Kilka słów tytułem wstępu. Oto pierwsza notka na tym blogu poświęcona filmowi, jednocześnie będąca pierwszą jaskółką nowej kategorii. Zamierzam bowiem częściej pisać o filmach i obawiam się, że będą to wpisy z serii „nie znam się, to się wypowiem” (bo na pewno nie recenzje). Aby zminimalizować to ryzyko, będzie głównie o filmach animowanych (lub tak obfitych w komputerowe efekty specjalne, że można je za animowane uznać), bo w nich kwestia, kto kogo grał i czy na tle innych swoich ról wypadł dobrze jest jakby drugorzędna. Będzie też o ekranizacjach i adaptacjach znanych mi książek. Obejrzałam już kilka filmów, o których bardzo chcę z kimś porozmawiać, więc z pewnością nie będzie to ostatnia notka z serii, ale obiecuję wam, że jeśli się nie spodobają, to nie będę pisać. Obiecuje też nie robić analizy każdego odcinka serialu o małych kucykach i ich magicznej przyjaźni (no chyba, że zechcecie;)). Ach, i zamierzam z zasady spoilerować, ale gdyby jednak kiedyś miało mi się to nie zdarzyć, to każda notka będzie oznaczona odpowiednim ostrzeżeniem. A więc do dzieła.
Spoilery. Spoilery everywhere.

Zacznę może od kilku słów o warstwie wizualno-dźwiękowej. Niektórym bardzo nie podobało się, że bohaterki „Krainy lodu” są bardzo podobne do Roszpunki. Trochę są, owszem, ale przecież wszystkie księżniczki Disneya stworzone w podobnym okresie i nienależące do charakterystycznych grup etnicznych (jak Pocahontas czy Mulan) są do siebie podobne, ergo wytwórnia po prostu szuka swojego stylu w animacji 3D i chyba go znalazła. Mnie się ten styl nawet podoba, tylko możnaby nad nim jeszcze popracować. Zwłaszcza nad profilem, bo z profilu nasze drogie księżniczki wyglądają jak kapucynki z wodogłowiem i kaprawymi noskami. I to w zasadzie wszystko, do czego mogę się przyczepić, bo dubbing i warstwa muzyczna również wypada bardzo dobrze (i jakkolwiek dubbing polski uważam za lepszy, tak wykonanie „Let it go” dużo bardziej podoba mi się w oryginale – wokal jest ładniejszy). Teraz przejdźmy do części, która naprawdę mnie interesuje.
![]() |
Chyba jedyny przypadek, kiedy disneyowskie słodkie zwierzątko jest mniej słodkie niż prawdziwe - żywe reniferki biją małego Svena na głowę. |
„Kraina Lodu” (czy też „Frozen”, jak brzmi tytuł oryginalny) jest w zasadzie pierwszym filmem, który skupia się na relacjach między siostrami (był jeszcze „Lilo i Stich”, ale tam różnica wieku była na tyle duża, że wymuszała przesunięcie ciężaru relacji w kierunku matka-córka). Bohaterki „Frozen” są, tradycyjnie już, swoimi przeciwieństwami. Starsza Elsa jest spokojna, zrównoważona i jeśli nie lubiąca, to przynajmniej pogodzona ze swoja samotnością. A przynajmniej tak wydaje się na pierwszy rzut oka, jeśli ktoś nie zdaje sobie sprawy, jaką cenę musiała zapłacić za dojrzałość i opanowanie. Młodsza Anna to czysta, rozbuchana żywiołowość, standardowy urwis o podrapanych kolanach, pragnąca zobaczyć świat i poznać ludzi – idealnie pasuje do profilu psychologicznego nowej księżniczki Disneya. To Elsa się z niego wyłamuje – wolno jej, bo początkowo twórcy filmu pozwolili jej pozować na czarny charakter (ale taki, który nadaje się jeszcze do resocjalizacji). Mimo wszystko, wydaje mi się ona dużo bardziej złożoną i po prostu ciekawszą od Anny postacią.
Jak napisałam wcześniej, we „Frozen” scenarzyści początkowo kreowali Elsę na czarny charakter (jakby ktoś nie zauważył, to jest miejsce od którego spoilery zaczynają się sypać gęsto), czy raczej sprawiali, ze widz zaczynał o niej tak myśleć, przyzwyczajony do dotychczasowego schematu, w którym Ten/Ta Zły/a jest znana od początku. I tu niespodzianka – Elsa mimo swej dzikiej magicznej mocy okazuje się damą w distresach, zaszczutą, niepewną, ciągle żyjącą w poczuciu zagrożenia i strachu, nieumiejącą budować relacji z ludźmi. Widać to bardzo dobitnie najpierw, kiedy śpiewa najważniejszą piosenkę w filmie, a potem, kiedy otwarcie stwierdza, że po ucieczce z zamku być może jest samotna, ale wreszcie wolna, bo nie musi przed nikim ukrywać swojej prawdziwej natury (która, uważajcie, nie jest zła, lecz po prostu inna). Co ciekawe, tym razem zagrożenie nie pochodzi z zewnątrz, źródłem największego niebezpieczeństwa jest królowa Elsa sama dla siebie. I tutaj mamy kolejny złamany baśniowy schemat na rzecz rzeczywistości – królewna w dzieciństwie odizolowana od społeczeństwa dla własnego dobra wcale nie wyrasta na ufną, kochaną przylepę, ciekawa świata i niemogąca doczekać się wielkiego balu. Wyrasta na młoda kobietę z głęboką fobia społeczną, która panikuje na wieść o tym, że w jej zamku będzie teraz przebywać więcej ludzi i która nie potrafi okazywać uczuć nawet najbliższej sobie istocie. Ani Aurorze, ani Roszpunce to się nie przytrafiło prawda?
