Okładka październikowego numeru Nowej Fantastyki została ozdobiona fotosem ze „Strażników”. Nie żeby coś o nich pisano w środku (a przynajmniej nie jakoś szczególnie o nich), ale w Łodzi akurat odbywał się Międzynarodowy Festiwal Komiksu, więc komiksowa grafika to sensowne rozwiązanie (choć myślę, że można byłoby poszukać jakiejś niefilmowej. Ale nie będę się czepiać).
Jerzy Rzymowski we wstępniaku poświęca kilka słów rocznicy swego wstąpienia na rednaczowski stołek i uchyla rąbka tajemnicy odnośnie planów na przyszłość. A w planach jest na przykład poszerzenie oferty elektronicznych form czasopisma (sama najchętniej bym się na taką przestawiła, ale to może dopiero wtedy, gdy zakupię czytnik). Szykuje się też coś grubego, ale chwilowo rednacz nie zdradza więcej szczegółów.
Mateusz Wielgosz tym razem z lekką nutką goryczy, ale w krótkich słowach rozprawia nad tym, jak to media traktują informacje naukowe. A traktują kiepsko, bo wybierają tylko zdania brzmiące sensacyjnie, a niekoniecznie sensownie (zwłaszcza wyrwane z kontekstu). Dalej mamy temat z okładki, czyli tekst z okazji łódzkiego MFK. Nie dotyczy on jednak samego festiwalu, a naświetla nam historię komiksu (zwłaszcza zachodniego) w Polsce. Tekst zapewne mocno skrótowy ze względu na formę, ale zawiera wiele ważnych faktów, więc dla laika w sam raz.
Wawrzyniec Podrzucki tym razem zaserwował czytelnikom tekst nieco inny niż zwykle. Nie rozprawia się bowiem z fiction za pomocą science, a pozwala sobie na nieco luźniejszą refleksję na temat wykorzystania motywów religijnych i metafizycznych w hard SF. Bardzo ciekawie to wyszło. Zaraz potem możemy przejść do wywiadu z Elżbietą Cherezińską.
Fantastyczna podróż dookoła świat znowu zabierze nasz do Indii. Ku mojemu zdumieniu okazało się, że niektóre tytuły wspomniane w artykule zostały wydane w Polsce. Kilka innych niestety nie, a szkoda, bo bardzo chciałabym je poznać. A książka miesiąca została oczywiście „Echopraksja”, bo cóż by innego.
Artykułów jakoś mniej w tym numerze (przynajmniej takie robią wrażenie – choć trzeba przyznać, że recenzji za to jest wyraźnie więcej), przejdźmy więc do felietonów. Maciej Parowski pisze o wzajemnym oddziaływaniu na siebie polskich fantastów i skupia się na Snergu i Zajdlu. To dopiero pierwsza część, może później pojawią się inni. Rafał Kosik dochodzi do dość smutnego wniosku, że wielkie inwestycje typu nie lot na księżyc nawet, ale zakrojone na szeroką skalę projekty budowlane mogą być przeprowadzane tylko przez totalitarny rząd światowy. Ja bym jeszcze dodała korporacje, bo czemu by nie. Robert Ziębiński zastanawia się, czy budżet (lub jego brak) oddziaływuje na geniusz reżysera i jeśli tak, to jak. Ciągle jeszcze nie mogę się zgrać ze stylem autora, popadanie w liczne dygresje i odpływanie na chwilę do innych tematów to niekoniecznie to, czego w felietonie szukam. Ale to dopiero drugi tekst, więc może się przyzwyczaję. A Łukasz Orbitowski pisze o „Dust Devil”. Co prawda film kompletnie nie dla mnie, ale autor felietonu bardzo ciekawie podszedł do tematu różnych interpretacji tego horroru i śmiem twierdzić, że jest to jeden z jego najlepszych tekstów opisujących film kompletnie dla mnie nieatrakcyjny (bo jeśli czytam o filmie, który mogłabym obejrzeć, to jednak taki tekst oceniam trochę inaczej).
Opowiadania znowu prezentują wysoki poziom, choć może ich liczba nie jest imponująca. „Nawet cienie będą szeptać” Sebastiana Uznańskiego nie przechodzi testu brzytwą Lema. Co nie oznacza, że jest złe. Wręcz przeciwnie – bezsprzecznie jest to najlepsze spośród zamieszczonych w tym numerze polskich opowiadań. Bardzo podobała mi się konstrukcja tego tekstu, prosta i precyzyjna, jednocześnie z mistrzowskim użyciem metafor i przypowieści. Dodajmy do tego, że autor nie wątpi w inteligencję czytelnika i stara się go wciągnąć w opowieść, zagrać na jego emocjach, a otrzymamy coś zaiste smakowitego. „Powrót demonów słońca” Jana Żerańskiego to udana zabawa formą – autor chciał opowiedzieć historię fantasy za pomocą języka zarezerwowanego dla cyberpunku. Eksperyment można uznać za udany, aczkolwiek byłby zapewne udany bardziej, gdybyśmy poznali całość tej historii, bo teraz dostaliśmy tylko urywek. „Daję życie, biorę śmierć” Marty Krajewskiej to chyba próba pożenienia „Starej baśni” z horrorem. Całkiem udana, choć mnie najbardziej fascynowało to, jak autorka pokazała codzienność swoich bohaterów, która przecież była ściśle związana z tym, co ponadnaturalne. Z naszego punktu widzenia mamy tu horror i fantastykę, bo jakiś element grozy się pojawił. Ale dla tych bohaterów byłaby to codzienność, coś, o może nie zdarza się często, ale z czym trzeba się liczyć. Przy takim nastawieniu tekst czyta się o wiele przyjemniej.
Tekst zagraniczny mamy tylko jeden, za to całkiem spory i na poziomie. „Anioły sublimacji” Jasona Stanforda to historia rebelii (w sumie podobnie jak „Gliniane ławice” z czerwcowego numeru. Właśnie sobie uświadomiłam, jak bardzo jest zbliżona ich tematyka) z obcymi w tle. Mamy tu dobrze zarysowanych bohaterów, mamy personalne dramaty, mamy przemiany i dochodzenie do prawdy. Wszystko to świetnie napisane (choć próby stylizacji językowej wyszły moim zdaniem jednak niezgrabnie), nawet jeśli niezbyt odkrywcze. Krótko mówiąc, kawał solidnej, choć może nie genialnej fantastyki.
Zgadzam się. Wszyatkie opowiadaina były dobre. Co do tego tekstu o komiksie mam zastrzeżenie, zę bylat to bardziej rekalma serii Egmontu (z bardzo ważnymi komiksami) niż cała historia.
OdpowiedzUsuńPewnie akurat tę serię autor najlepiej znał.:)
Usuń