Odkąd przeczytałam „Dżentelmena w Moskwie” stałam się wierną fanką pisarstwa Amora Towlesa. Nic więc dziwnego, że kiedy wydawnictwo Znak zapowiedziało najnowsza powieść autora, od razu wiedziałam, że koniecznie muszę ja przeczytać. Spodziewałam się wrażeń porównywalnych z „Dżentelmenem...”, więc poprzeczka była wysoko zawieszona. Ostatecznie „Lincoln Highway” okazało się powieścią bardzo odmienną od poprzedniej, ale to przecież nie znaczy, że gorszą.
Emmett Watson właśnie wraca z poprawczaka do rodzinnego domu. Wraca nawet wcześniej, niż można by się spodziewać, ponieważ ze względu na wyjątkowe okoliczności skrócono mu wyrok. Te „wyjątkowe okoliczności” to śmierć ojca Emmetta i fakt, że w związku z tym chłopak został jedynym prawnym opiekunem swojego młodszego brata, Billy’ego. Niestety, na tym złe wiadomości się nie kończą: ojca co prawda już nie ma, ale jego długi zostały i na ich poczet bank właśnie przejął rodzinną farmę i dom. Jednak Emmett nie wiąże swojej przyszłości z żyznymi gruntami Nebraski. Jego plan zakłada rozpoczęcie nowego życia gdzie indziej. Niestety, od początku wiele rzeczy idzie zupełnie niezgodnie z planem i wielka podróż autostradą Lincolna przebiega zupełnie inaczej, niż chłopak zaplanował.
„Lincoln Highway” zdecydowanie nie jest taka, jak „Dżentelmen w Moskwie”. Oczywiście widać to już na poziomie założeń fabularnych: tam mieliśmy bohatera osadzonego w jednym miejscu przez dziesiątki lat, tutaj mamy bohaterów w podróży przez trochę ponad tydzień. Już samo to wymusza zupełnie inne prowadzenie narracji i pewną zmianę klimatu. Niemniej, wciąż czuć w tej opowieści pióro Towlesa, styl autora bowiem nie zmienił się zupełnie. Jednak tym, co najbardziej odróżnia nową powieść od poprzedniej i pozwala poznać w pełni kunszt, jest zróżnicowanie narracji.
Mamy tu bowiem kilkoro bohaterów. Każdy dostaje przynależne sobie rozdziały tytułowane odpowiednim imieniem, ale nawet gdyby tych tytułów nie było, już po kilku zdaniach różny styl pozwoliłby niechybnie rozpoznać, z kim akurat mamy do czynienia. Emmett, jako prawy młodzieniec z nienaruszonym kompasem moralnym (epizod z zakładem poprawczym był wynikiem kombinacji działania w afekcie i niefortunnych okoliczności, a nie złej woli) przedstawiany jest czytelnikowi przez narrację trzecioosobową z narratorem wszechwiedzącym. Przy czym autor nie pozostawia go człowiekiem z marmuru. Emmett ma bowiem 18 lat i mimo że w USA lat 50tych uchodzi już za młodego mężczyznę, to jednak osiemnastolatek nie jest człowiekiem dojrzałym. I często widać to w rozdźwięku między tym, o czym chłopak wie, że jest słuszne, a tym, co ma ochotę zrobić (i czego ostatecznie nie robi, bo jest rozważnym młodym człowiekiem). Duchess, jeden z kolegów Emmetta z zakładu poprawczego, gdyby był postacią z D&D, powiedziałabym, że ma charakter chaotyczny dobry. To typowy trickster, nieprzewidywalny nawet dla samego siebie, a przy tym urodzony gawędziarz i showman. Również widać to w narracji, w przypadku Duchessa jest ona bowiem pierwszoosobowa i kwiecista, z mnóstwem dygresji. Wolly, drugi kolega z poprawczaka, gdyby żył współcześnie, prawdopodobnie zostałby zdiagnozowany jako autysta,zapewne z lekkim upośledzeniem umysłowym. Ale mamy lata 50te, więc jest po prostu utrapieniem dla swojej dobrze sytuowanej rodziny, która zawsze chciała wepchnąć go w ramy odpowiednie dla statusu i urodzenia, zupełnie nie zważając na fakt, że Wolly kompletnie do nich nie przystaje. Jego narracja również jest trzecioosobowa, ale narrator zdecydowanie nie jest wszechwiedzący. Dużo w niej introspekcji. No i na końcu mamy ośmioletniego Billy’ego, który, szczerze mówiąc, był chyba najbardziej irytująca postacią w całej powieści. Jego główną rolą w fabule jest bycie tym niewinnym, mądrym dzieckiem, które przez rozmowy z dorosłymi pokazuje im, jaką drogą powinni dalej podążyć i jakich wyborów dokonać (kojarzycie scenę z „Kevina samego w domu”, gdzie Kevin rozmawia ze swoim starym sąsiadem w kościelnej ławce? Billy jest Kevinem z tej sceny przez całą powieść). Jego narracja również jest trzecioosobowa, ale pewna tej dziecięcej niewinności i pewności tego, co słuszne.
