Ci, którzy przyglądają się mojemu blogowi od dłuższego czasu, mogli zauważyć, że „Atramentowa śmierć” wisiała w teraz czytanych od samego początku, czyli już bez mała pół roku. A przecież zaczęłam czytać ją jeszcze wcześniej… Cóż, gdyby nie fakt, że książek pożyczonych od ludzi (czyli rodziny, znajomych itd.) nie zwracam nieprzeczytanych, pewnie już dawno bym się poddała. Ale „Atramentowa śmierć” należy właśnie do tej kategorii, więc trwałam dzielnie. Chwilami myślałam, że jestem już za stara, żeby docenić dobrą powieść młodzieżową, dlatego tak mi się wlecze. Jednak okazało się, że nie w tym rzecz.
Każdy czytelnik zna to uczucie, kiedy chciałoby się przeniknąć do świata książki, móc zwiedzić wszystkie miejsca w nim opisane i spotkać swoje ulubione postacie. Bohaterom atramentowej trylogii się to udało. Jednak tak jak i oni, tak i my często zapominamy, że każdy świat ma swoją mroczną stronę, a napotkani w nim bohaterowie nie zawsze są dobrzy. Że bezsilność, którą odczuwamy, żyjąc tutaj, nie zniknie nagle, kiedy zaczniemy żyć gdzieś. Zła nie da się uniknąć, przechodząc gdzie indziej, walczyć z nim trzeba zawsze, zarówno tu i teraz, jak i gdzieś i kiedyś.
„Atramentowa śmierć” to trzeci i ostatni tom atramentowej trylogii. Tym, którzy czytali poprzednie części nie muszę mówić, o czym rzeczona seria jest, jednak z uwagi na resztę społeczeństwa, kilka słów wprowadzenia. Kiedy wszystko się zaczyna, Meggie jest dziesięcioletnią dziewczynką, której mama zaginęła dawno temu. Ojciec dziewczynki, Mortimer, jest introligatorem i, tak jak córka, posiada pewien niezwykły dar: potrafi głosem sprowadzić książkowych bohaterów do naszego świata (innymi słowy, potrafi sprawić, aby słowo stało się ciałem). Problem polega na tym, że nie zawsze są to bohaterowie dobrzy… Część pierwsza („Atramentowe serce”) opowiada nam więc o zmaganiach tej dwójki (ale nie tylko, bohaterów jest dosłownie na pęczki) z przeróżnego autoramentu kreaturami sprowadzonymi przypadkiem z pewnej specyficznej książki. Część druga („Atramentowa krew”) zaś rozpoczyna się ucieczką Meggie do świata powieści i mówi o tym, jak ojciec ruszył jej na ratunek. Część trzecia rozgrywa się już w całości w magicznym świecie książki i w przeciwieństwie do pierwszej jest ściśle powiązana z drugą częścią, tzn. jest jej ścisłą kontynuacją. A więc wszyscy nasi bohaterowie zostają przeniesieni do atramentowego świata, gdzie introligator musi przemienić się w zbójcę, aby chociaż częściowo zapobiec złu, które na ten świat osobiście sprowadził. Bruździ więc głównemu schwartzcharakterowi, jak tylko może: a to napadnie na jego zbrojnych, a to rozda żywność biednym, a to skazańców uwolni… Jednak w pewnym momencie dostaje propozycję nie do odrzucenia od osoby, której się nie odmawia i od tej pory musi podjąć bardziej konkretne działania.
Jak wyżej wspomniałam, myślałam chwilami, że jestem za stara, aby docenić dobrą powieść młodzieżową, bo taką z pewnością jest zarówno „Atramentowa śmierć”, jak i cały cykl. Jednak po skończeniu lektury uznałam, że to jednak wina mankamentów powieści. A właściwie jednego mankamentu: przez pierwsze 300 stron nie dzieje się nic ciekawego, w związku z czym czytelnik się zwyczajnie nudzi. Mnie samozaparcia starczyło, ale nie wiem, czy każdy młodociany czytelnik będzie w stanie wykazać się takim uporem. Z drugiej strony, jest to już ostatni tom, więc jeśli będzie chciał poznać zakończenie, będzie musiał przebrnąć.
