Animal fantasy nie jest w Polsce gatunkiem szczególnie popularnym (jeśli będę kiedyś pisać notkę o najmniej popularnych gatunkach fantastyki, to pewnie znajdzie się w ścisłej czołówce). Mimo tego od czasu do czasu coś się u nas wydaje, nierzadko unikając zręcznie etykiety „fantastyka” na książce. Przy czym opowieści o pszczołach czy mrówkach zawsze mają jakby łatwiej, bo można a priori do nich przypiąć etykietkę „metafora totalitaryzmu” i raczej nikt się nie przyczepi. Przy czym ja animal fantasy bardzo lubię i trochę ubolewam nad faktem, że u nas wydawcy albo wcale nie porywają się na gatunek, albo muszą kombinować z klasyfikacją. Ale z „Rojem” mam problem.
W ulu właśnie wykluwa się pszczoła. Flora 717 wygryzła się ze swojej komórki i stawia pierwsze kroki, chłonąc informacje czułkami i nogami, wprost z plastra, którego dotyka. Choć urodziła się w najniższym rodzie sprzątaczek, ma przed sobą niezwykła przyszłość – będzie mogła pełnić funkcje, do których zazwyczaj pszczoły z jej rodu nie są dopuszczane, pozna tajemnice intryg i ula, a także piękno kwiatów poza nim. Oraz coś, na co nigdy nie zdobyłaby się żadna robotnica – piękno macierzyństwa.
Wiecie, wobec animal fantasy (definiowanej ogólnie jako książki o zwierzętach z perspektywy zwierząt, zawierające pewne elementy uczłowieczania, ale nie będące oczywistą metaforą) mam bardzo konkretne oczekiwania. Oczekuję mianowicie, że autor napisze mi coś w rodzaju fanfika do rzeczywistości: wypełni fantastyczną opowieścią to, co już opisała biologia. Richard Adams na przykład zwykłą migrację młodych króliczych samców w poszukiwaniu nowego terytorium wypełnił questem o wszystkich znamionach rasowego fantasy, pozostając przy tym w zgodzie z przyrodniczymi podstawami. To dla mnie bardzo istotne, bo w przeciwnym razie pęka mi kołek niewiary i nie mam jej na czym zawiesić.
I przy „Roju” pękł. Już na samym początku. Bo widzicie, autorka wymyśliła sobie społeczeństwo skrajnie kastowe, w którym to urodzenie w danym rodzie definiuje, co pszczoła przez całe życie będzie robić. Tymczasem rzeczywistość jest nieco inna. Bo pszczeli rój jest co prawda ściśle kastowy, ale jest to kastowość bardzo liberalna – status i zajęcie wykonywane przez robotnicę definiuje jedynie… jej wiek. Z tą wiedzą bardzo kiepsko czytało mi się o kaście opiekunek przez całe życie nadzorujących larwy czy sprzątaczkach nic innego nigdy nie robiących, tylko czyszczących ul. Zwłaszcza, że gdyby autorka trzymała się faktów, to właściwie większość intrygi z powieści nie miałaby racji bytu. A poza tym królowa, która kopuluje tylko z jednym samcem raczej nie jest w stanie stworzyć roju, który przetrwa zimę.
Poza tym, szczerze mówiąc, Flora 717 jest bohaterką tak wyjątkową, że aż niedobrze się robi. Jest większa i silniejsza od innych pszczół, ma nietypowy wygląd i pochodzenie, potrafi wytwarzać wosk i mleczko, chociaż nie powinna i oczywiście składa jaja. Jasne, to jest postać sympatyczna i interesująco napisana, czytelnik bardzo się angażuje w jej historię, ale kiedy autorka odkrywa kolejną nietypową cechę, to w pewnym momencie pozostaje już tylko przewrócić oczami.
Tyle że przy tych wszystkich wadach (umówmy się, że to jest jednak literatura piękna i niezgodność ze stanem naukowej wiedzy to nie jest obiektywna wada) „Rój” jest naprawdę dobrze napisaną książką. Widać, że tam, gdzie jej to pasowało do wizji, autorka starała się jak najwierniej podążać za pszczelą biologią, wzbogacając ją dodatkowymi elementami. Na przykład bardzo podoba mi się pomysł opisania więzi łączącej robotnice z królową jako głębokiej religijnej wiary – wypadło to bardzo wiarygodnie, zwłaszcza, że i w przekładzie tłumacz starał się wzmocnić ten przekaz. Ogólnie, jeśli chodzi o warstwę fabularną, to nie mam zastrzeżeń.
„Rój” nieco mnie rozczarował – co tym bardziej boli, że jest to rozczarowanie czysto subiektywne i obiektywnie oraz warsztatowo do książki nie można się przyczepić. Z pewnością, jeśli autorka jeszcze coś napisze, pochylę się nad tym z zainteresowaniem. Tymczasem jednak polecam, bo to dobrze napisana powieść jest. Nie dajcie się tylko nabrać na hasła reklamowe typu „połączenie „Folwarku zwierzęcego” z „Rokiem 1984””, bo to nie jest żadna metafora niczego moim zdaniem. To po prostu opowieść o społeczności, w której każdy osobnik musi działać jak komórka w organizmie – ściśle według wyznaczonych zadań. Bo inaczej wszyscy umrą.
Książkę otrzymałam od wydawnictwa Prószyński i s-ka.
Autor: Laline Paull
Tytuł oryginalny: The Bees
Tłumacz: Tomasz Wilusz
Wydawnictwo: Prószyński i s-ka
Rok: 2016
Stron: 384
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.