Oczywiście to nie koniec barwnej palety postaci, jakie przewijają się przez karty książki. Ot, choćby taka Sally, sąsiadka Watsonów, dostała kilka własnych rozdziałów. Młoda, gniewna dziewczyna, która ma dość prania cudzych gaci i powoli dojrzewa w niej wniosek, że życie musi oferować coś więcej niż nieustanne obsługiwanie kolejnych mężczyzn, gdy płynnie przechodzisz od ojca, do męża i synów. Albo Ulisses, potężny czarny mężczyzna, który od powrotu z wojny podróżuje pociągami po całym kraju. Na kartach powieści spotykamy cały właściwie przekrój społeczny ówczesnych Stanów, od małomiasteczkowych prawych obywateli, przez klasę wyższą, aż po wagabundów i upadłych artystów. A dzięki tym postaciom autor pokazuje nam niektóre problemy, z jakimi borykało się w latach pięćdziesiątych amerykańskie społeczeństwo: tam subtelne muśnięcie rasizmu, tu spustoszenie, jakie wojna poczyniła wśród mniej lub bardziej młodych mężczyzn i ich rodzin (i w ogóle nie chodzi tu o fizyczne okaleczenie). Szczypta zastanowienia nad obrazem klasycznej męskości. A to wszystko w ramach typowej powieści o dojrzewaniu, w której główny bohater dzięki odbytej podróży ma okazję dojrzeć i stać się lepszą wersją siebie.
Szczerze mówiąc, nie jestem w stanie powiedzieć, komu ta książka mogłaby się nie spodobać (no, może poza fanatykami romansów, bo żadnego tu nie ma). Mogę ją z czystym sumieniem polecić każdemu miłośnikowi dobrej, soczystej i zaskakującej opowieści (bo dzieje się tu mnóstwo, a zwroty akcji bywają nieprzewidywalne), czy to wielkiej i amerykańskiej, czy zupełnie nie. Każdy będzie się dobrze bawić i każdy odkryje coś dla siebie. Lećcie czytać.
„Lincoln Highway” zdecydowanie nie jest taka, jak „Dżentelmen w Moskwie”. Oczywiście widać to już na poziomie założeń fabularnych: tam mieliśmy bohatera osadzonego w jednym miejscu przez dziesiątki lat, tutaj mamy bohaterów w podróży przez trochę ponad tydzień. Już samo to wymusza zupełnie inne prowadzenie narracji i pewną zmianę klimatu. Niemniej, wciąż czuć w tej opowieści pióro Towlesa, styl autora bowiem nie zmienił się zupełnie. Jednak tym, co najbardziej odróżnia nową powieść od poprzedniej i pozwala poznać w pełni kunszt, jest zróżnicowanie narracji.
