Co jakiś czas pojawia się na literackim horyzoncie książka o psach, która zdobywa ogromna popularność – do tego stopnia, że film na jej podstawie kręcą. Evergreenem tego typu powieści jest oczywiście „Lassie, wróć!”, która co jakiś czas powraca na ekrany w nowej odsłonie czy tam interpretacji. Parę lat temu mieliśmy labradora Marleya, a dziś tryumfy święci „Był sobie pies” (też głównie o labradorach). Jak widać, psy się sprzedają - zwłaszcza, kiedy kręcą o nich filmy, bo powieść była już u nas pubikowana pod tytułem "Misja na czterech łapach", ale wtedy nie zdobyła aż takiego rozgłosu.
Szczeniak przychodzi na świat w norze nad rzeką. Matka wychowuje go jak najlepiej umie na zdziczałego psa, no ale wiadomo, kundelek z ulicy raczej długo żyć nie będzie. O dziwo, po śmierci wraca w ciele innego psa, aby od nowa przeżyć życie, zupełnie inne od poprzedniego. I tak w kółko. Jaki jest w tym cel? Czy pies w końcu go odnajdzie aby móc odejść raz na zawsze?
Powiedzmy sobie bez ogródek – „Był sobie pies” to nie jest jakiś fenomen literacki. Językowo czy technicznie nie ma się tu czym zachwycać, ot, napisana poprawnie i tak, żeby w oczy nie gryzła powieść. Niemniej, czyta się ją bardzo przyjemnie – autor może nie jest wybitnym artystą, ale sprawnym rzemieślnikiem już jak najbardziej. Dodatkowo, choć czasem mało subtelnie gra na emocjach czytelnika, to stara się nie zrobić ze swojego dzieła wyciskacza łez li i jedynie. Chwała mu za to, bo w filmach i powieściach o zwierzętach jest to często nadużywana sztuczka.
Zastanawiałam się, co jest takiego w tej książce, że wybiła się ponad inne o podobnej tematyce (w Polsce może tak tego nie widać, ale rynek anglosaski jest corocznie zalewany obfitą falą książek o pieskach i kotkach). W przypadku Marleya było to pokazanie szeregowym właścicielom, że wbrew temu, o czytają, nie wszystkie psy to ideały posłuszeństwa. Tutaj doszłam do wniosku, że chodzi o dwie rzeczy. Po pierwsze, każdy chyba właściciel zwierzęcia (ja również, choć psów akurat nie mam) lubi pomarzyć, że gdzieś tam czeka na niego ukochany przyjaciel w innym ciele. Po drugie, jako że narracja jest pierwszoosobowa, autor interesująco opisał sposób postrzegania świata przez psa.
Wiecie, tematem interesowałam się tylko o tyle, o ile, specjalistką od psiego behawioru nie jestem, ale wydaje mi się, że pewne rzeczy autor odmalował bardzo trafnie i chwała mu za to, bo być może do części z tych mniej odpowiedzialnych właścicieli psów dotrze, że robią coś nie tak (do mnie najbardziej trafił fragment o tym, że chaotyczna czułość jest dla psa komunikatem zupełnie nieczytelnym, a fakt, że coś mu powiemy, absolutnie nie oznacza, że on to zrozumie i to jeszcze tak, jak sobie życzymy).
No i tak – nie podzielam zachwytów nad „Był sobie pies”, bo i po prawdzie, z literackiego punktu widzenia nie ma się czym zachwycać. Być może gdybym sama miała psa, książka zachwyciłaby mnie bardziej. Ale to wciąż bardzo przyjemne, nie urągające logice czytadło, napisane na bardzo przyzwoitym, rzemieślniczym poziomie. Myślę, że każdemu miłośnikowi zwierząt (a zwłaszcza psów) sprawi sporo radości.
Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Kobiecego.
Tytuł: Był sobie pies
Autor: W. Bruce Cameron
Tytuł oryginalny: The Dog's Purpose
Tłumacz: Edyta Świerczyńska
Wydawnictwo: Wydawnictwo Kobiece
Rok: 2017
Stron: 392
Autor: W. Bruce Cameron
Tytuł oryginalny: The Dog's Purpose
Tłumacz: Edyta Świerczyńska
Wydawnictwo: Wydawnictwo Kobiece
Rok: 2017
Stron: 392
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.