Świat powieści jest bardzo bogaty. Roi się od przeróżnego kształtu rozumnych ras, co, jak zauważyłam, jest dla fantastyki niemieckiej dość charakterystyczne (w przeciwieństwie do fantastyki anglosaskiej, gdzie mamy zazwyczaj ludzi, elfy, krasnoludy i orki w kilku podgatunkach). Także i bohaterowie są nieźle skonstruowani. Jest to powieść młodzieżowa, więc nie poczytałam autorce za wadę faktu, że są to bohaterowie albo czarni, albo biali: jak źli, to gorsi od diabła, a jak dobrzy, to świętsi od aniołów. Przynajmniej w tej swojej dobroci, względnie złośliwości, są autentyczni – co przy takich skrajnych rozróżnieniach, jest nie lada sztuką. Jedyną postacią nieokreśloną w tej kwestii jest tytułowa Śmierć (bohaterka epizodyczna choć kładąca się cieniem na całą historię), przedstawiona jako istota mogąc przybrać dowolną postać. I chociaż bardziej lubię Śmierć Świata Dysku, to ta atramentowa, mimo, że nie zdobyła aż tyle sympatii, to na pewno zyskała sporo szacunku z mojej strony.
Język Cornelii Funke jest prosty, ale sugestywny, doskonały wręcz do powieści młodzieżowej: nie męczy wyszukanym słownictwem, ale z drugiej strony jest na tyle bogaty, żeby czytelnik mógł coś z niego wynieść. Zgrzyta tylko tłumaczenie nazw własnych, głównie imion i przydomków. Książka jest tłumaczona z języka niemieckiego, a o ile się orientuję, tam kilkudziesięcioliterowe zbitki słowne nie są niczym nagannym. Gorzej, że tłumacz to wszystko przełożył dosłownie, co daje komiczny efekt w przypadku postaci negatywnych. O ile jeszcze Atramentowy Tkacz brzmi nieźle, o tyle Cielęca Głowa czy Świecąca Gęba wyglądają dziwacznie. No i jakoś niezręcznie mi brzmi Baptiste spolszczony na Baptystę – z niewiadomych względów miałam wrażenie, że zaraz zacznie śpiewać gospel…
Słów jeszcze kilka o wydaniu. Okładka, jak widać powyżej, bardzo stylowa, pasuje do pozostałych w serii. Wewnątrz również zadbano o tego nieco młodszego czytelnika: duże litery i przejrzysta interlinia bardzo ułatwia czytanie, a żeby jeszcze dodać smaczku, każdy rozdział rozpoczyna się jakimś cytatem i kończy niewielką ilustracją. Na końcu zaś dodano spis owych cytatów i (głównie na użytek młodszych czytelników jak mniemam) spis postaci i miejsc. Może być bardzo użyteczny, zważywszy, że trzeba było ładnych kilku stron, aby go pomieścić. Cała seria jest moim zdaniem jednym z najlepszych przykładów na to, jak powinna wyglądać przyjazna czytelnikom powieść młodzieżowa.
Myślę, że każdy, a zwłaszcza czytelnik wczesno nastoletni, może się bez obaw z cyklem zapoznać, zwłaszcza, jeśli nie miał jeszcze do czynienia z żadnym z tomów. Tom trzeci zaś polecam tylko wytrwałym, bo te 300 pierwszych stron to wcale niebłaha przeszkoda.
Tytuł: Atramentowa śmierć
Autor: Cornelia Funke
Tłumacz: Jan Koźbiał
Tytuł oryginalny: Tintentod
Cykl: Atraentowy świat
Wydawnictwo: Egmont
Rok: 2008
Stron: 671
A ja, choć jestem w wieku lat 18 mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że jest to jedna z moich ulubionych serii książkowych. I nie sądzę, żebym kiedyś zmieniła zdanie :).
