Do Paula Coelho mam słabość. Słabość ta została mi jeszcze z czasów, kiedy to jako czternastolatka zachwyciłam się „Alchemikiem”. Z podobnym zachwytem przeczytałam jeszcze kilka jego książek. Ale gdzieś mniej więcej od „Jedenastu minut” cały zachwyt mnie opuścił i kolejne czytałam z coraz większym znużeniem, dostrzegając ich sztampową wtórność. Nie odpuszczałam jednak z sentymentu. Na szczęście teraz trafiłam na „Zwycięzca jest sam”. Zabiła we mnie ta powieść cały sentyment i dostrzegłam mizerię szanownego autora w całej krasie. Dzięki niej (powieści znaczy) nie sięgnę już po pana Coelho.
Fabuła, muszę przyznać, jest jak na tego pisarza nietypowa. Tym razem nie będzie o kolejnej jednostce szukającej oświecenia/ drogi życiowej/ powołania/ szczęścia (niepotrzebne skreślić) które znajduje dzięki rytuałom, przewodnikom duchowym wszelkiego autoramentu i życiu w zgodzie z własnym sercem. Teraz mamy do czynienia z czymś na kształt thrillera. Rosyjski biznesmen bowiem przyjeżdża do Cannes na sławny festiwal, aby odzyskać swoją żonę. Metodę jednak wybrał mocno nietypową: uroił sobie mianowicie, że będzie dla niej zabijał, a kiedy ona te zabójstwa odkryje, w podskokach do niego wróci. Mamy więc klasycznego seryjnego mordercę, na dodatek z poczuciem misji zesłanej przez samego Boga. I śledzimy poczynania właśnie jego, a nie dzielnych inspektorów rozwiązujących zagadkę – mamy więc wgląd w psychikę psychopaty. Poza tym mamy okazję zapoznać się z rzeczoną żoną, jej nowym mężem, utalentowaną modelką i mniej utalentowaną początkującą aktorką.
I może jednak lepiej by było, gdyby pan Coelho pozostał przy swoich wyświechtanych cytatach, wspieranych jedynie wątłą fabułką, albo całkiem zrezygnował z filozoficznego wydźwięku i spróbował napisać kryminał. Niestety, nie zrobił żadnej z tych rzeczy. W efekcie mamy ponad trzystustronicowy wywód na temat: „Świat celebrytów jest zły i zepsuty, a oni sami są durnymi karierowiczami”. Tak ich widzą wszyscy bohaterowie, nawet ci chcący do tego szacownego grona dołączyć. Sprawia to, że powieść jest strasznie jednostronna – żadnej głębi, refleksji, spojrzenia od drugiej strony (no dobrze, kilka było, ale poglądy się nie zmieniły), tylko męczące wałkowanie do znudzenia tej samej teorii. Osobiście miałam nieprzyjemne wrażenie, że autor celebrytom zazdrości i dlatego wylewa całe cysterny pomyj na ich światek. Zapomniałabym dodać, że na końcu zwycięzcami zostają oczywiście ci, którzy postępowali zgodnie z wytycznymi własnego serca, brzydząc się kłamstwem i karierą.
Język powieści jest prosty aż do bólu, co nie jest niczym u Coelha dziwnym. Bełkot egzystencjalny został zamieniony na bełkot „Superklasy”. Jedynym, co mnie w konstrukcji powieści irytowało, to częste wywody edukacyjne. Mogłeś się więc szanowny czytelniku dowiedzieć, co to jest Sambo, jak działa kurara i tłumik pistoletu – co w sumie mogłoby być miłym urozmaiceniem, gdyby nie przybierało tonu krowionamiedzowego. Gorzej, że powyższe to tylko nikły procent wyjaśnień. Autor wiele stron poświęcił na odkrywanie „nieujawnionej” prawdy o świecie castingów i karier modelek i aktorek. Oczywiście jest to prawda plugawa. Jak dla mnie, dużo dobitniej ujawnił ją program „Top model”, a jeśli o same opisy (sytuacji i nie tylko) chodzi, to o niebo lepiej poradziła sobie autorka „Diabeł ubiera się u Prady”, zarówno pod względem językowym, jak i sposobie przekazania morału.
