sobota, 30 września 2023

"Niezwykle szlachetne stworzenia" Shelby Van Pelt

Co prawda preferuję raczej fantastykę, ale czasem zwabi mnie jakaś powieść obyczajowa. Zazwyczaj udaje się to tym, które mają jakiś element niesamowitości: alternatywne linie czasowe, podróże w czasie czy narrację ze strony zwierząt. „Niezwykle szlachetne stworzenia” Shelby Van Pelt to ten ostatni przypadek. Narracja z perspektywy ośmiornicy wydała mi się ciekawa, a sama powieść ma bardzo pozytywne oceny na Goodreads więc pomyślałam, że dam jej szansę. 

Tova Sullivan pracuje na nocną zmianę w niewielkim oceanarium jako sprzątaczka. Właściwie nie musi tego robić, bo fundusz po zmarłym mężu zapewnia jej całkiem niezłe utrzymanie, ale przez całe życie była kobietą aktywną i nie zamierza tego zmieniać po siedemdziesiątce. W dodatku morskie stworzenia może nie są zbyt rozmowne, ale zawsze to lepsze towarzystwo niż cztery ściany i rozpamiętywanie tajemniczych okoliczności śmierci syna. Mimo że minęło już trzydzieści lat, niewyjaśnione okoliczności wypadku wciąż nie dają Tovie spokoju i czasem lepiej z kimś porozmawiać, zamiast zanurzać się w rozmyślaniach. Nawet jeśli tym kimś miałaby być ośmiornica olbrzymia. Bardzo bystra ośmiornica olbrzymia, która chętnie by to i owo powiedziała Tovie, ale nie może. Co Marcellusa (bo tak ma na imię głowonóg) bardzo frustruje. Jak zresztą wiele rzeczy w jego niewielkim, akwarystycznym świecie.

Zacznijmy może od tego, że opis z okładki prezentuje „Niezwykle szlachetne stworzenia” jako powieść znacznie bardziej kameralną niż jest w rzeczywistości. Oprócz Tovy i jej morskiego przyjaciela pojawia się bowiem cała małomiasteczkowa galeria postaci: ekscentryczny szkocki sklepikarz, młoda właścicielka sklepu dla surferów czy grupka starszych pań, najbliższych przyjaciółek Tovy. Jest też drugi filar całej narracji, czyli Cameron, który mimo trzydziestki na karku wciąż nie może znaleźć swojego miejsca na ziemi, że o stałym zatrudnieniu nie wspomnę. Porzucony przez matkę i wychowany przez ciotkę postanawia wyruszyć w końcu w podróż, licząc na odnalezienie ojca, którego nigdy nie poznał. Poczynania tych wszystkich ludzi co jakiś czas puentuje trafna uwaga głowonoga, który przygląda się ich zmaganiom zza szyby.

I przyznam, że rozdziały Marcellusa to najciekawsze momenty powieści. Autorka co prawda nie sili się na szczegóły z życia ośmiornic, zadowalając się tym, co wyczytała na wikipedii i być może na plakietce z opisem eksponatu w swoim lokalnym oceanarium (do tej pory przeszywa mnie dreszcz, jak sobie przypomnę o mrugających rybach i ośmiornicach. U Palt mrugają nader często i ochoczo, co jest sporym osiągnięciem jak na stworzenia nie mające powiek), ale dodaje do marcelowych wypowiedzi szczyptę obcości. Znacznie więcej dodaje uszczypliwości podszytej sympatią, co jest zabiegiem o tyle udanym, że jako czytelniczka miałam te same odczucia względem ludzkich bohaterów powieści. I bardzo dobrze rozumiałam Marcela, który często mógł tylko bezsilnie obserwować wyrazy głupoty bohaterów zza szybki.

„Niezwykle szlachetne stworzenia” to debiutancka powieść i choć całkiem udana w swojej kategorii, to widać brak doświadczenia. Głównie pod koniec, gdzie dzieją się rzeczy niestworzone z punktu widzenia kompozycji. Jak przez pierwsze 2/3 książki fabuła sunie równo do przodu, tak w ostatniej jednej trzeciej zaczyna dziwacznie meandrować, a autorka piętrzy przed bohaterami zupełnie zbędne trudności. Co gorsza posługuje się przy tym najniższymi zagraniami fabularnymi, często nie przystającymi do wcześniej napisanego charakteru postaci: a to starsza pani oburza się na interlokutora i wybiega bez słowa z domu mimo że wie, że ma on ważne informacje odnośnie jej syna. Innym razem dorosły facet w roku 2019 zamiast napisać do swojej randki że musi przełożyć spotkanie z bardzo ważnych powodów postanawia poprosić o przekazanie informacji jej piętnastoletniego syna (o którym wie, że z założenia nie przepada za nowymi chłopakami matki), po czym imperatyw narracyjny nakazuje mu zgubić telefon. Krótko mówiąc ostatnia część książki wygląda, jakby nad biedną autorką wisiał redaktor i krzyczał na nią, że fabuła ma za mało dramatyzmu i w ogóle książka musi być dłuższa, bo jak to tak.

Mam też spory problem z postacią samego Camerona. Nie jest złym człowiekiem i ogólnie da się go lubić, ale autorka napisała go jako najbardziej irytujący typ faceta: wiecznego chłopca, który co prawda serce ma złote a chęci dobre, ale jest strasznie impulsywny i dojrzałości nie ma w nim za grosz. Mamy więc trzydziestoletniego bohatera o mentalności nastolatka. Niby przechodzi przemianę i dojrzewa na kartach powieści, ale dziwne podrygi fabuły w ostatniej części powieści mocno psują efekt. Z drugiej strony Tova jest postacią bardzo dobrze napisaną i zazwyczaj nie miałam problemu z przyjęciem jej punktu widzenia. Więc to nie jest tak, że autorka nie potrafi pisać dobrych postaci. Chyba po prostu brak jej jeszcze doświadczenia, żeby wszystko odpowiednio zrównoważyć.

„Niezwykle szlachetne stworzenia” mają sporo wad, ale nie brakuje im też zalet. A ponieważ są debiutem, widzę w nich spory potencjał na przyszłość. Z pewnością dam autorce jeszcze kiedyś szansę, tymczasem mogę polecić jako idealną powieść na leniwy wieczór po ciężkim dniu. Zwłaszcza miłośniczki Fanny Flagg powinny znaleźć tu coś dla siebie.

  Książkę otrzymałam od wydawnictwa Zysk i s-ka.


Tytuł: Niezwykle szlachetne stworzenia
Tytuł oryginalny: Remarkably Bright Creatures
Autor: Shelby Van Pelt
Tłumacz: Janusz Ochab
Wydawnictwo: Zysk i s-ka
Rok: 2023456
Stron: 456

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...