wtorek, 12 marca 2019

Film ostatnio widziałam #15: "Jak wytresować smoka 3" ("How to Train Your Dragon: The Hidden World")

Przyznam się Wam, że „Jak wytresować smoka” to mój ulubiony film o smokach ever (po głębszym namyśle zdetronizował nawet „Ostatniego smoka”, bo ostatecznie fabuła nie wymaga od gadziny poświęcania życia za dobro ogółu). Do drugiej części serii już tak gorących uczuć nie żywiłam, bo ma swoje wady, ale to wciąż dobry i piękny wizualnie film. Niedawno zaś widziałam część trzecią. I to było rozczarowanie. Tym boleśniejsze, że autorzy filmu jakby przeczytali wszystkie moje postulaty odnośnie dwójki i pociągnęli te tematy, które chciałam, żeby zostały pociągnięte, ale kierunek, w którym to poszło to bardzo zły kierunek był. Ale może po kolei.

Uwaga! Mam zamiar się tu mocno znęcać nad scenariuszem, więc notka zawiera ciężkie spoilery!

Dla porządku może zacznijmy od zarysu fabuły. Od poprzedniej odsłony przygód Czkawki i jego smoka Szczerbatka minął rok. Wikingowie i smoki na wyspie Berg żyją w zgodzie i harmonii (choć zrobiło się tam już dość ciasno), jednak na te drugie wciąż czyhają łowcy smoków. A niektórzy specjalizują się w łowach na Nocne Furie. Tymczasem Szczerbatek poznaje pewną uroczą damę… 



Pierwszą rzeczą, która mnie zirytowała już na samym początku było uwstecznienie się bohaterów. Otóż film otwiera scena uwalniania smoków ze statku łowców i jest to pokaz porażającego wręcz braku umiejętności kooperacji ze strony drużyny głównych bohaterów, ubrany w strój elementu komicznego (btw, humor w tej części też jakiś taki grubiej ciosany, głównie slapsticowy. Jak wiele rzeczy w scenariuszu, nastawiony wyłącznie na najmłodszych widzów). Owszem, wpadki są zabawne, ale tutaj mamy do czynienia z bohaterami, których umiejętności współpracy dotąd były bez zarzutu, w dodatku w sytuacji (jak sugeruje narracja) dla nich nie nowej. Nawet ich pierwsza misja sześć lat wcześniej, kiedy po raz pierwszy posadzili tyłki na smokach była lepiej zorganizowana. Czkawka zaś potrafił wykorzystać swoje atuty jak zaskoczenie czy fikuśna broń do zdobycia przewagi, często nawet bez użycia środków przymusu bezpośredniego przeciw wrogom. Potrafił, bo jakoś przestał. Traci cenny czas i ryzykuje wszczęcie alarmu żeby tłumaczyć wartownikowi, że nie ma się czego bać i w ogóle to nie jestem demonem, stary, wyluzuj. Sama nie wiem, jakim cudem ta misja mogła zakończyć się sukcesem. Musi imperatyw narracyjny im osobiście pomagał.

Wpis będą uświetniać losowe gify z filmu.
Dziwaczne zmiany w charakterze postaci to jeden z dwóch moich największych problemów z tym filmem. Czkawka z młodego odkrywcy i wynalazcy z otwartym (choć może nieco naiwnym) umysłem zmienił się w smoczy odpowiednik crazy cat lady. Wszystkie znalezione smoki sprowadza na Berg, bo tylko tam są bezpieczne, a kiedy Pyskacz (jedyna trzeźwo myśląca postać w tym całym majdanie, mam wrażenie) zwraca mu uwagę, że to nie może trwać w nieskończoność i już chyba osiągnęli maksymalną pojemność wyspy, zostaje zbyty półsłówkami. Co prawda film sugeruje, że to nie jest dobre rozwiązanie i na wyspie jest już zbyt ciasno, ale mam wrażenie, że Czkawka z poprzedniego filmu raczej próbowałby sprawić, żeby bezpieczna przestrzeń dla smoków zaczęła się rozciągać na inne wyspy i społeczności. A już z pewnością byłby świadom faktu, że wzrastająca populacja raczej prędzej niż później będzie miała problemy z przegęszczeniem i aprowizacją. Cóż, niemożność wyciągnięcia tych prostych wniosków może być związana z faktem, że scenarzyści najwyraźniej postanowili odjąć protagoniście kilkadziesiąt punktów IQ z kompletnie nieznanych powodów.