OdpowiedzUsuńCzytałam tylko "Atramentowe serce" i rozstałam się z bohaterami bez żalu.
OdpowiedzUsuńBardzo mnie to zdziwiło, bo z opisów i recenzji niezbicie wynikało, że to jest cykl wręcz stworzony dla mnie. Nie potrafię dokładnie określić przyczyny, ale książka zawiodła moje oczekiwania. Odebrałam ją jako chłodną, bohaterowie też nie wzbudzili mojej sympatii. Pod wpływem Twojej recenzji stwierdziłam, że może kiedyś wrócę do atramentowego świata. :)
Kompletnie nie dla mnie ta książka. Jestem ciekawa twojej recenzji ''Ciotka Julia i Skryba''- mega lektura!!! cos cudownego!
OdpowiedzUsuńLubię od czasu do czasu poczytać coś z literatury młodzieżowej ale jakoś do przeczytania tego cyklu mnie nie ciągnie.
OdpowiedzUsuńGratuluję ukończenia lektury ;)
No książkę znam, kto nie zna? Ale jakoś... na razie nie mam ochoty na nią, chociaż wiem, że i tak KIEDYŚ przeczytam ;)
OdpowiedzUsuńMani - Ależ ie mam zamiaru przekonywać Cię do zmiany zdania.;)
OdpowiedzUsuńLirael - "Atramentowe serce" jak dal mnie miało jedną bardzo poważną wadę: czarne charaktery. Wszędzie się mówiło, jacy to oni źli i okrutni, ale jak co do czego przyszło, to kończyło się tylko na groźbach. Rozumiem, że to książka dla dzieci i krwawe jatki są nie na miejscu, ale dla potwierdzenia gróźb mogliby chociaż kogoś czasem uderzyć... Na szczęście w kolejnych tomach nie było już tego problemu.
LOTTA - z "Ciotką Julią..." mam ten problem, że ja generalnie literatury iberoamerykańskiej nie lubię.;) I czyta mi się zrywami: niektóre fragmenty pożeram błyskawicznie, a przez inne muszę się przedzierać jak przez krzewy cierniste...
enedtil - Może kiedyś, w wolnej chwili, spróbujesz?:)
Yossa - To życzę KIEDYŚ miłej lektury.;)
Hmm, tyle dobrego słyszałam o "Atramentowej" serii, a tu proszę... myślałam nawet, żeby ją sobie kupić, ale chyba zmienię zdanie. Do młodzieży już mi raczej daleko... ;)
OdpowiedzUsuńA ja się może kiedyś skuszę, lubię młodzieżówki - jednak nie za często:) Na razie jednak Percy Jackson przede mną a później w planie Pottera mam - a co!:) Później może właśnie Atramentowe serce będzie na miejscu:)
OdpowiedzUsuńHmm, a ja o tej serii nic wcześniej nie słyszałam. Brzmi jak dobry pomysł, zrealizowany średnio. Ale szukam obecnie prezentów dla wczesnych nastolatków i wezmę tę serię pod uwagę. Tym bardziej że pierwsza część w Selkarze jest dostępna, a mi odpada problem przesyłki, bo mogę osobiście odebrać :)
OdpowiedzUsuńZnam ;) według mnie to bardzo dobra seria ;)
OdpowiedzUsuńOkładka taka przeładowana trochę, ale zwracająca uwagę:) Słyszałam, ale może kiedy inadziej:P
OdpowiedzUsuńEch, jako dwunastolatka byłam w wyobraźni najlepszą przyjaciółką Winnetou, Emilki ze Srebrnego Nowiu i jeszcze kilku powieściowych postaci. ;) Nie sądziłam, że ktoś kiedyś napisze książkę o wchodzeniu w świat książek. :D W sumie brzmi ciekawie... :)
OdpowiedzUsuńJedna z moich ulubionych książek dla młodszego czytelnika (chociaż ja już młoda nie jestem). Wspaniała powieść. Czytałaś "Króla złodziei" tej pisarki? Piękna. Polecam.
