Terry Pratchett jest znany głównie ze swojego cyklu „Świat Dysku”. Możnaby pomyśleć, że po trzydziestu paru tomach tak mocno wsiąkł w swój humorystyczno-fantastyczny świat, że nie musi i nie chce z niego wychodzić (zwłaszcza, że czytelnicy się tego nie domagają, a więc i wydawcom niespecjalnie zależy). Niemniej, sir Terry co jakiś czas bierze się za powieść z zupełnie innej beczki. Na początku roku uraczył polskich fanów współpisanym z Baxterem pierwszym tomem nowego cyklu science fiction, a w kwietniu wydawnictwo Rebis wypuściło powieść zupełnie niezwiązaną z fantastyką. Jak sobie pan Pratchett poradził w głównym nurcie?
Dodger to gość, prawdziwa osobistość na miarę takich dzielnic wiktoriańskiego Londynu, do których zwykłe osobistości raczej się nie zapuszczają. Tak naprawdę nie nazywa się „Dodger”, ale nikt nie wie, co mu tam wpisali w metrykę. W każdym razie nasz bohater jest szczupłym młodzieńcem, trudniącym się znajdowaniem w kanałach cennych przedmiotów, zgubionych przez bogatszych obywateli. Pewnej burzowej nocy staje w obronie dziewczyny najwyraźniej napadniętej i porwanej przez jakichś drabów. Okazuje się, że tajemnicza dziewczyna ma mocne i raczej nieprzyjemne powiązania z polityką. Czy nic nieznaczącemu zbieraczowi uda się ją wyciągnąć z trybów dyplomacji?
„Spryciarz z Londynu” miał być hołdem oddanym przede wszystkim Karolowi Dickensowi, ale nie tylko – chodziło o uhonorowanie osób, którym losy biedoty zamieszkującej ówczesne slumsy Londynu nie był obojętny. Toteż część tych postaci zaludnia karty powieści. Przede wszystkim pojawia się sam Dickens, który w wydarzeniach odgrywa sporą rolę. O ile inni dobroczyńcy grają jedynie gdzieś w tle, choć zawsze bardzo barwnie, pisarz został odmalowany dużo staranniej. I powiem szczerze, że nie da się nie lubić tego wnikliwego jegomościa, który nie boi się zapuszczać do podejrzanych spelunek i mrocznych zaułków, pisać o kwestiach niewygodnych dla rządu ale jednocześnie wie, czego lepiej nie opisywać w nowym artykule. Angela Burdett-Cottus również sprawia wrażenie niezwykle interesującej damy i szkoda, że autor nie dał nam jej lepiej poznać. Ale Pratchett ma świetne pióro do pisania postaci kobiecych i poprzednie zadnie mogłoby w zasadnie pasować do każdej bohaterki „Spryciarza…”, a wszystkich rozwinąć się nie da.
Skoro tak mimochodem wspomniałam o postaciach, to może przejdźmy do tych fikcyjnych. Sam tytułowy bohater to chłopak o złotym sercu, choć zdecydowanie nie kryształowym sumieniu. Zapaleni erpegowi gracze określiliby go pewnie mianem „chaotyczny dobry”. Ja ten typ bohatera bardzo lubię – ogólnie jest to dobry człowiek, ale zdający sobie sprawę z tego, że z postawy dobrego samarytanina zazwyczaj nie da się wyżyć i odrobina złośliwości, a nawet okrucieństwa bywa niezbędna. Jednak to nie Dogera polubiłam najbardziej, ale jego starozakonnego opiekuna, Salomona. Pratchett po mistrzowsku napisał tego z pozoru zwykłego, wiekowego Żyda, który w pośpiechu wymuszonym okolicznościami zwiedził całą Europę i okolice. To nieszablonowy typ szarej eminencji, który próbuje wychować nastoletniego chłopaka o tyle, o ile to możliwe w londyńskich slumsach. Przy nim pozostali bohaterowie drugoplanowi i poboczni wypadają dość blado.