Pomijając niedostrzeganie oczywistych pułapek związanych ze zbyt dużą ilością mieszkańców na zbyt małym terenie popełnia mnóstwo błędów, których żaden trzeźwo myślący człowiek by nie popełnił (Czkawka z poprzedniej części też nie, przynajmniej większości z nich), najbardziej wkurzyła mnie scena, kiedy chłopak dochodzi do wniosku, że poszuka mitycznej ukrytej krainy skąd ponoć pochodzą smoki i przeniesie się tam ze wszystkimi mieszkańcami wyspy. Moreni już się ucieszyła, bo oczywistym byłoby wysłanie w tym momencie małego zwiadu w celu znalezienia i opracowania optymalnej trasy (oraz celu podróży) dla smoczo-ludzkiej karawany, a biorąc pod uwagę umiłowanie Czkawki do samotnych wypraw mógłby to być fajny wątek. Tymczasem co robi nasz tytan umysłu? Pakuje cały majdan, wszystkich mieszkańców i żywinę, przypina smoki do łodzi (pełniących w tym momencie rolę gondoli ładunkowych) i leci w nieznane, nie mając nawet pojęcia, czy znajdzie po drodze jakieś miejsce, gdzie smoki mogłyby odpocząć (bo akurat mapami regionu, w który zamierza się udać, nie dysponuje). Porzucając przy tym dobrze ufortyfikowany, łatwy do obrony i znany teren, co zresztą wytyka później jeden z antagonistów. (Chyba nawet scenarzyści zdali sobie sprawę, jakie to było potwornie głupie). Poza tym zdaje się, że głęboki humanitaryzm też z niego wyparował. Kiedy przychodzi mu się zmierzyć ze złolem wykorzystującym smoki, a tenże złol dokładnie pokazuje mu, w jaki sposób zmusza je do posłuszeństwa, Czkawce nawet w głowie nie postanie, że te smoki też są ofiarami i że może warto byłoby spróbować jakoś je uratować. A wystarczyłoby zerwać im specjalne kaptury z głów. Zadanie owszem, niełatwe, ale nikt nawet nie poruszył tematu. Co dziwi, jeśli wziąć pod uwagę, że kwestia statusu smoków zmuszanych do walki przez swojego pana jako ofiar i próba ich uratowania (zakończona sukcesem zresztą) była jednym z głównych motywów dwójki. Zresztą, do tej bezpośredniej konfrontacji ze złolem dochodzi tylko dlatego, że nasz tytan intelektu na wieść, że oto zbliża się wroga armada, a w samym jej środku, broniony przez uzbrojone statki, armię ludzi i gromadkę swoich bardzo niebezpiecznych smoków jest prowodyr całego zamieszania (który zdążył już skopać Czkawce tyłek na Berg) krzyczy gromko „Zakradnijmy się i porwijmy go!”. I nikt mu nie mówi, że to kretyński pomysł. 

Mniej więcej taka minę miałam oglądając większość poczynań bohaterów.
Czkawka nie jest jedynym bohaterem, któremu głęboko zaingerowano w charakter. Astrid, która dotąd mimo statusu dziewczyny głównego bohatera była postacią bardzo niezależną i absolutnie przez tę rolę niedefiniowaną, która miała swój rozum i potrafiła wytknąć Czkawce nieodpowiednie zachowanie (albo przeciwnie, zachęcić go do odpowiedniego), teraz zostaje przez scenarzystów siłą w tę kliszę wtłoczona. Jej główną funkcją w filmie jest ratowanie Czkawce tyłka w walkach i podbudowywanie jego poczucia własnej wartości poprzez monologi motywacyjne. Do wygłoszenia których jest często skłaniana przez Valkę, czyli matkę Czkawki (bo cudownie odnaleziona rok wcześniej matka, której chłopak przez dwadzieścia lat na oczy nie widział z pewnością zna go lepiej niż dziewczyna, z którą nie dość, że razem się wychowywał to jeszcze od kilku lat jest w związku, prawdaż).

Z Valką też mam problem. Wcześniej interakcje Czkawki z ojcem, cała dynamika relacji i różnice w poglądach dodawały filmowi kolorytu i świetnie wpływały na ekspozycję charakterów ich obu. Spodziewałam się, że po śmierci Stoika cudownie odzyskana matka w jakiś sposób przejmie tę rolę i pozwoli na dalsza ekspozycję charakterów, najlepiej inną niż konflikt drogą. Tymczasem interakcje z matką nawet nie próbują wypełniać tej luki. Głównie dlatego, że nie istnieją. Valka po prostu jest. Nie rozmawia z synem, nie udziela mu rad, nie dzieli się wiedzą, nie próbuje pomóc w zarządzaniu wyspą, niezbyt nawet udziela się w czasie szalonych eskapad na statki łowców smoków. Czasem wykona zwiad na polecenie syna i to tyle. Mogłoby jej zupełnie nie być w tym filmie, nikt by nie zauważył.