OdpowiedzUsuńTrzeciej nie czytałam jeszcze, ale pierwsze dwie mi się bardzo podobały.
OdpowiedzUsuńPierwszą część czytałam w tym roku i bardzo mam miłe wspomnienia. Z dwoma pozostałymi nie miałam niestety na razie możliwości się zmierzyć.
OdpowiedzUsuńJedno na pewno jest na plus- cudowne okładki wszystkich części .
1magdasz - zawsze można jakiemuś młodszemu kuzynowi z jakiejś okazji sprezentować i od niego pożyczyć.;) A tak serio, to radzę najpierw chociaż fragment przeczytać, zanim zdecydujesz się na zakup.
OdpowiedzUsuńpodsluch - Ja sobie Percy'ego zamówiłam u koleżanki na po świętach. Miałam go w ogóle nie czytać, ale wszyscy tak zgodnie chwalą, że pękłam.;) A Pottera znam i lubię od samego początku i chętnie poczytam, co o nim myślisz.;)
grendella - Dla nastolatków moim zdaniem znakomita, zwłaszcza pierwszy tom. I to nie jest tak, że dobry pomysł jest średnio zrealizowany, bo tylko tom trzeci mi się tak niemiłosiernie wlókł.;) Reszta jest po prostu dostosowana do młodszego odbiorcy.
szfagree - Według mnie też, tyle, że dla młodzieży.;)
Sara - dla mnie w tym przeładowaniu tkwi cały urok. A najlepsze jest to, że idealnie pasuje do treści.;)
Lili - I jest ciekawie, chociaż trzeba brać poprawkę na wiek potencjalnych czytelników - niektóre chwyty typowe dla młodzieżówki w starszym czytelniku mogą budzić zastrzeżenia.
beatrix73 - Nie czytałam, ale oglądałam ekranizację. Wydawała się udana (w przeciwieństwie do ekranizacji "Atramentowego serca" - fuj!)i może nawet kiedyś się skuszę.:)
Viconia - Więc zachęcam do trzeciej, tylko radzę uzbroić się w cierpliwość i upór.:)
Elina - Druga moim skromnym zdaniem jest najlepsza.;) A okładki faktycznie udane jak rzadko.:)
No to świetnie :) Utwierdziłaś mnie w przekonaniu :)
OdpowiedzUsuńUwielbiam czytać Twoje recenzje:)
OdpowiedzUsuńChętnie sobie kiedyś od jakiegoś nastolatka tę sagę pożyczę.
Rzeczywiście, Świecąca Gęba to nie najlepsze imię dla czarnego charakteru. Jeśli chodzi o tłumaczenie nazw własnych, to chyba najbardziej podobają mi się te u Robin Hobb.
Od dawna polecana, jednak ja nadal stoję bezczynnie. I chyba robię źle ;)
OdpowiedzUsuńmilvanna - Dziękuję.:) Pożycz, pożycz, dobra rozrywka.:) A Robin Hobb mam chyba od zawsze w planach, ale jakoś nie mogę przydybać w bibliotece: a to nie ma wcale, a to są ale tylko jakieś ostatnie lub środkowe tomy... Ech...
OdpowiedzUsuńMeme - Chyba źle, radzę zmienić nastawienie na bardziej aktywne:D
Mówiąc szczerze sama nie wiem dlaczego jeszcze nie spróbowałam tej serii, chociaż od dawna to planowałam ;)
OdpowiedzUsuńBardzo ładna okładka, ale reszta nie dla mnie :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że sama się przekonam niedługo:0
OdpowiedzUsuńHm, z takim wątkiem jeszcze się nie spotkałam, może więc być ciekawie ;)
OdpowiedzUsuń[ pamietnik-czytania.blog.onet.pl ]