A sam Londyn? Znawczynią tematy nie jestem, z resztą sam autor w posłowiu przyznaje się do pewnych przetasowań historycznych i wygładzenia realiów, ale musze przyznać, że opisy (mimo swej zwięzłości bardzo sugestywne) robią wrażenie. Nie wiem, czy celem Pratchetta było zachęcenie młodego pokolenia do sięgnięcia po dickensowską klasykę, ale muszę przyznać, że właśnie taki efekt osiągnął – pokazał akurat tyle, żeby zaciekawić, skłonić do zgłębiania tematu i pokazał to dobrze.
Jeśli chodzi o stronę techniczną, to mogę się przyczepić tylko do jednej rzeczy. Książka jest pięknie wydana – twarda oprawa z obwolutą, biały papier, klimatyczne ilustracje Paula Kidby na początku każdego rozdziału. Tylko niepotrzebnie rozdmuchano ją do czterystu stron za pomocą szerokich marginesów i interlinii. Jestem ostatnią osobą, która czepiałaby się dużej czcionki, ale z pewnością nieco węższe marginesy nie byłyby tak irytujące. Zaś korekcie i tłumaczowi nie mam nic do zarzucenia – zwłaszcza temu ostatniemu, jako rozpieszczona przekładami Cholewy fanka Świata Dysku. Pan Szymański solidnie wykonał swoje zadanie, a z co bardziej kontrowersyjnych decyzji nawet wytłumaczył się w przypisach, co bardzo się chwali (szkoda, że nie wszyscy wydawcy na to pozwalają).
„Spryciarz z Londynu” jest reklamowany jako powieść młodzieżowa i po części tak jest – młodszym czytelnikom na pewno się spodoba. Niemniej, nie każda książka z młodym bohaterem jest dla młodzieży i każdy dorosły czytelnik powinien mieć to na uwadze w trakcie lektury. To na pewno zwiększy doznania, nawet tych, którzy Pratchetta nie lubią. Choć styl autora jest wyczuwalny, to jednak jakby mniej intensywny, stonowany a powieść znacznie odbiega od „Świata Dysku” we wszystkich aspektach. Mogłabym jeszcze napisać wiele: o dających do myślenia drobinkach wydarzeń mimowolnie wplecionych w tekst, o ziarnkach humoru i nawiązań, o podobieństwach i powtarzalnych motywach łączących „Spryciarza…” ze „Światem Dysku”, ale wtedy recenzja zrobiłaby się tak długa, że nikt nie chciałby jej czytać. W każdym razie, polecam. Bo warto.
Tytuł: Spryciarz z Londynu
Autor: Terry Pratchett
Tytuł oryginalny: Dodger
Tłumacz: Maciej Szymański
Wydawnictwo: Rebis
Rok: 2013
Dodger to gość, prawdziwa osobistość na miarę takich dzielnic wiktoriańskiego Londynu, do których zwykłe osobistości raczej się nie zapuszczają. Tak naprawdę nie nazywa się „Dodger”, ale nikt nie wie, co mu tam wpisali w metrykę. W każdym razie nasz bohater jest szczupłym młodzieńcem, trudniącym się znajdowaniem w kanałach cennych przedmiotów, zgubionych przez bogatszych obywateli. Pewnej burzowej nocy staje w obronie dziewczyny najwyraźniej napadniętej i porwanej przez jakichś drabów. Okazuje się, że tajemnicza dziewczyna ma mocne i raczej nieprzyjemne powiązania z polityką. Czy nic nieznaczącemu zbieraczowi uda się ją wyciągnąć z trybów dyplomacji?