Weźcie się ogarnijcie, scenarzyści.
Sam antagonista tym razem jest ciekawszy niż poprzednio, ale też nie jest to jakiś majstersztyk pisania postaci. Kreuje się go na inteligentnego, nadmiernie ambitnego, trochę szalonego i raczej psychopatycznego łowcę, ale prawda jest taka, że wydaje się inteligentny tylko dlatego, że wszyscy inni są głupsi. Grimmel pokonuje Czkawkę w kilku pierwszych starciach gdyż Czkawka popełnia idiotyczne błędy i daje się prowokować jak uczniak. Niemniej, pod pewnym względem jest ciekawą postacią. Pokazuje bowiem, jak mógłby skończyć Czkawka, gdyby w pierwszej części udało mu się zestrzelić Szczerbatka ze skutkiem śmiertelnym. W sumie przeczytanie fanfika, w którym Czkawka staje się postacią podobną do Grimmela mogłoby być całkiem ciekawym doświadczeniem.

Szczerbatek… Cóż, poprzednio ubolewałam, że dostał za mało czasu antenowego. Teraz dostał go najwięcej ze wszystkich bohaterów filmu, a ja będę narzekać. Bo z tej większej ilości ekspozycji tak naprawdę niczego się nie dowiadujemy.

Większość czasu zajmują zaloty Szczerbatka do bezimiennej Białej Furii, czyli białej samiczki znanej z plakatów i trailerów. Same tańce godowe są nawet zabawne i niekiedy naprawdę piękne wizualnie, problem polega na tym, że poza przyjemnością dla oka niczego nie wnoszą. Fakt, Szczerbatek odkrywa w sobie dodatkową umiejętność (i to jest ten moment, kiedy zastanawiam się poważnie, czy my oglądamy film, czy patrzymy jak postać z gry odblokowuje kolejne ścieżki rozwoju), dowiadujemy się też, jak majestatycznie wygląda jako alfa stada dzikich smoków (bo czy dobrze się sprawdzi w tej roli, to już nie) oraz, że zyskuje ich szacunek w związku z faktem, że jest jedynym samcem Nocnej Furii na dzielni. Co ciekawe, samic jest całkiem sporo, tylko nasz główny bohater musi być jeszcze bardziej jedynym takim płateczkiem śniegu niż dotąd. Przyznam, że mnie to rozczarowało, bo liczyłam na historię o odnajdywaniu się Szczerbatka właśnie w społeczności, w której wszyscy są tak świetni jak on, a często nawet lepsi. No ale to by wymagało od scenarzystów jakiejś kreatywności, a po co się wysilać.

Szczerze, to przez większość scen z Białą Furią towarzyszyło mi głębokie wrażenie doliny osobliwości. Poza tym ona przypomina jakiś nie do końca uformowany płód...
I pewnie mogłabym wybaczyć to marnotrawstwo czasu, gdybyśmy o wybrance naszego ulubieńca czegokolwiek się dowiadywali. Tymczasem biała smoczyca (bo oczywiście, że musi się różnić od Szczerbatka jak najbardziej się da) nie jest nawet autonomiczna postacią, tylko funkcją narracyjną, stymulującą postępowanie Szczerbatka. Ma być tą kością niezgody rzucaną pod nogi prawdziwej męskiej przyjaźni, tą kotwicą, która wyrwie czarnego smoka z jego dotychczasowej pozycji i pokaże mu, do czego został stworzony i którą wreszcie będzie trzeba ratować jako damselę w distresach (tu oddam jednak sprawiedliwość twórcom filmów, że oba smoki wymieniają się regularnie trudami tego zadania). Do końca filmu nie wiemy jednak nic o jej charakterze (poza tym, że nie przepada za ludźmi), przeszłości czy w ogóle czymkolwiek. Smuci mnie to podwójnie, bo w obliczu zdegenerowania dotychczasowych ciekawych i niezależnych postaci kobiecych liczyłam przez chwilę, że biała smoczyca trochę tę lukę wypełni. Oczywiście, że nie.

To, co scenarzyści zrobili z moimi ulubionymi postaciami może jeszcze jakoś bym przełknęła (wątpię, ale jest niezerowe prawdopodobieństwo). Problem nadrzędny polega jednak na tym, że trzecia część wypacza przesłanie jakie dotąd seria miała.

