Cykl „Świat Czarownic” Andre Norton to klasyka sama w sobie jeśli chodzi fantasy. Nasza Księgarnia postanowiła polskiemu czytelnikowi cykl przypomnieć, bo nie oszukujmy się, nawet w antykwariatach trudno go znaleźć, o bibliotekach nie wspomnę, a żeby jeszcze był w miarę kompletny, to nie ma co marzyć. Niedługo wyjdzie tom trzeci, tymczasem skupmy się na drugim, czyli „Świecie Czarownic w pułapce”.
Od bitwy na Gormie minęło już klika spokojnych miesięcy, lecz nikt się nie łudzi, że to kres wojny z Kolderczykami. Tymczasem Simon został strażnikiem Południowej Stanicy, gdzie przebywa wraz ze swoją żoną. Pewnej nocy budzi go przemożne odczucie, że coś złego dzieje się z ich wspólną przyjaciółką. Po wysłaniu zwiadu okazuje się, że została ona uprowadzona. Dokąd, przez kogo i po co? Tego można się tylko domyślać. Niemniej dla wszystkich jasne jest, że dziewczynę należy ratować, bo grozi jej nie tylko to najbardziej oczywiste z niebezpieczeństw.
Wielkim plusem powieści są bohaterowie (choć przyznać trzeba, że współczesnemu czytelnikowi mogą wydawać się nieco sztampowi). Norton co prawda stworzyła tylko kilka postaci, na których skupiła uwagę, ale przy książce tej objętości i dość linearnej fabule nie jest to wadą. Głównym bohaterem dalej pozostaje Simon Tregarth, ale autorka zmieniła mu obiekt rozterek. O ile w pierwszym tomie zmagał się z próbami przywyknięcia do całkowicie obcego świata, teraz jest już całkowicie zadomowiony. W „Świecie Czarownic w pułapce” dopadł go nowy, znacznie ciekawszy moim zdaniem problem. Obiektywnie sytuacja ma się tak, że żona naszego bohatera sądzi, iż odzyskała moce magiczne, których wyrzekła się w dniu ślubu i pognała do stolicy sprawdzać, czy to prawda. W rozważaniach Simona i jego lękach z tym związanych widzę ponadczasową ekstrapolację obaw wszystkich mężczyzn, nagle spostrzegających, że ich kobieta może mieć jeszcze jakieś inne zajęcia i dążenia poza nimi. W latach sześćdziesiątych były to zapewne dość palące zagadnienia, a i teraz niestety nie tracą na aktualności. A choć całość dąży do dość kiczowatego zakończenia, trzeba przyznać, że jest ono najlepszym z możliwych w tej sytuacji.
Reszta bohaterów, znana z poprzedniego tomu, chowa się na dalszym planie i nie wychodzi poza przypisaną im schematem rolę (oprócz ex-czarownicy). Niemniej, ciągle pozostają sympatyczni (oczywiście tylko ci, którzy mają tacy być) i daje się ich lubić. Do tego pani Norton poszerza wiedzę czytelnika o świecie przedstawionym, odkrywając kilka jego tajemnic. Przydałoby się więcej tego odkrywania, ale to przecież nie koniec cyklu, więc nic straconego. Szczególnie interesujący w kontekście ewentualnego rozszerzenia wydaje mi się wątek Volta i jego kultu. Autorka zaskoczyła mnie samym już faktem kontynuowania tematu, który wcześniej zdawał się jeno ozdobnym ornamentem – czuję, że coś ciekawego jeszcze z tego wyniknie. Zaś język, jakim wszystko zostało opowiedziane, ciągle jest prosty i przystępny, przez co książkę czyta się lekko, łatwo i przyjemnie.
Nie oszukujmy się, powieści z cyklu „Świat Czarownic” nie są powalającymi rozmachem epopejami z dziesiątkami bohaterów. Pochodzą z czasów, gdy pisało się krótko i zwięźle, próbując przekazać maksimum treści w minimalnej ilości znaków. Nie oferują też rozbudowanej, wielowątkowej fabuły, choć nie chodzi w niej tylko o przemieszczanie się z punktu A do punktu B – autorka doskonale wiedziała, jak zaskoczyć czytelnika. Jednak najciekawsze są drobne „wartości dodane”, które pani Norton zawarła w tej książeczce. Polecam więc – tym, którzy nie lubią wnikać w tekst, zapewni on rozrywkę na plaży, zaś tym, którzy lubią, troszkę wysiłku dla mózgu.
Od bitwy na Gormie minęło już klika spokojnych miesięcy, lecz nikt się nie łudzi, że to kres wojny z Kolderczykami. Tymczasem Simon został strażnikiem Południowej Stanicy, gdzie przebywa wraz ze swoją żoną. Pewnej nocy budzi go przemożne odczucie, że coś złego dzieje się z ich wspólną przyjaciółką. Po wysłaniu zwiadu okazuje się, że została ona uprowadzona. Dokąd, przez kogo i po co? Tego można się tylko domyślać. Niemniej dla wszystkich jasne jest, że dziewczynę należy ratować, bo grozi jej nie tylko to najbardziej oczywiste z niebezpieczeństw.
