Kto śledzi moje wpisy, ten wie, że uwielbiam ekoliteraturę. Jednocześnie ciągle narzekam, że u nas to się wydaje tylko o pieskach, kotkach i ptaszkach, inne zwierzęta traktując nieco po macoszemu. Dlatego też, kiedy wydawnictwo Marginesy zapowiedziało pozycję o jeżach, od razu zyskała moje zainteresowanie. Bo przecież jeż to chyba najpopularniejszy (w sensie nie tylko „najpowszechniej występujący”, ale i „najbardziej lubiany”) i najbardziej rozpoznawalny dziki ssak Polski. Każdy kiedyś spotkał (albo spotka) jeża. Więc bardzo chętnie o nich poczytam.
Książkę Warwicka niewątpliwie czyta się przyjemnie, aczkolwiek dobór tematów bywa dość dziwny. Po krótkim wstępie zaczynamy bowiem od wspomnienia krótkiej kariery naukowej autora, czyli jego badań na jeżach. I to jest bardzo ciekawe, bo pokazuje, jak właściwie wygląda praca biologa (zoologa konkretnie) w terenie: często składa się z pełzania w deszczu i błocie po krzakach i trawnikach, do tego po ciemku. Myślę, że to może być nowość zwłaszcza dla osób, które nigdy z badaniami terenowymi nie miały do czynienia. Autor opisuje też przypadek jeży z wyspy North Ronaldsay, który przez jakiś czas rozgrzewał zwierzolubne środowiska Wysp Brytyjskich.
I tu zrobię sobie małą dygresję. Warwick nie szczędzi uszczypliwości brytyjskiemu środowisku miłośników przyrody, malując dość ciekawy jego obraz: podzielony na kluby miłośników konkretnych gatunków, którym trudno dojrzeć jakikolwiek szerszy kontekst. Miłośnicy ptaków chętnie pozbyliby się jeży z lęgowisk, bo zdarza im się zjadać jaja, kompletnie pomijając fakt, że lęgom ptaków morskich najbardziej zagraża zubożenie żerowisk. Miłośnicy jeży zaś pomstują na borsuki, które chętnie na jeże polują, zdając się ignorować fakt, że i jeżom, i borsukom najbardziej szkodzi zanik śródpolnych żywopłotów… Jest to zapewne obraz przerysowany i nieco karykaturalny, ale ładnie pokazuje skłonność ludzi do szukania prostych rozwiązań i potrzeby zdefiniowania jakiegoś „wroga”, z którym można „walczyć”, nawet jeśli nie ma to większego sensu.
Wracając do treści, są tam nie tylko rzeczy ciekawe (jak wymienione wyżej) czy praktyczne, jak rady dotyczące uczynienia własnego ogródka bardziej przyjaznym jeżom. (Słowa uznania należą się też polskiemu tłumaczowi i redaktorowi prowadzącemu serii, Adamowi Pluszce. Nie dość, że dodał liczne przypisy, to jeszcze zadał sobie trud stworzenia listy polskich ośrodków zajmujących się pomocą jeżom). Autor umieścił w książce też rozdziały nieco kuriozalne. I jestem w stanie zrozumieć jeszcze relacje z amerykańskiej wystawy i olimpiady jeży (tych utrzymywanych jako domowi pupile, czyli głównie afrojeży). Ot, próba pokazania nieco innego spojrzenia na te zwierzęta, które jeszcze kilka lat temu były i u nas popularne do tego stopnia, że na kilka lat stały się domyślnym żywym prezentem komunijnym, a i teraz nie ma najmniejszego problemu z zakupem (acz można zadać pytanie, czy wymaganie od nocnego zwierzęcia pokazywania sztuczek w środku dnia w tłumku rozentuzjazmowanych ludzi i innych jeży jest aby tak całkiem w porządku). Za to kompletnie nie rozumiem, w jakim celu autor opisał swoją podróż do Chin. Kompletnie niczego to do książki nie wniosło.
Mimo wszystko jednak „Jeże” to bardzo przyjemna książka. Może i nie wybitna, może i nie jakoś szczególnie zachwycająca, ale w sumie na polskim rynku jedyna. I jako taką mogę ją z czystym sumieniem polecić.
Książkę otrzymałam od wydawnictwa Marginesy
Tytuł: Jeże. Najeżona kłopotami namiętność
Autor: Hugh Warwick
Tytuł oryginalny: A Pickly Affair
Tłumacz: Adam Pluszka
Seria: Eko
Wydawnictwo: Marginesy
Rok: 2021
Stron: 302
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.