W sumie HTTYD 3 to jeden z tych filmów, w których większość interesujących scen zdradzają trailery.
Pierwsze „Jak wytresować smoka” mówiło nam, że warto podważać stereotypy, bo może „oni” wcale się tak bardzo nie różnią od „nas” i jeśli przestaniemy ze sobą walczyć, możemy odkryć, że przyjaźń daje nam znacznie więcej dobra. Druga mówi, że warto próbować budować lepszy świat, choć czasem cena bywa bardzo wysoka. Trzecia mówi: „Eee, nie, jednak nie warto”. Podejrzewam, że twórcy chcieli uzyskać przesłanie w rodzaju, że każdy dorasta i czasami trzeba w tym procesie porzucić pewne ideały, a przyjaciele z czasem, bywa, się rozchodzą. Niezgorzej zrobiła to „Ralf Demolka w Internecie” (który nie jest jakimś wybitnym filmem, ale całkiem przyzwoitym przeciętniaczkiem), ale w „Jak wytresować smoka 3” nie wyszło.

Dostaliśmy coś w stylu „porzuć naiwne marzenia o naprawie świata bo i tak nie warto, zajmij się własnym grajdołkiem i nie wyściubiaj z niego nosa. Weź ślub, zrób sobie dzieci bo na tym właśnie polega dorastanie i zapomnij, że kiedyś miałeś ideały (ewentualnie możesz o nich opowiadać dzieciom, ale nic więcej) i przyjaciół”. Spotkałam się z opiniami, że taki nieco mniej optymistyczny przekaz też jest dobry, bo wiadomo, że w dorosłym życiu nikomu nie układa się jak w bajce, a nadmiar dydaktyki jest niewskazany. Z kilku powodów się z tą opinią nie zgadzam.

Nowych skilli nigdy za wiele.
„Jak wytresować smoka 3” to film targetowany głównie do dzieci, a IMO te z definicji powinny zawierać pewną dawkę nienachalnej dydaktyki. A gdybym sama miała dzieci, nie chciałabym, żeby z filmów (i ogólnie rożnych dzieł kultury) wynosiły przekonanie, że największą wartością i oznaką dojrzałości jest porzucenie marzeń o zmianie świata na lepsze i powrót w przytulne koleiny konformizmu. Jesteśmy w takim momencie historii, kiedy nasz świat drastycznie zmiany na lepsze potrzebuje i dobrze by było, gdyby treści (pop)kulturalne takie postawy promowały. Jasne, wiadomo, że jedna osoba globalnie niczego nie zdziała, ale jak najbardziej może działać lokalnie, inspirując innych do starań w ich lokalnych społecznościach (ogromnie żałuję, że scenariusz nie poszedł w tę stronę).

A przesłanie filmu jest bardzo kategoryczne. Wikingowie z Berg po osiedleniu się w pobliżu wejścia do ukrytego świata po prostu pozwalają smokom do niego odejść, z komentarzem, że jak świat się zmieni i ludzie zaprzestaną wojen, smoki powrócą. Zdają się wychodzić z założenia, że zapomnienie o problemach najlepiej je rozwiąże. W końcu co z oczu, to z serca. Nie podejmują żadnych działań, żeby chronić wejście przed ewentualnymi intruzami, a to przecież otwarta jaskinia i prędzej czy później ktoś na nią trafi. (No i problem polega też na tym, że nie da się sprawić, żeby jakaś społeczność wyszła z błędnych przekonań nie konfrontując jej z faktami. To się po prostu nigdy nie dzieje, samo się nie zrobi).

Czas spadać.
Dodatkowo film dość wyraźnie sugeruje, że idealizm tylko przeszkadza w tym prawdziwym i ważnym życiu. Dopiero po porzuceniu tak infantylnych rzeczy jak smoki i ideały (oraz młodzieńcze przyjaźnie, prawdaż, one też są takie niedojrzałe), Czkawka może się ożenić i założyć rodzinę, dopiero wtedy jest w stanie skupić się na odpowiedzialności za swój lud i doczekać się potomstwa. I z tej perspektywy wygłasza górnolotne deklaracje. W końcu tylko to mu pozostało.

Mam wrażenie, że twórcy całej franszyzy HTTYD byli już zmęczeni materiałem. Tak zmęczeni, że postanowili strollować tych nieco starszych fanów serii na zasadzie „to teraz zrobimy tak, żebyście przestali ją lubić”. Przyznam, że im się udało (i mam wrażenie, że wiem, co czują zawiedzeni fani "Jeżycjady", bo przypadek zdaje się być zaskakująco podobny). Sama chyba umieszczę HTTYD 3 tam, gdzie polską ekranizację wiedźmina czy kolejne części „Matrixa”. Jak wiadomo, żadna z tych rzeczy nigdy nie powstała. I tej wersji się trzymajmy.

How to Train Your Dragon: Hidden World
reż. Dean DeBlois
2019

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...