnice i prosta ciekawość, co było dalej. Może kiedyś się doczekam. A tymczasem czytam to, co jest – co i Wam, drodzy czytelnicy, zalecam (a „Księgę cmentarną” koniecznie każdemu, kto czuje się źle na cmentarzach. Niezależnie od wieku).
Tytuł: Księga cmentarna
Autor: Neil Gaiman
Tytuł oryginalny: The Graveyard Book
Tłumacz: Paulina Braiter
Wydawnictwo: Mag
Rok: 2008
Stron: 285
Miałam okazję czytać tę pozycję rok temu (wybrałam ją sobie na zajęcia z czytelnictwa), bardzo mi się spodobała i miło ją wspominam
OdpowiedzUsuńMam, mam ją przecież! Też lubię Gaimana i kupiłam sobie nawet w oryginale. Całkiem o niej zapomniałam.
OdpowiedzUsuńO, to mam nadzieję, że skoro już sobie przypomniałaś, to niedługo doczekam się i Twojej opinii.:)
UsuńBardzo lubię Gaimana. "Księga cmentarna" może nie jest moją ulubioną książką tego autora (chyba na pierwszym miejscu "Amerykańscy bogowie" ;)), ale i tak mi się podobała.
OdpowiedzUsuńA widzisz, ja "Amerykańskich Bogów" jakoś nieszczególnie lubię. O wiele bardziej trafia do mnie właśnie "Księga..." i "Nigdziebądź". Inne książki tego pana mam dopiero w planach.
UsuńCzytałam dawno temu i nie kojarzyłam z literaturą młodzieżową, na pewno nie taką jak pozostałe. Ale Gaiman jest specyficzny i trudno o drugiego takiego. A poza tym jest mężem Amandy Palmer i za to też ma plus. ;)
OdpowiedzUsuńGaiman jest specyficzny i nawet, jak pisze dla młodzieży, to tego nie widać.;) A Amandy Palmer nie słuchałam, więc w związku z faktem związku nie wyrażę opinii.;)
UsuńJak lubię Gaimana, tak tej książki wcale. Doceniam pomysł, myśl, ale wykonanie mnie zmęczyło. Nie tego się spodziewałam po autorze "Koraliny".
OdpowiedzUsuńWięc raczej nie będziemy miały w tej kwestii wspólnego zdania- mnie książka nie wydała się męcząca, wręcz przeciwnie. Ale "Koraliny" jeszcze nie czytałam, więc nie dam głowy, czy w przyszłości nie zmienię zdania.;)
UsuńMmm czekałam na tę recenzje! Tak, Gaiman potrafi zmienić dzicz w epickość. Chwała mu za to i po raz kolejny: do diaska! dlaczego on już ma żonę?! :P:P:P
OdpowiedzUsuńWygląda na to, że za późno się urodziłaś. I trochę nie na tej półkuli:P
UsuńRównież miło wspominam lekturę. I mój stosunek do Gaimana jest póki co zbliżony do Twojego, ale kto wie, jak to dalej będzie, bo jeszcze kilka powieści czeka na przeczytanie.
OdpowiedzUsuń"Księga" ma cudowny klimat i wiele wspaniałych pomysłów. Ale i tak wolę "Koralinę" - polecam gorąco, jeśli jeszcze nie miałaś okazji czytać. :)
""Księga" ma cudowny klimat i wiele wspaniałych pomysłów" - nic dodać, nic ująć.:) A "Koralina" jeszcze przede mną, poluję na nią i na "Gwiezdny pył", ale póki co, bezskutecznie...
UsuńJa też dołączę do głosów mówiących, że książka zostawiła po sobie same dobre wspomnienia:) Może poza słabo rozwiniętym wątkiem kryminalnym, ale dla mnie ważniejszy był sposób snucia opowieści przez Gaimana:)
OdpowiedzUsuńDla mnie ten wątek kryminalny był czysto pretekstowy i całe szczęście, bo moim zdaniem książka na tym skorzystała. Z resztą, jakbym chciała poczytać kryminał, to bym się za Chmielewską wzięła.;)
UsuńCzytałam Koralinę i Gwiezdny pył tego autora i bardzo mi się podobały. Czas przeczytać coś jeszcze.
OdpowiedzUsuńPrawda^^
UsuńCzytałam "Księgę..." już jakiś czas temu, ale wiem, że miło mi się ją czytało:) Nie będę ukrywać, że "Koralina" zrobiła na mnie jednak większe wrażenie.
OdpowiedzUsuńMoże przeczytam wpadnij do mnie
OdpowiedzUsuń