Miałam zamiar jeszcze trochę się powyzwierzęcać nad tą książką, ale stwierdziłam, że szkoda mi energii. Podsumuje więc: dobrze, że przeczytałam tą książkę. Źle, że była bardzo słaba. Fanom Paula Coelho mogę ją z czystym sumieniem polecić, będzie dla nich niezłym zaskoczeniem. Może nawet przemówi do niektórych osób nie lubiących pisarza. Ale generalnie, poza fanami, nikomu nie polecam.
Autor: Paulo Coelho
Tłumacz: Jarek Jeździkowski
Tytuł oryginalny: O Vencedor Esta Só
Wydawnictwo: Drzewo Babel
Rok: 2009
Stron: 348
Nie wiem , chyba jestem inna nie przepadam za Coelho :o(
OdpowiedzUsuńJa miałam do niego słabość ze względu na Alchemika i "Weronika postanawia umrzeć" lecz teraz już mi to przeszło.
OdpowiedzUsuńStrasznie mnie denerwuje ten pan, chciałam przeczytać jedną jedyną jego książkę - Brida, ale to była kompletna porażka. On mówi o rzeczach oczywistych tak, jakby odkrył Amerykę ;O straszny facet!
OdpowiedzUsuńsabinka.t1 - Ja go kiedyś lubiłam, ale już mi przeszło.;)
OdpowiedzUsuńSamash - To podobnie jak ja.;)
Yossa - Jak byłam młodsza, to podbudowywały mnie te frazesy o podążaniu za głosem serca i przeznaczeniem. A potem dorosłam i nabrałam pewności siebie. I tak sobie teraz doszłam do wniosku, że chyba z jego książek najbardziej lubię wyłuskiwać cytaty. Generalnie wolę Schmitta.;)
"Alchemik" podobał mi się, było to dla mnie coś nowego. Nie wpadłam jednak w zachwyt, ot, miłe czytadło na kilka godzin.
OdpowiedzUsuńnigdy bym nie powiedziała, że Coelho napisze coś na styl kryminału. w ogóle taki typ literatury mi do niego nie pasuje i jak widać totalnie mu nie służy.
OdpowiedzUsuńJa Coehlo przeczytałam tylko "Nad brzegiem rzeki Piedry usiadłam i płakałam". Bardziej trafnego tytułu w życiu nie widziałam ;P też płakałam - bynajmniej nie ze wzruszenia. A od tego pana stronię jak mogę.
OdpowiedzUsuńZgadzam się w 100% :D I też zachwycił mnie Alchemik :D
OdpowiedzUsuńA mnie Coehlo nigdy nie zachwycił, zresztą już chyba pisałem, że moim zdaniem, jest on be i fee i nie:)
OdpowiedzUsuńElina - No widzisz, a u mnie idealnie to czytadło trafiło w moment i zachwyciło swego czasu.;)
OdpowiedzUsuńVaria - Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie zdecydował się zrobić z tego kryminał do końca, tylko skrzyżował go z pseudofilozoficznymi wywodami na temat gwiazd filmowych i wyszło takie coś, ni pies, ni wydra...
1magdasz - Mi się jeszcze "Nad brzegiem..." podobało. Ale młoda wtedy byłam.;)
szfagree - No to jest nas dwie:D
podsluch - Bo Ty jesteś facetem, czyli, jak mi się wydaje, nie jesteś głównym targetem tego typu pisarzy.;) Ot, taki Harlequin z lekką nutką mistyki (chociaż w tym przypadku pseudofilozoficzny prawie thriller raczej).;)
Panu Cohello powiedziałam stanowcze nie już wieki temu. Zaraz po "Alchemiku", którym zaczytywali się wszyscy znajomi. Chyba też nie jestem targetem ;)
OdpowiedzUsuńMuszę przyznać, że nie przeczytałem ani jednej książki tego pana. Już na początku usłyszałem opinię, że ma on tendencję do pouczania ludzkości, jak powinna żyć, a raczej nie kręcą mnie takie tematy. Twoja recenzja tylko utwierdza mnie w mojej niechęci, choć może kiedyś zmuszę się do przeczytania przynajmniej jednej :P
OdpowiedzUsuńW każdym razie pozdrawiam :)
Ja chyba po prostu za późno się za tego pana zabrałam. Miałam kilka podejść do różnych książek i nigdy nie udało mi się przez nie przebrnąć:)