„Spryciarz z Londynu” miał być hołdem oddanym przede wszystkim Karolowi Dickensowi, ale nie tylko – chodziło o uhonorowanie osób, którym losy biedoty zamieszkującej ówczesne slumsy Londynu nie był obojętny. Toteż część tych postaci zaludnia karty powieści. Przede wszystkim pojawia się sam Dickens, który w wydarzeniach odgrywa sporą rolę. O ile inni dobroczyńcy grają jedynie gdzieś w tle, choć zawsze bardzo barwnie, pisarz został odmalowany dużo staranniej. I powiem szczerze, że nie da się nie lubić tego wnikliwego jegomościa, który nie boi się zapuszczać do podejrzanych spelunek i mrocznych zaułków, pisać o kwestiach niewygodnych dla rządu ale jednocześnie wie, czego lepiej nie opisywać w nowym artykule. Angela Burdett-Cottus również sprawia wrażenie niezwykle interesującej damy i szkoda, że autor nie dał nam jej lepiej poznać. Ale Pratchett ma świetne pióro do pisania postaci kobiecych i poprzednie zadnie mogłoby w zasadnie pasować do każdej bohaterki „Spryciarza…”, a wszystkich rozwinąć się nie da.
Skoro tak mimochodem wspomniałam o postaciach, to może przejdźmy do tych fikcyjnych. Sam tytułowy bohater to chłopak o złotym sercu, choć zdecydowanie nie kryształowym sumieniu. Zapaleni erpegowi gracze określiliby go pewnie mianem „chaotyczny dobry”. Ja ten typ bohatera bardzo lubię – ogólnie jest to dobry człowiek, ale zdający sobie sprawę z tego, że z postawy dobrego samarytanina zazwyczaj nie da się wyżyć i odrobina złośliwości, a nawet okrucieństwa bywa niezbędna. Jednak to nie Dogera polubiłam najbardziej, ale jego starozakonnego opiekuna, Salomona. Pratchett po mistrzowsku napisał tego z pozoru zwykłego, wiekowego Żyda, który w pośpiechu wymuszonym okolicznościami zwiedził całą Europę i okolice. To nieszablonowy typ szarej eminencji, który próbuje wychować nastoletniego chłopaka o tyle, o ile to możliwe w londyńskich slumsach. Przy nim pozostali bohaterowie drugoplanowi i poboczni wypadają dość blado.
A sam Londyn? Znawczynią tematy nie jestem, z resztą sam autor w posłowiu przyznaje się do pewnych przetasowań historycznych i wygładzenia realiów, ale musze przyznać, że opisy (mimo swej zwięzłości bardzo sugestywne) robią wrażenie. Nie wiem, czy celem Pratchetta było zachęcenie młodego pokolenia do sięgnięcia po dickensowską klasykę, ale muszę przyznać, że właśnie taki efekt osiągnął – pokazał akurat tyle, żeby zaciekawić, skłonić do zgłębiania tematu i pokazał to dobrze.
Jeśli chodzi o stronę techniczną, to mogę się przyczepić tylko do jednej rzeczy. Książka jest pięknie wydana – twarda oprawa z obwolutą, biały papier, klimatyczne ilustracje Paula Kidby na początku każdego rozdziału. Tylko niepotrzebnie rozdmuchano ją do czterystu stron za pomocą szerokich marginesów i interlinii. Jestem ostatnią osobą, która czepiałaby się dużej czcionki, ale z pewnością nieco węższe marginesy nie byłyby tak irytujące. Zaś korekcie i tłumaczowi nie mam nic do zarzucenia – zwłaszcza temu ostatniemu, jako rozpieszczona przekładami Cholewy fanka Świata Dysku. Pan Szymański solidnie wykonał swoje zadanie, a z co bardziej kontrowersyjnych decyzji nawet wytłumaczył się w przypisach, co bardzo się chwali (szkoda, że nie wszyscy wydawcy na to pozwalają).
Dodger wg Paula Kirdby żegna czytelników. A może dopiero zaprasza do lektury? |
Książkę otrzymałam od wydawnictwa Rebis.