![]() |
Nowa, lepsza Elsa. Bo ładna. |
Jeśli już przy łamaniu schematów jesteśmy, czas się zająć prawdziwym szwarccharakterem tej opowieści. Przy tej okazji Disney złamał chyba jeden ze swoich największych schematów, pobłażliwie obśmiany już tyle razy, że chyba bardziej się nie da – miłość od pierwszej piosenki. Dotąd, jak mechanika baśni przykazała, księżniczce wystarczyło ujrzeć swego wybranka i zaśpiewać z nim w duecie piosenkę, abyśmy wiedzieli, że miłość to wielka i prawdziwa, a biskup (bo byle ksiądz księżniczce ślubu przecież nie udzieli) z orszakiem już pędzi poprowadzić ceremonię. (Dla oddania sprawiedliwości wspomnę jednak, ze w nowszych filmach księżniczki na odkrycie w swych serduszkach dozgonnego uczucia potrzebowały kilku dni). Ale gdyby wyłączyć mechanikę baśni? Wtedy odśpiewanie piosenki jest uroczym urozmaiceniem pierwszego spotkania, ale starsza siostra, a jednocześnie królowa, na wieść o rychłym ślubie z facetem poznanym tego samego dnia odpowie stanowczym „Nie!”. Tak się stało we „Frozen” i tym razem miłość nie zatryumfowała, bo królowa miała rację. Śpiewający kawaler z tytułem okazał się bowiem nie true love, ale zwykłym łowca posagów, karierowiczem i ostatecznie zwykłym mordercą zdolnym zrobić wszystko dla korony. Ten opis pasuje do wielu disnejowskich szwarccharakterów i w zasadzie jest typowym zestawem cech na tej posadzie. Co nowego, to fakt, że jak dotąd intencje były klarowne i jeśli ktoś się nie mógł ich dopatrzeć, to najwyżej mniej rozgarnięci bohaterowie bajki – widz od razu wiedział, czego ma oczekiwać. Tym razem widz był przekonany, ze chłopak jest w porządku (choć kiedy oświadcza, ze ma dwunastu starszych braci i w związku z tym żadnego majątku, można zacząć coś podejrzewać), dopiero w ostatnich minutach filmu, tuż przed kulminacją wychodzi szydło z worka. Przyznam, że byłam trochę zawiedziona, bo liczyłam na to, że Hans (bo tak ma na imię lipny ukochany) okaże się może nie młodzianem o kryształowym sercu i szczerych intencjach, ale przynajmniej chłopakiem w porządku, który może i przyszedł po koronę, ale szanuje tych, którzy byliby niezbędni do jej zdobycia. Niemniej rozumiem, ze w filmie dla dzieci potrzebny jest wyraźnie zarysowany ten zły, a twórcy już i tak zagmatwali bardziej niż zazwyczaj.
![]() |
Jak to "Nie jesteś true love"!? |
Pozostaje jeszcze zagadka prawdziwej miłości – jak wiadomo, taka w bajce musi wystąpić, a skoro nie śpiewający młodzieniec, to kto? Ano jest jeszcze pomagający Annie odnaleźć zbiegłą siostrę Kristoff, który od standardowego księcia Disneya różni się tylko tym, ze twórcy zadbali, żeby widz zapamiętał jego imię. I choć Kristoff szczerze pokochał nasza młodszą księżniczkę, to jednak nie jego miłość okazała się kluczowa, a damy z opałów nie ratował żaden facet. Okazało się, że we „Frozen” to miłość Anny do Elsy (mój wypaczony umysł już wzdraga się na myśl, jakież to intrygujące fanfiki i fanarty będzie można już za chwileczkę, już za momencik znaleźć w sieci po wpisaniu tego hasła) jest ta prawdziwa i najważniejszą. Czyni to „Frozen” najbardziej kobiecym filmem Disneya, bijącym w tej kategorii „Meridę Waleczną” na głowę (w „Meridzie…” mieliśmy co prawda przedstawiony konflikt matki z córką, ale ponieważ Merida jest typową chłopczycą mająca w pogardzie kobiece sprawy, jest tu tez odrobina poglądu, że to, co kobiece jest gorsze; we „Frozen” obie siostry są silne, ale nawet Anna, będąca najlepszą kandydatka do tytułu chłopczycy, uwielbia piękne suknie i bale, a jako rasowa baśniowa księżniczka marzy o znalezieniu swego księcia). A jeśli dla kogoś to wada, to tylko i wyłącznie jego problem.
"Kraina lodu" ("Frozen")
reż. Chris Buck, Jennifer Lee
Disney
2013