OdpowiedzUsuńJak dotąd przeczytałam dwie książki Coelho - "Alchemika" i "Piątą górę". Obie zostały przeczytane z barku czegoś innego ale nawet mi się podobały ... jednak nie na tyle, żeby sięgnąć po kolejne pozycje tego autora. I chyba już raczej nie sięgnę ;)
OdpowiedzUsuńA mnie się właśnie "Alchemik" nie podobał... Płytkie to to było wg mnie i jakieś nijakie. Taka pseudofilozofia ze słomą w butach... Sympatię mą zaskarbił sobie natomiast książką "Jedenaście minut" i ostatnio przeczytaną "Demon i panna Prym". Trzech książek autora nie zmęczyłam ("Na brzegu rzeki...", "Czarownicy..." i "Weroniki..."). Nie wykluczam, że coś tam Coelho jeszcze sobie czytnę - wolno przecież;) Ale życia mnie on nie nauczy, choćby nie wiem, jak bardzo się prężył - co najwyżej dostarczy rozrywki na godzin kilka. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNo cóż, nigdy nie szalałam za Coelho, zbyt mnie męczyły jego wywody. Ale do dwóch książek mam sentyment: do wspomnianej wyżej "Weroniki" i do "Jedenastu minut". Nigdy zaś nie rozumiałam zachwytów nad "Alchemikiem"
OdpowiedzUsuńJa do Coelho mam raczej dystans, bo śrdnio przepadam za jego książkami. Ale niewykluczone, że jeszcze kiedyś jakąś przeczytam, bo w bibilotece widziałam sporą kolekcję:)
OdpowiedzUsuńgrendella - najwyraźniej ;)
OdpowiedzUsuńPan R - Nie namawiam, bo i nie warto namawiać, ale jeśli już byś się zdecydował, to radzę przeczytać "Jedenaście minut". Reszta raczej nie przypadnie do męskiego gustu.;)
milvanna - Najlepiej zaczynać w wieku 11 - 14 lat, potem może już być za późno.;)
enedtil - Wiesz, namawiać Cię do kontynuowania znajomości z pisarzem nie będę, w końcu są ciekawsi.;)
Mooly - Też uważam "Jedenaście minut" za najlepszą jego książkę. Tyle, że mam wrażenie, że od tamtej pory pisze coraz gorzej...
Serenity - Bo Ty twarda babka jesteś i nie trzeba Cię utwierdzać w przekonaniu, że słusznie postępujesz - a do tego służy "Alchemik".;) "Jedenaście minut" też lubię i chyba jest to jedyna książka tego pana, której przeczytanie bym zaryzykowała ponownie.;)
Sara - Jak już pisałam, namawiać nie będę.;) Ale na czas posuchy się nada. Jak to mówią: na bezrybiu i rak ryba.;)
Moreni, ty jak zawsze przesadzasz. Ale to tak na marginesie. Wracając jednak do meritum - nie odkryłam żadnych super pouczających morałów w większości twórczości pana Coelho, w sumie część powieści była tylko pseudofilozoficznym bełkotem ("Alchemik" i "Piąta góra", "Pielgrzym"), a resztę całkiem przyjemnie się czytało. Ale nie wyniosłam z nich żadnych życiowych porad.
OdpowiedzUsuńA ja po kilku jego ksiażkach sie z niego wyleczyłam. Podobały mi sie bardzo, ale przesyt nastąpił filozofii i tych prawd.
OdpowiedzUsuńSerenity - bo tu nie chodzi o pouczające morały, tylko o ogólną atmosferę podnoszenia na duchu.;) I porad też tam nie ma, oprócz tych oczywistych.;) Za to można wyłuszczyć fajne cytaty co chyba było największą siłą napędową w moim przypadku.
OdpowiedzUsuńLOTTA - u mnie podobnie, tylko raczej wreszcie uderzyła mnie mizeria stylu, fabuły i warsztatu.
Ja też jako nastolatka szalałam za jego książkami ;P Najbardziej podobało mi się "Jedenaście minut", a całą resztę pochłaniałam jak odkurzacz. Niestety po jakimś czasie widać, że to jest sztampa.
OdpowiedzUsuńMam do niego sentyment, bo przypomina mi fajne lata, ale teraz po jego książkę bym raczej nie sięgnęła.
Pozdrawiam :)