Wielkim plusem powieści są bohaterowie (choć przyznać trzeba, że współczesnemu czytelnikowi mogą wydawać się nieco sztampowi). Norton co prawda stworzyła tylko kilka postaci, na których skupiła uwagę, ale przy książce tej objętości i dość linearnej fabule nie jest to wadą. Głównym bohaterem dalej pozostaje Simon Tregarth, ale autorka zmieniła mu obiekt rozterek. O ile w pierwszym tomie zmagał się z próbami przywyknięcia do całkowicie obcego świata, teraz jest już całkowicie zadomowiony. W „Świecie Czarownic w pułapce” dopadł go nowy, znacznie ciekawszy moim zdaniem problem. Obiektywnie sytuacja ma się tak, że żona naszego bohatera sądzi, iż odzyskała moce magiczne, których wyrzekła się w dniu ślubu i pognała do stolicy sprawdzać, czy to prawda. W rozważaniach Simona i jego lękach z tym związanych widzę ponadczasową ekstrapolację obaw wszystkich mężczyzn, nagle spostrzegających, że ich kobieta może mieć jeszcze jakieś inne zajęcia i dążenia poza nimi. W latach sześćdziesiątych były to zapewne dość palące zagadnienia, a i teraz niestety nie tracą na aktualności. A choć całość dąży do dość kiczowatego zakończenia, trzeba przyznać, że jest ono najlepszym z możliwych w tej sytuacji.
Reszta bohaterów, znana z poprzedniego tomu, chowa się na dalszym planie i nie wychodzi poza przypisaną im schematem rolę (oprócz ex-czarownicy). Niemniej, ciągle pozostają sympatyczni (oczywiście tylko ci, którzy mają tacy być) i daje się ich lubić. Do tego pani Norton poszerza wiedzę czytelnika o świecie przedstawionym, odkrywając kilka jego tajemnic. Przydałoby się więcej tego odkrywania, ale to przecież nie koniec cyklu, więc nic straconego. Szczególnie interesujący w kontekście ewentualnego rozszerzenia wydaje mi się wątek Volta i jego kultu. Autorka zaskoczyła mnie samym już faktem kontynuowania tematu, który wcześniej zdawał się jeno ozdobnym ornamentem – czuję, że coś ciekawego jeszcze z tego wyniknie. Zaś język, jakim wszystko zostało opowiedziane, ciągle jest prosty i przystępny, przez co książkę czyta się lekko, łatwo i przyjemnie.
Nie oszukujmy się, powieści z cyklu „Świat Czarownic” nie są powalającymi rozmachem epopejami z dziesiątkami bohaterów. Pochodzą z czasów, gdy pisało się krótko i zwięźle, próbując przekazać maksimum treści w minimalnej ilości znaków. Nie oferują też rozbudowanej, wielowątkowej fabuły, choć nie chodzi w niej tylko o przemieszczanie się z punktu A do punktu B – autorka doskonale wiedziała, jak zaskoczyć czytelnika. Jednak najciekawsze są drobne „wartości dodane”, które pani Norton zawarła w tej książeczce. Polecam więc – tym, którzy nie lubią wnikać w tekst, zapewni on rozrywkę na plaży, zaś tym, którzy lubią, troszkę wysiłku dla mózgu.
Recenzja dla portalu Insinilion.
Tytuł: Świat czarownic wpułapce
Autor: Andre Norton
Tłumacz: Ewa Witecka
Tytuł oryginalny: Web of the Witch World
Cykl: Świat czarownic
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Rok: 2013
Stron: 228
Autor: Andre Norton
Tłumacz: Ewa Witecka
Tytuł oryginalny: Web of the Witch World
Cykl: Świat czarownic
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Rok: 2013
Stron: 228
Czytałam pierwszą część, ale jakoś nie umiałam się wczuć w tę historię, dlatego po dalsze części nie sięgałam...
OdpowiedzUsuńBo ona się nie wszystkim podoba, niestety. Patrząc po sieci, jestem raczej jedną z nielicznych zadowolonych z lektury.
UsuńI pomyśleć, że kiedyś, dwadzieścia lat temu, zachwycałam się tym cyklem... No, ale wtedy były inne czasy, inne książki na rynku (nieliczne, trzeba przyznać), a o czarownicach nie pisał nikt. Chłonęłam każdy tom. Teraz pewnie bym się rozczarowała.
OdpowiedzUsuńAno były inne - nawet dziesięć lat temu pisało się inaczej niż obecnie.;) Ale mi się Świt Czarownic podoba, oczywiście ciągle w kategorii "urocza ramotka".:)
Usuń