Autor: Terry Pratchett
Tytuł oryginalny: Dodger
Tłumacz: Maciej Szymański
Wydawnictwo: Rebis
Rok: 2013
Stron: 412
Widzę, że jednak Tobie podobało się znacznie bardziej niż mnie. :)
OdpowiedzUsuńW kwestii spraw technicznych: jak u Ciebie zachowują się złote literki na okładce? U mnie z grzbietu już prawie całkiem zniknęły. :(
Chyba tak.;) Co do sceny przemocowej, o której rozmawiałyśmy u Ciebie, to zdaje się chodziło o śledzącego dwie damy i Dodgera jegomościa? Przyznam, że i mnie ta scena się nie podobała (no nieprzyjemna była generalnie), ale nie zniesmaczyła trwale. Najwyraźniej tony przeczytanej fantastyki mnie znieczuliły (choć natężenie okrucieństwa w takiej na przykład "Grze o Tron" mnie przytłacza; ktoś kiedyś pisał o specjalnym kręgu piekielnym dla autorów zbędnie i często znęcających się nad bohaterami...).
UsuńU mnie też złocenia się ścierają. Co najśmieszniejsze, tylko tytuł, nazwisko autora wciąż wesoło pobłyskuje.
A ja dopiero po lekturze, i tak sobie myślę, że chętnie przeczytałabym o tych wszystkich rzeczach, o których piszesz, że nikt, by nie czytał ;)
UsuńDlatego ostatnio zmieniłam politykę tworzenia notek i mam zamiar więcej pisać o takich duperelach.;)
UsuńNo widzę że twoje wrażenia jak najbardziej pozytywne. W przyszłości na pewno zabiorę się za "Spryciarza.." lecz chyba w dalekiej przyszłości, bo na najbliższy rok :) tak, na najbliższy rok mam już niezłe powieści zaplanowane, ale wiesz jak to jest wszystko się zmienia z każdym dniem więc może, może sięgnę po niego wcześniej.
OdpowiedzUsuńCo do samej fabuły książki to według mnie to może być ciekawe, już jestem ciekaw czy zbieraczowi uda się wyciągnąć dziewczynę z tarapatów. Chyba jednak to przyszłość w której sięgnę po tą lekturę będzie znacznie bliższa ;) I nawet ilustracje dorzucili, które w książkach bardzo cenię byle były ładne, a widzę, że te tutaj są ładne, a przynajmniej jedna :)
Ja chętnie bym poczytał powiązania, podobieństwa czy nawiązania do "świata dysku" :)
Pozdrawiam i do zobaczenia!
No patrząc na Twój ostatni stosik, to czytania przez najbliższy czas Ci nie zabraknie.;) Osobiście zachęcam w międzyczasie do poznania choć kilku tomów ze "Świata Dysku", nie trzeba ich czytać po kolei.;)
UsuńMała ilustracja jest na początku każdego rozdziału - coś jak w Harrym Potterze, tylko ilustracje Kirdby są o wiele bardziej szczegółowe, realistyczne i wycyzelowane.
Jedna z nielicznych nowości, którą przeczytam z ogromną przyjemnością, jak na fankę Pratchetta przystało ;) Uwielbiam angielskich klasyków (choć Dickens dopiero czeka w kolejce), więc tym bardziej apetycznym kąskiem jest ta książka.
OdpowiedzUsuńJa angielskich klasyków czytam raczej okazjonalnie, choć akurat do Dickensa od dłuższego czasu się przymarzam. Pewnie z okazji "Spryciarza..." nie zabiorę się zań szybciej, ale na pewno z większym entuzjazmem.;)
Usuń"Spryciarz" przyjechał ze mną z Polski i czeka na lekturę - dobrze wiedzieć, że nie będzie wtopy. Cieszy zwłaszcza wzmianka o dobrym tłumaczeniu i okruszkach nawiązań, rozsianych po książce - ja tak lubię!
OdpowiedzUsuńW takim razie pozostaje mi życzyć miłej lektury.:) I czekać na wrażenia.;)
Usuń