Mamy tu bowiem kilkoro bohaterów. Każdy dostaje przynależne sobie rozdziały tytułowane odpowiednim imieniem, ale nawet gdyby tych tytułów nie było, już po kilku zdaniach różny styl pozwoliłby niechybnie rozpoznać, z kim akurat mamy do czynienia. Emmett, jako prawy młodzieniec z nienaruszonym kompasem moralnym (epizod z zakładem poprawczym był wynikiem kombinacji działania w afekcie i niefortunnych okoliczności, a nie złej woli) przedstawiany jest czytelnikowi przez narrację trzecioosobową z narratorem wszechwiedzącym. Przy czym autor nie pozostawia go człowiekiem z marmuru. Emmett ma bowiem 18 lat i mimo że w USA lat 50tych uchodzi już za młodego mężczyznę, to jednak osiemnastolatek nie jest człowiekiem dojrzałym. I często widać to w rozdźwięku między tym, o czym chłopak wie, że jest słuszne, a tym, co ma ochotę zrobić (i czego ostatecznie nie robi, bo jest rozważnym młodym człowiekiem). Duchess, jeden z kolegów Emmetta z zakładu poprawczego, gdyby był postacią z D&D, powiedziałabym, że ma charakter chaotyczny dobry. To typowy trickster, nieprzewidywalny nawet dla samego siebie, a przy tym urodzony gawędziarz i showman. Również widać to w narracji, w przypadku Duchessa jest ona bowiem pierwszoosobowa i kwiecista, z mnóstwem dygresji. Wolly, drugi kolega z poprawczaka, gdyby żył współcześnie, prawdopodobnie zostałby zdiagnozowany jako autysta,zapewne z lekkim upośledzeniem umysłowym. Ale mamy lata 50te, więc jest po prostu utrapieniem dla swojej dobrze sytuowanej rodziny, która zawsze chciała wepchnąć go w ramy odpowiednie dla statusu i urodzenia, zupełnie nie zważając na fakt, że Wolly kompletnie do nich nie przystaje. Jego narracja również jest trzecioosobowa, ale narrator zdecydowanie nie jest wszechwiedzący. Dużo w niej introspekcji. No i na końcu mamy ośmioletniego Billy’ego, który, szczerze mówiąc, był chyba najbardziej irytująca postacią w całej powieści. Jego główną rolą w fabule jest bycie tym niewinnym, mądrym dzieckiem, które przez rozmowy z dorosłymi pokazuje im, jaką drogą powinni dalej podążyć i jakich wyborów dokonać (kojarzycie scenę z „Kevina samego w domu”, gdzie Kevin rozmawia ze swoim starym sąsiadem w kościelnej ławce? Billy jest Kevinem z tej sceny przez całą powieść). Jego narracja również jest trzecioosobowa, ale pewna tej dziecięcej niewinności i pewności tego, co słuszne.
Oczywiście to nie koniec barwnej palety postaci, jakie przewijają się przez karty książki. Ot, choćby taka Sally, sąsiadka Watsonów, dostała kilka własnych rozdziałów. Młoda, gniewna dziewczyna, która ma dość prania cudzych gaci i powoli dojrzewa w niej wniosek, że życie musi oferować coś więcej niż nieustanne obsługiwanie kolejnych mężczyzn, gdy płynnie przechodzisz od ojca, do męża i synów. Albo Ulisses, potężny czarny mężczyzna, który od powrotu z wojny podróżuje pociągami po całym kraju. Na kartach powieści spotykamy cały właściwie przekrój społeczny ówczesnych Stanów, od małomiasteczkowych prawych obywateli, przez klasę wyższą, aż po wagabundów i upadłych artystów. A dzięki tym postaciom autor pokazuje nam niektóre problemy, z jakimi borykało się w latach pięćdziesiątych amerykańskie społeczeństwo: tam subtelne muśnięcie rasizmu, tu spustoszenie, jakie wojna poczyniła wśród mniej lub bardziej młodych mężczyzn i ich rodzin (i w ogóle nie chodzi tu o fizyczne okaleczenie). Szczypta zastanowienia nad obrazem klasycznej męskości. A to wszystko w ramach typowej powieści o dojrzewaniu, w której główny bohater dzięki odbytej podróży ma okazję dojrzeć i stać się lepszą wersją siebie.
Szczerze mówiąc, nie jestem w stanie powiedzieć, komu ta książka mogłaby się nie spodobać (no, może poza fanatykami romansów, bo żadnego tu nie ma). Mogę ją z czystym sumieniem polecić każdemu miłośnikowi dobrej, soczystej i zaskakującej opowieści (bo dzieje się tu mnóstwo, a zwroty akcji bywają nieprzewidywalne), czy to wielkiej i amerykańskiej, czy zupełnie nie. Każdy będzie się dobrze bawić i każdy odkryje coś dla siebie. Lećcie czytać.
Książkę otrzymałam od wydawnictwa Znak
Tytuł: Lincoln HighwayTytuł oryginalny: The Lincoln Highway
Tłumacz: Anna Gralak
Wydawnictwo: Znak
Rok: 2022
Stron: 556
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.